środa, 21 marca 2012

Terra Nostra - Rozdział trzynasty

    Fakt, że Agnese wygrała swoją walkę, był chyba tylko i wyłącznie cudem. Niejednokrotnie przekonany już byłem, że z nami koniec. Ale wtedy nagle zdarzało się coś, co nas ratowało. A to nieprzemyślany ruch przeciwnika, a to udane posunięcie Agnese… Gdy momentami odrywałem wzrok od walki i przenosiłem go na Włoszkę, byłem zdumiony powagą i determinacją, jakie malowały się na jej twarzy. Choć wyglądała tak, jakby miała wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy udało jej się dosięgnąć wroga, coś mi mówiło, że poddanie się to ostatnie, co mogłaby zrobić. Nie wiem, skąd wzięła się u niej ta siła, zawsze miałem ją za jedną z najsłabszych z nas. Gołym okiem widać było, że nie była silna ani psychicznie, ani fizycznie. Jak się jednak okazało, była silna duchowo - i to po kilku mozolnych godzinach walki zapewniło jej wreszcie zwycięstwo.
    Odetchnęliśmy z ulgą, gdy bitwa dobiegła końca i znaleźliśmy się w znajomym półmroku kokpitu. Wtedy jednak oślepił nas króciutki filmik podobny do tych, które widzieliśmy po walce Barunki i Idalii. Za pierwszym razem była to scena z zawodów tanecznych, a za drugim - jakieś małżeństwo (najprawdopodobniej) i niemowlak. Teraz znów sceneria okazała się rodzinna - kobieta i facet mniej więcej w wieku moich rodziców, a oprócz nich gromadka dzieciaków - troje albo nawet czworo… Nie wiem, nie przyjrzałem się. Rzuciłem wzrokiem na Agnese, która wpatrywała się w filmik z zaszklonymi oczyma i subtelnym uśmiechem na twarzy.
    Kilka sekund później już nie żyła. Lollipop teleportowała jej ciało z kokpitu, a po chwili ogłosiła kolejne losowanie.
~*~
    Walka odbyła się w nocy. Kolejnego dnia wstałem z samego rana, choć przespałem ledwie kilka marnych godzin, zjadłem naprędce jakieś śniadanie, przestudiowałem granatowe wzory wijące się na moim torsie, a potem wyszedłem na zewnątrz, by usiąść za kierownicą swojego mercedesa. Moim zamiarem była przejażdżka po sopockich ulicach, ale koniec końców, nie wiadomo dlaczego, wylądowałem w Gdańsku, na ulicy, na której prawdopodobnie powinienem był zjawić się już dużo wcześniej.
    Od dawna wiedziałem, gdzie dokładnie mieszka, i choć podróż od mojego domu do jej zajmowała co najwyżej pół godziny, jakoś jej nie odwiedziłem. Z drugiej strony, ona mnie też. I choć mieszkaliśmy w sąsiednich miastach, ani razu się nie spotkaliśmy, ewentualne rozmowy przeprowadzając jedynie na TN. Nie wiem dlaczego. Tak jakoś wyszło. Parę osób spodziewało się, że między nami zrodzi się uczucie podobne do tego, jakie łączyło Nadię i Nathana, chyba tylko dlatego, że pochodziliśmy z jednego kraju, a nawet - ach, te zbiegi okoliczności - oboje z Trójmiasta. Ale tak się nie stało - być może jedynie dlatego, iż z jakiegoś powodu nie spotykaliśmy się poza wizytami w kokpicie, podczas których zresztą nawet ze sobą nie rozmawialiśmy.
    Zamieszkiwała dom, który niektórym mógłby wydawać się spory, ale mi niekoniecznie. Przeszedłem przez furtkę, modląc się w duchu, by mimo wszystko otworzyła mi ona, a nie ktoś z jej rodziny. To nie to, że byłem nieśmiały albo coś w ten deseń. Po prostu nie miałem ochoty na użeranie się z kimkolwiek, z głupimi pytaniami odnośnie Terry czy czegoś w tym rodzaju. Westchnąłem i od niechcenia zadzwoniłem do drzwi, które otworzyły się niemal natychmiast.
    - Taak? - zapytała jakaś małolata, zapewne jeszcze gimnazjalistka, przewiercając mnie wzrokiem.
    - Jest Diana? - mruknąłem.
    - Di, koleś z telewizji do ciebie! - wrzasnęła dziewczyna tak głośno, że łeb mogłaby tym komuś rozwalić. - Zaraz przyjdzie - oznajmiła, uśmiechając się przymilnie.
    - Dzięki - odparłem, kopiując jej minę, by chwilę potem, gdy tylko się odwróciła, wywrócić oczyma. Nie mógłbym mieć młodszego rodzeństwa, a już na pewno nie siostry. Szlag by mnie chyba z taką trafił.
    Jako iż małolata nie zaprosiła mnie do środka, zrobiłem krok w bok i oparłem się o ścianę. Pogoda bynajmniej nie przypominała jesiennej, lato najwyraźniej miało ochotę zostać z nami dłużej. Słońce nieźle przypiekało, dlatego zdjąłem bluzę, zostając w samym T-shircie. Wtedy z budynku wyszła Diana.
    - Cześć - rzuciłem, uśmiechając się w przyjazny (przynajmniej miałem taką nadzieję) sposób. Z drugiej strony, nie wiem, czy w ogóle zwróciła na to uwagę, bo akurat zamykała drzwi i dopiero po paru sekundach utkwiła we mnie wzrok. Nie odezwała się, tylko zbliżyła się i wczepiła palce w moją koszulkę, jednocześnie chowając w niej twarz. Zdumiony, z początku nie zareagowałem, ale potem objąłem ją lekko, bo to chyba należało zrobić. Zdziwiłem się jeszcze bardziej - była taka… Sam nie wiem. Mała, szczupła, wątła, słaba…? Albo po prostu wszystko naraz. Wcześniej nigdy nie zwróciłem uwagi na to, jak bardzo delikatne są dziewczyny. A może nie wszystkie były takie? Mniejsza z tym.
    - Boisz się? - szepnęła nagle tak cicho, że ledwo ją dosłyszałem.
    - Nie. Już nie - odparłem po chwili namysłu. Na początku naszej jakże cudownej gry, w którą wplątał nas ten cymbał, Reed, wierzyć mi się nie chciało, że mam umrzeć w wieku osiemnastu lat. Może nie miałem jakichś szczególnie ambitnych planów na przyszłość, ale coś tam jednak zamierzałem zrobić. Zresztą… komu byłaby na rękę śmierć w tak młodym wieku? Teraz jednak czułem, że mam wszystko gdzieś. Czy każdy z pilotów miał podobnie, gdy nadchodziła jego kolej…? - A ty? - zapytałem. Odsunęła się odrobinę, więc rozluźniłem uścisk.
    Pokręciła przecząco głową, wpatrując się we mnie badawczo, jakby chciała orzec, czy powiedziałem prawdę. Widocznie uznała, że tak było w istocie, bo odeszła ode mnie na krok i rzekła:
    - Chodźmy stąd. Nie chcę, by ktoś nas widział.
    Skinąłem głową i pozwoliłem jej prowadzić. Opuściliśmy teren jej posesji i ruszyliśmy w kierunku lasu, za którym najprawdopodobniej znajdowało się już morze, bo słychać było jego szum, a powietrze z każdym krokiem stawało się coraz bardziej rześkie. Diana nie poprowadziła mnie jednak na plażę, lecz na niewielką polankę, skrzętnie osłoniętą ze wszystkich stron leśną florą.
    - Nikt tu nie przychodzi - oznajmiła.
    - To miło. Paparazzi potrafią doprowadzić człowieka do szału - odparłem z uśmiechem.
    - Nie wątpię - rzekła, siadając po turecku na ziemi.
    Nie miałem pojęcia, o czym właściwie powinniśmy rozmawiać. Ona chyba też. Milczeliśmy więc jak nienormalni. W końcu znudziło mi się stanie w miejscu, usiadłem więc w pobliżu Diany. Kiedy jednak baczniej się jej przyjrzałem, zauważyłem, że na jej twarzy nie ma ani śladu zawstydzenia z powodu całej tej ciszy i tak dalej. Była opanowana, tak jak zwykle. I wciąż nie wiedziałem, skąd brał się ten jej wieczny spokój.
    Położyła się na plecach, zupełnie nie zważając na fakt, że się pobrudzi. To dobrze, nigdy nie lubiłem panienek myślących tylko o tym, by wyglądać jak niczym nieskażone boginie.
    Skoro ona nie czuła skrępowania, ja też się wyluzowałem. Korzystając z tego, że zamknęła oczy (promienie słońca przenikające przez korony drzew trafiały prosto na jej twarz), uważnie zlustrowałem ją spojrzeniem. Nie zauważyłem wcześniej, że była taka ładna. Nie piękna, ale ładna, po prostu ładna. Dziewczyna taka, jakich wiele, ale jednak mająca w sobie coś, czego pewnie nie da się jednoznacznie zdefiniować. Może to ta aura tajemniczości, która wiecznie ją otaczała? Bądź co bądź prawie nic o niej nie wiedziałem. To głupie. Razem tkwiliśmy w tym wszystkim, a nic o sobie nie wiedzieliśmy…
    Wyglądała, jakby spała. Gapiłem się więc na nią nadal, dziwiąc się, jak można być tak bladym i wątłym i się przy tym nie rozpaść. Miałem wrażenie, że najlżejszy chwyt mógłby połamać jej kości.
    Długie, ciemnobrązowe włosy lśniły w słońcu i kontrastowały z niemal białą cerą. Myślałem, że ktoś mieszkający nad morzem zwyczajnie nie może być tak blady, a tu proszę. Dlaczego wcześniej nie zwróciłem na to uwagi? I dlaczego nie zauważyłem, że jest tak szczupła, że niemal tonie w ubraniach? Zawsze wolałem dziewczyny o pełniejszych kształtach, typowo kobiecych, ale teraz jakoś ciągnęło mnie tylko i wyłącznie do niej. Pomyślałem, że gdybym miał czas, mógłbym się w niej chyba zakochać, choć niejednokrotnie przysięgałem sobie, że tego nie zrobię, zwyczajnie nie chcąc się do nikogo za bardzo przywiązywać. Luźne związki, okej. Ale stałe? No nic, w mojej sytuacji mi to nie groziło, więc co tam.
    - Masz chłopaka? - spytałem od niechcenia.
    Uniosła powieki i obróciła głowę w moim kierunku.
    - Nie - odparła, bacznie wpatrując się we mnie. Tym razem zwróciłem uwagę na jej zielone oczy. Co jak co, oczy naprawdę miała ładne.
    - To chodźmy do kina - rzuciłem.
    - Do kina? - powtórzyła, unosząc przy tym brwi.
    - Do kina, do teatru, do knajpy, dokądkolwiek - odpowiedziałem. - Po prostu zróbmy coś normalnego. Mam dość zawracania sobie głowy Terrą.
    Roześmiała się cicho i ponownie zamknęła oczy. Oddychała równo i spokojnie, jakby wpasowując się w otoczenie.
    - Nie jestem pewna, czy to by było mądre posunięcie - odezwała się wreszcie. - Poznają cię - dodała, myśląc już zapewne o całej zgrai wygłodniałych sępów, jakimi są dziennikarze.
    - Hm - mruknąłem. - Przefarbuję się na platynowy blond, kupię soczewki i zmienię styl ciuchów. To pomoże?
    Znów się roześmiała, otwierając oczy i wbijając wzrok we mnie.
    - Nie pasowałby ci blond - rzuciła. - A tak z ciekawości… Gdybym miała chłopaka, nie zaprosiłbyś mnie nigdzie? - zmieniła temat.
    - Cóż - zacząłem. - Nie chciałbym się między was wciskać. Zresztą koleś mógłby pomyśleć, że chcę mu ciebie odbić, wynająłby płatnego zabójcę, który zmiótłby mnie z powierzchni ziemi i byłby mały problem z brakującym pilotem.
    - No tak - szepnęła cicho, uśmiechając się jakoś ponuro, co odrobinę mnie zdziwiło. - Wracając do tematu kina… Nie bierz tego do siebie, ale to chyba naprawdę nie najlepszy pomysł w naszej sytuacji.
    - Może masz rację - mruknąłem. Biorąc przykład z Diany, położyłem się na leśnym poszyciu. - Więc opowiedz mi coś o sobie. To trochę głupie, że nic o sobie nie wiemy, nie uważasz? - zapytałem, przekręcając głowę w prawą stronę, by móc na nią spojrzeć.
    - A co takiego chciałbyś wiedzieć? - spytała, odwracając głowę w moim kierunku. O cholera, jakoś nie zdawałem sobie sprawy, że byliśmy tak blisko siebie. Nagle opanowała mnie chęć pocałowania albo nawet „zaatakowania” jej jak najbardziej prymitywne zwierzę. I może bym to zrobił, gdyby nie to, że znów rzuciło mi się w oczy, jak strasznie słaba to musi być istotka. Przecież nie miałaby ze mną najmniejszych szans, a ja nie byłem przecież chamem wykorzystującym słabszych.
    - Hm - mruknąłem, żeby zyskać na czasie i trochę się uspokoić. Przeniosłem wzrok na niebo, czy raczej na jego szczątki, bo przesłaniały je drzewa, by to sobie umożliwić. - Czy ja wiem… Cokolwiek - rzuciłem w końcu. - Z kim mieszkasz?
    - Z moją zwariowaną rodzinką - odparła. Jak ona to robiła, że była taka spokojna? We mnie hormony (czy co to tam było) buzowały, a ona… Nie no, to chyba prawda, że dziewczyny dojrzewają szybciej.
    - Ta dziewczyna, która otworzyła mi drzwi, to twoja siostra, tak?
    - Tak, to Angel. Chodzi do trzeciej gimnazjum i jest dość… specyficzną osobą. Ale bardzo ją kocham, jak zresztą wszystkich.
    - Angel? - zdziwiłem się. - Nie gniewaj się, ale jakoś nie przypominała mi anioła.
    - Jako kilkulatka zaczęłam uczyć się angielskiego - odparła Di, chichocząc cicho. - Na jednej z pierwszych lekcji poznałam słowo „angel”, które strasznie mi się spodobało i natychmiast skojarzyło mi się z siostrą. Bo ma na imię Angelika - wyjaśniła. - Zaczęłam tak na nią mówić, a potem za moim przykładem poszła cała rodzina i tak już zostało.
    - Rozumiem. Co z resztą rodziny?
    - Rodzice, siostra, brat - rzekła krótko.
    - Jeszcze jedna siostra? - podchwyciłem.
    - Tak, ale ona ma dopiero cztery latka - odpowiedziała. - A brat pięć. W zeszłym miesiącu zaczął chodzić do zerówki.
    - Jak ty z nimi wszystkimi wytrzymujesz? - zapytałem z lekkim zdumieniem. - Masz w domu istne przedszkole.
    - Bez przesady - roześmiała się. - To kochane dzieciaki. A Angel też jest świetna, naprawdę. Zawsze można na nią liczyć.
    - Wierzę ci na słowo - rzuciłem z przekornym uśmieszkiem, nieopatrznie odwracając się w kierunku Diany. Bogu dzięki, że patrzyła akurat ku górze.
    - Twoja kolej - oznajmiła. - Opowiedz o swojej rodzinie. Z kim mieszkasz?
    - Mieszkam sam - odpowiedziałem bez cienia smutku.
    - To był twój wybór?
    - Nie, ale gdybym takowy miał, wybrałbym samotność.
    - Dlaczego?
    - Jak by to powiedzieć… - zastanawiałem się przez chwilę. Mocniejszy powiew wiatru sprawił, że zasypały nas liście. Wykorzystałem tę okazję, by usiąść, niby po to, żeby się otrzepać, a w istocie po to, by porządnie ochłonąć i nie być już aż tak blisko Diany. - Z tego, czego zdążyłem się domyślić, masz dobre kontakty z rodzicami i rodzeństwem. - Pokiwała głową. - Ja nie bardzo. Nigdy się nie dogadywaliśmy. Są obrzydliwie bogaci, pod względem materialnym nigdy mi więc niczego nie brakowało, ale jeśli chodzi o miłość czy coś w tym stylu, w naszym domu nigdy nie gościły takie uczucia - wyjaśniłem tonem wypranym z emocji. Wyraz twarzy Diany wyrażał smutek i współczucie, czyli uczucia, które widywałem u niej najczęściej. W kokpicie, czasem na obozie… - Przed Success mieszkałem z nimi… Albo raczej obok nich. Po powrocie odebrali mnie z lotniska, złożyli życzenia z okazji osiemnastych urodzin, podczas których byłem w Anglii, i wręczyli mi klucze do własnego mieszkania. No i tam okazało się, skąd się wzięło moje kokpitowe krzesło. - Uśmiechnąłem się ponuro, patrząc przed siebie. - Gdyby nie świadomość, że najprawdopodobniej nie pożyję już długo, olałbym ten ich prezencik i wyprowadziłbym się jak najszybciej, zupełnie się od nich odcinając i samemu zarabiając na życie, by stać się niezależnym i móc o nich zapomnieć. Ale skoro i tak mam umrzeć, to zwyczajnie wykorzystuję to, co mi dają. I nie czuję z tego powodu wyrzutów sumienia - dodałem.
    - Rozumiem - odparła tylko. - Przykro mi, że tak to wygląda.
    - Mam to gdzieś - oznajmiłem, wzruszając ramionami.
    - Nie masz rodzeństwa?
    - Sam nie wiem - odpowiedziałem. Diana posłała mi pytające spojrzenie. - Niby mam starszego brata, ale od paru lat go nie widziałem. W dzieciństwie dogadywaliśmy się i razem walczyliśmy z obojętnością rodziców. Ale w dniu osiemnastych urodzin on po prostu zniknął. Kilka dni później dowiedziałem się przypadkiem, że przeprowadził się do Stanów. Zapewne siedzi tam do dziś, ale nie mam od niego żadnych wieści. Wyszło chyba na to, że stał się taki sam jak rodzice. Ale cóż, oni nie nadają się na matkę i ojca. Co tu dużo kryć, i mój brat, i ja byliśmy wpadką. Pozbyli się nas jak mogli najprędzej, nie narażając na szwank reputacji czy czegokolwiek i tyle.
    Pod koniec mojego monologu znowu patrzyłem tępo przed siebie, dlatego zdziwiłem się, gdy nagle poczułem, że Diana obejmuje mnie od tyłu. Znów nie mogłem się nadziwić, jak bardzo jest chuda i delikatna.
    Siedziałem nieruchomo, czując, że mam w głowie zamęt. Nie myślałem o Terrze, o rychłej śmierci, o porąbanej rodzinie mającej wszystko w głębokim poważaniu, tylko o tej niepozornej dziewczynie, która okazała mi tego dnia więcej uwagi niż moi rodzice w całym moim życiu. To niesamowite: nagle zauważyć, jak bardzo brakowało mi czyjejś bliskości, obecności, ale takiej prawdziwej, nie pozornej, będącej tylko bytowaniem obok siebie.
    Nie wiem, co skłoniło mnie do tego, by uwolnić się od jej uścisku, ale tylko po to, by się odwrócić i samemu móc ją objąć. Nie sprzeciwiała się w żaden sposób, więc po prostu siedzieliśmy tak przynajmniej przez kilka minut, znajdując się niejako poza czasem i przestrzenią. Jak tak o tym później myślałem, mogło to wyglądać na jakieś tanie romansidło, a tymczasem było to coś zupełnie innego. Chłonęliśmy tylko swoją obecność jak gąbki - ja, bo nigdy czegoś takiego nie doznałem, a ona… Pewnie tylko dlatego, że razem tkwiliśmy w zasadzce Reeda, czekał nas taki sam los, taki sam koniec.
    Nie wiem też, dlaczego potem ją pocałowałem. Tak jakoś wyszło, samo z siebie…
    Spuściła wzrok.
    - Przepraszam - mruknąłem, choć nie powiem, by gnębiły mnie jakieś wyrzuty sumienia czy cokolwiek w tym rodzaju.
    - W porządku - odpowiedziała cicho, spoglądając już na mnie. Czy dziewczyna nie powinna się w takich chwilach rumienić? Cóż, może nie.
    Objęła kolana rękoma i westchnęła, zatapiając się we własnych myślach i na jakiś czas zapominając chyba o moim istnieniu.
    - Długo tu już siedzimy - odezwała się po czasie, który wydawał mi się wiecznością. - Powinnam wracać.
    - Wciąż jest przecież dość wcześnie - zaoponowałem, nim zdążyłem pomyśleć. Mogła mieć mnie zwyczajnie dość i dlatego chcieć pójść już do domu. Uśmiechnęła się jednak pobłażliwie, jakby przejrzała moje myśli.
    - Moi rodzice są nieco zanadto nadopiekuńczy, a ja, mówiąc, że wychodzę tylko na moment, zniknęłam na dłużej - wyjaśniła spokojnie.
    - Och - bąknąłem tylko pod nosem.
    To idiotyczne, ale swego czasu marzyłem o tym, by moi rodzice zachowywali się podobnie. By okazali mi choć odrobinę zainteresowania. Tymczasem mogłem robić, co tylko mi się podobało, zadawać się, z kim zechcę… Taak, w podstawówce naprawdę zabiegałem o ich uwagę… A w gimnazjum rozpoczął się okres buntu i największych głupstw, jakie popełniłem w życiu - oficjalnie w celu pokazania wszystkim, jaki to jestem dorosły i niezależny, a w rzeczywistości dalej próbując zaistnieć w świadomości matki i ojca. Jako iż próby spełzły na niczym, poniechałem tego i mniej więcej od rozpoczęcia liceum wszystko miałem gdzieś. Zdumiewające, jak bardzo człowiek może wszystko olać, a później zauważyć, że to coś wciąż w nim siedzi, ukryte gdzieś głęboko i czekające tylko na dogodną okazję, by o sobie przypomnieć.
    Diana wstała i otrzepała ubrania. Chcąc nie chcąc kilka sekund później uczyniłem to samo. Chwilę potem udaliśmy się już w stronę jej domu. Kluczyliśmy między drzewami w zupełnym milczeniu, które mnie tradycyjnie trochę drażniło, a jej zdawało się zupełnie nie przeszkadzać. Kiedy dostrzegliśmy budynek, zatrzymała się.
    - Mogę wpaść jutro? - spytałem.
    Kiwnęła głową i podeszła do mnie, by wspiąć się na palce i musnąć wargami mój policzek, a następnie bez słowa ruszyć do domu.
    Stałem przez moment jak głupi, znów mając w głowie dziwny zamęt. W końcu, z jakiegoś powodu zdenerwowany, poszedłem do samochodu i wróciłem do Sopotu.
~*~
    Sebastian i jego starszy brat, Rafał, wymyślali najgłupsze psikusy, by zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Wprowadzali do domu zamęt, tłukli wazony, z pełną premedytacją psuli raz po raz urządzenia wchodzące w skład prywatnego kina domowego zajmującego niemałe pomieszczenie na parterze okazałej willi, wrzeszcząc potem, że z tego powodu nie mogą oglądać bajek, chowali się opiekunkom w najbardziej niespodziewanych miejscach - od szaf, poprzez kosze z praniem, po najdalsze i najciemniejsze zakątki strychu czy piwnicy - nieraz niemal doprowadzając tym nianie do zawału…
    Do trzynastego roku życia Sebastian miał w bracie sojusznika. Kiedy jednak ten uzyskał pełnoletność i po prostu zniknął, chłopak został sam i walczył w pojedynkę.
    Był to okres dojrzewania, czas spędzony w gimnazjum, wiek, w którym wielu ludzi popełnia największe błędy życia. Powody bywają różne: głupota, naiwność, chęć udowodnienia czegoś innym, egzystowanie w myśl hasła „carpe diem”… Wszystko to, co można zawrzeć w jednym słowie: niedojrzałość. Wystarczyło znaleźć sobie wystarczająco nieodpowiednie towarzystwo, by zostać wciągniętym w wir grzechów. Ucieczki z domu, awantury tu i ówdzie, picie, palenie, nawet narkotyki… I wiele innych głupot, nieraz nawet drobnych przestępstw, będących wynikiem „błędów młodości”.
    Sebastian kilkakrotnie dał złapać się policji na gorącym uczynku - tylko po to, by zawiadomiono rodziców i zmuszono ich do jakiegoś działania. Państwo Dąbek ze stoickim spokojem załatwiali co trzeba (przede wszystkim za pomocą pieniędzy), by nikt nie poniósł żadnych konsekwencji, a następnie zapominali o sprawie, nawet się nią wcześniej nie przejąwszy. Nigdy też nie poruszali tych tematów w ewentualnych rozmowach z synem, które zresztą zdarzały się raz na ruski rok.
    Trzy gimnazjalne lata wyczerpały determinację chłopaka. Od chwili rozpoczęcia nauki w liceum zachowywał się już normalnie - może nie wzorowo, ale po prostu tak, jak zdecydowana większość młodzieńców w jego wieku. Okres buntu zastąpił etap rezygnacji, obojętności i bierności.
~*~
Chatte: Cześć, wybrańcu. Masz pecha?
Sebastian: Hej. Dlaczego miałbym mieć?
Chatte: No wiesz… Jesteś trzynasty :P
Sebastian: Jak dla mnie, to każdy numerek przede mną był oznaką większego pecha. xP
Chatte: Fakt, coś w tym jest. Chociaż… Zależy dla kogo. Ale mniejsza z tym. Gadałeś z Di?
Sebastian: Noo.
Chatte: <3
Sebastian: ?

    Dziewczyny, westchnąłem w myślach, siedząc na sofie z laptopem na kolanach i piwem w ręku. Właściwie wszedłem na Terrę Nostrę (zdążyłem już znienawidzić tę nazwę), mając nadzieję na pogawędkę z Dianą, ale rzadko kiedy można było ją zastać i tak też było tym razem. Nadia z kolei wyhaczyła mnie od razu, co zaowocowało płytką pogawędką pękającą w szwach od czarnego humoru.
   
    Następnego dnia znów zawitałem w Gdańsku. Tym razem Di uprzedziła rodziców, że nie będzie jej nieco dłużej, więc poszliśmy na plażę i leniliśmy się tam przez ładnych kilka godzin. To zdumiewające, że na tym odcinku wybrzeża było praktycznie pusto. Pogoda wciąż przecież zachęcała do spacerów po piasku, a tymczasem wyszło na to, że plażę za lasem w pobliżu domu Diany mieliśmy tylko dla siebie.
    - Zdradzisz mi swój sekret? - zapytałem, idąc powoli niecały metr za Dianą. Na ułamek sekundy chyba się zatrzymała i drgnęła - a może tylko mi się wydawało?
    - To znaczy? - spytała.
    - Skąd bierze się ten twój wiecznie niezmącony spokój?
    Zatrzymała się i odwróciła w lewo, w stronę Bałtyku. Na jej bladej twarzy ukazał się nikły uśmiech.
    - Pewnie nie tylko mnie nurtuje to pytanie. Tyle że prawdopodobnie jako jeden z nielicznych mam okazję poznać odpowiedź - rzuciłem.
    - Po prostu… - zaczęła, ale przerwała na kilka sekund, jakby się namyślając. - Myślę, że to po prostu dlatego, że nie boję się śmierci - wysunęła przypuszczenie.
    - Z tego by wynikało, że cała reszta z nas się jej bała, a nie jesteśmy pewni, czy tak w rzeczywistości było - odparłem.
    - W dużej mierze może to być też kwestia charakteru - zauważyła. - Ludzie są różni. Ja od dziecka byłam grzeczną i spokojną dziewczynką.
    - Mały aniołek, co? W takim razie spacerujesz chyba z diabłem.
    - Byłeś aż tak irytujący?
    - Żeby tylko - rzuciłem z kwaśnym uśmiechem. - Wiesz… Był taki moment, że przeszło mi przez myśl, że mogłaś… - Odwróciła wzrok od morza i spojrzała na mnie. - Że mogłaś być… Sam nie wiem. Wspólniczką Reeda albo chociaż wtajemniczoną… Kimś w tym stylu. Czasami to wyglądało tak, jakbyś od początku wiedziała, co się z nami stanie.
    Uśmiechnęła się smutno i znów spojrzała na bezkresną wodę. Mewy nawoływały się nawzajem, na horyzoncie widać było jakiś ogromny statek. Wiatr wzmógł się odrobinę, ale słońce mocno świeciło, więc nie zmarzliśmy.
    - Ale nie wiedziałam - rzekła wreszcie. Huk fal niemal zagłuszał jej słowa. - Choć na waszym miejscu pewnie pomyślałabym o czymś podobnym. Pozbyłeś się już podejrzeń czy nie do końca?
    - Kto wie - mruknąłem niby to poważnym tonem, ale niemal natychmiast się roześmiałem. - Nie no, pewnie, że się ich pozbyłem. To było chwilowe - wyjaśniłem. - Ale powiedz, od początku, to znaczy po śmierci Milly, wiedziałaś, że to nie gra, prawda?
    - Nie byłam pewna, co o tym myśleć. Ale fakt był faktem: Milly umarła. A my mieliśmy być następni. Od dawna nie żyję w świecie złudzeń. Domyśliłam się, że Reed nie kłamał, mówiąc, że wszystkich nas czeka taki sam koniec jak Milly.
    - Rozumiem…
    Milczeliśmy przez jakiś czas, podejmując dalszą wędrówkę. Posuwaliśmy się naprzód w ślimaczym tempie, ale tak było w porządku - nigdzie się nie spieszyliśmy. Z jednej strony pomyślałem, że wezwanie do kokpitu w stanie takiego odprężenia byłoby nie najgorsze, ale z drugiej… Nie, nie zamierzałem jeszcze umierać. Czym więcej dni mi zostało, tym lepiej. O ile można tu mówić o dniach, a nie godzinach czy minutach…
    - Usiądźmy, co? - szepnęła nagle Diana, a ja ledwo ją dosłyszałem. Nie czekając na odpowiedź, oddaliła się nieco od morza i usiadła na piasku, przymykając na chwilę oczy i oddychając głęboko. Z jakiegoś powodu miałem wrażenie, że jest jeszcze bledsza niż przed paroma minutami. Podszedłem do niej szybko.
    - Dobrze się czujesz? - spytałem, autentycznie czując troskę. Taak, a od czasu wyjazdu brata tyle razy przysięgałem sobie, że już nigdy na nikim nie będzie mi w żaden sposób zależało…
    - Mhm - mruknęła cicho. - Wybacz, przejdzie mi. Jestem trochę podziębiona, a do tego nie za bardzo się wyspałam, to wszystko - zapewniła.
    Bez sensu było się spierać, więc westchnąłem tylko, po czym usiadłem tuż za nią i objąłem ją od tyłu. Przyszło mi wtedy na myśl pytanie, czy za każdym razem, kiedy ją dotknę, będę od nowa dziwił się, jaka ona jest mała i słaba.

    Kolejny dzień w dużej mierze spędziliśmy u niej. Przez jakiś czas nikogo nie było w domu, więc go sobie zwiedziłem. Był urządzony ze smakiem i wygodnie, choć daleko mu było do luksusów, do jakich przywykłem. Zanim przeszliśmy do pokoju Diany, na dłużej zatrzymałem się w salonie, zauważywszy na ścianie ogromną antyramę z bodajże setką zdjęć w środku. Zacząłem im się przyglądać i kiedy ujrzałem słodką, odrobinę pulchną szatynkę na teatralnej scenie, coś mnie tknęło.
    - Grałaś w teatrze? - zapytałem powoli.
    - Mhm, kiedyś, przez jakiś czas. Stare dzieje - odparła Di. - A co?
    - „Mandragora”. Kilka lat temu. Rola tej dziewczynki, która później okazała się jakąś zaginioną księżniczką czy kimś takim… Jak ona miała na imię… Allemisa?
    - Allemis - poprawiła mnie.
    - Grałaś ją?
    Skinęła głową, nie patrząc na mnie.
    - Jakim cudem to zapamiętałeś? - spytała.
    - To jedyny raz, kiedy rodzice wzięli mnie ze sobą do teatru - wyjaśniłem. - Jedyne wspólne wyjście w celach rozrywkowych, powiedzmy… Cóż, zapadło w pamięć. A i sama sztuka była ciekawa. Przynajmniej wówczas, gdy miałem dwanaście czy trzynaście lat.
    Uśmiechnęła się smutno i ze zrozumieniem pokiwała głową.
    Przez moment oglądałem jeszcze fotografie - nawiasem mówiąc, to ciekawe, że zrobili sobie coś takiego w wersji tradycyjnej, a nie cyfrowej - i zastanawiałem się, jak to możliwe, że ludzie mogą się tak zmienić. Pewnie, okres dojrzewania robił swoje, ale coś mi mimo wszystko nie pasowało. Przestałem jednak zawracać sobie tym głowę i ruszyłem za Dianą do jej pokoju. Tam na przemian rozmawialiśmy i milczeliśmy, słuchaliśmy muzyki… Zaciśniała się między nami jakaś niepojęta więź oparta prawdopodobnie na zrozumieniu. Właściwie miałem wrażenie, że ta dziewczyna każdego potrafiłaby zrozumieć, ale jakoś schlebiał mi fakt, że obecnie rozumiała właśnie mnie. Opowiedziałem jej o wszystkich idiotyzmach, jakich dopuściłem się w dzieciństwie i za czasów gimnazjum. Czułem się trochę jak na spowiedzi (jednocześnie uświadamiając sobie, że przed śmiercią warto by chyba jednak było odwiedzić kościół), ale wygląda na to, że otrzymałem swego rodzaju rozgrzeszenie. Rozumiała mnie, po prostu mnie rozumiała i nie potępiła za to, co zrobiłem, co rusz zapewniając przy tym, że ważne jest, jakim się jest teraz, a nie co robiło się w przeszłości, a poza tym przypominając, że - jak by nie patrzeć - niebawem odkupię wszystkie grzechy. Nagle zrobiło mi się jakoś dziwnie wesoło - z jednej strony czułem się jak uciekinier z psychiatryka, ale z drugiej… zupełnie mi to nie przeszkadzało. Widząc moją poprawę humoru, Diana uśmiechnęła się delikatnie, a mnie nawiedziła chętka na ponowne pocałowanie jej, co też bez namysłu uczyniłem. Wydawała się być nieco zdumiona, ale jakoś tak wyszło, że chwilę później odwzajemniała już moje pocałunki.
    I, o grotesko, wtedy drzwi do jej pokoju otworzyły się na oścież.
    - Di, pożycz mi… - zaczęła „Angel”, ale przerwała, gapiąc się na nas z uniesionymi wysoko brwiami. - Hoho - mruknęła. - Już sobie idę, nie przeszkadzajcie sobie - rzuciła z zawadiackim uśmieszkiem, po czym odmaszerowała.
    Diana wstała szybko z podłogi (chwila moment, czy my wcześniej nie siedzieliśmy przypadkiem na kanapie?), po czym ruszyła ku drzwiom.
    - Zaraz wrócę - mruknęła. Chciałem zaprotestować, ale mnie zignorowała, więc westchnąłem tylko i zająłem miejsce na kanapie.
    Di rzeczywiście szybko wróciła, tłumacząc, że Angelika wróciła ze szkoły wcześniej, bo okazało się, że jej matematyczka jest chora, a to równało się ze zwolnieniem jej klasy z dwóch ostatnich lekcji. Jak pech, to pech.
    - Cóż, przynajmniej obiecała, że nie powie rodzicom…
    - Czy ty nie za bardzo przejmujesz się rodzicami? - odważyłem się spytać.
    - Zrozum… Oni wiedzą, że jesteś jednym z pilotów.
    - A o tobie nie wiedzą?
    - Nie - odparła cicho. - I niech tak pozostanie. A teraz… Gdyby dowiedzieli się o tobie, zaczęliby się martwić. No wiesz…
    - Mhm, rozumiem - powiedziałem. - Czy o resztę dzieci też się tak martwią? Bądź co bądź jesteś ich najstarszą córką, a skoro otaczają cię taką opieką mimo twoich siedemnastu lat… To co dopiero jest z tymi przedszkolakami?
    - Powiedzmy, że traktują nas równo - rzuciła, po czym uznała temat za skończony.
~*~
    - Dzisiaj jedziemy do mnie - oświadczyłem parę dni później, nie znosząc sprzeciwu. Wcześniej wciąż siedzieliśmy w Gdańsku, czas zmienić otoczenie. - Skoro nie możemy iść do kina, to urządzimy sobie seans u mnie. Mam górę popcornu i inne niezdrowe dziadostwa. Co ty na to?
    - Przekonałeś mnie - zaśmiała się i w rezultacie niecałą godzinę później weszliśmy do mojego penthouse’a.
    - Whoa - mruknęła nieco zdziwiona rozmiarami mojego apartamentu, ale jednocześnie nie wykazując choćby najmniejszego ukłucia zazdrości czy czegokolwiek w tym stylu. Kto jak kto, ale ona chyba nie przywiązywała wagi do rzeczy typowo doczesnych.
    - Na co masz ochotę? - spytałem, biorąc się za szukanie jakiegoś ciekawego filmu na dotykowym panelu.
    - Sama nie wiem. Ty wybierz.
    - Najobrzydliwszy horror z psychopatycznym mordercą, hektolitrami krwi i takimi tam?
    - Nie, błagam, tylko nie horror - jęknęła.
    - Nie lubisz horrorów? Przecież to najromantyczniejszy gatunek z możliwych, a możemy przecież uznać, że jesteśmy na randce - rzekłem, wyszczerzając zęby.
    - Skoro tak twierdzisz - odparła, nawiązując do ostatniej części mojej wypowiedzi, po czym krzywiąc się dodała: - Ale co ty romantycznego widzisz w psychopatach i hektolitrach krwi?
    - Przecież to oczywiste - oświadczyłem takim tonem, jakbym tłumaczył coś dzieciakowi w wieku jej brata. - Dziewczyna się boi i obgryza paznokcie, a chłop może wykazać się bohaterstwem i zimną krwią, przytulić dziewczynę, zasłaniać jej oczy w najgorszych momentach i tak dalej - roześmiałem się.
    - Głupek - parsknęła śmiechem i rzuciła we mnie poduszką.
    Koniec końców stanęło na tym, że jednak obejrzeliśmy jakiś horror (aczkolwiek jeden z tych „lżejszych”) i Diana faktycznie przez cały czas siedziała jak na szpilkach w moich objęciach, a do tego co rusz odwracała głowę, by nie patrzeć na jakieś ohydztwa. Zabawne, jak niektórzy odbierają zwykłą fikcję filmową.

    - Chcesz coś do picia? - spytałem, kiedy już wyłączyłem sprzęt.
    - Taak - odmruknęła, przeżywając tragiczne zakończenie filmu.
    - Herbata, kawa, piwo, sok, woda…?
    - Woda. Niegazowana.
    - Robi się.
    Napiliśmy się w spokoju. Przy okazji dowiedziałem się, że Diana nie lubi ani piwa, ani niczego w tym stylu, co szczerze mnie zdumiało (jak można nie lubić piwa?). Po poznaniu kilku podobnych faktów o niej stwierdziłem, że jest święta, a ona na to, że trochę jej jeszcze do tej świętości brakuje.
    - Jasne, jasne - rzuciłem, po czym bezceremonialnie objąłem ją i zacząłem całować. Nie wiem nawet, czy byliśmy parą, bądź co bądź niczego oficjalnie nie uzgadnialiśmy, ale w sumie po co, skoro to i tak nie potrwa długo? Żałowałem tylko, że nie zdobyłem się na wizytę u Diany wcześniej. Gdybym to zrobił, mógłbym przyjemnie spędzić ostatnie dwa czy trzy miesiące, a tymczasem… Ale cóż, mniejsza z tym.
    Położyłem ją na sofie. Poczułem, że trochę się spięła, ale jeszcze nie protestowała. Dopiero kiedy moja dłoń w niekontrolowany sposób wślizgnęła się pod jej bluzkę, zaczęła mi się wyrywać. Musiałem wytężyć całą moją silną wolę, by wstać i ją puścić. Gdybym zawahał się na dłużej, nie byłoby już odwrotu.
    Diana oddychała szybko i nieregularnie, leżąc na kanapie i lekko drżąc.
    - Pójdę już - szepnęła, wstała i ruszyła ku drzwiom.
    - Czekaj - poprosiłem, łapiąc ją delikatnie za przegub. - Przepraszam.
    Pokręciła głową.
    - To ja przepraszam. Po prostu… - zawahała się. - Po prostu mam pewne zasady i mimo wiadomych okoliczności, wolałabym się ich trzymać.
    - Rozumiem - skłamałem, jednocześnie myśląc, że chyba natrafiłem na rzadko teraz spotykany okaz dziewczyny z gatunku „nie zrobię tego przed ślubem”. - Odwiozę cię… - zaproponowałem. Zaczęła mówić, że nie trzeba. Może i bym jej uwierzył, ale wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć, wolałem więc nie puszczać jej samej. W rezultacie odwiozłem ją pod sam dom.
    Następnego dnia wysłała mi smsa z wiadomością, że nie może się spotkać. Przeklinałem w duchu, zauważywszy, że chyba się od niej trochę uzależniłem. Byłem zwyczajnie zły, że ma zamiar mnie olać. Ale potem emocje się uspokoiły i spokorniałem. Kiedy zobaczyliśmy się kolejnego dnia, wszystko było w porządku, choć tematu sytuacji z przedwczoraj Diana unikała jak ognia. Wiedliśmy więc życie nieoficjalnej pary czekającej na śmierć.
~*~
    Spędziliśmy razem jeszcze dwa dni. Głównie spacerowaliśmy po pustej plaży, jakbyśmy chcieli wystarczająco dużo napatrzeć się na morze, by pamiętać ten widok po śmierci.
    Przez cały ten czas uważnie obserwowałem Dianę, chłonąc jej niezmącony spokój i subtelną czułość, jaką mnie obdarzała, i za jaką tęskniłem od dziecka. Kilkakrotnie przyszło mi na myśl, że w taki właśnie sposób mógłbym żyć - dni były monotonne, godziny mijały powoli, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo nie byłem sam. Dla Diany taki stan rzeczy chyba już od dawna był normą, całkowicie do niego przywykła.  Tak samo jak - nie mogłem pozbyć się tego przekonania - do śmierci. Zdawała się być z nią oswojona, a może nawet w jakiś sposób zaprzyjaźniona? Sam nie wiem, ale nie dawało mi to spokoju.
    I kiedy tak nad tym dumałem i skojarzyłem sobie kilka faktów, odpowiedź nagle pojawiła się sama, tajemnica Diany najprawdopodobniej została rozwiązana. Najprawdopodobniej, bo nie spytałem jej o to. Nie chciałem potwierdzenia. Nie chciałem nic zmieniać, a i dla niej pewnie lepiej było o tym nie mówić, przynajmniej tak wywnioskowałem.
    Mam dziwne wrażenie, że i tak mnie przejrzała. Nie poruszyła jednak tego tematu.
    Dopiero co odprowadziłem Di do domu i wróciłem do Sopotu, a tu już nastąpiło wezwanie do kokpitu. Wydawało mi się, że wszystko działo się jakoś poza mną. Nierealne zdawało mi się to, że oprócz mojego krzesła, tylko dwa inne były zajęte.
    Nie czułem nic poza wszechogarniającym spokojem. Podczas walki zauważyłem, że Diana nie zwraca uwagi na otoczenie, lecz nieustannie patrzy na mnie.
    Nie przedłużałem celowo bitwy, uwinąłem się dość szybko. Trzymając już serce przeciwnika w dłoni Terry, westchnąłem.
    - Zostawiam świat w waszych rękach, dziewczyny - rzuciłem po angielsku z ponurym uśmiechem.
    - Damy sobie radę - odparła Nadia, jakby chciała tym pokrzepić nie tylko mnie, ale też Dianę i samą siebie.
    - Nie wątpię - powiedziałem. Odczekałem chwilę, oddychając głęboko, po czym zwróciłem się w stronę Di i już po polsku rzekłem: - Dzięki za wszystko.
    Uśmiechnęła się smutno i skinęła głową. Jej zielone oczy lśniły od łez, powstrzymywała się od płaczu. Posłałem jej jeszcze jakiś uśmiech, a następnie zgniotłem serce wroga, zabijając tym samym nie tylko pilotów robota, ale unicestwiając też cały ich świat. Wtedy Diana nie wytrzymała i podeszła do mnie. Ostatnie, co ujrzałem, to spływająca po jej policzku samotna łza.
~*~
Entliczek-pentliczek,
Krzesełek piętnaście.
Kogo wskaże znaczek,
Ten na wieki zaśnie.

~*~ 
      Witam... Tu jak zwykle Aya.
      Cóż, rozdział (skromny, bo skromny, ale jest) dedykuję Angel, skoro jest tu jej debiucik... Ale dziękuję przede wszystkim tym, którzy poświęcają chwilkę na to, by skrobnąć tu parę słów ku pokrzepieniu mego serducha.
      Jeśli uda mi się go w tym czasie napisać, rozdział czternasty ukaże się w przeciągu najbliższych dwóch-trzech tygodni. Trzymajcie kciuki - mimo iż większość ocen mam już wstępnie wystawionych, wcale nie jest tak różowo... :/ Przerażający jest fakt, iż zostało mi ledwie kilka tygodni do matur, wiecie? Z drugiej strony, pociesza mnie to, że za dwa miesiące o tej porze będę już wylegiwać się na działce... ;)
      Na razie!

24 komentarze:

  1. Nooo na reszcie nowy rozdzialik :D Za niedługo napiszę prawdziwą opinię xP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo nareszcie nowy rozdzialik Q.Q Ech jak to dobrze być twoją bliźniaczka *radosny chichot* Ty wiesz o co mi chodzi :D No dobra biorę się za pisanie komentarzyka :P

      No to nastał mój zgon *idzie do kącika hodować grzybki muchomorki po chwili przypomina sobie że przecież jest już trupem więc nie potrzebne jej trujące grzybki* Chociaż tyle że udało mi się pokonać tego swojego przeciwnika Q.Q Ech tylko nieco to dobijające że musiałam przez to zabić tyle innych istniej *zalewa się łzami i beczy jak głupia* Ech no i zobaczyłam przed śmiercią moją jak że kochaną rodzinkę Q.Q Nie no jakoś automatycznie wracałam do mojego rozdziału Q.Q

      Heh no i proszę Sebuś na kolejnego pilota ;( Ech nie noo on jest taki kurka słodko-niegrzeczny Q.Q Eee dobra nie ma takiego chyba słowa ale ok ^.^" Heh no proszę Sebuś nie odwiedził Diany no cóż los tak chciał ^ ^" Dobra w każdym bądź razie pora na odwiedzenie Diany :D
      Nie no ta scena jak Sebastian poznaje Angel jest świetna *śmieje się jak idiotka* Heh nie ma to jak młodsze rodzeństwo xD Ech ta scenka z Di i Sebą była tak kurka no sama nie wiem smutna Q.Q Kurka no ja jestem chyba zbytnią romantyczką ale ok ^.^'
      Kurczę nie wiem dlaczego ale jakoś spodobała mi się ten wywód Seby na temat Di Q.Q Kurczę no sama nie wiem jest taki… czy ja wiem po prostu jakoś poruszył moje serducho Q.Q Heh no ale cóż później wyszedł z niego mały diabełek ale ok ^ ^"
      Kurde no biedny Sebastian mieć takich okropnych rodziców ;( Ech nie no spoko dać dzieciom tony zabawek, ubrań itp. a nie dać mu ani odrobiny miłości czy zainteresowania >.< nie no spoko nie ma co x_x Heh no i proszę Sebuś z Diną się całują :D Hihihi nie ma to tamto xD Ech no i mamy zakochaną / nie zakochaną *nie potrzebne skreślić* parę skazaną na śmierć T.T Kurczę no on naprawdę do siebie pasują Q.Q

      Dobra przejdźmy do następnej scenki…
      Nie no naprawdę żal mi Sebastiana no Q.Q Ech biedaczek naprawdę miał pecha żeby trafić na takich rodziców x_x Ech ale zwykle tak jest że dzieciaki jak się ich olewa to się buntują *wzdycha* Ech i ten jeszcze jego brat… nie no to takie smutne że tak olał nie tylko rodziców ale i brata *znów wzdycha*

      No to mamy pogawędki na TN... Taaa raczej w ich sytuacji każdy wcześniejszy numerek miał większego pecha co nie ? Heh no proszę heh to takie typowe dla dziewczyny swatanie kogoś bądź niuchanie jakiś romansów :D Ech w naszej sytuacji to można już chyba tylko rozśmieszać się żartami z serii „czarny humor” nie ? x_x

      Heh no i kolejne spotkanko z Sebusiem xD
      Heh i pora na poważne rozmowy ^.^" Ech no ja się nie dziwie że Sebastian czy tam reszta mogli pomyśleć że Diana była jakąś wspólniczką tej kanalii… Ech naprawdę jej wieczny spokój i opanowanie naprawdę był dziwny *wzdycha* choć biorąc pod uwagę jej sytuacje to jaj się nie dziwie dziewczynie ;( No ale dobra mniejsza z tym najważniejsze że wszystko sobie wyjaśnili…

      Usuń
    2. O rajciu no wiesz doskonale jak ja kocham takie wątki że dzieci się widzą przez kilka sekund a później spotykają już jako nastolatkowe i proszę big love i tym podobne rzeczy Q.Q Dobra to się nie można mówić o jakiejś wielkiej, nadzwyczajnej i romantycznej miłości ale wiesz o co mi chodzi nie ^.^ Nie no to że Sebastian widziała Dianę na tym przedstawieni jak byli dzieciakami to kurde no takie wzruszające i w ogóle Q.Q Ech i kto by pomyślała że po paru latach spotkają się na obozie i zostaną wciągnięci w zabójczą grę x_x Ech mogłabym nad tym jeszcze po debatować ale wiesz jak się rozgadam to klękajcie narody więc może przejdę do następnego wątku ^ ^
      Heh nie no mi się wszystko kojarzy ze „Zbrodnią i karą” D: Tak jak ci wcześniej mówiłam cała ta sytuacją z Di i Sebastianem tak bardzo mi się kojarzy z historia Soni i Raskolnikowa Q.Q Ona dobra, wspaniała, uczynna , on buntownik a dzięki uczuci do dziewczyn układa swoje życie i tak dalej ;( nie no to jest taki wzruszające T.T Pomińmy fakt że za niedługo oboje umrą x_x
      Ech tak to jest z rodzeństwem że wpada w naj mniej odpowiedni momencie ^.^ Ech nie no gdyby mi się coś takiego przydarzyło zapadłabym się chyba pod ziemie nie ma co zawał murowany ^.^ Heh no ale chociaż tyle że Angel będzie cicho ^ ^

      Heh no to czas na randkę xP
      Nie no nie ma co dobry pomysł jak chce się obejrzeć z dziewczyną coś romantycznego to najlepiej żeby było to obrzydliwy horror , w tedy facet może okazać się męstwem i w ogóle bronić dziewczynę przed złym psychopatą czyhającym tylko żeby wyskoczyć z telewizora *chichota jak wariatka* Trza przyznać Seba miał genialny plan xD Heh Di i piwo no cóż to połączenie jest nie realne… Ech no nawet jak bym nie wiedziała że Di to ty od razu można by cię w niej rozpoznać *wzdycha* Ech cóż Sebe nieco poniosło… Ech nie no serio jak czytałam o tem eeee incydencie to tak się zastanawiam co ja bym zrobiło na miejscu Diany i kurde no pewnie też bym spanikowała… nie no ja się centralnie tekich rzeczy boje D: Ja bym się nawet bała pocałunków ^ ^' Nie no trzeba wynająć sobie jakiś wehikuł czasu i cofnąć się do jakiegość XVIII, XIX w gdzie to było normalne x_x Eee gorzej że pewnie wydali by mnie za jakiegoś starucha ale ok pomińmy ten fakt….
      Ech noo naprawdę widać że chłopak zakochała się w Dianie (a jeżeli nie to w każdym bądź razie na pewno by się w niej zakochał gdyby miał więcej czasu) no ale cóż ma zbawiać świat… Ech a to ostatnie zdanie z tą skazaną na śmierć parą jest po prostu świetne *zalew się łzami jak po przeczytaniu greckiej tragedii* jest takie smutne, tragiczne a zarazem piękne i romantyczne *znów teatralnie zalewa się łzami*

      Nie no ta ostatnia scena była tak poruszająca noo Q.Q Ech no to naprawdę takie kurczę no sama nie wiem wzruszające czy coś takiego (nie no nie ma to jak nie wiedzieć jak się wysłowić ^ ^' ) że Sebastian wszystkiego się domyślił ;( Ech noo… Q.Q

      No to dobra pora na walkę T^T
      Ech no ja kocham te końcówki bo kurczę po nich widać że każdy bohater był inny i dla każdego co innego się liczyło i każdy miał inną historię Q.Q Ech noo te ostatnie słowa naszego buntownika były takie noo czy ja wiem podniosłe, wzruszające i w ogóle…;( Ech a jeszcze jak Diana do niego podeszła to już w ogóle *beczy i nie wiem co ma ze sobą zrobić*

      /Po 15 min/

      *dalej pochlipując noskiem* No dobra spokojnie… ech w każdym bądź razie kochanie na tym kończę swój komentarzyk i pisz kolejny szybciutko coo ? Q.Q Ech i przeprasza że dopiero teraz ale sama wiesz szkoła i te sprawy :/

      Całuski bliźniaczka :*

      Usuń
    3. Arigato, kochana, za kolejny cudny komentarz! :*

      Ai-chan

      Usuń
  2. Cóż by tu napisać ;) rozdział mógłby być dłuższy, ale rozumiem, MATURA. Rozdział jak zawsze barwny i ciekawy. Wszystko nabiera rozpędu tak, że chcę poznać koniec TN. I to bardzo. Pomimo długich przerw - naprawdę, po każdym rozdziale wiem, że warto czekać. I teraz też było warto :)

    Zachęcam więc Cię dalej do pisania, bo niezaprzeczalnie robisz to świetnie. Życzę miłej nauki, mam nadzieję, że matura próbna poszła Ci dobrze, bo przecież jak to mówią: "Próbna matura zawsze jest trudniejsza niż ta właściwa."

    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na losy pozostałych uczestników TN. Co się stanie z Di jak Sebastian odszedł? A co Nadią? I resztą? Czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, nie mam zbyt wiele czasu na pisanie...
    Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa, naprawdę wiele dla mnie znaczą!
    Co do próbnej matury... Poszło nie najgorzej, chyba... Istnieje szansa, że może jakoś przeżyję tę prawdziwą ;)
    Pozdrawiam!

    Aya

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za info!
    Ah! Jak ja Ci zazdroszczę! Za parę tygodni to ja będę mieć sesję ;/ Mam jednak nadzieję, że moje poświęcenie i chodzenie na wykłady coś da xd
    Rozdział był super... Zaciekawiła mnie postać Diany. W sumie szkoda, że romans Sebastiana i Di nie trwał dłużej... Ale niestety!
    Nie krytykuję jednak! Wiem jak to jest z maturą... Duuuużo stresu, a po okazuje się, że niepotrzebnie ;)
    I teraz zadam TO pytanie... Kto będzie następny? Bo mamy tylko dwie dziewczyny... Nadię i Di... I zastanawiam się, która z nich dostąpi tego "zaszczytu" bycia kolejnym pilotem...
    Mam też nadzieję na jakiś Happy End... Chociażby uratowanie ziemi...
    Ah... Rozpisałam się, co dla mnie jest nietypowe xd
    Kończę więc
    Ave!
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dasz radę z tą sesją :) Trzymam kciuki!
    Taak, ja to niepotrzebnie stresowałam się tak trywialnymi egzaminami jak gimnazjalny i sprawdzian szóstoklasisty, więc na maturze pewnie prawie zemdleję, a na sesji... No, sesji to pewnie nawet nie dożyję ^.^'
    Dzięki za odwiedziny i komentarz :*

    Aya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nmzc ;)
      Mam nadzieje!
      Ha! Nie zemdlejesz, będziesz tak zestresowana, że zwyczajnie nie dasz rady. A w domu zapewne zjesz tonę czekolady na poprawę humoru ;) (jak ja xd)
      Ave! ;*

      Usuń
    2. Nie dam rady zemdleć? No to nieźle xP
      Wiesz, z tą czekoladą to bardzo prawdopodobne ^.^'
      Aya

      Usuń
    3. Hahaha Chyba z doświadczenia mogę powiedzieć, że czekolada będzie wręcz niezbędna! ;)
      K.L.

      Usuń
    4. Ok, uzbroję się w nią xD
      Aya

      Usuń
  6. Dawno mnie tu nie było przy komentowaniu. :D teraz nadrobię. ^^
    ~*~
    Ocenianie ludzi po pierwszym wrażeniu to chyba jeden z największych problemów współczesności. Wiele można stracić po pozorach, czy stereotypach, tak jak przekonał się bohater dzisiejszego rozdziału.
    ~*~
    Chłopak wydaje mi się bardzo niezorientowany i mało społeczny.XD praktycznie nigdy nie wiedział, co należy zrobić lub robił daną rzecz z dystansem i przekonaniem, że tak powinno być. Żadnych ludzkich impulsów. Chociaż poczucie humoru ma naprawdę ciekawe. Kilka razy się uśmiałam. :D Denerwował mnie też "luzacki" styl i takie... olewanie wszystkiego, choć w rzeczywistości pewnie wcale by tak nie było.
    Diana z resztą też jest bardzo charakterystyczną postacią. Cenię ją sobie.
    ~*~
    Um. piwsko. -.-'
    Ich relacje bardzo przypadły mi do gustu, mimo tych romantycznych wstawek bardzo ciekawie ujęte. :D Szczególnie to zrozumienie, milczenie, jakie między nimi było. Widać, że zależało im na sobie... niestety w tej sytuacji.
    Um, woda niegazowana. XD
    ~*~
    Walka niezbyt ekscytująca, za to bardzo wzruszająca. Jakoś wyryłam sobie w głowie obraz płaczącej Diany. Kurczę. Biedna dziewczyna...
    piękny rozdział. <3 Cieszę się, że przeczytałam tak dokładnie, bo dawno tego nie robiłam.

    Trzymam kciuki. :D
    shiroi-kokoro.

    OdpowiedzUsuń
  7. Miło, że wpadłaś :)
    Wiesz co, strasznie się starałam, by skonstruować Sebastiana jakoś... "inaczej", czyli nie do końca w moim stylu. Bo znowu wyszłoby mi totalne romansidło... Masz pojęcie, jak bolało mnie to "piwko"? o.O' No, i parę innych rzeczy. Cóż, dziwna jestem, ale dobra. Zamknę się już. W każdym razie dziękuję za komentarz :)

    Aya

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam.
    Dawno nie komentowałam. W ogóle dawno mnie tu nie było(nauka i te sprawy), więc postanowiłam zajrzeć i zobaczyłam trzy nowe rozdziały, które dość szybko przyswoiłam. A zresztą, nie ważne. Co do tego rozdziału to nie powiem, żeby mi się nie podobał, bo jest zupełnie na odwrót. Bohater jest Mi strasznie bliski, gdyż Moi, pożal się Boże, rodzice również skutecznie Mnie olewają(chodź u Mnie sytuacja ma się ,,trochę" inaczej i jest do usprawiedliwienia), ale nie podoba Mi się, że on sam też ma wyrąbane we wszystko, ale z drugiej strony.. Jednak wcale tak nie jest. Hmm.. Sama nie wiem, brak Mi słów.
    Rozdział napisany został bardzo ładnie(wiem, że to mało wyszukane określenie, ale dziś jestem raczej do niczego)i wszystko zostało odzwierciedlone w stu procentach, ale strasznie krótko. Przyzwyczaiłam się do dość długiej treści, ale.. Nie jest też jakoś specjalnie krótko, więc wybaczam. Dobra, dobra.. Na tym chyba zakończę swój zacny wywód, bo czuję, że nie ma w nim ani ładu ani składu. ; D Pozdrawiam: Shiori-san.

    OdpowiedzUsuń
  9. Cieszę się, że tu zajrzałaś i rozdział Ci się spodobał.
    Przykro mi, że tak to u Ciebie wygląda...
    Cóż, jest krótko, bo nie bardzo mam czas na pisanie. Matura za pasem :/ Mam nadzieję, że w wakacje będę miała ochotę i wenę na te nasze bazgrołki...
    Pozdrawiam,
    Aya

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobra, sorry, że tak późno, ale wiecie... Nauka i te sprawy... x_x Ale teraz mam trochę wolnego, więc staram się nadrabiać :D
    Oj... 13 to pechowa liczba... Ja bym psychicznie nie wyrobiła T^T
    Ale jak to szybko zleciało, co nie? Jejku! Niedługo koniec T^T

    O! No proszę! Sebcio i Diana... No cóż, lepiej późno niż wcale, prawda? ^.^' A Sebastian wyskoczył z tym "Jak można nie lubić piwa?" O.O Otóż normalnie :D Ale nie, naprawdę, żal mi chłopaka, bo przez cały czas olewany przez rodziców... nic dziwnego, że ma stałe skrzywienie psychiczne, prawda?

    Ojć, walka trochę krótka, ale w sumie, to chyba dobrze, bo bym się popłakała ^^'

    W sumie nic nowego: Kolejny świetny rozdzialik ^.^ I żeby Aya nie miała do mnie zaczepek, że nic nie napisałam, bo od teraz zaczynam (w miarę możliwości) komentować dane rozdziały :D

    I następny rozdzialik ma się pokazać przez 2 tygodnie, od dzisiaj licząc :D Bo jak nie... W końcu zrobię tą krucjatę xD

    OdpowiedzUsuń
  11. Miło, że w końcu coś skrobnęłaś.
    Wiesz, ja też nie lubię piwa. To, że Sebcio lubi, to część kreowania nie-do-końca-idealnego chłopaka. Bo z reguły tworzę samych zdołowanych romantyków itp.
    Obawiam się, że nowy rozdział jednak nie pojawi się tak szybko, jak bym chciała. Za dużo mam nauki, do tego święta trzeba przygotowywać... Zaraz matura... Po prostu cudownie.
    Aya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, ja też się cieszę, że w końcu się wysiliłam, bo trochę mi wstyd, dotychczas nie chciało mi się za to zabierać ^.^'

      No, w sumie racja Ale nie żeby to było źle... W sumie, to tak też nie jest najgorzej ^.^''

      Oj... To szkoda T^T Ale patrzmy na to z tej strony... Nie będę miała wielkich zaległości... Będę mogła się skupić na pisaniu opowiadania... I jeszcze to oznacza, że będę się mogła delektować ostatnimi rozdziałami TN... W sumie są argumenty za i przeciw... z czego argumenty za wynikają z mojej masochistycznej natury (która o zgrozo, rozumuje trzeźwiej od tej zdrowszej) T^T

      O, to będę trzymać kciuki za ciebie i Suzu - neechan :* Mam nadzieję, że się przygotowujesz, skoro nie piszesz w takim szybkim tempie :P Bo jak się okaże, że nie, to biorę miotłę, duchy i lecę do ciebie na obiecaną krucjatę :P (niedługo 17 więc mama pozwala mi się ruszać na coraz to większe odległości)

      Usuń
    2. Cóż, bywa...

      Teoretycznie zawsze można znaleźć pozytywne strony jakiejś sytuacji, prawda?

      Dzięki, przyda się T.T Wierzyć mi się nie chce, że te matury są już tak blisko ;(

      Aya

      Usuń
  12. Jak zwykle długo :D Da się przyzwyczaić :D Tak się zastanawiam.. Ile zajmuje Ci napisanie rozdziału? Hym... Ogólnie super i jeszcze raz super :D Coraz bliżej końca. Ja bym nie chciała zostać ostatnia, no bo jak są jeszcze dwie czy trzy osoby, to Cię wesprą, a tak...? Poza tym za każdym razem jest chyba coraz trudniej... Hym... No nic :D Czekam na nexta i pozdrawiam :P
    [sakurciaigaara]

    OdpowiedzUsuń
  13. Oj ten rozdział akurat nie był szczególnie długi xP Przynajmniej jak na nasze normy...
    Wiesz co, to zależy. Czasami mnie natchnie i potrafię napisać rozdział tej długości w ciągu jednego czy dwóch dni, innym razem wena ucieka i męczę się z taki przez kilka tygodni :/
    Oj, ja też nie chciałabym być ostatnia. Najlepiej byłoby chyba być gdzieś pośrodku...
    Pozdrawiam i dziękuję za komentarz,
    Aya

    OdpowiedzUsuń