Strony

sobota, 14 kwietnia 2012

Terra Nostra - Rozdział czternasty

    Wiatr nadlatujący znad Morza Bałtyckiego na dobre zabawił się moimi włosami koloru czekolady, za wszelką cenę próbując porządnie je ze sobą splątać. Kiedyś zapewne w podobnej sytuacji wyciągnęłabym z kieszeni dżinsów gumkę, by następnie na szybko związać niesforne kosmyki w kitkę lub prowizorycznego warkocza. Tym jednak razem nie zrobiłam tego. Nie to zaprzątało mi głowę.
    Czy spośród naszej piętnastki był ktoś, kto odczuł ulgę, gdy został wybrany na następnego pilota? Szczerze w to wątpię i naturalnie nie ma się co temu dziwić. Każdy normalny byłby załamany, rozgoryczony, przerażony, zdenerwowany… Ale żeby odczuć ulgę…?
    Nie sądziłam, że wytrzymam tak długo. Albo inaczej… Obawiałam się tego i moje przeczucia niestety się sprawdziły. „Niestety”… Jakże dziwnie brzmi to w tym kontekście…
    W odróżnieniu od reszty (a przynajmniej tak mi się wydaje), chciałam być wybrana jak najszybciej. Za każdym razem, gdy krzesła wdawały się w rytualny obrót, by wyłonić kolejnego pilota Terry, modliłam się w duchu, by to mój fotel stanął na znaku. No, może poza pierwszym razem, ale wtedy nie wiedzieliśmy przecież, w co się wpakowaliśmy…
    Zadrżałam lekko, poczuwszy silniejszy powiew wiatru. Dopiero wtedy zauważyłam, że niebo się zachmurzyło, zwiastując tym samym bliską burzę. Czyżby jesień w końcu nadeszła?
    Miałam ochotę stać dalej na piaszczystej plaży i po prostu czekać tam na wezwanie do kokpitu, ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Powolnym krokiem udałam się więc w stronę domu.
    Był pusty. Rodzice siedzieli w pracy, Angel w szkole, a maluchy w przedszkolu i w zerówce. Westchnęłam cicho, sama nie wiedząc, czy cieszyć się ze spokoju, czy wprost przeciwnie. Nie byłam pewna, czy potrzebuję samotności, czy raczej czyjegoś wsparcia, choćby nieświadomego. Po prostu czyjegoś ciepła, czyjejś bliskości… Spostrzegłam, jak bardzo brakuje mi Sebastiana. Nie miałam pojęcia, że aż tak się do niego przywiązałam, choć spędziliśmy „razem” tak mało czasu. Był jednak osobą, z którą mogłam porozmawiać niemalże o wszystkim. Był moim jedynym rodakiem na obozie oraz pośród pilotów. Był tym, do którego mogłam się po prostu przytulić i siedzieć tak, zwyczajnie milcząc. I wreszcie był tym, który prawdopodobnie jako jedyny odkrył moją tajemnicę, skrzętnie skrywaną od dwóch lat…
~*~
Gdańsk, 3.11.2152
    Od ponad godziny siedzę już przy biurku z długopisem w dłoni, nie wiedząc, jak opisać słowami to, co czuję. Jedyne, co łatwo było zapisać, to data. Kiedy jednak już to zrobiłam, ponure myśli zaatakowały mnie z całą mocą.
    Niedługo umrę.
    Sukces, napisałam to. Ale wciąż nie mogę w to uwierzyć. Bo kto uwierzyłby ot tak sobie, że pozostały mu co najwyżej dwa lata życia? Dowiedzieć się tego tak z dnia na dzień, niespodziewanie… Myśląc, że złapało się jedynie kolejne przeziębienie, może tylko nieco bardziej ostre i dokuczliwe niż zazwyczaj…
    Nigdy nie byłam okazem zdrowia, moja odporność zawsze pozostawiała wiele do życzenia. Ale żeby umrzeć w wieku piętnastu czy siedemnastu lat? W tych czasach? Teraz, w dwudziestym drugim wieku…? To niesprawiedliwe. Nie chcę tego. Dlaczego zaczynam na poważnie doceniać życie dopiero teraz, gdy dowiedziałam się, że niebawem mam opuścić ziemski padół?
    Mam ochotę płakać, ale nie mogę. Coś powstrzymuje łzy. I tym czymś wydaje mi się być po prostu niedowierzanie. To niemożliwe, żeby…
    Nie, nie wiem już, co napisać. Mam dość.
~*~
    Nie powiedział, że wie. Nie zapytał o nic. Ale poznałam prawdę - oczy niemal zawsze ją zdradzą.
    Zaczęło padać. Położyłam się na swoim łóżku i utkwiłam wzrok w oknie, patrząc, jak pierwsze krople gwałtownie ciskane są na szybę, by chwilę później rozpocząć po niej wyścig. Obserwowałam te zawody jak zaczarowana czy zahipnotyzowana, jakby poza nimi świat nie istniał. Moją głowę nawiedziła znajoma pustka – tak często bardzo wyczekiwana, ot tak, by zapomnieć. Zapomnieć o wszystkich problemach życia doczesnego, niesprawiedliwego i okrutnego dla jednych, szczodrego i wspaniałego dla innych… Zapomnieć o bólu, który nawiedzał mnie coraz częściej w najmniej spodziewanych momentach. Zapomnieć o konieczności kamuflażu, udawania przed wszystkimi, że jest dobrze i że nie muszą się martwić. Zapomnieć o tym, co sprawiało mi przykrość. Zapomnieć o tym, że od dawna wisi nade mną wyrok śmierci.
    Z drugiej strony… Rodzimy się przecież po to, by umrzeć. Przypomniałam sobie „Proces” Franza Kafki – ów procesem jest życie, marna ludzka egzystencja. Już na wstępie, kiedy zostajemy oskarżeni – czy też kiedy się rodzimy – wisi nad nami wyrok. Śmierć. Nie można jej obejść w żaden sposób, to zwyczajnie niemożliwe. Egzekucja zostanie wykonana, kat czeka tylko na dogodny moment.
    Być może wygląda to tak, jak gdybym obawiała się śmierci. Tymczasem wcale tak nie jest. Czekam na nią i jestem gotowa, już od ładnych kilkunastu miesięcy. Nigdy nie odczuwałam jakiegoś specjalnego przywiązania do żywota, co nie oznacza jednak, że chciałam umrzeć. Nie, kiedyś pragnęłam żyć, po prostu żyć. Wtedy jednakże do moich drzwi zapukała choroba i nie czekając na pozwolenie, wprowadziła się do mojego ciała, jak gdyby był to pierwszy lepszy pensjonat. Nie ma co, trzeba mieć pecha, by w tych czasach zapaść na nieuleczalną chorobę! Teraz, gdy jest ich ledwie kilka, może kilkanaście rodzajów… Cała reszta została unieszkodliwiona. Leków mamy od groma, inżynieria genetyczna i inne tego typu sprawy, na których kompletnie się nie znam, również wymyśliły to i owo, ale, jak widać, nie na wszystko znajdzie się lekarstwo. A może i znajdzie, tyle że ja już tego nie dożyję, chociaż to było pewne.
    Leżałam tak przez jakiś czas, błądząc myślami tu i ówdzie, gdy przerwało mi pukanie do drzwi.
    - Proszę - rzuciłam odruchowo, powracając do rzeczywistości. Podniosłam się z pozycji leżącej i usiadłam.
    Do pokoju weszła Angel. Z wyglądu była do mnie dość podobna (a przynajmniej do dawnej mnie, kiedy to nie byłam jeszcze tak okropnie chuda - sama skóra i kości - i blada niczym ściana). Zanim pofarbowała je na jaśniejszy kolor brązu, jej włosy miały identyczny odcień gorzkiej czekolady i podobną długość. Jej oczy również były zielone, a okalały je długie, ciemne rzęsy. Charakterem dość znacząco się różniłyśmy, co jednak nie sprawiało nam większych problemów w dogadywaniu się. Naturalnie nieraz zdarzały nam się kłótnie, ale nigdy nie trwały one szczególnie długo. Od zawsze byłyśmy do siebie przywiązane, mimo tego, iż momentami wydawało się, że jesteśmy dosłownie jak ogień i woda.
    Angelika bez słowa zamknęła drzwi (całe wieki zajęło mi wpojenie jej tego, by to robiła, gdy wchodziła do mojego pokoju), po czym usiadła sobie tuż obok mnie. Po chwili nieco zmieniła pozycję, siadając po turecku i dając gestem znać, bym zrobiła to samo. Wyszło więc na to, że trwałyśmy tak w milczeniu naprzeciwko siebie przez ładnych parę sekund. Angel przypatrywała mi się uważnie, jakby próbując wyczytać coś z moich oczu. W końcu jednak westchnęła cicho i przeniósłszy wzrok na szybę, zapytała:
    - Jak sobie radzisz?
    - Co masz na myśli? - odparłam spokojnie.
    - Dopiero dzisiaj usłyszałam, że wczoraj była kolejna walka. Koleżanki gadały o tym przez cały dzień… Więc on nie żyje, tak?
    Skinęłam głową, z jakiegoś powodu nie czując się na siłach do udzielenia jej słownej odpowiedzi. Angel znów wpatrywała się we mnie, ja z kolei spuściłam wzrok i skupiłam go na swoich palcach. Z przyzwyczajenia zaczęłam bawić się pierścionkiem, który dostałam od babci z okazji Pierwszej Komunii.
    Prawie podskoczyłam, gdy nagle poczułam, że obejmują mnie silne ramiona siostry. Miała w sobie energię, której ja nigdy nie posiadałam. Momentami zastanawiałam się nad tym, jak to będzie, gdy mnie już zabraknie. Reszta dzieciaków była silna i zdrowa, tylko ja byłam wyjątkiem, a co za tym idzie, jeśli nie zdarzy się żaden przykry wypadek, rodzice nie utracą innego dziecka. Miałam nadzieję, że tak będzie. Cierpieli już wystarczająco mocno, wiedziałam o tym, choć udawałam, że tego nie widzę, że dobrze się maskują…
    Angelika odsunęła się odrobinę i położyła dłonie na moich ramionach. Ponownie utkwiła we mnie spojrzenie. Chyba wyglądałam na zdziwioną, bo zaczęła się tłumaczyć.
    - Przykro mi. Znaczy… Chodziliście ze sobą, co nie?
    - Hm - mruknęłam. - Nie wiem. Chyba tak, w pewnym sensie…
    - Przecież się całowaliście - wypaliła, po czym zakryła sobie usta dłonią, a następnie uśmiechnęła się nieco głupkowato.
    - Tak jakoś wyszło - mruknęłam, wzruszając ramionami. To była prawda, w istocie nie wiedziałam, czemu tak się stało. I to nie raz, i nie dwa. Po prostu kiedy mnie całował, przenosiłam się w jakiś inny, nieznany mi wcześniej świat. Głowę ogarniała pustka, której potrzebowałam, a ciało przechodziły radosne dreszcze. Ale kiedy już mogło dojść do czegoś więcej, spanikowałam. Fakt, że w teorii nie zamierzałam tego robić przed ślubem, to jedno - bardziej bałam się tego, że na przykład zemdleję albo coś… Sebastianowi raczej nie byłoby do śmiechu. A jeśli już miałabym być zupełnie szczera z samą sobą… Po prostu bałam się „tego” ogólnie. Nie wiem czemu. Może to tylko strach przed nieznanym, przed czymś nowym? To jedno z miliona pytań, na które nigdy nie przyjdzie mi poznać odpowiedzi.
    - Oj przestań, znam cię, jesteś święta. Nie całowałabyś się z chłopakiem, gdybyś nic do niego nie czuła - odparła Angel. Czemu to się zawsze tak kończy? Wszyscy od dawna wciąż stawiali mnie za wzór cnót, a przecież jak każdy miałam wiele wad…
    - Cóż, to była nieco inna sytuacja… - „… bo wiedziałam, że i tak długo razem nie pobędziemy, skoro wisiał nad nim wyrok rychłej śmierci”, dokończyłam w myślach, nie chcąc mówić tego na głos.
    - Może i tak, ale… - zawahała się. - Ale i tak wiem swoje.
    - W to nie wątpię - westchnęłam, domyślając się, że Angelika rozwodzi się już w duchu nad tym, jaka to tragedia na miarę romantycznych kochanków mnie spotkała. Po trosze może i miała rację, ale nie jestem pewna, czy w związku z Sebastianem dopatrzyć by się można jakichś szczególnie romantycznych gestów. To było bardziej jak… pragnienie bycia z kimś, kto cię rozumie. Niekoniecznie miłość sama w sobie. Choć może był to jakiś jej rodzaj…
~*~
Gdańsk, 5.11.2152
    Miłość. Uczucie, które doskonale znam. Wyrosłam w atmosferze ciepła rodzinnego, otoczona troską rodziców, dziadków… Tak wiele razy słyszałam, że miłość zdolna jest przezwyciężyć wszystko, nawet śmierć. To nieprawda. Stek bzdur. Zwykłe kłamstwo. Nic nie jest w stanie powstrzymać nieuniknionego. Dosłownie nic.
    Prawda… Chyba przyjęłam ją do wiadomości. A może tylko tak mi się wydaje?
    Świat jest zły. Ludzie są źli. Życie jest złe. Po co ono komu, skoro skończy się, zanim na dobre się rozpocznie? To nic więcej jak groteska…
~*~
    Angel posiedziała ze mną jeszcze jakiś czas, aż wreszcie wygoniłam ją, by poszła do swojego pokoju odrobić lekcje. To dziwne, ale w pewien nie do końca pojęty sposób brakowało mi szkoły. Nie byłam ani kujonem, ani duszą towarzystwa, ale zajęcia lekcyjne po prostu zapełniały jakoś czas, teraz zaś miałam rok przerwy z powodów zdrowotnych. Oficjalnie, oczywiście. W istocie co poniektórzy, w tym ja sama, doskonale wiedzieli, iż nie zostało mi już zbyt wiele czasu. Mama pragnęła również załatwić sobie urlop - zdrowotny czy jakikolwiek inny - by być ze mną, ale jej nie pozwolono. Myślała nawet nad rezygnacją z pracy, ale w tym przypadku rodzina podupadłaby finansowo. Od dawna wszystko drożało, a rodzice musieli przecież utrzymać siebie samych i czworo dzieci w różnym wieku i o rozmaitych potrzebach.
    Po raz nie wiadomo który spojrzałam na okno - nadal padało, teraz być może nawet jeszcze mocniej niż przedtem. Rozpętała się prawdziwa ulewa, a chwilę później słychać już było odległe grzmoty.
    Położyłam się i przymknęłam oczy. Chyba przysnęłam na moment - obudził mnie płacz dochodzący z parteru. Ziewnęłam, przeciągnęłam się i ruszyłam na dół.
    Moja czteroletnia siostrzyczka szlochała żałośnie, wtulając twarzyczkę w koszulę taty. Kolejny grzmot przypieczętowała głośnym piskiem.
    - Aniu, skarbie ty mój drogi, nie ma się czego bać - rzuciłam, podchodząc do ojca i odbierając od niego Anusię, by mógł chociaż zdjąć buty. Mama tymczasem rozbierała Nikodema, który, w przeciwieństwie do Ani, z fascynacją wpatrywał się w okno.
    - Diiii - wykrzyczała płaczliwie Ania. - Nie lubię buzi!
    - Wiem, wiem, ale to nic strasznego, naprawdę. Niebawem się skończy - uspokajałam kojącym tonem, przytulając najmłodszą siostrę i głaszcząc ją po główce, jednocześnie śmiejąc się w duchu z „buzi”. Anusia nie umiała jeszcze poprawnie wymawiać „rz”, „cz” czy „dż”. - Zresztą zobacz, Niko w ogóle się nie boi.
    - Niko niciego się nie boi - zaprotestowała Ania.
    - Mogę wyjść na dwór? - zapytał Nikodem.
    - Żartujesz? - spytała mama, patrząc z niedowierzaniem na syna. - Dopiero co wróciliśmy, a do tego leje jak z cebra i wieje jak nie wiem co. Nie ma mowy, Niko, teraz posiedzisz sobie w domku.
    - No nie! - mruknął, po czym ze zwieszoną główką odmaszerował w kierunku kuchni, a tuż za nim powlekli się rodzice. - Co będzie na obiad, mamusiu? - usłyszałam jeszcze, kiedy odezwała się Ania.
    - Di, nie boisz się buzi?
    - Nie, kochanie, nie ma się czego bać - zapewniłam. - Chodź, posłuchamy sobie wesołych piosenek, dzięki temu zapomnisz o burzy, zgoda?
    Anusia z entuzjazmem pokiwała głową, po czym ruszyła przodem ku schodom na piętro. Kiedy dotarłyśmy do jej pokoiku, dołączyła do nas Angel. Kiedy ja szukałam najlepszych na tę okazję dziecięcych piosenek, Angelika zabawiała Anię i w rezultacie mała szybko zapomniała o tym, że czegokolwiek się bała. Gdy potem biegała po całym pomieszczeniu, skakała i tańczyła, nie mogłam oderwać od niej wzroku. Była taka urocza i kochana… Łzy stanęły mi w oczach na myśl, że niedługo stracę ich wszystkich…
    Jako iż Angel zajmowała się Anią, dyskretnie wymknęłam się na korytarz. Wzięłam kilka głębszych wdechów, by nieco się uspokoić, a następnie zeszłam na dół, by spytać, czy mama nie potrzebuje w czymś pomocy. Razem ugotowałyśmy obiad i przygotowałyśmy deser, rozmawiając przy tym na błahe tematy. Wypytałam, jak było w pracy, co tym razem wymyślił Niko podczas żegnania się z wychowawczynią z zerówki i tak dalej.
    Do swojego pokoju wróciłam dopiero wczesnym wieczorem. Poczytałam trochę książkę (wyciskacz łez z gatunku fantasy), ale przerwało mi wezwanie na pomoc w przygotowywaniu dzieci do snu. Rozpoczął się więc codzienny rytuał - kolacja, mycie się, przebieranie w piżamki, czytanie na dobranoc i śpiewanie kołysanki. Zmęczeni zabawą podczas dnia, Nikodem i Ania szybko usnęli.
    Cały czas pilnowałam się, by nikt przypadkiem nie zauważył znaku na wnętrzu mojej lewej dłoni. Miał kolor morza, a jego kształt przypominał fale. Nie mógł mi się nie podobać, mimo tego, iż był wyrokiem śmierci.
    Przypomniałam sobie ostatnie losowanie - tuż po tym, jak Lolli odesłała ciało Sebastiana do domu jego rodziców. Zastanawiałam się, jak zareagowali na jego śmierć. Wciąż byli tak zimni i obojętni? A może odezwały się w nich w końcu jakieś uczucia?
    Kiedy krzesła wdały się w obrót, ani Nadia, ani ja nie patrzyłyśmy na nie. Przymknęłyśmy oczy. Oddychałam powoli i miarowo, ale moje serce nienaturalnie przyspieszyło, jednocześnie okropnie mnie kłując. Odruchowo wyczułyśmy chwilę, w której siedziska się zatrzymały. Odetchnęłam z ulgą, widząc mój ulubiony stary fotel, obecnie będący jednym z gratów na strychu, stojący na tajemniczym znaku, ale równocześnie zrobiło mi się żal Nadii. Za żadne skarby świata nie chciałabym zostać z tym wszystkim sama - jako ostatnia z pilotów. Z drugiej strony, miałam świadomość, że Nadia poradzi sobie ze swoim przeznaczeniem - była twarda i odważna, nawet wtedy, gdy w jakiś sposób się załamywała. Po prostu drzemała w niej siła, jaką zapewne znała Angelika, ale jaka nigdy nie została dana mnie. To oczywiste, że Nadii będzie ciężko. Ale nie umiałabym nie wierzyć, że da radę. Szkoda, że Dennisa wylosowano wcześniej - przydałby się Nadii, zagrzewając ją do walki swoimi żarcikami i docinkami. Albo Nathan… Podniósłby ją na duchu. Tymczasem… Nie. Nie ma co się rozwodzić nad tym, co by było gdyby. Jest jak jest i nic tego nie zmieni, choćby nie wiem jak bardzo się chciało…
~*~
Gdańsk, 16.11.2152
    Cholera! Nie zgadzam się na to wszystko! Mam dość, mam dość! Łzy płyną jak szalone. Za nic nie mogę ich powstrzymać. Dobrze chociaż, że zdążyłam wybiec z domu, zanim się rozpłakałam. Znów rozległyby się pytania typu „Co się stało?”, „Płacz w niczym ci nie pomoże” i tak dalej. Jak ja mam tego dość! Wszyscy są tak okropnie wkurzający!
    Rodzice wiedzą, że umrę, ale nie dają tego po sobie poznać. Ze wszelkich sił próbują stwarzać pozory normalnego życia, usiłują traktować mnie jak zwykle. Oni nie wiedzą, że ja wiem.
    Jestem z tym sama. Boję się… Chcę uciec. Albo to zmienić. Nie wiem jak i nie obchodzi mnie to. Po prostu chcę coś zmienić! Nie zgadzam się na ten wyrok. Dlaczego ktoś lub coś ma decydować o tym, jak długo dane jest mi żyć? I po co nam, ludziom, to cholerne życie, skoro rodzimy się z wyrokiem śmierci?! To wręcz śmieszne. Jakby ktoś koniecznie chciał nas pomęczyć, doświadczyć i jednocześnie się z nas naśmiewać. Nie ma co, życzę miłej zabawy!

Gdańsk, 18.11.2152
    Przeczytałam właśnie wpis z przedwczoraj i jestem przerażona. Przecież to nic innego jak bluźnierstwa… Jestem okropna, okropna! Powinnam smażyć się w piekle. Wierzę przecież w Boga, a ostatnio pisałam tak, jakby Go nie było albo był tylko kimś, kto zabawia się ludźmi jak marionetkami. Przepraszam. Tak bardzo przepraszam!
~*~
    Siedząc na łóżku przy zapalonej jedynie lampce nocnej, tradycyjnie ujęłam w dłonie pamiętnik. Gruby tomik stylizowany na starą księgę, którego niemal wszystkie kartki były już zapisane drobnym maczkiem mego pisma. Tak wiele wspomnień w nim zawarłam… Dostałam go na dziesiąte urodziny i od tamtego czasu często z niego korzystałam. Zdarzało się, że wpisy pojawiały się kilka razy w tygodniu albo nawet w ciągu jednego dnia, czasem zaś, że przerwa między jedną a drugą wspominką wynosiła parę miesięcy. Wszystko zależało zarówno od tego, co się działo, jak i od mojego stanu psychicznego. Zdecydowanie wolałam wygadywać się pamiętnikowi w tych smutnych chwilach. Mogłam się wtedy żalić w kilku słowach, innym razem zaś zapisywać w podobnej sytuacji parę stron.
    Odnalazłam miejsce, w którym chwaliłam się dostaniem się na międzynarodowy obóz językowy Success. Tak bardzo się wówczas cieszyłam, że zdążę poznać jeszcze kawałeczek świata, nowych ludzi… Po prostu że zdążę jeszcze coś przeżyć. Nic nie zapowiadało katastrofy. Nie miałam żadnych złych przeczuć, nigdzie nie słyszałam żadnych złych wróżb… Pogoda, nastrój… Wszystko zachęcało do podróży, do przygody.
    Ominęłam kilka stronic, by dotrzeć do czasu spędzonego w Anglii. Opisałam dokładnie każdego członka mojej grupy, a więc wszystkich pilotów poza Milly Samith. Jak zwykle zadrżałam lekko, gdy przeczytałam wspomnienia z pobytu w Londyńskim Instytucie Nauki. Przypomniałam sobie niepokój związany z nieobecnością pani Adams, podejrzliwość w stosunku do Harry’ego Reeda… Namówienie nas do gry, kłamstwo, jakoby miało być to tylko jakieś niegroźne przedsięwzięcie. Tak łatwo daliśmy się wciągnąć w pułapkę… Momentami wydawało mi się to wręcz śmieszne. Jak mogliśmy być tak naiwni? I jeszcze Milly… Czy to przeznaczenie (o ile ono istnieje) zadecydowało o tym, że dołączyła do naszej grupy i tym samym podpisała na siebie wyrok śmierci? Cóż, nigdy się tego nie dowiem.
    Milly umarła dziewiętnastego lipca dwa tysiące sto pięćdziesiątego czwartego roku. Tydzień później, dwudziestego szóstego, w ślad za nią poszedł Casper. Pamiętam, że był na mnie wściekły z powodu tego, że najprawdopodobniej wydawałam mu się nienaturalnie spokojna… Nie mam mu tego za złe. On bał się śmierci, ja zaś byłam z nią oswojona od dawna. Do tego miał pecha być naszym „królikiem doświadczalnym”, jak to sam określił. Biedny chłopak…
    Daniel odbył swą walkę ostatniego dnia lipca, trzydziestego pierwszego. Mimo że nigdy nie byłam wielbicielką jakichkolwiek bijatyk, nawet ja musiałam przyznać, że bitwa Daniela była doprawdy niesamowita. Nie wiem, jak on tego dokonał, ale to musiało być wręcz spektakularne…
    Barunka umarła już w sierpniu, a dokładniej trzeciego. Tak bardzo zazdrościłam jej pasji, jaką posiadała i w której się realizowała! To musi być cudowne - żyć w jakimś celu, idąc w jakimś kierunku, jakąś z rozmysłem wybraną ścieżką…
    Od tamtego dnia Nadia niewiele już czasu spędziła z Nathanem, bowiem zginął on ledwie dwa dni po Barunce, piątego sierpnia. Co poniektórzy z nas mieli nadzieję, że skoro tak ważne osoby jak jego rodzice dowiedzą się o naszej sytuacji, będą mogli czemuś zaradzić. Niestety, dzisiejszy świat jest chyba na to po prostu zbyt leniwy. Wszyscy kochają czcić bohaterów lokalnych, narodowych czy światowych, ale pomóc im? Po co? O kim układaliby wówczas pieśni? Z kolei nieliczni, którzy naprawdę chcieliby coś zmienić, nie mają albo siły, albo odwagi, albo pomysłu, jak to zrobić.
    Po Nathanie znów nastąpiła jedynie dwudniowa przerwa. Siódmego umarła Laodika. Kolejny zgon nastąpił jednak dopiero dwudziestego piątego. Jak dotąd Lerate otrzymała najwięcej czasu od chwili wybrania do momentu walki.
    Pierwszym, który walczył już we wrześniu i jednocześnie w nowym roku szkolnym, był Jurgis. Jego bitwa odbyła się drugiego. Ósmego z kolei zginęła Idalia. To dzięki niej dowiedzieliśmy się o istnieniu alternatywnych światów. Szczerze mówiąc, sama chyba bym na to nie wpadła.
    Trzynastego przyszła kolej na Dennisa. I na Reeda, bo Dennis najwyraźniej zaplanował pociągnąć go do grobu za sobą. Choć jak wszyscy nie znosiłam Harry’ego, nie potrafiłam do końca zaakceptować czynu Niemca.
    Dwudziestego drugiego odeszła Carmen, zaś czwartego października - Agnese. Zaś zaledwie wczoraj, piętnastego, Sebastian.
    Na kartkę pamiętnika skapnęła kropla. Ze zdziwieniem zauważyłam, że płaczę. Od kiedy, tego nie wiedziałam. Odsunęłam lekko dziennik i skuliłam się, czując potrzebę porządnego wyszlochania się. Czasem tak już jest, że człowiek po prostu musi uronić choć kilka łez, by pozbyć się smutków czy zmartwień.
    Kiedy usłyszałam, że ktoś podchodzi do moich drzwi, na moment przestałam oddychać.
    - Di, śpisz? - usłyszałam głos mamy. Nie odpowiedziałam, postanowiłam udawać, że rzeczywiście tak jest. Ułożyłam się szybko twarzą do ściany, dbając też o to, by zaczerwienione policzki i opuchnięte oczy jak najpełniej zasłoniły rozpuszczone włosy. Mama weszła do pokoju i podeszła do mojego łóżka. Oddychałam spokojnie, wiedząc, że ten widok ją uspokoi. Poczułam, że podnosi pamiętnik i kładzie go na moją szafkę nocną. Zgasiła też lampkę, a następnie delikatnie pogłaskała mnie po głowie. Dopiero wtedy wyszła, po cichu zamykając drzwi. Kiedy byłam już pewna, że jest w łazience i bierze prysznic, rozbeczałam się tak mocno, jak chyba jeszcze nigdy.
~*~
    Stanąwszy tuż przed gdańską Bazyliką Mariacką, poczułam, że po raz nie wiadomo który mam w oczach łzy. Zaopatrzyłam się co prawda w chusteczki, ale wolałam jednakowoż nie wybuchnąć płaczem.
    Wokół roiło się od ludzi. Niewielu z nich zdawało się być prawdziwie zasmuconymi. Większość wyglądała raczej na takich, którzy przyszli tu tylko po to, by potem móc opowiedzieć wnukom o tym, jak to uczestniczyli w pogrzebie jednego z bohaterów. Inni - i bynajmniej nie tylko dziennikarze - robili zdjęcia lub nagrywali to i owo. Patrząc na to wszystko, miałam ochotę krzyczeć ze złości. Koniec końców zacisnęłam tylko zęby i przeciskając się przez tłum, podążyłam w kierunku wejścia do kościoła.
    Przypomniałam sobie ze szczegółami pogrzeb Nathana i żałowałam, że Sebastianowi nie jest dane zostać tak ładnie pożegnanym. Co z tego, że mszę poprowadzi jeden z polskich kardynałów? Co z tego, że przybyła taka gromada nieznajomych osób? Co z tego, że rozlegały się głosy, by pochować Sebastiana na Powązkach albo nawet na Wawelu? Tak naprawdę to nic nie znaczyło. Polacy zawsze mieli skłonności do opiewania bohaterów czy wieszczów, do wynoszenia wybranych osobistości na piedestał… Ale sami często nie robili nic, by oni sami stali się lepszymi ludźmi. Choć ten akurat fakt zarzucić można było większości osób na świecie. To straszne, ale prawdziwe…
    Msza rozpoczęła się o dziesiątej. Pełna podniosłych słów i patetycznych pieśni, trwała jakieś dwie godziny. Mniej więcej w połowie poczułam, że ktoś ściska moją dłoń. Ze zdziwieniem odwróciłam głowę. Angel uśmiechnęła się do mnie smutno, po czym lekko mnie przytuliła.
    - Wiedziałam, że tu będziesz, ale długo zajęło mi znalezienie cię w tym tłumie - odszepnęła na moje nieme pytanie.
    Nie powstrzymałam już łez. Kilka spłynęło powoli po moich policzkach, następnie znacząc ciemnymi śladami czarną bluzkę, którą miałam na sobie. Po wczorajszej burzy nie było śladu, znów świeciło słońce i było ciepło, jakby lato ponownie przepędziło jesień. Więc niebo nie miało ochoty płakać wraz ze mną…
    Nikt nie zwracał uwagi na mnie i na Angelikę. Jedni znudzeni przystępowali z nogi na nogę, zapewne modląc się w duchu o to, by msza wreszcie się skończyła, drudzy szlochali cicho, jakby podzielając tragedię, jaka nas wszystkich spotkała, a jeszcze inni odpłynęli, bujając w obłokach i nie zważając na to, co działo się dookoła nich.
    Kiedy nadszedł koniec i większość zebranych opuściła kościół, łaskawie zostawiając w nim na chwilę rodzinę, udało mi się wreszcie dojrzeć trumnę. Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że drżę jak osika, a łzy płyną już jak szalone. Zasznurowałam usta, by nie krzyczeć. W końcu oderwałam wzrok od trumny i spojrzałam na ludzi wokół. Ci, którzy zapewne byli rodzicami Sebastiana, nie wyglądali na szczególnie przejętych, raczej na wymuszających smutek. To była zwykła forma, jak u Gombrowicza. Nic więcej. Widząc to, miałam ochotę wbiec tam i nie zważając na wszystko, wywrzeszczeć, co o nich myślę. Gdyby nie moje wrodzone tchórzostwo - a może nieśmiałość czy coś w tym stylu - oraz Angel, być może faktycznie bym to zrobiła. Postarałam się jednak względnie uspokoić i przeniosłam wzrok z państwa Dąbek na inne osoby. Ujrzawszy młodego mężczyznę niesamowicie podobnego do Sebastiana, poczułam, że serce mocniej mi zabiło. Jego wyraz twarzy wyrażał wszystko - cały ból, smutek… Wszystkie wyrzuty sumienia. Żałował. Żałował, że opuścił młodszego brata, że nie przyleciał wcześniej, że nie zdążył z nim porozmawiać, przeprosić go, pożegnać się z nim…
    Uśmiechnęłam się poprzez łzy. Jeśli Sebastian widział Rafała z Nieba bądź skądkolwiek inąd, na pewno mu przebaczył. Na pewno. Choć sam myślał, że i on, i jego brat są skazani na posiadanie serca z kamienia tak jak ich rodzice, w istocie było inaczej. Gdybyśmy mieli więcej czasu, przekonałby się o tym.
    - Nie chcesz podejść? - spytała cichutko Angel. Nie byłam w stanie normalnie odpowiedzieć, więc pokręciłam tylko głową. Nie mogłabym tam pójść. Nie mogłabym znów ujrzeć go martwego.
    Przymknęłam oczy i z uporem powtarzałam sobie, że przecież niebawem znowu się zobaczymy.

    Trzymałam się z tyłu konduktu pogrzebowego, a na cmentarzu też stałam z dala od największego zbiorowiska. Angelika nie opuszczała mnie ani na moment, ale jednocześnie dawała mi swobodę, bym mogła w spokoju to wszystko przeżyć. Wcześniej tego nie zauważyłam, ale niebo zasłoniły tu i ówdzie chmury. Spadł drobny deszcz, ale słońce świeciło nadal. Na nieboskłonie ukazała się tęcza.
~*~
Gdańsk, 3.05.2153
    Świat jest piękny! Mamy wiosnę w pełnym rozkwicie. Trawa wydaje się bardziej zielona niż kiedykolwiek, kwiaty rozpieszczają nas cudownym aromatem, morze iskrzy się pod promieniami słońca, a wszystko to ubarwia tęcza wydająca się jakoby być wyjętą wprost z magicznego świata baśni. Nie jest ani zimno, ani gorąco. Powietrze jest rześkie i odprężające. Ptaki wydają koncerty nie gorsze niż symfonie najznamienitszych kompozytorów.
    Mam ochotę śpiewać i tańczyć, choć doskonale wiem, że w moim wykonaniu to zupełna porażka. Mam ochotę skoczyć do morza i bawić się w nim jak za czasów dzieciństwa, choć jest jeszcze na to za zimno. Mam ochotę… korzystać z życia, które mi pozostało. Tak po prostu. Bo świat jest piękny.
~*~
    Całe popołudnie spędziłam samotnie w swoim pokoju. Angel zadbała o to, by nikt mi nie przeszkadzał, choć nawet jej o to nie prosiłam. Byłam jej naprawdę wdzięczna, potrzebowałam tego. Nawiedził mnie totalny dołek, płakałam i płakałam, nie do końca wiedząc, z jakiego powodu. Było mi przykro, że tylu młodych ludzi zostało niejako zmuszonych do poświęcenia życia za sprawę. Tęskniłam za Sebastianem, za Carmen, z którą byłam najbliżej… Cierpiałam, bo miałam świadomość, że niebawem stanę się powodem płaczu mojej kochanej rodziny… Zaraz to oni będą stali przy trumnie, choć nie w Bazylice Mariackiej, ale pewnie w naszym parafialnym kościele. Zaraz to oni będą przeżywać męki, tęsknić i skarżyć się na los…
    Uspokoiłam się względnie dopiero w okolicach osiemnastej. Wystawiłam głowę przez okno, by dać jej ochłonąć. Potem prześlizgnęłam się szybko do łazienki, by obmyć twarz zimną wodą. Co prawda i tak musiałam zużyć tonę pudru, by nie dać po sobie poznać, że przez niemal cały dzień płakałam, ale cóż, jak mus, to mus.
    Tak przygotowana, zeszłam na dół do rodziców i rodzeństwa i udawałam, że wszystko jest w porządku. Angelika również dobrze grała swoją rolę, jedynie raz dyskretnie posyłając mi delikatny, pokrzepiający uśmiech.
    Jakby chcąc im wszystkim coś zrekompensować, przygotowałam kolację. Rozmawialiśmy długo i w efekcie dzieci zostały położone spać później niż zazwyczaj. Kiedy tak patrzyłam na rodziców, Angelikę, Nikodema i Anię, naprawdę wierzyć mi się nie chciało, że mam ich niedługo opuścić. Próbowałam jednak o tym nie myśleć, w przeciwnym bądź razie pewnie znowu bym się rozpłakała, mimo iż w ciągu ostatniej doby wylałam już chyba morze łez.
~*~
Gdańsk, 9.09.2153
    Jeszcze trochę, a zwariuję. Stany euforii i uwielbienia świata przeplatają się wciąż z depresją i pragnieniem skoczenia z mostu. Czy to jest normalne? A do tego to ciągłe udawanie… Żyję w kłamstwie. No, ale przynajmniej żyję. Jeszcze. Choć z drugiej strony… Momentami łapię się na tym, że wolałabym już jednak umrzeć. Dziwna jestem, oj, dziwna. Trzeba będzie kiedyś zniszczyć ten pamiętnik, bo spalę się ze wstydu, jeśli ktoś go przeczyta…
 ~*~
    Osiemnastego obudziłam się przed świtem. Nie wiedzieć czemu, nie czułam się zmęczona czy niewyspana, choć z reguły potrzebowałam wielu godzin snu, by być względnie wypoczętą. Do szóstej poleżałam sobie w łóżku, a to wpatrując się w ścianę albo w sufit, a to przytulając się do poduszki. Następnie wstałam, ubrałam się, umyłam i zrobiłam śniadanie dla siebie i reszty rodzinki. Potem poszłam do kościoła na poranną mszę i korzystając z okazji, wyspowiadałam się u ulubionego księdza. Wróciwszy do pustego już domu, zabrałam się za czytanie książki. Stwierdziłam, że ostatni rozdział zostawię sobie na wieczór, bo poczułam potrzebę zapisania paru słów w pamiętniku.
    Usiadłam przy biurku, chwyciłam długopis i zastygłam. Słowa… uciekły. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia, co dokładnie napisać, choć jednocześnie miałam dziwną świadomość, że muszę to zrobić. Nie wiedziałam dlaczego, po prostu tak było. Coś jakby mną kierowało, ale z drugiej strony… Głowę nawiedziła dziwna pustka. A potem pulsujący ból.
    Zacisnąwszy zęby, wzięłam pamiętnik i długopis, po czym wyszłam z domu. Powietrze było świeże, choć chłodniejsze niż wczoraj, słońce raz oświetlało promieniami ziemię, raz chowało się za chmurami. Trudno orzec, czy było zimno, czy ciepło, miałam wrażenie, że temperatura zmieniała się z minuty na minutę. Chyba miałam gorączkę. Początkowo żałowałam, że wówczas nikogo nie było w domu, ale potem stwierdziłam, że może to i lepiej, przynajmniej nikogo nie martwiłam. Mimo wszystko wróciłam do domu po kurtkę i dopiero wtedy ruszyłam do lasu na ulubioną polankę, gdzie usiadłam sobie pod jednym z drzew i po raz kolejny otworzyłam pamiętnik. Zrobiło mi się przykro na myśl, że puste kartki niemalże już się skończyły.

Gdańsk, 18.10.2154
    Czym jest śmierć?
    Nie istnieje chyba człowiek, który nigdy nie zadałby sobie takiego pytania. Śmierć to coś, co prędzej czy później spotka każdego z nas. To coś, przed czym nie da się w żaden sposób uciec. Coś nieuchronnego, czyhającego na nas w każdej chwili naszego życia. Coś, co czeka, czasem bardzo długo, czasem okrutnie krótko, by zabrać nas…
    Zabrać nas dokąd?
    Czy istnieje coś takiego jak Raj? Coś takiego jak Czyściec? Jak Piekło? Czy może czeka nas reinkarnacja? A może nasze dusze będą skazane na wieczne błąkanie się po świecie? A może… Może potem nie ma już nic? Tylko pustka, nieistnienie?
    Gdyby ktoś zapytał nas, czym jest śmierć, większość z nas nie wiedziałaby, co odpowiedzieć. Dla ludzi w naszym wieku to zazwyczaj coś odległego, niemal nierzeczywistego, coś nas niedotyczącego, coś, z czym można igrać jak z ogniem. Większość z nas próbuje żyć chwilą, nie przejmować się tym, co będzie potem. Nie zważając na niebezpieczeństwo, nieraz stajemy w obliczu sytuacji, w których ocieramy się o śmierć.
    Niektórzy ludzie mają czas, by przygotować się na ostatnią podróż. Innych śmierć atakuje znienacka, w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Tak też było z większością z nas. Bez względu na godzinę wyboru, czasu i tak było za mało. Zdecydowanie za mało…
    Poza tym, jak mogliśmy powiedzieć, czym jest śmierć, skoro nie wiedzieliśmy jeszcze, czym jest życie?

    Te zdania napisały się same. Czułam się jak w transie i nie wiedziałam nawet, dlaczego po raz pierwszy w życiu użyłam we wpisie liczby mnogiej. Ja… Czułam się, jakbym musiała postawić się w sytuacji każdego z pilotów naraz. Jakbym musiała dać świadectwo tego, co się wydarzyło, i co jeszcze miało się wydarzyć.
    Przeczytałam to, co „samo się napisało”. W tych zdaniach kryło się wiele prawdy. Nikt tak naprawdę nie wie, czym dokładnie jest śmierć i co nas po niej czeka. W istocie to tylko i wyłącznie kwestia wiary. A myślenie o śmierci… Większość nastolatków nie zawraca sobie nią głowy. Uważa, że świat należy do nich, a śmierć to coś, co ich nie dotyczy.
    Ja, prawdopodobnie jako jedyna, miałam czas na przygotowanie się. Pozostali zostali skazani nagle, bez ostrzeżenia. Zapewne chcieli żyć dalej, ale los, przeznaczenie, Bóg… Coś lub Ktoś chciał, by stało się inaczej, by umarli w wieku ledwie kilkunastu lat. I bym ja do nich dołączyła.
    I właśnie: skąd mamy wiedzieć, czym jest śmierć, skoro tak naprawdę nie zdążyliśmy się przekonać, czym tak właściwie jest życie…?
    Dumałam tak przez czas zdający się wiecznością. Oczy zaszły mi mgłą, a ciało rozsadzał wewnętrzny pożar. Zdjęłam kurtkę i bluzę, zostając w samym T-shircie. Nie myślałam wówczas o tym, że to niemądre. Właściwie nie myślałam o niczym poza sprawami związanymi z Terrą, z pilotami, ze śmiercią…
    Gdzieś na pograniczu świadomości i podświadomości przybłąkała się jedna wyraźna myśl: schować pamiętnik. Włożyłam w niego całe serce, a teraz, gdy jego strony zostały zapełnione… Kiedyś zamierzałam zachować go na stare lata, ale skoro niedługo ma odbyć się moja walka…
    Podczołgałam się trochę w bok, odgarnęłam igły sosnowe i liście i jak w transie wykopałam tam niezbyt głęboki dołek. Nie miałam energii na to, by powiększyć tę dziurę. Pozostałe mi siły odpływały, ale skupiłam się tylko i wyłącznie na tym, by zasypać zbiorowisko mych myśli, by je pogrzebać. Kiedy wreszcie to uczyniłam, powoli wstałam. Kręciło mi się w głowie, ale nie do końca świadomie ruszyłam przed siebie, w stronę Bałtyku. Widok morza zawsze mnie uspokajał, tym razem powinno być tak samo.
    Przeszło mi przez myśl, że zaraz umrę. Ból pojawił się w tylu miejscach, że nie zdołałabym ich zliczyć. A może źródeł było niewiele, ale ból promieniował… Prawie nic nie widziałam i nie słyszałam. Ale powtarzałam sobie jak mantrę jedno: „nie mogę jeszcze umrzeć”. Jakże mogłabym ich wszystkich zawieść? Tych, którzy poświęcili się dla naszego wszechświata… Moją rodzinę, znajomych, wszystkich ludzi na naszej planecie… I jak mogłabym uczynić coś takiego Nadii? Co ona by zrobiła, gdybym umarła przed swoją walką? Przecież to byłoby straszne, przerażające wręcz! Nie można przecież odbyć dwóch bitew, pokonać dwóch wrogów. Czy zostałaby zmuszona do tego, by w sposób pokrewny Reedowi zaciągnąć kogoś do szeregu pilotów? A może to niemożliwe i umierając skazałabym nasz świat na zagładę…?
    Nie, nie ma takiej opcji. Poza tym, w żaden sposób nie pożegnałam się z rodziną. Wyszłam do kościoła, zanim wszyscy wstali, a wróciłam, gdy nikogo nie było już w domu.
    Nieoczekiwanie mój wzrok trochę się polepszył, a do uszu dobiegł wreszcie huk fal. Ze zdumieniem spostrzegłam, że stoję na klifie - rzadko tam chodziłam, zazwyczaj wybierałam zwykłą piaszczystą plażę.
    Wzięłam głęboki oddech. Żar spalający mnie od środka odrobinę zelżał. Poczułam się trochę lepiej, więc odetchnęłam z ulgą. Przymknęłam powieki i oczyma wyobraźni ujrzałam rodziców, Angel, Nikusia, Anusię, dziadków… A potem ich. Milly, Caspra, Daniela, Barunkę, Nathana, Laodikę, Lerate, Jurgisa, Idalię, Dennisa, Carmen, Agnese, Sebastiana… I Nadię. I Lollipop. I Harry’ego Reeda, niestety. Panią Adams, pana Key’a, moich nauczycieli, koleżanki, kolegów… Tłum postaci, na które natknęłam się w przeciągu chyba całego mojego siedemnastoletniego życia, zdawał się na mnie napierać. Czułam, że oszaleję, chciałam uciec…
    Wtedy poczułam dziwną lekkość, jakbym utraciła grunt pod nogami. Miałam wrażenie, że lecę… Wszystko to trwało ułamek sekundy, ale mnie zdawało się, że o wiele dłużej. Ostatkiem sił otworzyłam oczy. Zdążyłam zdać sobie sprawę z tego, iż wcale nie lecę, lecz spadam - wprost w lodowatą topiel Morza Bałtyckiego.
~*~
Entliczek-pentliczek,
Krzesełek piętnaście.
Kogo wskaże znaczek,
Ten na wieki zaśnie.



~*~
     Dobry wieczór wszystkim. Właściwie prawie udało mi się dotrzymać spodziewanego terminu dodania rozdziału czternastego - chciałam, by ukazał się ze dwa czy trzy tygodnie po trzynastym, a tymczasem minęło około trzy i pół...
     Zbliżamy się do końca, moi drodzy. Moja przygoda z TN właściwie już się skończyła - kolejny rozdzialik musi napisać Kao, z kolei szesnasty i epilog napisałam dawno temu (czyt. w wakacje).
     Rozdział dedykuję tym, którzy wypowiedzieli się pod poprzednim: Suzu, Vicky, Kiran Lilith, Taiyo, Shiori, Angel i Kimiko. Dziękuję za wsparcie!
     Cóż mogłabym jeszcze rzec? Ach, no tak. Ostrzegam, że nie sprawdziłam jeszcze tego rozdziału. Chciałam dodać go jak najszybciej, a dopiero co go dokończyłam (o ile napisanie za jednym zamachem 3/4 rozdziału można nazwać "dokończeniem"), ale nie mam siły go czytać, marzę raczej o pójściu spać... W każdym razie dziękuję tym, którzy to czytają, a jeszcze bardziej tym, którzy poświęcają chwilkę na skrobnięcie w komentarzu paru słów ku pokrzepieniu serc autorek. ;) Buziaki!

19 komentarzy:

  1. Ech skrobnę niedługi kom... jak na mnie xD

    Kurcze no to chyba jeden z moich najulubieńszych rozdziałów Q.Q Kurde no tyle tu emocji, uczuć i w ogóle Q.Q Ech biedni biedni wszyscy *ryczy jak wariatka*

    Dobra kończę i mam nadzieje że Kao szybko napisze Nadia i w ogóle z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział

    Całuski Suzu :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę aż tak Ci się podoba ten rozdział? O.O Autentycznie byłam w szoku widząc Twoje wczorajsze reakcje... Hm, może ja też powinnam wreszcie przeczytać ten rozdział ^.^' Bo tak jakoś "sam" się napisał, a na przeczytanie go już mi siły nie starczyło...

      Dziękuję za wszystko, kochana!

      Aya

      Usuń
    2. Dobra no to zaczynam komentarz do rozdziału Diany ;p Nim jednak to nastąpi ośmielę się nadmienić iż ten oto rozdział jest jednym z moich ulubionych *patos* Kurde nooo ja go autentycznie kocham Q.Q W sumie on mi się chyba bardziej podobał od mojego rozdziału ^ ^ No dobra ale dosyć wstępów bo przecież jest późno a muszę napisać jakże zacny komentarz…

      W ogóle już początek jest taki… taki czy ja wiem dołujący, smutny a jednocześnie podniosły… Kurcze no naprawdę Sebastian mógłby być tym kim dla Soni był Raskolnikow Q.Q Hmm… chyba nawet ci o tym mówiłam jak przeczytałam ten rozdział albo poprzedni *myśli intensywnie* Dobra sprawdziłam w kom do Seby i faktycznie już w rozdziale Seby skojarzyło mi się to ze „Zbrodnią i Karą” xD Kurcze no Diana mogłaby go nawrócić i w ogóle a tu nic lipa przez tą cholerną grę x_x

      Jej no ta kartka z pamiętnika jest taka prawdziwa ;( Naprawdę emanuję z niej tyle emocji że naprawdę człowiekowi chce się płakać *histeryczny szloch* Wiesz co tak się zastanawiam jak ja bym się czuła na miejscu Di i w sumie stwierdzam że byłabym kompletnie spanikowana, choć… Może nie… Nie wiem…

      Ech ten fragment w którym Di mówi że prawdę zawszę zdradzą oczy po prostu mnie zauroczył. Kocham go. Nie wiem czemu ale naprawdę jakoś płakać mi się na nim chce… No ale tak ja jestem wariatką no ale to się pominie… Kurczę no te rozważanie Diany są naprawdę idealnie dobranie do sytuacjo w której była… Ech co do „Procesu” nie czytałam gdyż jak wiesz twa bliźniaczka była na podstawie ale kurczę no mam taką ochotę to przeczytać *wzdycha* Nie no naprawdę będę musiała to nadrobić… Taaa dziewczyna ma racje trzeba mieć pecha żeby zachorować na śmiertelną chorobę gdy są leki na niemal każdą. Choć w sumie to taka klasyczna ironia losu (zarówno jeżeli chodzi o jej spotkanie sprzed lat z Sebą i to że zachorowała) T.T Nie no naprawdę ostatnio jakoś mamy pociąg to tych ironii *głośne westchnienie*

      Nie kurcze czytając ten rozdział widzę całą Ciebie… Nie no ten fragment o Angel i jej rozmowa z Di po prostu odzwierciedla mi Ciebie… Ech no ale nie będę się nad tym rozwodzić bo cóż długo by to zeszło… Ech może fakt związek Seby i Diany nie był jakimś porywem ogromnej miłości ale może gdyby mieli więcej czasu…? Ale niestety nie dowiemy się tego. No ale tak „By the way” to zdanie Di o tym że ich związek był raczej pragnieniem czyjejś obecności itd. Naprawdę bardzo mi się spodobało… Sama nie wiem dlaczego… Może dlatego że jest ono takie prawdziwe… No ale dobra nie rozwodzę się nad nim dużej…

      Ech ten wpis z piątego listopada był naprawdę dobijający *otchłań rozpaczy* No ale naprawdę czuć w nim wszystkie emocje które towarzyszyłyby osobie ze śmiertelną chorobą: żal, gniew, bunt… No przynajmniej mi się tak wydaje… No ale cóż nie będę debatować bo się rozryczę T.T

      Suzu-chan

      Usuń
    3. Rany no ta scenka w której Ania boi się burzy doprowadza mnie do łez (dosłownie). Nie no ona jest taka tragiczna i smutna biorąc pod uwagę sytuacje Diany ;( Nie no to takie niesprawiedliwe *zanosi się płaczem* No ale nie będę się nad tym rozwodzić bo rozbeczę się na całego…
      Ech wiem wiem wiem po raz n-ty to piszę ale te znaki/tatuaże ogromnie mnie fascynują… To jest po prostu niesamowite… No ale dobra mniejsza z tym… Ech swoją drogą to naprawdę smutne że coś tak pięknego jest wyrokiem śmierci…
      Jejku jak ja kocham jak opisujesz uczucia *zalewa się łzami* Nie no naprawdę świetnie to robisz T.T Kurcze no naprawdę ryczeć mi się chce jak czytam jak czuła się Diana podczas losowania i w ogóle. Ech ja też nie chciałabym być na miejscu Nadii T.T Być w jej sytuacji musi być okropne ale fakt dziewczyna ma siłę by dać sobie z tym radę nie to co poniektórzy… Ech normalnie jakby potwierdzenie tego co ci kiedyś powiedziałam że Bóg nie daje więcej niż człowiek zdoła udźwignąć…

      Ech te wpisy są przerażająco… Naprawdę musze się powstrzymywać by czytając je by na nich nie beczeć jak pięcioletnie dziecko… Ech ale tak sobie myślę czy gdybym była na miejscu Di czy nie czułabym czegoś podobnego… Dochodzę do wniosku że raczej tak… a już naprano na samym początku i to mnie przeraża.

      No i czas na wspominki… To u was lubię. W oryginale brakowało mi właśnie tego wspominania o poprzednich pilotach. Nie no naprawdę nie umiem opisać jak się czuję jak to czytam o poprzednich dzieciakach… Nie będę się nad tym rozwodzić bo znów się rozpłaczę…
      Nie no ta scenka Diany z jej mamą doprowadziła mnie do łez. Naprawdę serce mi się kraję… Kurde no mam ochotę walić w laptopa… No ale dobra nieważne. Ech tak mi żal tej dziewczyny…

      Nie no opis przeżyć i w ogóle uczuć na pogrzebie Sebastiana jest genialny. Należą ci się za to brawa, gratulację i w ogóle… Ech co do wznoszenia posągów, pomników itp. To masz rację Polacy mają tendencję do tego. Nie można powiedzieć złego słowa na temat wieszcz, słynnej osoby itd. No ale dobra nieważne… Ech do łez doprowadza mnie zdanie że Sebastian przekonał by się że nie jest skazany na posiadanie serca z kamienia gdyby miał z Di więcej czasu ;( Nie no przecież oni byli dla siebie stworzeni >.< Ech nawrócenie itd… Ech chociaż tyle że Rafał naprawdę opłakuję śmierć brata…

      Ech to takie typowe dla osób śmiertelnie chorych że ich nastroje bardzo szybko zmieniają się o 180 stopni. Kiedyś właśnie czytałam czy tam oglądałam że właśnie tacy ludzie tak właśnie mają. Raz są szczęśliwi i pełni entuzjazmu a raz na dnie rozpaczy… Nie wiem czy o tym wiedziałaś ale fajnie że to ujęłaś… Ech w sumie to taka ironia losy że jej pamiętnik będzie czytać miliony osób a przecież chciała go zniszczyć.


      Kurde no naprę podziwiam Di za to jaka była dzielna i niesamolubna. Mimo że sama cierpiała niewyobrażalne męki nie chciała obarczać tym rodziców… Na szczęście miała Angel…

      Nie potrafię dokładnie opisać tego co czuje czytając ostatnie chwilę życia Diany. Naprawdę to mistrzostwo świata. Nie no nie wiem co mam ze sobą zrobić. Ech naprawdę nie umiem się wymówić jak bardzo wstrząsną mną opis jej przeżyć i te wszystkie zbiegi okoliczności (spowić, nie pożegnanie się z rodziną) Więc może nie będę nad tym się rozwodzić bo przecież uznasz mnie za kompletna wariatkę (o ile już mnie za nią nie masz) Co do wpisu i ogólnego przesłania jest genialny! Kurcze no naprawdę to wszystko to święte słowa. Ech w ogóle to naprawdę fajnie wyszło że prolog był kartka z pamiętnika Diany. Kocham gdy wstęp do opowiadania przewinie się gdzieś dalej…

      Ech czyli Diana nie powalczyła a Nadia ma problem…

      Suzu-chan

      Usuń
    4. Dobra kończę i mam nadzieje iż jednakowoż Kao pośpieszy się z rozdziałem

      Całuski :*
      P.S
      Dobra gapa ze mnie x_x Ech głupio dwa zdania dodawać więc pisze bzdury xD Ech dobra napisze jeszcze że szacunek kochana za ten rozdział ci się należy i w ogóle pokłony Q.Q kocham ten rozdział <3 <3 Q.Q

      Usuń
  2. Witam, tu Shiori.
    Zacznę od tego, że cieszę się, że termin dodania rozdziału został niemalże dotrzymany.
    Ten chyba zostanie Moim ulubionym.. Tyle w nim uczuć i łez. W momencie pogrzebu Sebastiana nawet sama się popłakałam(muszę przyznać, że nie należę do osób wrażliwych, a właściwie to charakterem jestem podobna do Nadii) i nie minęło Mi to do końca rozdziału. Współczuje Dianie i przyznaje, że naprawdę miała pecha. Zapaść na nieuleczalną chorobę, gdy niemal wszystkie można wyleczyć? Smutne. Rozdział został zakończony w taki sposób, że naprawdę nie mogę doczekać się kolejnego. Hmm.. Dziękuję za dedykację. Życzę weny Kaori skoro to ona ma napisać następny rozdział i pozdrawiam was obie. : *

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie spodziewałam się, że ten rozdział zostanie tak przyjęty, ale bardzo się cieszę, iż tak się stało i udało mi się wzruszyć nie tylko wrażliwe osoby. Dziękuję za odwiedziny i komentarz,
      Aya

      Usuń
  3. Po wielkich sporach z Onetem w końcu postanowiłam dać odpocząć nerwom i... najzwyczajniej w świecie zmienić portal.
    midori-kokoro.blogspot.com, to teraz mój nowy adres. Mam nadzieję, że tam się spotkamy. :D
    Pozdrawiam serdecznie.
    ~*~
    A teraz skomentuję wpis, bo w sumie nie sprawdziłam starego SPAM'ownika, więc nie zauważyłam, że tutaj nowy rozdział. :D

    Um, zaczyna się dość cynicznie, ironicznie, z resztą taka wydawała mi się bohaterka, poza udawaną nieśmiałością, czy tą tajemnicą.
    Dokładnie! Następny akapit idealnie wyraził zdanie na ten temat. XD Tak, jakbyś czytała mi w myślach.
    ~*~
    Rozmowa Angel z siostrą była pierwszym momentem w tym rozdziale, który mnie wzruszył.
    No i znów odpowiedziałaś na pytanie, a raczej myśl, jaka zrodziła mi się w głowie! Niesamowite. XD Zapewniasz czytelnikom stałe wrażenia.
    Chodziło o kwestię wiary, zastanawiał mnie fakt, czy któreś z bohaterów wierzyło w Boga- proszę, jaka klarowna odpowiedź. XD
    ~*~
    Bardzo fajnie, że dałaś w postaci retrospekcji Diany streszczenie wydarzeń. :D

    Pogrzeb... sprawił, że znów uroniłam kilka łez.
    ~*~
    Pięknie opisałaś stany emocjonalne! Kurczę, kocham Was za to opowiadanie! Zawsze dajecie mi tym do myślenia, zawsze.
    NIESAMOWITE.
    ~*~
    Raz jeszcze, dziękuję za tak wspaniałe wpisy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję Ci za tyle miłych słów! Naprawdę zachęcają do dalszego pisania :) Cieszę się, że rozdział Ci się podobał i udało mi się odpowiedzieć na kilka trapiących Cię pytań ;)
      Pozdrawiam,
      Aya

      Usuń
  4. Witam :)

    Aya, ten rozdział jest genialny... Nie umiem nawet ująć jak bardzo mi się podoba. Ujęłaś w nim potężne uczucia jakie targały tą dziewczyną. I na jej miejscu, pomimo, że jestem bardzo nieśmiała, podbiegłabym do rodziców Sebastiana i nakrzyczała na nich. Nie umiałabym się powstrzymać...

    Czy ona umarła, skacząc do Morza Bałtyckiego? Co będzie dalej?!

    Rozdział jak zawsze piękny :) Życzę aby dalej Wam tak dobrze się pisało.

    Pozdrawiam.
    Vicky

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Vicky! Wzruszyły mnie Twoje słowa, naprawdę.
      Cóż, ja do rodziców Sebastiana raczej bym nie podbiegła, zapewne moje reakcje przypominałyby te Diany - może dlatego, że umieściłam w tej bohaterce kilka moich cech...

      Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję,
      Aya

      Usuń
  5. Piękny... od początku po prostu siedziałam, jak zaklęta. Aż łzy stanęły mi w oczach.
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie równie cudowny.
    Pozdrawiam
    Andzik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy kolejny komentarz w pewien sposób dziwi mnie tak samo. Nie miałam pojęcia, że tak go odbierzecie - albo raczej że uda mi się przekazać to, co zamierzałam...

      Dziękuję i również pozdrawiam,
      Aya

      Usuń
  6. Witam!
    Ah... Nie jestem pewna, ale chyba to był najsmutniejszy rozdział z całej historii... Płakać mi się chce. Bardzo. Pięknie opisałaś uczucia w tym rozdziale. Cudownie po prostu.
    Oczywiście, dziękuję za dedyk ;)
    Ukłony, Aya-chan!
    Do zobaczenia!
    Ave!
    PS. Powodzenia na maturach! (powtarzam się, ale tego nigdy za wiele ;))

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję bardzo :*

    Fakt, w przypadku matur tego nigdy za wiele ^^''

    Pozdrawiam,
    Aya

    OdpowiedzUsuń
  8. Widać, że opisy uczuć przychodzą Ci dość gładko. Najróżniejsze przemyslenia przeplatane krótszymi opisami z "innej ligi", że tak się wyrażę. Zazdroszczę Ci tego. Zupełnie nie musisz się przejmować, że nie sprawdziłaś rozdziału, bo jest wyśmienity, epicki, genialny. Użycie słowa "ładny" byłoby po prostu obelgą.
    Napiszę absolutnie szczerze, że wielka szkoda, iż żbliżamy się ku końcowi. No ale przecież coś się kończy, ale zaraz potem coś się zaczyna. Mam nadzieję, że pisanie Vampire Night jednak dojdzie do skutku. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po raz kolejny się wzruszyłam, dziękuję! Co do tych uczuć... Może opisywanie ich przychodzi mi dość łatwo, bo jestem bardzo wrażliwa? Sama nie wiem.
      Spokojnie, po TN zabieramy się za VN. Zresztą trzy pierwsze rozdziały tegoż opowiadania (a nawet początek czwartego) są już gotowe :)

      Dziękuję za miłe słowa i również pozdrawiam,
      Aya

      Usuń
  9. Oj... Trochę późno, ale na swe usprawiedliwienie powiem, że byłam dość zajęta. (ostatnio dają nam mnóstwo sprawdzianów i kartkówek ;/ )

    Dobra, to ja zacznę od tego, że bardzo mi się podobał ten rozdział. Bardzo podobały mi się przemyślenia głównej bohaterki, a szczególnie jej ostatni wpis w pamiętniku... Mało się nie popłakałam, gdy zaczęła wspominać każdego pilota... A szczególnie Milly (w końcu umarła jako pierwsza, nie dowiedziawszy się praktycznie niczego) Q.Q

    Teraz przejdźmy dalej... Jej życie codzienne. Prawdę mówiąc, trochę rozumiem Dianę. Z jednej strony powinna być przyzwyczajona do śmierci, bo prędzej czy później śmierć ją czeka, z drugiej zaś okazuje się, że jak przychodzi na nią czas nie jest gotowa, aby opuścić ziemski padół... Życie, choć okrutne, ulotne i (bardzo często) niedoceniane jest naprawdę ważną wartością. Nie ważne, jaki jest człowiek, każdy ma prawo do życia. Dlatego też popłakałam się, gdy znalazło się tu wspomnienie ich wycieczki do Instytutu, gdzie Reed podstępem skrócił ich życia.

    Dobrze, dalej jest pogrzeb Sebastiana... No cóż, bądźmy szczerzy... Myślałam, że rodzice chłopaka odczują coś przynajmniej podczas pogrzebu. A tu nic! Cóż za bezduszni ludzie! Neko i Death się do niech nie umywają (no, może przesadziłam) ! O! Dobra, widzę, że jego brat się zrehabilitował. Wybaczamy mu.

    Oj... Zaczynam przechodzić do tej najmniej przyjemnej części opowiadania, a konkretnie: ostatnich akapitów rozdziału. I tu pojawia się pytanie: Czy Diana naprawdę umarła? Czy może zostanie wezwana do Terry w ostatniej chwili? (bardziej liczę na to drugie) I co, jeśli Diana umrze, zrobi Nadia? Przecież (jak mądrze zauważyła bohaterka) nie może rozegrać dwóch bitew, a nie chcę wierzyć, że kogoś może rekrutować, tak jak Reed ją. LUDZIE, PRZECIEŻ TO NIEETYCZNE! No dobra, zrobią to w obronie Ziemi, ale żeby skazywać kogoś na taką presję?

    No dobra, chyba wystarczająco się już rozpisałam, teraz wracam do (znienawidzonej) fizyki, z której sprawdzian mam zaraz po majówce (żeby tak zadawać naukę na wolne, przecież to nieludzkie!)Eh... życzmy szczęścia naszym maturzystkom (Ayi i Suzue) i mnie, abym dobrze napisała wyżej wymieniony sprawdzian :P

    Całuski i Powodzenia! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :* Cieszę się, że rozdział Ci się podobał. Co będzie dalej, dowiecie się, gdy Kao łaskawie weźmie się za rozdział piętnasty... Czysto teoretycznie ma go pisać podczas majówki, ale co z tego wyjdzie... Zobaczymy.
      Och, ja też w zeszłoroczną majówkę miałam tonę nauki. Do dziś pamiętam jak siedząc na działce wkuwałam historię i czytałam "Jądro ciemności"... Ale cóż, jakby nie patrzeć, to bynajmniej nie było gorsze niż uczenie się do matury, więc... Więc ciesz się, póki możesz, Angel-chan ^^'
      Dziękuję i Tobie też życzę powodzenia! Buziaki :*

      Aya

      Usuń