Strony

sobota, 3 marca 2012

Terra Nostra - Rozdział dwunasty

    - Już! - zaświergotała niespełna sześcioletnia dziewczynka siedząca przy stole w kuchni, w której jej matka pichciła obiad. Gabriella podeszła do córki, by sprawdzić zadanie, które ta właśnie wykonała. Agnese od dawna bardzo lubiła rozwiązywać krzyżówki, rebusy i inne cudowne zadania w książeczkach dla dzieci w jej wieku, a nawet starszych. Jako iż umiała już to, co przyda jej się w najbliższych latach, kiedy rozpocznie naukę w szkole, Gabriella postanowiła, że zacznie uczyć dziewczynkę języka angielskiego, co na pewno mogłoby przydać jej się w przyszłości, jako że obecnie jest to najczęściej używany język na świecie.
    - Brawo, kochanie, znów bezbłędnie! - zawołała wesołym tonem Gabriella, na co Agnese zareagowała uszczęśliwionym uśmiechem i triumfalnym podniesieniem rączek w górę. Już miała zabrać się za kolejne zadanko, kiedy usłyszała, że ktoś wchodzi do mieszkania, a chwilę później do kuchni.
    - Tata! - ucieszyła się, rzucając się na szyję Carlo. Ten zaśmiał się i przytulił córeczkę, by chwilę później dać żonie całusa w policzek, a następnie usiąść przy stole, do którego powróciła już Agnese.
    - Och, czyżby szykowało się moje ulubione spaghetti? - zapytał, wyszczerzając zęby.
    - Dokładnie. - Gabriella uśmiechnęła się. Carlo z kolei zmuszony został poświęcić całą swoją uwagę córeczce, która koniecznie chciała, by przepytał ją z nowo poznanych angielskich słówek.
    - Mądra dziewczynka - powtarzał raz za razem, dumny ze swej pociechy.
    - Wyjdzie na to, że w szkole będzie się nudziła - zauważyła Gabriella. - Ale to nic. - Po czym zwróciła się do córki: - Jeśli będziesz pilnie się uczyła, w przyszłości znajdziesz dobrą pracę i będziesz mogła kupić sobie wymarzony dom na wsi.
    - Tak, tak! - zapiszczała mała, która od ładnych paru miesięcy pragnęła mieszkać na wsi w otoczeniu bajecznej przyrody.
    Gabriella uśmiechnęła się, po czym podała do stołu. Niewielka kuchnia przesycona była cudownym zapachem tradycyjnego włoskiego spaghetti.
    Carlo i jego żona byli niezwykle szczęśliwi. Kochali się, mieli wspaniałą córeczkę, wygodne mieszkanie, pracę… Wierzyli, że dobry los dalej będzie im sprzyjał. Nie mieli pojęcia, jak bardzo się mylili. Któż by jednak przewidział, że wiszący nad Włochami kryzys dotknie bezpośrednio również ich rodzinę? Któż przewidziałby, że sprawy potoczą się w tak złym kierunku, iż po roku wylądują w wenecjańskiej dzielnicy biedoty potocznie zwanej slumsami? Aż wreszcie któż by przewidział, że kilkanaście miesięcy później Gabriella, od zawsze delikatna i niezbyt odporna, zachoruje z powodu złych warunków bytu, by parę tygodni później umrzeć…?
~*~
    Ciało Carmen zniknęło, a ja jak zwykle miałam w oczach łzy. Jak powstrzymać się od płaczu, gdy co rusz umiera osoba, którą się znało i z którą spędziło się jakiś czas na obozie, a potem przeżyło tak wiele strasznych rzeczy związanych z tym, co miało być tylko „testowaniem gry”?
    - Lolli? – odezwała się niespodziewanie Nadia. Stworzonko od razu obróciło się w jej stronę. – W tej chwili jeden z alternatywnych światów… przestaje istnieć, tak?
    - Owszem – odparła cicho Lollipop.
    - Możemy to zobaczyć? – zapytała Charpentier.
    - Wciąż nie wierzysz?
    - Nie o to chodzi – zaoponowała Francuzka. – Po prostu chcę mieć pełen obraz sytuacji. I coś, co nakręci mnie do działania…
    Lollipop się zgodziła. Tak po prostu, choć jej mina wyrażała smutek. Przeraziłam się nie na żarty, nie chciałam patrzeć na to, jak ktoś przez nas ginie. Diana też nie wyglądała na przekonaną, ba, wyglądała, jakby mocno to przeżywała. Sebastian z kolei zdawał się stać w tej sprawie po stronie Nadii.
    Niemniej jednak „ściany” stały się przezroczyste. Zachłysnęłam się powietrzem zauważywszy, iż jesteśmy w kosmosie… Przed nami znajdowała się planeta niesamowicie podobna do naszej Ziemi – na pewno nie była to jednak ona, gdyż rozkład kontynentów minimalnie się różnił, co było prawdopodobnie przyczyną tego, iż Ziemia, którą oglądaliśmy, była młodsza lub starsza od naszej.
    - Nie przestraszcie się. Zaraz się zacznie – ostrzegła Lollipop. Mimo tego aż podskoczyłam, gdy planeta wybuchła, w kilka minut obracając się w proch, by potem zniknąć całkowicie – razem z Księżycem i innymi widocznymi ciałami niebieskimi. Znajdowaliśmy się wśród niekończącej się czerni. Ogromnej, przerażającej czerni…
    I to już…? Miliony ludzi i innych istot straciło życie, bo jeden z ich pilotów przegrał walkę z Carmen? Miliardy istnień tak po prostu zniknęły…?
    Zauważyłam, że po twarzy ciekną mi łzy. Diana lekko się trzęsła, a Sebastian i Nadia mieli grobowe miny.
    Wtem jednak pogrążyliśmy się w znajomym półmroku, który chyba po raz pierwszy wydał mi się bezpieczny. Lollipop rzuciła kilka zdań, ktoś coś jej odpowiedział, ale nie słuchałam ich, wciąż będąc zagubioną i zdruzgotaną. Tymczasem nadszedł czas na losowanie. Krzesła wdały się w obrót, by chwilę później wskazać mnie jako dwunastego pilota. Miny Francuzki i Polaka właściwie się nie zmieniały, ale Diana utraciła swój niezmącony z reguły spokój. Wydawało mi się, że spodziewała się, iż to ona zostanie wyznaczona. A może się mylę?
    Przestałam się nad tym zastanawiać. Gdybym była jednym z pierwszych pilotów, załamałabym się zupełnie, ale teraz… Teraz przywykłam już do myśli, że niebawem umrę. Wciąż jednak dręczyło mnie jedno: co z moją rodziną? Kto im pomoże, gdy mnie zabraknie? Jak sobie poradzą…?
~*~
    Carlo i ośmioletnia Agnese mocno przeżyli śmierć Gabrielli. Życie, niegdyś tak piękne i kolorowe, stało się trudne i szare. Od czasu bankructwa Carlo nieczęsto dostawał dobre zlecenia, imał się więc każdej możliwej dorywczej pracy, którą jednak w obecnych czasach niełatwo było znaleźć, jako iż wiele prac wykonywały roboty i inne maszyny.
    Agnese nie mogła uczęszczać do normalnej szkoły - teraz była „slumsiarą”, którą wytykało się palcami. O placówkach prywatnych oczywiście nie było nawet mowy. Jedyna podstawówka w slumsach była zaś wylęgarnią chuliganów i jednym z wielu źródeł, które w taki czy inny sposób demoralizowały dzieci. Carlo postanowił, że nie pośle tam swej córeczki. W miarę możliwości sam ją uczył, a kiedy odrobinę podrosła, założył jej kartę w bibliotece, która znajdowała się niedaleko dzielnicy biedoty. Bibliotekarka, Margherita Impostato, sympatyczna starsza pani z okularami na nosie i włosami koloru mleka, niemalże wiecznie zagłębiona w lekturze, nie zwracała uwagi na status majątkowy czytelników. Dla niej każdy, kto doceniał dobrą książkę, był skarbem - w końcu w tych czasach niełatwo było o mole książkowe, a, jak się niebawem okazało, Agnese nim była. Spędzała w bibliotece dużo czasu, nie tylko czytając, ale również rozmawiając z Margheritą, której złaknione ciepła serce szybko zdobyła.
    Kiedy Agnese miała jedenaście lat, Carlo powtórnie się ożenił. Jego wybranką okazała się sąsiadka, Marisa Hoffa, wdowa po jakimś żołnierzu, który, wbrew powszechnemu mniemaniu, nie zginął na żadnej misji, lecz w wypadku podczas ćwiczeń. Oprócz niego straciło wtedy życie trzech innych mężczyzn. Każdy z nich zostawił w ten sposób rodzinę.
    Marisa była niezwykle sympatyczną kobietą i szczerze pokochała Carlo oraz jego córkę, tak samo jak oni ją i jej pięcioletniego synka, Ervino. Żyli bardzo skromnie w malutkim mieszkanku, które wcześniej zajmowali Carlo i Agnese, lecz mimo tego odzyskali utracone niegdyś szczęście.
    Dwa lata po ślubie na świat przyszedł Domenico, synek Marisy i Carlo, który otrzymał imię po ojcu Ervino, a kolejne dwa lata później - Gabriella. Na szczęście rodzinie Dante wiodło się wówczas nie najgorzej, mimo iż wciąż zamieszkiwała małe gniazdko w slumsach. Radość i szczęście znów jednak okazały się czymś niezwykle ulotnym. Pewnego dnia Carlo wyszedł do pracy, lecz już nie wrócił. Zginął w wypadku samochodowym, potrącony przez pijanego chłopaka.
    Marisa została sama z dziećmi - piętnastoletnią Agnese, dziewięcioletnim Ervino, dwuletnim Domenico i malutką Gabriellą.
~*~
    Nie pamiętam ostatnich chwil spędzonych w kokpicie. Czułam się, jakby wszystko przelatywało gdzieś obok. Nadia, Sebastian, Diana i Lollipop stali się kimś w rodzaju statystów w filmie, w którym zmuszono mnie nagle do odegrania głównej roli.
    Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy zostałam przeniesiona do Wenecji. Przez chwilę skołowana stałam w miejscu, nie do końca wiedząc, gdzie dokładnie jestem. Ach, tak. Slumsy. Byłam w drodze powrotnej do domu, gdy wezwano mnie do kokpitu.
    Otaczający mnie świat jeszcze nigdy nie zdawał się być tak bliskim, a zarazem i dalekim. Oraz niemal nierealnym. Wszystko było takie samo, a jednocześnie dziwnie inne, nieznane…
    Chyba oszalałam, przeszło mi przez myśl. Pokręciłam głową, próbując pozbyć się uporczywych myśli nowego rodzaju, zmartwień, które zdawały się zalewać mnie niczym fala, wątpliwości mnożących się z sekundy na sekundę i obezwładniającego niemalże strachu. Ruszyłam powoli przed siebie, wdychając powietrze przesycone nieprzyjemnym zapachem slumsów. To niecodzienne uczucie: mieć świadomość, że każdy postawiony krok, każdy nabrany oddech, każde uderzenie serca może być tym ostatnim…
    Gdy wchodziłam do starego, obskurnego budynku, w którym znajdowało się moje maleńkie mieszkanko, moją głowę znów nawiedziły obrazy unicestwiania się jednego z alternatywnych światów. Podobny los spotkał też przynajmniej dziesięć innych. Dennis również wygrał przecież swą walkę. Tak samo Idalia, Jurgis, Lerate, Laodika, Nathan, Barunka, Daniel, Casper i Milly…
    Stanęłam nagle, czując, jak mocno i przeraźliwie bije mi serce. Co będzie, jeśli zawiodę? Nie tylko Dianę, Nadię i Sebastiana, ale cały mój świat? Wszystkich ludzi, łącznie z moją rodziną, bibliotekarką Margheritą, Olegario Licavoli, oraz inne stworzenia, których los, choć nie miały żadnego wpływu na to, co się działo, zależał od tego, czy nie przegram ze swoim przeciwnikiem?
    Nogi najwyraźniej miały ochotę odmówić mi posłuszeństwa. Oparłam się ręką o ścianę, by nie upaść, zauważając przy tym, że trzęsę się jak galareta.
    Jak, u licha, pokonać potwora rodem z książki science-fiction? Jak sterować gigantycznym robotem, by odnieść zwycięstwo? Jak uwierzyć w siebie na tyle, by nie ponieść porażki? Jak…?
    Oni wszyscy dali radę. I ci, którzy zostali, też na pewno nie zawiodą. Ale ja?! Kompletnie nie znam się na grach innych niż niemalże już nieużywane planszówki czy tradycyjne karty. Nie mam zielonego pojęcia o zasadach jakichkolwiek strategii. Jak niby mam wygrać…?
    Na podłogę skapnęło kilka moich łez. Przeżywałam wewnętrzną burzę, która ani myślała się uspokoić.
    Przed oczyma stanęła mi twarz Idalii, jedynej prawdziwej przyjaciółki w caluteńkim moim życiu. Nie licząc Marisy - macochy, mojego rodzeństwa i Margherity, którą uważałam za swego rodzaju zastępczą babcię, żadnej prawdziwej nie miałam bowiem okazji poznać.
    Ona dała radę. I gdyby jeszcze żyła, wierzyłaby we mnie całym sercem – tak, jak ja wierzyłam w nią. Była wspaniałą osobą i choć wychowała się w domu dziecka, nigdy nie poznawszy swoich rodziców, nie skarżyła się na swój los. Przyjęła go takim, jaki był. A kiedy wyznaczono ją na dziewiątego pilota, bardziej martwiła się chyba o mnie niż o siebie.
    Postanowiłam, że muszę wziąć się w garść, ale na tym póki co się skończyło. Wzięłam jednak głęboki oddech i udało mi się pozbyć łez, które uparcie napływały mi wciąż do oczu. Zacisnęłam lekko zęby i ruszyłam po schodach na drugie piętro. Ledwie otworzyłam drzwi, otoczyła mnie przyjemna mimo wszystko atmosfera. Choć nie było nam łatwo, grunt, że moja rodzina żyła miłością. Ponadto nasze ubogie mieszkanko było tak czyste, jak to tylko możliwe w warunkach, w których przyszło nam żyć, co zdecydowanie poprawiało humor, kiedy wchodziło się do niego z brudnego korytarza.
    - Agnese! – zaświergotała radośnie dwuletnia Gabriella, która otrzymała imię po mojej prawdziwej matce. Ruszyła w moim kierunku, uśmiechając się szeroko. Nie zdążyła uczynić pięciu kroków, gdy przegonił ją czteroletni Domenico i jako pierwszy rzucił mi się w ramiona. Gabriella się tym nie przejęła – gdy do mnie dotarła, po prostu objęła swoimi małymi rączkami zarówno mnie, jak i starszego brata.
    - Cześć, skarby – szepnęłam, wtulając twarz w ich włosy.
    Musiałam przeznaczyć wszystkie pozostałe mi siły na stłumienie rozdzierającego mnie od wewnątrz szlochu. Nie chciałam płakać przy rodzeństwie – mimo iż byli mali, w podobnych chwilach zawsze próbowali mnie pocieszyć, a ich minki wyrażały szczerą troskę. Te dzieci były niezwykle wrażliwe – nie wiem, czy wszystkie maluchy tak mają, czy zależy to tylko i wyłącznie od charakteru lub wychowania, niemniej jednak Gabriella i Domenico należeli do tych dzieciaczków, które z całą pewnością można nazwać małymi aniołkami. Ervino też był przemiłym chłopcem, niemniej jednak bardziej poważnym i mniej skorym do okazywania uczuć – obie te cechy odziedziczył ponoć po swoim ojcu, Domenico Hoffie.
    Nie zdążyłam nawet odsunąć się od drzwi, gdy do środka wszedł jedenastoletni Ervino. W ręce trzymał malutką paczuszkę z zakupami.
    - Hej, siostra – rzucił, omijając mnie i stawiając siatkę na stole.
    - Cześć – odparłam. – Mamy nie ma?
    - Jestem, jestem – usłyszałam głos Marisy i chwilę później zauważyłam, że wychodzi z łazienki właściwie nie większej od wnętrza szafy. – Odpocznij sobie, zajmę się obiadem.
    Pokręciłam przecząco głową.
    - Pomogę ci.
    - Jak chcesz. – Marisa uśmiechnęła się lekko, po czym zwróciła się do syna – Zajmij się maluchami, zgoda, Ervino?
    - Mhm – mruknął, po czym wziął oboje za ręce i zaprowadził do kącika, w którym leżało kilka starych jak świat zabawek.
    Przez chwilę stałam jak zaczarowana i tępo patrzyłam to na macochę, to na rodzeństwo. Moje serce pełne było miłości do nich… oraz strachu o to, jak poradzą sobie beze mnie. Tak bardzo chciałabym żyć… Żyć z nimi i dla nich, jak najdłużej się da. Dlaczego ta okropna pożal się Boże „gra” ma mi to wszystko zabrać? Nie… Dlaczego ma to zabrać IM…? Jakby nie mieli dostatecznie ciężkiego życia… A już niebawem spadną na nich kolejne problemy: zmarła pasierbica/siostra, skromniuteńki pogrzeb, brak mojej pomocy, samotność w obliczu problemów… i choroby. Boże, gdyby chociaż nie ona…
~*~
    Agnese przyspieszyła. Czuła się okropnie - zasiedziała się w bibliotece, choć obiecała Marisie wrócić wcześniej. Zwyczajnie pochłonęła ją lektura, przez co straciła poczucie czasu. Nie uznawała jednak tego typu usprawiedliwień. Miała wyrzuty sumienia. Wkrótce zaczęła wręcz biec w kierunku domu. Marisa na pewno wróciła już od lekarza. Domenico od ładnych paru dni był bardzo marudny. Twierdził, iż „baldzio źle się czuje”, więc wizyta u pediatry była co najmniej wskazana.
    - Przepraszam, mamo! - sapiąc rzuciła już na progu mieszkania. Marisa podniosła na nią zatroskany wzrok. - I jak? Co powiedział lekarz? - zapytała szybko, zamykając drzwi i podchodząc do macochy.
    - Nie najlepiej - przyznała cicho. Wkrótce Agnese dowiedziała się, że jej brat złapał okropne choróbsko, które raczej trudno wyleczyć. Szczególnie jeśli mieszkało się w takich warunkach jak oni. - Nie starczyło mi pieniędzy na wszystkie leki, które przypisał lekarz - dodała ze smutkiem Marisa. - Za tydzień mamy przyjść na dodatkowe badania… Nie jest dobrze, Agnese… - wyszeptała jeszcze. - Nie minął nawet rok od śmierci twojego taty, a znów coś się sypie… - wydukała już płacząc.
    Agnese w milczeniu ją objęła. Ona również zaczęła ronić łzy. Jako bardzo wrażliwa osoba nie potrzebowała wiele, by się załamać. Mimo wszystko postanowiła jednak, że nadszedł czas, by wzięła sprawy w swoje ręce. Musiała pomóc Marisie, która od czasu śmierci Carlo jako jedyna co nieco zarabiała. Jednakże z powodu małych dzieci nie mogła całkowicie poświęcić się pracy. Oczywiście Agnese bardzo ją wspierała i to ona najczęściej zajmowała się maluchami, niemniej jednak Marisa nie miała szans, by zarobić tyle, ile byłoby potrzebne na godne życie dla dorosłej kobiety, dojrzewającej dziewczyny, młodego chłopca i dwojga szkrabów.
    Już następnego dnia rano zdeterminowana Agnese rozpoczęła poszukiwania pracy. Jakiejkolwiek. Byle coś zarobić i stać się użyteczną. W slumsach raczej nie miała na co liczyć, miejsc pracy praktycznie rzecz biorąc tam nie było. W lepszych dzielnicach z kolei nikt nie miał zamiaru przyjąć dziewczyny ze slumsów - tym bardziej, że nie osiągnęła jeszcze pełnoletniości. Może byłoby jej łatwiej, gdyby umiała kłamać - może ktoś nie zapytałby jej o dowód i uwierzył, że ma ukończone osiemnaście lat i po prostu wygląda dość młodo i mizernie. Może ktoś uwierzyłby jej, że pochodzi z dobrej dzielnicy Wenecji, a skromny ubiór po prostu odzwierciedla jej charakter. Ale nie, ona nie umiała kłamać. Nawet jeśli próbowała - co zdarzyło jej się raptem kilka razy w całym życiu - nikt jej nigdy nie wierzył. Wyrzuty sumienia związane z nieszczerością miała wymalowane na twarzy. Prośby i błagania niczego nie dawały. Zapewniała, że podejmie się nawet najbardziej brudnej roboty, chociażby przy zmywaniu, sprzątaniu czegokolwiek, wynoszeniu śmieci i tak dalej, ale nikogo to nie obchodziło. Była ze slumsów i była nieletnia. To wystarczyło, by ją przepędzić, wyśmiać albo zrugać.
    Nastał wieczór. Agnese nie wiedziała nawet, który to już dzień szukania pracy właśnie przeminął. Codzienność stapiała się w jedno.
    Zwiesiła głowę, gdy kobieta, która początkowo wyglądała na sympatyczną (choć w rzeczywistości bynajmniej taka nie była - chyba że dla tych, którzy jej płacili) wygarnęła jej, co myśli o takich irytujących brudnych dziewuchach szukających roboty na jej stoisku. Agnese odeszła kilka kroków, patrząc pod nogi i próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
    - Witam! - usłyszała nagle męski głos. Podniosła głowę i spojrzała na wysokiego mężczyznę prawdopodobnie przed czterdziestką.
    - Dobry wieczór… - odparła cicho, jednocześnie czując napływającą falę stresu. Nie czuła się dobrze, rozmawiając z nieznajomymi. A tym bardziej z nieznajomymi płci męskiej.
    - Przypadkiem usłyszałem, że usilnie szukasz pracy - rzekł spokojnym tonem mężczyzna. - Tak się składa, że mogę coś ci zaproponować.
    Agnese wybałuszyła oczy. Nie mogła w to uwierzyć. Czyżby pomoc właśnie spadła z nieba?
    - Naprawdę? - spytała. Zapomniała o stresie. Liczył się tylko fakt, że być może wreszcie znalazła jakieś źródło zarobku.
    - Och, tak - zapewnił z uśmiechem, jednocześnie do niej podchodząc. - Jestem pewien, że wielu panów zapłaciłoby za twoje towarzystwo - dopowiedział, niemal na siłę wciskając do ręki Agnese wizytówkę.
    Dziewczyna zamarła. Przez chwilę wydawało jej się, że serce jej stanęło. Stres powrócił. Spotęgowany. „Wielu panów zapłaciłoby za twoje towarzystwo”…? Czy to oznaczało…?
    Drżąc spojrzała na wizytówkę. Nocny klub „Delizia”. „Rozkosz”.
    Przerażona, nie czuła się na siłach, by się ruszyć. Nie mogła uwierzyć w to, że ten nieznajomy mężczyzna chciał zatrudnić ją jako… prostytutkę. Nie mieściło jej się to w głowie. Nie…
    - Nie musisz decydować od razu - rzucił. - Wpadnij, kiedy chcesz, chętnie cię przyjmiemy. Na wizytówce masz adres. Jeśli się zdecydujesz, przyjdź i zapytaj o Basilio Petrosino, tak się nazywam. A ty jak masz na imię, moja droga?
    Nie odpowiedziała. Nie była w stanie. Mając kompletną pustkę w głowie, odwróciła się bez słowa i biegiem rzuciła się przed siebie. Nie zwróciła uwagi na to, że podąża w kierunku przeciwnym niż slumsy.
    Pałętała się po Wenecji, nie wiedząc, co myśleć. Mowy nie było, by stała się ladacznicą. Nigdy w życiu… Nigdy…
    Kolejnego dnia znów wyruszyła na poszukiwania pracy, które oczywiście ponownie spełzły na niczym. Mimo tego Agnese starała się zapomnieć o propozycji Petrosino - co było niezmiernie trudne, jako iż ten temat wciąż zaprzątał jej myśli.
    Kiedy wróciła do domu, zastała w nim płaczącą Marisę. Okazało się, że wyniki Domenico się pogorszyły. Potrzebne były kolejne leki. I to szybko, w przeciwnym bowiem razie cała ta historia mogła zakończyć się bardzo, bardzo źle.
    Agnese nie wyobrażała sobie straty kolejnej bliskiej jej sercu osoby. Tym bardziej, że było to ledwie trzyletnie dziecko, które nie zaznało jeszcze radości życia.
    Nic nie mówiąc macosze, podjęła wówczas najtrudniejszą jak dotychczas decyzję.

    - Tak myślałem, że się tu zjawisz - rzucił na powitanie Basilio Petrosino, gdy dziewczyna przekroczyła próg jego gabinetu, do którego zaprowadziła ją jakaś skąpo ubrana kelnerka. Rzeczywiście, nie wyglądał na zdziwionego, najprawdopodobniej spodziewał się Agnese. Nie była przecież pierwszą, którą „wyłowił” ze slumsów. Jego pracownice w dużej mierze pochodziły właśnie stamtąd. I bynajmniej nie było to spowodowane tym, że „Delizia” znajdowała się bardzo blisko dzielnicy biedoty. Jedno trzeba było slumsiarkom przyznać: były świetne w swoim fachu. A jak już wystroiło się je w kuszące mężczyzn wdzianka… Och, było na co popatrzeć! - Robiłaś to już? - zapytał nagle prosto z mostu. Agnese niemal podskoczyła.
    - N-nie - wyjąkała szeptem.
    - To dobrze, dobrze, cena będzie niezła - mruknął do siebie Basilio. - Chodź, zaprowadzę cię do Tiny. Ona ci wszystko wyjaśni - powiedział, każąc Dante iść za sobą.

    - Jakie masz doświadczenie? - spytała rzeczowym tonem wyglądająca na około osiemnaście lat dziewczyna o gęstych, kręconych włosach pofarbowanych na przyjemny odcień brązu. Miała świetną budowę, była dość wysoka, ładna i opalona. Ciemne oczy podkreśliła czarną kreską i tuszem z fioletowymi refleksami, który idealnie komponował się z jej skąpym odzieniem identycznego koloru.
    Agnese dyskretnie przełknęła ślinę. Wciąż nie mogła uwierzyć, w jakim miejscu się znajduje. Nigdy w życiu nie przypuszczałaby, że skończy w taki sposób…
    - Patrząc na twoją minę, domyślam się, iż żadne - westchnęła dziewczyna. Dante lekko skinęła głową. Zupełnie nie wiedziała, co powinna zrobić. Zostać, uciec…? - No, nic to, trudno. Nie jesteś ani pierwszą, ani ostatnią niewinną dziewusią, z którą mam do czynienia. Spokojnie, wszystkiego się nauczysz - zapewniła, uśmiechając się względnie przyjaźnie, po czym zlustrowała nową uważnym spojrzeniem. - Nie masz jakichś odważniejszych ciuchów? - zapytała po chwili, przyglądając się ubraniom Agnese.
    - Nie sądzę - odparła cichutko. Nie była nawet pewna, czy dało się to dosłyszeć.
    - Tego się obawiałam - powiedziała szatynka, co dowodziło, iż jednak usłyszała odpowiedź tamtej. - Coś na to poradzimy, ale to później - zdecydowała. - Zacznijmy od kilku pytań - rzekła, siadając przed komputerem. - Jak się nazywasz?
    - Agnese Dante.
    - Ile masz lat?
    - Niebawem skończę szesnaście.
    W błyskawicznym tempie dziewczyna wklepała wszystko do komputera. Następnie podniosła wzrok, by utkwić go ponownie w nowej.
    - Dlaczego się tu znalazłaś? - spytała.
    Agnese przez moment milczała, stojąc nieruchomo ze spuszczonym wzrokiem. W końcu jednak odpowiedziała zgodnie z prawdą, że dlatego, iż potrzebuje pieniędzy, a mimo usilnych starań nie może ich zarobić w inny sposób. Nie skłamała również, kiedy odpowiadała na pytanie, po co jej te pieniądze.
    - Jakże to wielkoduszne - westchnęła nieznajoma.
    - A ty? - odważyła się spytać Dante. - Dlaczego to robisz?
    - Ponieważ to łatwy sposób na zdobycie niemałej sumy pieniędzy - odparła bez cienia skrępowania, uśmiechając się szeroko. - Skoro natura tak hojnie mnie obdarowała, czemu miałabym parać się czymś, co by mnie męczyło, skoro mogę po prostu sprzedawać swoje ciało? Nie dość, że dużo zarobię, to jeszcze nie powiem, by mi się to nie podobało. Obie strony doznają przyjemności, wkrótce się o tym przekonasz.
    Agnese nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Z lekko rozchylonymi ustami wpatrywała się w rozmówczynię.
    - Fakt, mam o tyle lepiej, że mogę wybierać sobie klientów, ale to nie ma aż tak wielkiego znaczenia - dodała w zamyśleniu.
    - Możesz dokonywać wyboru? - spytała Agnese, zanim zdążyła się powstrzymać. Te słowa zdawały się same wyrwać z jej ust.
    - Owszem - odparła tamta z uśmiechem. - Tak po znajomości. Ach, właśnie! Nawet ci się nie przedstawiłam - przypomniała sobie. - Jestem Cristina Petrosino, córka szefa.
    - Basilio Petrosino to twój ojciec…? - wydukała Dante.
    - Owszem - powtórzyła Cristina. - Dziwi cię, że pozwala mi tu pracować? - zaśmiała się. - Moja droga, nic jeszcze nie wiesz o tym interesie… Ale to nic, szybko się wdrożysz, jak wszystkie. Nie musisz się przejmować. - Wstała od biurka i usiadła na wyściełanym fotelu. - Usiądź - rzekła, wskazując na fotel naprzeciwko. Agnese powoli podeszła i spełniła polecenie. - Postaram się zadbać o to, byś na początek dostała kilku klientów, którzy wolą takie niedoświadczone młódki, bo tacy też się tu zjawiają… Choć większość mimo wszystko woli doświadczone, takie, które wiedzą, jak zaspokoić ich potrzeby. Są też inni, którym tak naprawdę jest wszystko jedno, ale ci są najmniej liczną grupą, większość ma sprecyzowane zachcianki… - rzekła, po czym zaczęła wprowadzać przestraszoną i zdezorientowaną Agnese w świat kurtyzan.
    Kilka godzin później Agnese miała głowę przepełnioną informacjami nabytymi od Cristiny, otrzymała kilka różnych strojów, które ledwo co zakrywały najważniejsze części ciała, i miała zrobione zdjęcia, które, jak powiedziała Tina, znajdą się w klubowej książeczce. „To coś w rodzaju menu”, rzekła śmiejąc się. „Klienci ją przeglądają i wybierają tę dziewczynę, na którą mają ochotę”. Dante była więcej niż przerażona.
    Najgorsze było jednak dopiero przed nią i Agnese miała tego całkowitą świadomość. Jak w transie wróciła do domu. Nie docierały do niej słowa macochy czy rodzeństwa, pogrążona była w czymś, co przypominało wręcz niebyt. Następnego wieczoru, wciąż niedowierzając, że to robi, ponownie skierowała swe kroki do klubu. Tym razem weszła do niego przez drzwi dla pracowników. Nie minęło dziesięć sekund, gdy dopadła ją Cristina.
    - Dzisiaj twój wielki dzień! - zawołała zamiast się przywitać. - Ojciec znalazł ci pierwszego klienta. Tak myślałam, że okaże się nim Trafficante. To kumpel mojego taty, a także jeden z naszych stałych klientów… Upodobał sobie szczególnie takie czyste panieneczki jak ty, ale nie zdarzają się one szczególnie często, więc jest nieźle podniecony…
    Agnese miała wrażenie, że zaraz upadnie. Słowa Tiny wpadły do jej umysłu i uczyniły tam zamęt, jakiego wcześniej chyba nie doznała. Gdyby ktoś ją spytał o to, jak się czuła, nie umiałaby odpowiedzieć. Ani wtedy, ani później. Tego nie dało się opisać żadnymi słowami.
    - Chodź za mną - nakazała Petrosino. - Nie bój się, Trafficante nie jest zły. Zresztą mnie samej też właśnie on odebrał cnotę. Hm, kiedy to było…? - zastanawiała się w trakcie zaprowadzania Agnese do celu, którym okazał się niewielki, ale całkiem ładnie urządzony pokoik. Centralnym meblem było oczywiście łóżko. Właściwie nie było tam prawie nic więcej. Ot, niewielki stolik, na którym paliła się świeca, mała lodówka, barek, wieszak… - No, to tutaj - rzuciła. - Tam masz łazienkę - dopowiedziała, wskazując palcem drzwi, których Agnese wcześniej nie zauważyła.
    Serce Dante to zwalniało, to nienaturalnie przyspieszało. Dziwiła się, że jeszcze nie zemdlała. Nie do końca wiedząc czemu, dodatkowo zestresowała się, gdy Cristina zaczęła zmierzać ku wyjściu.
    - Co ja mam robić? - wyszeptała strwożona.
    Tina obróciła się w jej stronę.
    - Co chcesz - odparła wzruszając ramionami. - Zaraz przyjdzie Trafficante i się tobą zajmie.
    Po tych słowach Cristina wyszła, a Agnese poczuła, jak drżą jej kolana. Zapragnęła usiąść, ale gdy spojrzała na łóżko, zrobiło jej się wręcz niedobrze, więc koniec końców przytrzymała się tylko ściany. Nie miała pojęcia, jak długo czekała - kilka sekund, minut, a może całych godzin? W końcu jednak ktoś do niej przyszedł. Szef, Basilio Petrosino, w towarzystwie mężczyzny mniej więcej w jego wieku. Agnese poczuła ledwo dostrzegalną ulgę, gdy okazało się, że jej pierwszy klient nie jest jakimś obrzydliwym staruchem, wstrętnym pijakiem albo kimś w tym rodzaju. Wyglądał na normalnego (pomijając fakt, że zabawiał się z prostytutkami), miał czarne włosy z pierwszymi oznakami siwienia i przenikliwe, ciemne oczy. Ubrany był elegancko, w modny garnitur i drogie buty.
    - Oto Agnese Dante, nasz nowy nabytek, przyjacielu - rzekł Petrosino, jakby prezentował koledze towar. - Nietknięta, tak, jak ci obiecałem. Cena jest oczywiście wyższa niż standardowa.
    - Wiem, wiem, Basilio - uciął Trafficante. Agnese miała wrażenie, że mężczyzna przewierci ją spojrzeniem na wylot. Spuściła wzrok, tak bardzo poczuła się zawstydzona. Nie wyobrażała sobie, że jeszcze moment, a stanie się coś dużo, dużo gorszego i o wiele bardziej przerażającego.
    - W takim razie nie przeszkadzam. - Szef klubu uśmiechnął się. - Życzę miłej zabawy! - rzucił i wyszedł, zostawiając Agnese samą z jej pierwszym klientem.
    Trafficante niespiesznie zwrócił się ku drzwiom, by chwilę później zamknąć je na klucz za pomocą specjalnego panelu. Potem odwrócił się i nieznośnie powoli podszedł do dziewczyny. Agnese nie ośmieliła się na niego patrzeć, była przerażona, skołowana i załamana. Mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął dłoń, by złapać podbródek Dante i podnieść jej głowę tak, by była zmuszona na niego spojrzeć. Myślała, że rozpłacze się ze strachu na widok jego oczu, w których błyszczały iskry pożądania.
    Stali nieruchomo przez kilka minut, podczas których Trafficante bez przerwy patrzył dziewczynie prosto w oczy. Kiedy nagle popchnął ją tak, że natychmiast upadła na łóżko, krzyknęła cicho, zupełnie się tego nie spodziewając. Serce waliło jej jak oszalałe. Trzęsła się jak osika, gdy nieznajomy wodził dłońmi po całym jej ciele i zaczął ją rozbierać z i tak już skąpego odzienia. Zacisnęła zarówno oczy, jak i zęby, powstrzymując się od krzyku, wyrywania się albo proszenia o pomoc. Nie wiedziała, kiedy zaczęła płakać.

    Nie zapamiętała drogi powrotnej do domu. Poruszała się niczym robot, a jej głowa była całkowicie pusta. Gdy weszła do mieszkania, wszystkie dzieci od dawna już spały, a zatroskana Marisa spytała, gdzie tak długo była. Agnese nie odpowiedziała. W milczeniu drżącymi rękami wyciągnęła z kieszeni pieniądze - zaliczkę od Petrosino i „napiwek” od Trafficante - i położyła je na niewielkim stole.
    - Agnese…? - wyszeptała Marisa.
    Dziewczyna spojrzała na macochę, a w jej oczach znów zalśniły łzy. Nic nie mówiąc, ruszyła do łazienki, by tam wziąć niezwykle długi prysznic. Ukucnęła i drżała, zimna woda nie pomagała. Myła się ze wszystkich sił, jak gdyby chciała zetrzeć z siebie wspomnienie dotyku Trafficante. To wszystko nic jednak nie dawało. Czuła się okropnie i dopadła ją myśl, że najbardziej w świecie chciałaby zapaść się pod ziemię. Wcześniej nigdy nie pomyślałaby, że odda się komuś, kogo nie kocha, i to na dodatek przed ślubem. Zdawało jej się to tak okropne, że czuła się jak największa grzesznica świata, co było dla niej tym bardziej bolesne, że była głęboko wierzącą osobą. W niedziele i święta zawsze szła do kościoła, regularnie się spowiadała, codziennie szczerze się modliła. Wierzyła w Boże miłosierdzie i w to, że Bóg jest Miłością. Miała nadzieję na przyjście lepszych dla jej rodziny czasów. A tymczasem…
    W którymś momencie wyszła wreszcie spod prysznica i owinęła się ręcznikiem. W niemym akcie desperacji i rozpaczy uderzyła ręką w ścianę, nie zauważając, że robi to w jednym z tych miejsc, w których kafelki były utrącone, co zaowocowało niedługą szramą, z której natychmiast poczęła wypływać szkarłatna posoka. Nie zwracając uwagi na ból i krew, Agnese skuliła się na jedynym wolnym skrawku podłogi. Łzy leciały jak oszalałe, a ona wciąż się trzęsła, za nic nie mogąc dojść do siebie.
    Nie zauważyła, kiedy do pomieszczenia weszła Marisa. Z tego wszystkiego Agnese musiała zapomnieć zamknąć drzwi, jednak nawet nie zwróciła na to uwagi. Poczuła, że obejmują ją chude ramiona macochy. Wtedy rozpłakała się na całego i przez długi czas, mimo matczynego głaskania jej przez Marisę po głowie, nie mogła się uspokoić.
~*~
    Nadszedł kolejny dzień, dwudziesty trzeci września dwa tysiące sto pięćdziesiątego czwartego roku. Było ciepło, choć nie aż tak, jak na początku miesiąca. Rano Marisa wyszła do pracy, zostawiając dzieci pod moją opieką. Spięłam włosy, by nie przeszkadzały mi w zabawie z rodzeństwem. Domenico i Gabriella nie czuli się najlepiej, nie mieli nawet ochoty na szczególnie radosną zabawę. Ervino postanowił wyjść się przewietrzyć - nieraz to robił, tak już miał, że lubił od czasu do czasu pospacerować w samotności po okolicy.
    Wrócił dwie godziny później, poobijany i zakrwawiony.
    - Ervino, co ci się stało?! - krzyknęłam, natychmiast podchodząc do niego, by pomóc mu dostać się do krzesła - tego, na którym siedziałam w kokpicie, nawiasem mówiąc. Nie czekając na odpowiedź, przyniosłam najczystszą szmatkę i wodę, by móc obmyć kilka ran brata. - Powiesz mi? - szepnęłam po jakimś czasie, gdy Ervino wyglądał już w miarę dobrze.
    - Jacyś idioci… - zaczął, po czym zamilkł i z zezłoszczoną miną wstał gwałtownie. Szybko kazałam mu usiąść z powrotem, w przeciwnym razie mógłby upaść, tak bardzo był osłabiony.
    - Byli od ciebie starsi?
    Skinął tylko głową. Unikał mojego wzroku. Przytuliłam go delikatnie, uważając, by nie sprawić mu więcej bólu, i pogłaskałam go lekko po głowie. Miał dopiero jedenaście lat - jak by na to nie patrzeć, wciąż był dzieckiem, choć z powodu warunków, w jakich żyliśmy, zarówno on, jak i ja musieliśmy dorosnąć wcześniej niż normalne dzieciaki.
    - Tak po prostu cię zaatakowali? - spytałam. Pokręcił przecząco głową. - Więc jak to się stało? Mnie możesz powiedzieć, braciszku - zapewniłam kojącym tonem.
    - Obrazili cię - odparł cicho, zaciskając zęby. - Nie pozwolę nikomu obrażać mojej siostry! - krzyknął, a ja zakryłam usta dłonią. Sama słyszałam już oszczerstwa ciskane w moim kierunku, ale żeby mówić podobne rzeczy chłopcu, który w tym wieku wciąż byłby w podstawówce, gdyby tylko chodził do szkoły? Po raz kolejny przeraziłam się tym, jak okropni potrafią być ludzie. I to za taki świat walczymy i oddajemy życie…?
    - Och, Ervino, przepraszam - szepnęłam tylko, płacząc cicho i ponownie go przytulając.
~*~
    Po kilku tygodniach od rozpoczęcia pracy Agnese wydawała się zobojętnieć. Wciąż była przerażona tym, co robi, by zdobyć pieniądze potrzebne na leczenie Domenico, ale wyrzuty sumienia siedziały teraz gdzieś głębiej, nie na samej powierzchni jej serca i umysłu.
    Pierwsi klienci, tak jak obiecała Tina, byli nie najgorsi - po prostu sami robili, co im się podobało, a ona pozostawała bierna. Potem było gorzej, zaczęły się wymagania. Łez, które Agnese wylała w tamtym czasie, nie dałoby się zliczyć. Marisa bardzo przeżywała to, co działo się z przybraną córką, proponowała nawet, by Agnese z tym skończyła, zapewniając jednocześnie, że poradzą sobie bez tego. Obie jednak wiedziały, że to nieprawda. A Agnese, zdecydowana poradzić sobie z tym, co ją czekało, nie zrezygnowała z pracy, dzięki której Domenico mógł wreszcie dostawać wszystkie przypisane przez doktora leki. Co z tego, że cierpiała, była poniżana, przezywana, nieczysta? Jeśli mogła dzięki temu uratować brata…
    Regularnie chodziła do najbliższego slumsom kościoła i się spowiadała. Jeden z księży, Abramo Balamonte, potrafił ją zrozumieć - wiedział, że jest wiele dziewcząt podobnych do niej, szczególnie w dzielnicy biedoty, ale póki co nie spotkał innej, która byłaby tak wierząca i moralnie czysta. Inaczej przedstawiała się sprawa z drugim księdzem, Cirillo Scarfo. Nie udzielił jej rozgrzeszenia, choć nie miał prawa tego zrobić, wyzwał ją od brudnych nierządnic, a w niedziele, za każdym razem, gdy mówił o grzechu, jego wzrok spoczywał na niej, o ile tylko znalazł ją w tłumie. Niejednokrotnie Agnese miała ochotę zmienić kościół, do którego uczęszczałaby na msze i spowiedź świętą, jednak, jak by na to nie patrzeć, i tak mogła spotkać jemu podobnych. Dlatego też unikała księdza Scarfo, jak mogła najlepiej, sakrament pokuty odbywając tylko u Balamonte i starając się uczęszczać na msze, które to on prowadził.
    Żyła nadzieją, że będzie lepiej, to dodawało sił zarówno jej samej, jak i Marisie. Niestety, wkrótce mała Gabriella zaraziła się od Domenico, przez co i zmartwienia, i wydatki stały się podwójne…
~*~
    Po południu Marisa wróciła do domu. Przestraszyła się porządnie, widząc, w jakim stanie jest Ervino, a kiedy dowiedziała się, co się stało, popłakała się - ze smutku, ale też ze wzruszenia, że jedenastolatek stanął dzielnie w obronie mojego dobrego imienia.
    Podczas skromnego obiadu, który przygotowałam, panowało milczenie. Brzdące nie były na siłach do wygłupiania się, Ervino wciąż był nie w sosie, a ja i Marisa zamartwiałyśmy się wszystkim naraz. Z kolei wieczorem, gdy dzieci już spały, moja macocha dała znać, bym usiadła z nią przy stole.
    - Widziałam znak na twoim karku - szepnęła, patrząc na mnie z troską. Zupełnie zapomniałam o swoim fioletowym „tatuażu”. Powinnam była założyć coś, co by go zakryło, a nie dość, że tego nie zrobiłam, to jeszcze od rana miałam spięte włosy… - Jesteś jedną z nich, prawda…?
    Wcześniej rozmawiałyśmy o tym tylko raz. Wtedy, gdy Marisa pierwszy raz usłyszała pogłoski o walkach. Uznając zapewne, że i tak mamy wystarczająco dużo zmartwień, omijała potem ten temat, wiedząc doskonale, że obie nas tylko by zdołował, ale nie mając wówczas pojęcia, że jestem jedną z „wybranych”.
    - Przepraszam - odparłam cicho. - Niedługo… Zostaniesz z tym sama…
    Zaczęłam płakać i dopiero po chwili zauważyłam, że Marisa też już szlocha. Wstałyśmy i objęłyśmy się w milczeniu, zupełnie załamane. To takie niesprawiedliwe…
    Kto mógłby im pomóc? Na myśl przyszła mi tylko jedna osoba.
~*~
    - Agnese! - zawołała Cristina, biegnąc w jej kierunku. - Przyszedł do nas klient, który nie zna ani słowa po włosku - wydyszała. - Gada po angielsku, a z tego, co wiem, tylko ty znasz tutaj język obcy. Musisz go obsłużyć - nakazała i pchnęła młodszą koleżankę ku głównej sali, gdzie czekać miał na nią ów cudzoziemiec. Na pierwszy rzut oka wyglądał na rodowitego Włocha, ale faktycznie wszystko, co mówił, było po angielsku.
    Rozpoczęła uprzejmą konwersację z nim, próbując nie zwracać uwagi na to, jak bacznie mężczyzna jej się przygląda. Upewniwszy się, co do jego wizyty, zaprowadziła go do pokoiku, w którym przyjmowała klientów.
    Nauczyła się już zachowywać jak robot i wkładać w swoją pracę jak najmniej emocji. Nieznajomy siedział spokojnie na łóżku i wciąż ją obserwował. Przez moment Agnese wydawało się, że w jego oczach widzi smutek lub współczucie, ale szybko pozbyła się takich myśli. Skoro przyszedł do takiego klubu, był dokładnie taki sam jak cała reszta.
    Widząc, że to ona musi przejąć inicjatywę, czego szczerze nienawidziła, rozpoczęła grę wstępną. Kiedy jednak zbliżyła się do niego i pochyliła, by musnąć ustami jego policzek, mężczyzna uniósł dłoń.
    - Nie rób tego. Nie po to tu przyszedłem - oznajmił spokojnym tonem. Po raz kolejny zdała sobie sprawę, że ma naprawdę miły dla ucha głos.
    Odskoczyła od niego jak oparzona i cofnęła się pod ścianę. Oddychała nienaturalnie powoli i ze zdziwieniem oraz zażenowaniem wpatrywała się w klienta. Myliła się. Był inny niż wszyscy.
    - Przepraszam - powiedział z ponurym uśmiechem. - Nie stresuj się, nic ci nie zrobię. Chcę jedynie porozmawiać.
    - Porozmawiać…? - szepnęła. Dotąd nikt nie zrobił czegoś takiego. Każdy klient „Delizii” przychodził tu w jednym celu: by zaspokoić swoje żądze.
    Uśmiechnął się, tym razem zachęcająco i przyjaźnie. Poprosił, by usiadła, bo zawsze czuje się nieswojo, gdy on siedzi, a jego rozmówca stoi - tym bardziej, jeśli tym rozmówcą jest kobieta.
    - Świetnie znasz angielski - zagaił. - Gdzie nauczyłaś się tak dobrze mówić?
    - Rodzice uczyli mnie tego języka, odkąd byłam mała - odparła, spuszczając głowę. Do jej oczu napłynęły łzy, gdy przypomniała sobie zmarłych rodziców, Gabriellę i Carlo.
    - Rozumiem - rzucił, po czym zachęcił dziewczynę do rozmowy. Kiedy jej stres i zdumienie minęły, zauważyła nagle, że zadziwiająco miło rozmawia się z tym dziwnym nieco mężczyzną. Był sympatyczny i dobrze wychowany… I nie pasował do miejsca, w którym przebywali. Gdy ośmieliła się to powiedzieć, odparł: - To tak jak ty, czyż nie?
    Opowiedziała mu o swoich losach, a on słuchał jej uważnie, ani razu nie przerywając. Odezwał się dopiero wtedy, gdy widział już, że Agnese zakończyła swą opowieść.
    - Nazywam się Olegario Licavoli - przedstawił się nagle. Dante zdziwiła się trochę, słysząc typowo włoskie nazwisko. - Jestem w połowie Włochem, w połowie Brytyjczykiem - dodał z przekornym uśmieszkiem. - Na terenie Włoch i Anglii wybudowałem kilka szkół językowych. - Nie miała pojęcia, dlaczego Licavoli jej o tym mówi, ale słuchała go dalej. - Jedna z nich znajduje się tutaj, w Wenecji - oznajmił. - Proponuję ci miejsce w tej placówce.
    Oniemiała Agnese patrzyła na mężczyznę z niedowierzaniem.
    - Dostaniesz stypendium i możliwość rozwoju. Umieszczę cię w klasie jak najbardziej humanistycznej, bo w przedmiotach ścisłych z pewnością będziesz miała braki. Jeśli się jednak postarasz, dasz sobie radę. Jeżeli twoje wyniki w nauce będą zadowalające, otrzymasz kolejne stypendium. A jeśli naprawdę na to zasłużysz, na pewno uda mi się nawet zapewnić ci miejsce na wybranym uniwersytecie. Za jakieś dwa, trzy lata spokojnie będziesz też mogła pracować jako korepetytorka. Wyjdziesz z nędzy. I będziesz miała przed sobą przyszłość.
    - Dlaczego ja? - spytała cicho, wciąż zdumiona. - Jest tak wiele podobnych do mnie dziewcząt…
    - Nie każda dałaby sobie radę, ale tobie się uda, jestem tego pewien. Znam kilka dzieciaków podobnych do ciebie. I nie mówię tu tylko o prostytutkach. W Szkocji na przykład poznałem na ulicy pewnego chłopca. Był niezwykle błyskotliwy i sprytny, ale biedny jak mysz kościelna. Przyjął propozycję nauki w jednej z moich szkół. Obecnie naucza w placówce, której wcześniej był uczniem - oznajmił z uśmiechem. - A pewna dziewczyna z Mediolanu, pomywaczka w jednej z restauracji, od dziecka interesująca się biologią i chemią, również przyjęła mą propozycję i teraz studiuje medycynę na jednym z rzymskich uniwersytetów - dodał. - I oni, i co najmniej kilkunastu innych młodych ludzi było w sytuacji w jakiś sposób podobnej do twojej. Jednak nie ma nic za darmo. Tutaj ceną jest praca, ciężka praca, niejednokrotnie uczenie się po nocach i rozwiązywanie zadań różnego rodzaju przez kilka godzin dziennie. Nie będzie łatwo. Ale nagrodą jest przyszłość.
    - Praca u podstaw, co? - szepnęła do siebie. - Nie wiem, czy na to zasługuję - rzekła już głośniej.
    - To ja decyduję, kto jest tego godzien - odpowiedział spokojnie. - Więc jak będzie?
    Tydzień później Agnese zaczęła uczęszczać do renomowanej szkoły, nie wiedząc jeszcze, że nie tylko da sobie radę i zasłuży na następne stypendia, ale też zajmie jedno z miejsc na prestiżowym międzynarodowym obozie językowym Success.
~*~
    Miałam zamiar iść do niego następnego dnia, by błagać go o pomoc. Nie musiałam jednak tego zrobić. To on nas odwiedził.
    - Pomogę wam - rzekł na wstępie, przekraczając próg naszego biednego gniazdka, które jemu musiało wydawać się pewnie mysią norą albo czymś jeszcze gorszym.
    Marisa i ja spojrzałyśmy po sobie, a następnie zdumione utkwiłyśmy wzrok w Olegario Licavoli. Ten zaś uśmiechnął się ze smutkiem.
    - Jestem na bieżąco z informacjami i już jakiś czas temu domyśliłem się, że jesteś jednym z pilotów, Agnese - wyznał, a ja spuściłam głowę. - Przepraszam was… To moja wina, bo to ja umożliwiłem ci wyjazd na obóz Success - powiedział cicho, patrząc w moją stronę.
    - Proszę się nie obwiniać! - rzekłam szybko, podnosząc głowę, by utkwić spojrzenie ciemnych oczu w Olegario. - Jestem panu wdzięczna za wszystko, co pan dla nas zrobił - dodałam. - Poza tym… Nie mógł pan przewidzieć, że stanie się coś takiego… Prawda?
    Na ułamek sekundy dopadły mnie wątpliwości. Jak by na to nie patrzeć, ktoś w jakikolwiek sposób związany z obozem mógł współpracować z Harrym Reedem… Kiedy jednak spojrzałam na Licavoli, poczułam wyrzuty sumienia. Tyle zrobił dla mnie i dla mojej rodziny, a ja ośmieliłam się choć na chwilę w niego zwątpić…?
    Uśmiechnął się smutno. Marisa w oczach miała łzy.
~*~
    To był ciężki okres w życiu Agnese. Mnóstwo nauki, dalsza praca w klubie „Delizia”, obowiązki domowe… Nadzieja jednak powróciła - wierzyła, że wyjdzie z tego wszystkiego, a razem z nią jej bliscy.
    Raz na jakiś czas spotykała się z Olegario Licavoli, który stał się jej przyjacielem. Musiał być mniej więcej w wieku jej ojca, a co więcej, niezwykle przypominał Carlo, przez co Agnese bardzo się do niego przywiązała, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
    Niecały miesiąc przed wyjazdem na obóz raz na zawsze skończyła z prostytucją. Teraz, jako uczennica elitarnej szkoły i młoda dziewczyna pod protekcją Licavoli, miała inne możliwości pracy, z czego natychmiast skorzystała.
    Przez kilka tygodni była szczęśliwa. Choć nadal żyła skromnie, dzięki zarobkom jej i Marisy starczało na coś do jedzenia i na lekarstwa dla maluchów, których wyniki, mimo iż się nie polepszały, nie były też gorsze. Dzięki Success poznała kawałek świata, a także, co najważniejsze, swoją bratnią duszę, Idalię Kairis. I wszystko byłoby dobrze, gdyby na jej drodze nie stanął Harry Reed.
~*~
    W ciągu kolejnych dni Olegario Licavoli odwiedzał nas codziennie. Ja sama raz na jakiś czas przechadzałam się do biblioteki, by porozmawiać z Margheritą Impostato, a także skorzystać z komputera, by móc skontaktować się z Dianą, Sebastianem i Nadią. Codziennie chodziłam też do kościoła, modląc się przede wszystkim o to, by moja rodzina poradziła sobie, gdy mnie zabraknie, i by udało mi się wygrać moją walkę.
    Pewnej niedzieli, już październikowej, tuż po mszy, jedna z dewotek po raz kolejny oburzyła się głośno, że ktoś taki jak ja śmie wchodzić do świętego miejsca. Nie miałam pojęcia, skąd osoby takie jak ona wiedziały o tym, że zaczęłam pracować w klubie. Ale skoro ta starsza kobieta była świadoma tego, to teraz powinna chyba wiedzieć, że już jakiś czas temu z tym skończyłam. I być może tak było - ale nikogo to nie obchodziło, skoro już została mi przyczepiona metka puszczalskiej. Po wysłuchaniu kąśliwych uwag dewotki niespiesznie poszłam do domu, w głowie słysząc po raz wtóry słowa z Pisma Świętego, a dokładniej z Ewangelii według świętego Łukasza. „I zaprosił go pewien faryzeusz, aby z nim jadł. Wszedłszy tedy do domu tego faryzeusza, zasiadł do stołu. A oto pewna kobieta z tego miasta, grzesznica, dowiedziawszy się, iż zasiada przy stole w domu faryzeusza, przyniosła alabastrowy słoik olejku. I stanąwszy z tyłu u jego nóg, zapłakała, i zaczęła łzami zlewać nogi jego i włosami swojej głowy wycierać, a całując jego stopy, namaszczała je olejkiem. (…) I zwróciwszy się do kobiety, powiedział Szymonowi: Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twojego domu, a nie dałeś wody do nóg moich; ona zaś łzami skropiła nogi moje i włosami swoimi wytarła. Nie pocałowałeś mnie; a ona, odkąd wszedłem, nie przestała całować nóg moich. Głowy mojej oliwą nie namaściłeś; ona zaś olejkiem namaściła nogi moje. Dlatego powiadam ci: Odpuszczono jej liczne grzechy, bo bardzo miłowała. Komu zaś mało się odpuszcza, mało miłuje. I rzekł do niej: Odpuszczone są grzechy twoje. I zaczęli współbiesiadnicy rozważać w sobie: Któż to jest ten, który nawet grzechy odpuszcza? I powiedział do kobiety: Wiara twoja zbawiła cię, idź w pokoju.” 1
    Po wysłuchaniu tej Ewangelii poczułam się spokojna. Może mi się wydawało, ale czyż nie była skierowana wprost do mnie?

    Następnego wieczoru znów poczułam potrzebę udania się do kościoła. Pożegnałam się z dzieciakami, niby to pod pretekstem, że wrócę, gdy będą już spały, a w istocie spodziewając się, że nigdy więcej już ich nie zobaczę. Ucałowałam też Marisę, po czym wyszłam.
    Powietrze zdawało się być dziwnie czyste, nawet w slumsach. Słońce chowało się już za horyzontem, a niebo naznaczone zostało wachlarzem pastelowych barw.
    Weszłam do świątyni i uklękłam. Wokół panowała cisza i spokój, kościół skąpany był w półmroku.
    „Odpuszczono jej liczne grzechy, bo bardzo miłowała.”. „Wiara twoja zbawiła cię, idź w pokoju.”. Zyskałam całkowitą pewność, że moje grzechy zostaną mi wybaczone. Byłam już gotowa na śmierć. Czy niczego nie żałowałam? Oczywiście, że żałowałam. Żałowałam, że nie będę mogła być dłużej z tymi, których kocham. Żałowałam, że nie dokończę nauki, nie pójdę na studia, nie znajdę satysfakcjonującej pracy. Żałowałam, że nie zdążyłam poznać „tego jedynego” i dowiedzieć się, jak to jest zrobić „to” z kimś, kogo się kocha. Żałowałam, że nigdy nie poznam smaku macierzyństwa, że nie będę miała wnuków… Widocznie jednak moja rola na tym świecie była inna. Kiedy więc zamknęłam na chwilę oczy, by po otworzeniu ich zorientować się, że znajduję się w kokpicie, zachowałam opanowanie. Bałam się walki, to oczywiste. Ale musiałam ją wygrać, gdyż zwyczajnie nie miałam innego wyjścia.
    Uśmiechnęłam się lekko do siebie. Ściany kokpitu stały się przezroczyste. Choć we Włoszech na naszej Ziemi dzień się kończył, w świecie, w którym miała rozegrać się moja walka, słońce dopiero wstawało.
~*~
Entliczek-pentliczek,
Krzesełek piętnaście.
Kogo wskaże znaczek,
Ten na wieki zaśnie.

1 Łk 7, 36-38, 44-50


~*~
     Witam (potrzebne jest pisanie „tu Aya”?).
     Cieszę się, że wreszcie mogę dodać jakiś rozdział w terminie… Z następnym będzie gorzej, nawet go nie zaczęłam i nie bardzo mam czas, żeby o tym myśleć. Choć z drugiej strony… i tak nie uczę się tyle, ile powinnam, zważywszy na fakt, iż za dwa miesiące czekają mnie matury…
     Ze względu na tematykę nieco trudno było mi napisać ten rozdział, ale mam nadzieję, że nie czujecie się zawiedzeni. Grunt, że mamie się podobał (nawet się popłakała). To już coś, prawda? Cóż… Historia Agnese została zainspirowana historią Soni Marmieładow ze „Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego <rozlegają się pytania młodszych czytelników: Jaka Sonia? Jaka „Zbrodnia i kara”? Jaki Dostojewski? (a tak na serio: chyba każdy słyszał o Dostojewskim, co? Q.Q)>
     Dziękuję Vicky, KiKi, Kiran Lilith i Suzu za skomentowanie poprzedniego rozdzialiku, skromnego, jak by na to nie patrzeć. Dzisiejszy rozdział dedykuję mej kochanej bliźniaczce - nie tylko dlatego, że to Twój rozdział, Suzu-chan, ale… A zresztą, Ty dobrze wiesz za co, prawda? :) Gdyby nie Ty, na nowość znów trzeba by było czekać tu kilka miesięcy…
     Miałam zamiar napisać coś jeszcze, ale z powodu mej sklerozy nie pamiętam, co to było, więc oszczędzę Wam męczarni i się już przymknę. Mata ne!

15 komentarzy:

  1. O rety rety rety teraz pora na mój rozdzialik Q.Q Ech ale zanim wezmę się za naskrobanie co nieco jako mą opinie to podziękuje że tak szybko go napisałaś i w ogóle za niego ech no i za dedykację kochana Q.Q Pomińmy fakt że czytając go o mało co nie dostałam zawału a teraz zapadam się pod ziemie ale ok x_x Ech dobra może ja się już przymkną bo ja tak dalej pójdzie mój wstęp zajmie mi więcej niż cały komentarz ^.^

    Ech mamusie moja biedna Q.Q Kurka no ale dałaś jej śliczne imię *o* Kurczę no idealnie pasuje jeżeli brać pod uwagę Gabriele z Ludzi lodu a nawet w pewnym stopniu do tej z mojego opo Q.Q Ech no ale dobra idźmy dalej… Nie no serce mi się kraję jak czytam tą scenkę ;( Ech pomyśleć że moja szczęśliwa rodzinka skończy w taki sposób Ech w sumie zaskoczyłaś mnie bo myślałam że od zawsze byłam biedna… Ech ale w sumie to paradoksalne że jednak angielskie pomógł mi wyjść z biedy a jednocześnie nie był użyteczny wcześniej i trafiłam gdzie trafiłam T.T
    Ech pamiętasz jak mówiłam że trafiłaś z tym spaghetti Xp
    Ech te ostatnie zdania po tym całym obiedzie jest takie no dołujące i skłaniające do refleksji Q.Q Nie no naprawdę można by nieco pofilozofować ale dobra jak bym zaczęła byś się mnie wystraszyła i w ogóle ^.^"

    Ech dobra to teraz pora na wielkie bum Jeny no ja tam się nie dziwie Agnese że nie chciała widzieć unicestwiania innej planety ;( Ech no i typowe dla mnie filozofowanie… O tak w takiej sytuacji miałabym zapewne podobne myśli Q.Q Ech a swoją drogą to takie sama nie wiem niezwykłe, mistyczne… czy coś w tym stylu że właśnie w tedy kiedy mnie wybrani poczułam że ten półmrok jest bezpieczny Q.Q Ech no ale mniejsza z tym bo znaczek padł na moje krzesełko T.T

    Nie ni nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w jakiej była Agnese i mój tatuś D: Mieli wszystko a tu nagle stracili to D: Ech a zdanie o tym życiu które było kolorowe itp. a zmieniło się w trudne i szare jest takie kurka sama nie wiem smutne a jednocześnie tragicznie piękne i takie filozoficzne normalnie kocham je Q.Q
    Ech no i do akcji wkracza moja bibliotekarka (heh czyli moje przypuszczenia odnośnie jej były błędne xD )no i co najważniejsze moja kochana macocha i moje wspaniałe rodzeństwo Q.Q Kurka wodna jakie to wzruszające że Carlo i Marisa dali mojemu rodzeństwo imiona po mojej zmarłej mamusi i ojcu Ervino Q.Q Kurka no nie wiem dlaczego ale jakoś tak mnie to autentycznie wzruszyło T.T
    Ech nasze w miarę szczęśliwe życie znów się posypało kurka no jak jedna sytuacja może zaważyć na losie nie tylko kogoś kto bezpośrednio dotyczy dana sprawa ale innych osób Chociażby moja sytuacja gdyby mój kochany tatuś nie zginą ja pewnie nie trafiłabym na ulice, potem na obóz itp. itd. No ale dobra nie filozofujmy bo przecież nie wytrzymasz i załamiesz się psychicznie ^.^"

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra no to teraz pora na powrót do domciu we Włoszech Q.Q Nie no to jak się czuła Agnese było kurka takie w moim stylu ;( Najprawdopodobniej na jej miejscu czułabym się podobni jak nie identycznie T.T Nawet to opieranie się o ścianę było takie no... Q.Q Ech i wspominki o pozostałych bohaterach nie no są nieodzowne Q.Q Ech no naprawdę na miejscy Agnese też umierałabym ze strachu na myśl o wale D: Ech i ta świadomość że zabijam nie tylko te dzieciaki które pilotują drugiego robota ale i w ogóle cały ten ich świat D: Nie no to naprawdę okropne T.T Ech naprawdę świetnie opisałaś te uczucia Agnese Q.Q Ech no i wspominki o biednej Idalii Q.Q Nie no przeklęta gra >.<
    Ech no i mamy moje kochane rodzeństwo Q.Q Kurka no kochane dzieciaki *.* Ech one są naprawdę małymi aniołkami ^.^ Heh i mój przyrodni braciszek xD Heh szczerze taki charakterek do niego pasuję Xd Ech na miejscu Agnese też bym się martwiła o moją rodzinkę Q.Q Kurka no ten ostatni fragment gdzie tak patrzyłam na macochę i rodzeństwo jest taki no piękny i tragicznie wzruszający ;( (nie wiem czy takie określenie jest ale ok ^.^ )

    Dobra no to teraz przechodzimy do scenki z przeszłości nr 3 ;(
    Ech skąd ja znam zasiedzenie się przy lekturze ^.^" Nie wiem jak bym przyjęła taką informację na miejscu Marisy czy Agnese Kurczę no biedne po stokroć biedne Ech a to zdanie mojej macochy że nawet nie minął rok od śmierci mojego tatusia i znów się coś sypie jest no takie, takie dołujące i tragiczne no ;( Ech ale dobra pomińmy ten wątek bo zacznę swoje wywody filozoficzne
    Ech no i zaczynam poszukiwania jakieś pracy Taaa na bycie sprzątaczką czy kimś innym to jestem za młoda i z za biednej dzielnicy a na bycie wiadomo kim nie no proszę jakie to niesprawiedliwe i okropne >.< Nie no jak mnie takie traktowane ludzi stereotypowo denerwuj i wkurza T^T Ech no i ta baba ze stoiska no błagam >.< Ech no ale dobra mniejsza z tym przejdźmy dalej… No i proszę mamy tego idiotę T^T Kurczę no a ja myślałam że facet chce mi dać jakąś normalną prace ale się pomyliłam x_x Taa i ten tekst o tych panach którzy zapłacili by za moje towarzystwo >.< Nie wiem dlaczego ale to „moja droga” dodane do pytania o moje imię jakoś mnie zdenerwowało T^T pfff „moja droga” myślałby kto… Ech i bardzo dobrze że zwiałam niech sobie nie myśli T^T pomińmy że późnej tam pójdę… Ech wyniki mojego biednego braciszka się pogorszyły nie no to takie niesprawiedliwe ;( No i koniec końców zostanę drugą Sonią ;( Ech a propos niej kurka no jak pisałam pracę to miałam tyle skojarzeń i w ogóle no ale tego to się nie trudno domyśleć T.T Taaa mój „szef” wiedział że się zjawie no proszę czyżby jasnowidz ? x_________________x Nie no jak ktoś wypaliłby do mnie z takim tekstem to chyba bym się pod ziemie zapadła no D: Taa i jeszcze się cieszy że będzie miała więcej kasy no błagam T.T Ech sama nie wiem co myśleć o Tinie ^.^" Ona jest taka hmmm… czy ja wiem jak to określić otwarta ^.^" Widać że zła to ona nie jest ale to dlaczego się zajmuje tym czym się zajmuje i jak o tym mówi…T.T Szczerze to żal mi takich dziewczyny nie szanują siebie i swojego ciała i nawet nie wiedzą co przez to tracą T.T Ech no ale mniejsza z tym bo znów zaczynam chyba filozofować ^.^" Ech ja bym chyba umarła ze wstydu na miejscy Agnese D: Nie no dopytywanie się o takie rzeczy a później to całe wprowadzenie w ten świat, te zdjęcia (rany no przecież ja bym albo zawału dostała albo nie wiem co po tym tekście Cristiny o menu D: ) nie no serio ja bym chyba umarła ze wstydu, przerażenia i skołowania nie wyobrażam sobie tego Q.Q Nie no jak przeczytałam że Tina to córka Basilio to byłam w szoku normalnie szczęka mi opadła x_x Ech no to teraz się zacznie A swoją drogą ciekawa jestem jak zareagowałaby moja macocha jakby wiedziała co zamierzam zrobić x_x No ale dobra nie gdybajmy bo to do niczego nie

    OdpowiedzUsuń
  3. prowadzi Taaa mój wielki dzień raczej dzień mojej hańby, dzień mojego końca itp. itd. Nie no po takim wywodzie na temat mojego pierwszego klienta to ja bym chyba zawału dostała i nie wiem co jeszcze T.T Kurczę no ty to umiesz opisywać uczucia Q.Q Nie zaraz się poryczę Kurcze no naprawdę te wszystkie uczucia świetnie opisałaś noo ;( Kurczę no ;( Ja nie chce Nie no teksty mojego „szefa” są poniżej pasa ;( Nie no błagam co ja jakiś towar ;( Nie no ja bym chyba zapadła się pod ziemie słysząc takie zdania pod moim adresem no ;( I jeszcze życzył miłej zabawy no błagam D: NIE NIE NIE NIE NIE NIE !!! łapy precz no >.< nie no co za cymbał ja zaraz zapadnę się pod ziemie no ;( Kurka no Jedyne co jeszcze mogę dodać to to że świetnie opisałaś moje uczucia T.T No to wracam do domu T.T Nie no to uczucia i w ogóle stan psychiczny Agnese jest no taki prawdziwy i w ogóle Q.Q Moja kochana druga mamusia się o mnie martwiła a ja byłam gdzie byłam Ech nie no to jak opisałaś moje uczucia pod prysznicem była wręcz genialne no Ech i to z rozciętą rączką i głaskaniem przez Marise normalnie dzięki za to Q.Q Ech ogólnie cała ta scena w domki była tak wzruszająca Q.Q Nie no nie wiem co jeszcze mam napisać Q.Q Dobra może przejdę dalej co? bo idzie się pochlastać T.T

    Ech no i zabawę z maluchami pora zacząć ^.^ Ech biedna szkraby no Q.Q Ech to takie smutne że takie dzieciaki nie mając czasami siły się bawić z powodu choroby Q.Q Ech moja biedactwa ;( Ech mój starszy braciszek to typ nieco takiego samotnika ^.^" No ale pasuje to do całej tej sytuacja Q.Q O i proszę moje kokpitowe krzesełko Q.Q co za dranie tak pobili mojego braciszka >.< Ech no ale to naprawdę wzruszające że Ervino stanął w obronie mojej godności mimo że przecież nie jesteśmy rodzeństwem Q.Q Ech ludzie naprawdę potrafią być okrutni ;(

    Ech nie no to trochę przerażające że można na coś takiego zobojętniej x_x No ale z drugiej strony przecież inaczej idzie zwariować T.T
    Kurka no to okropne i w ogóle co musiałam robić Nie no zaraz się zapadne pod ziemie x_x Ech szczerzę to ja w główce mam mnóstwo scenek rozmów pocieszycielsko-współczujących z moją macochą Q.Q Ech to ostatnie zdanie o tym poniżaniu itp. było no takie kurka trragiczno-dramatycznie-wzruszające i w ogóle
    Nie no spoko nie ma to jak zbesztać dziewczynę która i tak ma wyrzuty sumienia spoko T^T Ech ten cały Cirillo Scarfo nieco skojarzył mi się z moim księdzem katechetą x_x Taaa pewnie na miejscu tego kapłana mu katecheta zrobiłby to samo pfff no ale dobra mniejsza z tym… Chociaż tyle że ten drugi mnie choć trochę rozumiał i dał pokutę ;( Ech no a z tą zmianą kościoła miałam rację w końcu zawsze można trafić na takich ludzi
    Nie no biedna Gabrielka no ;( Że też musiała się zarazić od braciszka Nie no po prostu tragedia na tragedii ;( Ech w ogóle to od „żyła nadzieją…” było takie no smutne i w ogóle tragiczne a jednocześnie wzruszające i piękne Q.Q

    Ech na miejscy Marisy też byłabym dumna z syna Q.Q ech dzielny chłopaka ;( Ech no i prawda wyszła na jaw ;( No cóż tak to jest jak się ma sklerozę x_x Ech mój tatuaż taki jaki chciałam Q.Q Nie no mnie one strasznie intrygują ^.^" Nie no nie wyobrażam sobie jak można się czuć w takiej sytuacji jak ja i Marisa no Ech no to takie niesprawiedliwe ;( Ech ale chociaż tyle że ktoś im pomoże Q.Q

    OdpowiedzUsuń
  4. Heh no i zjawa się mój wybawca Q.Q Ech ta Tina ona chyba zawsze zostanie tak hmm… no po prostu taka jaka jest ^.^" Nie no ja sobie nie wyobrażam takich pogaduszek z klientami (w sensie tego ich jak by "podrywania" na samym początku) x_x Ech ale naprawdę Olegario Licavoli to fantastyczny facet Q.Q Ech nie no niezłym musiało być szokiem dla Agnese jak taki mężczyzna który teoretycznie chce jednego mówi że nie po to tu przyszedł itp. itd. x_x Ech kurka jaki on miły, uprzejmy i w ogóle i jeszcze prosi bym usiadła bo mu głupio że siedzi a ja stoję choć jestem kobietą nie no jakie to w moje sytuacji budujące i kurczę miłe Q.Q Kurczę no i dostałam propozycja szkoły i to na tak wysokim poziomie *o* Heh i ta miła rozmowa z nim na pewno czegoś takiego potrzebowałam Q.Q Kurcze no jakie to piękne że ktoś pomaga takim dzieciakom Q.Q Heh pomywaczka kochająca biologie i chemie i studiująca medycynę heh skądś mi się to kojarzy Xd Heh i nie obyło się bez hasła pozytywistycznego „praca u podstaw” Xp Heh no ale cóż ono tu idealnie pasuję… Ech no i nadzieje zagościło w moi sercu Q.Q pomińmy że na krótko x_x

    Ech jakie to miłe i w ogóle że do nas przyszedł no i zaoferował swoją pomoc *.* Heh i jeszcze się obwinia za to co się stało Q.Q Kurka no jaki on kochany ;( Nic dziwnego że się z nim spotykałam wcześniej i później Q.Q A jak jeszcze przypomina mojego tatusia to już w ogóle Q.Q Ech no ale chociaż tyle że moją kochaną rodzinką zajmie Olegario Q.Q

    Ech no i nareszcie znalazłam jakąś normalną pracę i wszystko się układa szkoda tylko że przez tą głupią grę długą się tym nie nacieszę >.< Ech paradoksalnie obóz mający zapewnić mi dobre życie stał się moim wyrokiem śmierci x_x No ale choć tyle że spotkałam Idaliie Q.Q Ech ale naprawdę to dobijające że po raz kolejny kiedy jak wszystko idzie ku dobremu coś się dzieje i wszystko się wali

    Ech no i teraz czas na wspaniałą końcówkę Q.Q On jest po prostu piękna i kurka taka symboliczna Q.Q
    Taa co z tego że już nie jestem wiadomo kim przecież łatka zostaje jak sama napisałaś… No ale dobra pomińmy tą kwestie… Ech noo pięknie zgrałaś ten fragment z Pisma Świętego po prostu genialnie Q.Q Ech no i pożegnanie z rodzeństwem i drogą drugą mamą Nie no to scena w kościele, te dwa fragmenty z cytatu później te rozmyślania normalnie doprowadzają mnie do łez Kurczę no pięknie to wyszło Q.Q No a ten motyw zachodzącego i wschodzącego słońca idealnie się komponuję ;( Taki symboliczny, taki metaforyczny, podniosły i w ogóle Q.Q świetnie do całego rozdziału pasuję Q.Q

    Ech cóż jeszcze mogę powiedzieć rozdział jest wspaniały i w ogóle chyba jedne z najbardziej wzruszających w tym opo Q.Q (i tu wcale nie chodzi o to że to mój rozdział po prostu tak go napisałaś) Naprawdę gdyby nie kilka faktów poryczałabym się (choć i tak na niektórych fragmentach prawie beczałam ^.^" ech i sama wiesz jak przeżywałam wiadomo co x_x ) T.T no wiec czekam z niecierpliwością na kolejny i pisz go szybciutko skarbie bo się nie mogę doczekać Q.Q

    Całuski i weny :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Aya, kolejny długi i pięknie napisany rozdział. Rzeczywiście wzruszający, może nie płakałam ale ciarki mi przeszły po plecach ;) Pisz dalej,bo jak tak w ogóle mogłaś przerwać w połowie wątku :P

    Masz talent :) A matura - na pewno dasz sobie radę. ( http://www.youtube.com/watch?v=Jy4Lf3JTYKk ). Czerwone gitary, dzieciństwo naszych mam :)

    Trzymaj się i życzę, żebyś dalej pisała wbrew temu, że czasu brak.

    OdpowiedzUsuń
  6. Suzu, arigato za kolejny rozbudowany komentarz :*

    Vicky, Tobie też dziękuję za miłe słowa :)

    ~Aya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh moja Ai-chan nie ma za co xP To ja dziękuje za moją tragiczną role Q.Q Nie ma to jak masochizm ^.^"

      Usuń
    2. Nie ma za co xP
      Ech, nie ma co, jesteśmy siebie warte, dwie nienormalne masochistki... Przynajmniej jeśli chodzi o opowiadania...

      ~Aya

      Usuń
  7. Hey! Witam, witam! I dziękuję na wstępie za info! ;)
    Dopiero co wróciłam z nart, z Bieszczad, a tu taka przyjemna niespodzianka!
    Rozdział super! Naprawdę, rewelacja! Strasznie mi się podobała historia Agnes. Była taka smutna, a ja ostatnio baardzo lubię takie historie.
    Ah.. dziękuję też za podziękowania :D Kurcze, jak to dziwnie brzmi! xd
    Ave i weny!
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie ma za co :)
    Och, no proszę. I jak było? ;)
    Miło mi to słyszeć :* Ech, ja też lubię takie historie... I w sumie jak już coś piszę, to zawsze musi tam być jakaś tragedia x_x
    Pozdrawiam :)

    Aya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D
      A było... męcząco xd Fajnie, ale przez tydzień mnie mięśnie bolały xd
      Hm... Te tragedie sprawiają, że bardziej doceniamy to co w życiu mamy... Te dobre chwile i te mniej dobre...
      Ave!
      K.L.

      Usuń
  9. Dziś się streszczę. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, ale cudem znalazłam czas na przeczytanie rozdziału. Choć Suzu i tak nigdy nie pobiję.
    Powiem szczerze, że nie dziwię się twojej mamie jeśli o mimowolne łzy chodzi. Ja także się wzruszyłam. Nie wiem, jak to robisz, ale trawiasz do mojej duszy, można by rzec.
    Dziękuję Ci bardzo za dedykację. :)
    A co do Twojej matury - trzymam kciuki!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie szkodzi, ciszy mnie to, że w ogóle poświęciłaś czas na czytanie :)
    Dzięki za miłe słowa :*
    Nie ma za co ;)
    Dziękuję, to się przyda ^^'
    Ja również pozdrawiam!

    Aya

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wchodziłam na swój blog tamten więc, nie wiedziałam, że u was coś nowego się pojawiło. Ale nadrobiłam w końcu. :D Fajnie się czytało, chodź długie i musiałam sobie rozdzielić na części xD W kazdym razie czekam na ciąg dalszy i na walkę. 8D

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak zwykle długość mnie rozbraja. No... Ale przynajmniej rozdział jest w porządku ;P Z resztą, kiedy nie był? Nie przypominam sobie tego hihi Przepraszam, że taki krótki komentarz i w ogóle, ale ostatnio nie mam na nic czasu. Pozdrawiam i życzę weny ;P
    [sakurciaigaara]

    OdpowiedzUsuń