sobota, 30 czerwca 2012

Terra Nostra - Rozdział piętnasty

    - To będzie nasza mała tajemnica, dobrze? - szepnął zmęczony mężczyzna, puszczając praktycznie sine nadgarstki swojej jedenastoletniej córki, która bezwiednie leżała na satynowej pościeli gdzieniegdzie splamionej krwią.
    Spojrzał się na nią z czułością i lekkimi wyrzutami sumienia. Pogłaskał jej główkę i dał szybkiego całusa w policzek, jak gdyby właśnie przeczytał jej bajkę do snu, a następnie wstał i udał się w kierunku swojego gabinetu, aby zapić troski whisky.
    - Kocham cię, maleńka, śpij dobrze - rzucił jeszcze na odchodnym, mimo iż do dziewczynki nie docierały żadne jego słowa.
    Patrzyła tępo w ścianę i gdy tylko ojciec wyszedł, z jej wielkich i przerażonych ciemnoszarych oczu zaczęły spływać łzy. Przez dłuższy czas nie podejmowała żadnego ruchu, nie wiedząc nawet, czy robi to ze strachu przed powrotem ojca, czy z bólu, jaki ujawniał się przy najmniejszym drgnięciu ciała.

    Nadia obudziła się zlana potem i łzami. Wspomnienia tak często lubiły dręczyć jej umysł przez sen. Pierwszym, co poczuła, był przerażający ból głowy i uczucie pustki. Wzdrygnęła się, zauważając, że leży naga w sypialni ojca, który przez sen czule ją obejmował. Przywykła już do wypychania z pamięci tych wydarzeń i wmawiania sobie, że nic takiego nie miało miejsca. Piętnastolatka delikatnie wysunęła się z jego objęcia i drżąc podniosła się do pozycji siedzącej.
    - Moja mała córeczka staje się kobietą.
    Zadygotała na sam ton głosu Bena, a co dopiero na dotyk jego dłoni błądzących po jej plecach.
    - Przestań, tato… - wyszeptała, próbując wstać, ale zatrzymał ją silny uścisk na nadgarstku pulsującym wręcz od bólu. Zacisnęła zęby i spuściła głowę.
    - Przecież wiesz, że tylko ty mi zostałaś, jesteś jedyną osobą, którą mam… Nie możesz mnie zostawić - żalił się. - Wiesz, że cię kocham, maleńka.
    - Wiem, wiem. Spokojnie, nigdzie nie odchodzę - powiedziała, siląc się na delikatny uśmiech. Nie wiedziała, jakim cudem te słowa wychodziły z jej ust. Pragnęła przecież, aby cierpiał takie męki jak ona za każdym razem, kiedy ją dotyka. Patrząc jednak w oczy chorego psychicznie mężczyzny, bała się jego reakcji, więc podporządkowywała mu się - ze strachu. - A teraz wrócę do siebie, jutro mam szkołę.
    - Tak, tak, oczywiście - mówił jak w amoku, dając jej wstać, nakryć się szlafrokiem i wyjść.
    Gdy tylko opuściła to wstrętne pomieszczenie, rzuciła się biegiem do swojego pokoju. Nie mogąc znieść widoku swojego posiniaczonego ciała, ubrała się, a następnie wzięła ramkę ze zdjęciem matki w ręce i rzuciła się na łóżko, wylewając morze łez.
~*~
    Biegłam tak długo, aż pot zlał się na dobre z moimi łzami. Nawet nie zauważyłam, kiedy poranny trucht zamienił się w bieg sprintem, którego celem było wyłączenie wszystkich możliwych zmysłów. Chociaż w sumie dobrze wiedziałam, że przyspieszyłam w momencie, w którym mijałam mój dom, w którym już nie mieszkałam.
    Będąc kilka przecznic dalej, zatrzymałam się i nachyliłam, łapczywie łapiąc oddech. Od kiedy stałam się taka krucha? Czy naprawdę tę siłę dawali mi ludzie dookoła mnie? Nie poznawałam samej siebie, odkąd… umarł Dennis. Nie dość, że bez niego czułam się dziwnie w gronie pozostałych pilotów, choć to i tak nie ma znaczenia teraz, kiedy zostałam sama z Dianą, to jeszcze od czasu, kiedy celował w mojego ojca, ani razu się nie widziałam się z tatą. Najwyraźniej więc zastosował się do wskazówek Niemca. Z jednej strony mi ulżyło, z drugiej, nie wiedząc czemu, niesamowicie się martwiłam. Znając jego chorą psychikę, po mojej śmierci popadnie w alkoholizm bądź się zabije.
    Nie widziałam jednak sensu w dłuższym rozmyślaniu i katowaniu się w ten sposób. Wytarłam łzy i truchtem ruszyłam w stronę mego obecnego lokum. Nim się jednak obejrzałam, znalazłam się w kokpicie. A więc czas na walkę?
    - O mój Boże! - odskoczyłam w tył z przerażenia. Na ziemi leżało sine ciało Diany, ociekające zewsząd wodą. Poczułam swego rodzaju deja vu, zrobiło mi się niedobrze i zebrało na wymioty. Do tego drżałam jak osika. Nie musiałam się nawet zastanawiać nad jej stanem. Nie mogłam się do niej zbliżyć, tak bardzo odrzucał mnie ten widok. - Co teraz…? - wyszeptałam w kierunku unoszącej się nade mną Lolli, starając się nie spoglądać na topielicę.
~*~
    - Nie wiem, czy to jest taki dobry pomysł - rzucił znudzonym tonem jedenastolatek, patrząc na towarzyszy. - Przecież to niebezpieczne.
    - Than, ten jeden raz! - błagała dziesięciolatka, wlepiając w chłopca roziskrzone oczy. On jednak stanowczo pokręcił głową. - A co jeśli coś mi się stanie? Przecież musisz mnie bronić! - zauważyła, uśmiechając się półgębkiem.
    - Zuch dziewczyna - pochwalił ją czternastolatek, namiętnie czochrając jej włosy. - To jak, młody? Gotów na przygodę? - spytał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nathan wykręcił oczyma i wzruszył ramionami. Kilka minut później byli już w holu, ubrani w przeciwdeszczowe kurtki i po cichu wymknęli się z letniej posiadłości rodziców chłopców i pobiegli na plażę. Ciemne burzowe chmury sprawiały, że mimo dość wczesnej godziny, niebo było przyciemnione, rozjaśniały je jedynie występujące od czasu do czasu błyski. Morze było tego dnia wyjątkowo wzburzone, fale obijały się o siebie z taką siłą, jakby wydawane przez nie dźwięki chciały był głośniejsze od grzmotów. Zaaferowane dzieciaki patrzyły na sztorm z tak bliska pierwszy raz w życiu. Dookoła nie było żywej duszy, dlatego z początku były trochę przerażone, po chwili jednak latały po plaży jak szalone. Wrzeszczały, próbując przekrzyczeć odgłosy natury, uciekały przed nadchodzącymi falami. Potem zaczęły bawić się w berka.
    - Nie złapiesz mnie! - krzyczała przemoczona Nadia, wytykając język do przyjaciela.
    Nathan przyjął wyzwanie i nie zważając na to, co dzieje się dookoła, i krzyki Nicolasa, żeby nie oddalali się za bardzo, rzucił się w pogoń za brunetką. Jako iż oboje byli dobrymi biegaczami, trochę trwało, zanim się zrównali. Nadia ostatkiem sił dobiegła do pobliskiej palmy i oparła się o nią.
    - Zaklepane! - wysapała, wymyślając nagle nowe zasady gry.
    Uśmiechnięty Nathan szedł w jej kierunku, ale w momencie, w którym otworzył usta, piorun trzasnął w drzewo. Niewiele myśląc, chwycił dziewczynkę i rzucił się razem z nią w przeciwną stronę od upadającego konaru. Brudna od wody i piasku dziesięciolatka wczepiła się w przyjaciela, czując, że z jej kurczowo zaciśniętych oczu ciekną łzy.
    - Wracajmy do domu - zakomenderował brunet po kilku minutach ciszy, delikatnie odsuwając od siebie dziewczynkę.
    Nadia skinęła głową, jednak nie mogła wykonać praktycznie żadnego ruchu. Sparaliżowało jej całe ciało, więc Nathan wziął ją na barana i, wykończony biegiem, wolnym krokiem ruszył w kierunku, z którego przyszli.
~*~
    - Jeszcze nie czas na walkę, jednak w takiej sytuacji maszyna musi wylosować kolejnego pilota - oznajmiła smutnym piskiem.
    Taak, ciekawe, kto może zostać wybrany? Kątem oka zauważyłam jeszcze, jak Lolli zabiera gdzieś ciało Polki, a następnie krzesła uniosły się i wdały w obroty. Pierwszy raz mogłam być pewna, że na znaku stanie moje krzesło.
    - Entliczek-pentliczek, krzesełek piętnaście - wyszeptała Lollipop, a ja przymknęłam oczy, ostatni raz wsłuchując się w słowa przeraźliwej wyliczanki. - Kogo wskaże znaczek, ten na wieki zaśnie…
    Kiedy moje krzesło stało już pewnie na wiadomym miejscu, westchnęłam. Złość roznosiła mnie od środka. Czy Diana była na tyle słaba, że popełniła samobójstwo przed bitwą? Jak mogła zrobić mi coś takiego, jak mogła zrobić to innym, którzy oddali swoje życie za świat, który przez nią może być teraz zgładzony?! Jak można było zachować się tak lekkomyślnie?! Dlaczego, do cholery, zostawiła mnie z tym samą?!
    Zacisnęłam pięści tak mocno, jak się dało, wbijając sobie przy tym paznokcie w dłoń. Następnie wzięłam kilka głębokich wdechów i najspokojniej jak umiałam spytałam:
    - Co teraz, Lolli? Czy nie brakuje nam czasem jednego pilota?
    - Owszem, jeśli nikt nie zajmie ostatniego miejsca, wasza Ziemia przepadnie - odpowiedziała ze smutkiem. - Przykro mi, widziałam, jak się staraliście.
    - Niemożliwe… Przecież nie po to wszyscy z nas umarli. Nie pozwolę, żeby ich śmierć poszła na marne. A Diana… - zaczęłam z nienawiścią w głosie.
    - Była nieuleczalnie chora, nie zdołała dotrwać do swojej walki - usłyszałam, co mnie zamurowało. - Nie osądzaj innych zbyt pochopnie - dodała cicho. - Jeśli kogoś znajdziesz, zgłoś się z nim do mnie. Póki co, jesteś wolna.
~*~
    Droga powrotna zajęła im nadspodziewanie dużo czasu. Burza jednak wciąż szalała, ogromne fale z hukiem obijały się o siebie, zalewając większą część plaży. Kiedy przemoczeni do suchej nitki przyjaciele zbliżali się do swego celu, zauważyli lekko migocące światła w pobliżu ich posesji. Nadia, która prawie doszła już do siebie, zeszła z Nathana, chwyciła go za rękę i ruszyli wolnym krokiem ku mieszkaniu.
    Podeszli pod dom, gdzie czekali pozostali. Nadia spojrzała na zebranych - na przerażonego Nicolasa okrytego kocem, którego kurczowo trzymał ojciec, na jego matkę, która zapłakana patrzyła na ratowników zajętych pakowaniem karetki. Na ich mokrych od deszczu twarzach malował się smutek.
    Kiedy tylko Chantal dostrzegła dzieci, podbiegła do nich i objęła je mocno.
    - Boże, dziękuję, nic wam nie jest! - szeptała zapłakana, przytulając je jeszcze mocniej i praktycznie dusząc. Dzieci delikatnie wyzwoliły się z uścisku. Zdawało się, że na jej wcześniej przerażonej twarzy dostrzegli cień ulgi.
    - Co się stało? - spytał zmęczony Nathan.
    - Gdzie mama? - rzuciła Nadia, spokojnie rozglądając się po zebranych, jednak nie mogąc odnaleźć rodzicielki. Spojrzała z powrotem na matkę chłopców, której bezradny wzrok spoczął na karetce, w której na noszach leżało coś dużego, nakrytego jakąś ciemną tkaniną, spod której wyłaniała się sina, bezwładnie opadająca ręka.
    - Porwała ją fala… - szepnęła, kryjąc twarz w dłoniach.
    Dziesięciolatka jak w amoku wyrwała się z rąk opiekunki i doskoczyła do karetki, wbiegając do jej środka. Widząc to, ratownicy od razu zaczęli ją odciągać. Dziewczynka zdążyła jednak chwycić brzeg czarnego płótna, które osunęło się w momencie, w którym jeden z ratowników zaciągnął ją do tyłu. Spod materiału wyłoniła się martwa twarz Bianci. Jej cienie pod oczami nabrały purpurowego koloru, spierzchnięte usta były lekko rozchylone, jak gdyby chciały wydać jeszcze jakiś dźwięk. Dziewczynka zaczęła wrzeszczeć, wyrywając się z rąk trzymającego ją mężczyzny, by jeszcze jeden raz przytulić matkę. Nie docierało do niej jednak, że właśnie straciła najważniejszą w swym życiu osobę.
~*~
    Wciąż skołowana, znalazłam się przed domem państwa Rameau. Wiedząc, że nikogo nie ma, od razu skierowałam się w stronę łazienki. Przygotowałam sobie gorącą kąpiel, chcąc zatopić smutki. Chociaż kiedy przypomniałam sobie ciało Diany… zdecydowałam się na prysznic. Umyłam się, starając się nie myśleć o tym, dlaczego Polka nie powiedziała mi o swojej chorobie, a także nie zadręczać się wyrzutami sumienia, iż myślałam, że mogła mi zrobić coś takiego. Jednak tak czy inaczej nic nie zmieniało sytuacji. Wciąż byłam ze wszystkim sama, zbliżała się moja walka, a ja nie znam osoby, która dobrowolnie oddałaby życie za dobro świata.
    Wyszłam spod prysznica i przetarłam zaparowaną taflę lustra. Od szyi, przez brzuch, aż po udo ciągnął się ciemnofioletowy tatuaż. Trochę przerażała mnie jego wielkość. Nie zdążyłam się jednak nad tym zastanowić, bo usłyszałam trzask drzwi wejściowych.
    Ubrałam się w pośpiechu, chcąc w końcu z kimś porozmawiać. Czułam się tak samotna, jak jeszcze nigdy. Najgorsze jest uświadomienie sobie, że nie ma się nikogo. Straciłam wszystkich, których kochałam, na których mi w jakikolwiek sposób zależało. Została mi tylko rodzina Nathana. Ale jak mogę mówić tylko? Obecnie są przecież wszystkim, co mam. I chociaż nie zasługiwałam na taką pomoc, dziękowałam w duchu za to, że mnie nie odtrącili. Wręcz przeciwnie - byłabym skłonna pokusić się o stwierdzenie, że z radością przyjęli mnie pod swoje skrzydła. A może był to po prostu przejaw współczucia? Wolałam o tym nie myśleć.
    Powoli uchyliłam drzwi od łazienki i rozejrzałam się dookoła. Szybko czmychnęłam do mojego obecnego pokoju i sięgnęłam po jakąś bluzę zakrywającą moje znaki. Następnie zbiegłam po schodach i skierowałam się w stronę kuchni, gdzie zazwyczaj przesiadywał Nicolas za każdym razem, kiedy wracał do domu. Najwidoczniej mnie nie zauważył, pochłonięty robieniem sobie kanapek. Zresztą jego opadające na oczy włosy i tak zasłaniały mu pół świata.
    Zapukałam delikatnie we framugę drzwi.
    - Jak możesz tyle tego w siebie wpychać? - spytałam z uśmiechem, kiedy zdziwiony odwrócił się w moim kierunku i posłał mi jeden ze swoich najbardziej ironicznych uśmiechów.
    - Mówi to osoba, która po nocach wyżera wszystkie dostępne w tym domu żelki? - rzucił jakby od niechcenia. - Nie myśl, że nie wiem, dlaczego rano tak zaciekle biegasz - zaśmiał się.
    - Fakt, tu mnie masz - przyznałam, posyłając w jego stronę lekki uśmiech. Przyszło mi do głowy, że nie powinnam narzekać, w końcu został mi jeszcze on. A to naprawdę wiele.
    - Coś się stało? - spytał, kiedy widocznie się zawiesiłam.
    Pokiwałam przecząco głową.
    - Poza tym, że wkrótce umrę, zostawiając za sobą całe dotychczasowe życie, marzenia… To chyba nic specjalnego - powiedziałam, dusząc w sobie łzy.
    Chłopak momentalnie mnie chwycił i przytulił, pozwalając mi się uspokoić. Głaskał mnie po głowie niczym matka, kiedy w dzieciństwie zdarzały mi się koszmary.
    - Jak to możliwe? - zapytał po chwili przerażony, odsuwając się ode mnie. W pierwszym momencie nie wiedziałam, co się dzieje, po chwili zauważyłam jednak, że bluza zsunęła mi się z ramienia, ukazując mój tatuaż. - Walka się odbyła?
    - Nie - rzuciłam, wprowadzając chłopaka w jeszcze większe osłupienie, po czym opowiedziałam mu pokrótce historię. - Czyli, w skrócie mówiąc, wszystko poszło na marne.
    - Chyba że znajdziesz pilota. Mogę nim zostać - zaproponował, a ja natychmiast zaprzeczyłam. Nie byłabym w stanie poświęcić jeszcze jednej bliskiej osoby. Kolejny raz skazywać na cierpienie państwa Rameau. - Wątpię, żebyś do walki znalazła jakiegoś lepszego ochotnika. Jakiegokolwiek - dodał.
    - Nie ma mowy - odparłam pewnie. - Na pewno jest inny sposób. Jeśli sama kogoś nie znajdę, liczę, że zrobi to Lolli.
    Chłopak chciał coś jeszcze dorzucić, ale zamknęłam mu usta ręką i pokiwałam przecząco głową, prosząc tym samym, aby więcej mnie nie ranił chęcią poświęcenia się.
    - Pójdę się przewietrzyć - oznajmiłam i chociaż Nicolas proponował, że pójdzie ze mną, nie chcąc zostawiać mnie na pastwę swoich myśli, nie zgodziłam się. Chciałam odwiedzić bliskich sama. Poprosiłam go jednak o jakąś limuzynę, żebym mogła swobodnie pojechać na miejsce. Uspokoił się, że przynajmniej nie będę się włóczyć po najbliższej okolicy.

    Przebrałam się w nieco bardziej odświętny strój niż bluza i wybiegłam przed dom, kierując się w stronę samochodu. Szofer czekał na mnie, żeby otworzyć mi drzwi.
    Jako że droga na cmentarz zajmowała około czterdziestu minut, miałam wiele czasu na przemyślenia. Chociaż spoglądałam przez okno, mój mózg skupiony na wspomnieniach nie rejestrował tego, co działo się wokół. Zastanawiałam się, co właściwie powinnam zrobić w obecnej sytuacji. Praktycznie w każdej chwili mogłam zostać wezwana na walkę, w końcu minęło już trochę czasu od wybrania Diany na pilota. Czas uciekał, a ja nie miałam nikogo, kto by ją zastąpił. Nie mogłam skazać na śmierć Nicolasa, a tym samym jego rodziców na stratę obojga dzieci.
    W takim razie co z pozostałą czternastką? Oddali życie w imię niczego? Nie mogłam przecież na to pozwolić. Ludzie, którzy zdawali się być zwykłymi, dobrymi znajomymi, w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa stali się moimi przyjaciółmi. Chociaż każdy zapewne pragnął umrzeć jak najpóźniej, skazując tym samym innych na przedwczesny zgon, podświadomie łączył się w cierpieniu z pozostałymi.
    Nie mogłam uwierzyć, że ich wszystkich poznałam dopiero trzy miesiące temu. A mimo to razem przeżyliśmy najważniejsze chwile, właściwie ostatnie chwile naszego życia.
~*~
    Zatopiła dłonie w jego kruczoczarnych włosach, całując go jeszcze namiętniej niż przed chwilą. Czuła, że to będą najlepsze wakacje w jej życiu. Trzy tygodnie bez ojca i bez krycia się ze swoją miłością do Nathana.
    - Coś ty taka miętowa? - spytał chłopak z zawadiackim uśmiechem, widocznie zadowolony z obecnego stanu rzeczy.
    Para siedziała na ławce w korytarzu swojego hotelu. Obóz Success właśnie się rozpoczął i do ośrodka zjeżdżały się ostatnie osoby.
    - Mogę przestać, jeśli ci to przeszkadza - odparła i wytknęła język. Zanim ukochany zdążył się do niej dobrać, wymknęła się z jego objęć i zmusiła go, żeby ją gonił.
    Biegła coraz szybciej, nie chcąc dać chłopakowi aż takiej satysfakcji. Kiedy jednak obróciła się, żeby zobaczyć, gdzie ten jest, z wielką siłą na coś wpadła. Cóż - coś, okazało się być jednak kimś opierającym się o ścianę, w dodatku niespecjalnie zadowolonym ze zderzenia.
    - Oj, przepra… - zaczęła speszona, ale rozmówca wbił jej się w zdanie.
    - Może byś łaskawie patrzyła pod nogi? - usłyszała twardy akcent i ujrzała wyszczerzoną twarz chłopaka.
    - Następnym razem krzycz lub usuń się z drogi i pozwól mi z całej siły uderzyć w ścianę. - Uśmiechnęła się z przekąsem.
    - Do usług - powiedział, mierzwiąc blond włosy.
    - Jestem Nadia.
    Dziewczyna wyciągnęła rękę przed siebie. Blondyn odwzajemnił uścisk, piorunując ją dzikim spojrzeniem szarych oczu. W tym momencie podszedł jej chłopak, smęcąc pod nosem, że nie chciało mu się jej gonić. Zauważywszy nieznajomego, przedstawił się.
    - Nathan, miło mi.
    - Dennis. Wygląda na to, że jesteśmy w jednej grupie - rzucił i machnął ręką, wymijając parę.

    - Nie uważasz, że to trochę nudne? - zaśmiała się pod nosem Portugalka, zaciągając nowe koleżanki na bok, udając, że oglądają wyjątkowo brzydki obraz. - Te całe wystawy zaczynają mnie nudzić, przydałby się w końcu jakiś czas wolny, żeby bliżej się poznać. - W tym momencie rudy chłopak o mało nie zbił szesnastowiecznej wazy. - No, niektórzy wydają się dziwni - dodała i wzruszyła ramionami.
    - Lerate, nie chciałabyś może zakręcić ze Schneiderem? - zapytała konspiracyjnie Laodika. - Ten to ma muskuły! - zachwycała się, zapominając o swoim chłopaku czekającym na nią w Macedonii.
    - Jego charakter lekko mnie przeraża, zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu ten Polak… Sebastian?
    Lao pokiwała głową z aprobatą.
    - Wydaje się fajny - rzuciła z uśmieszkiem.
    - Może jednak skupimy się na tym, co mówi nasz wspaniały przewodnik? - wtrąciła Nadia, po chwili wybuchając śmiechem, ponieważ osoba, która ich oprowadzała, była chyba najbardziej smętnie mówiącym człowiekiem w całym Londynie.
    - Masz już świetnego chłopaka, więc co się czepiasz? - Lerate wytknęła język.
    - Nie macie większych problemów niż brak miłości? - spytała, na co Laodika od razu odpowiedziała, że ma, ale lubi troszczyć się też o innych.
    - Na chwilę obecną nie. - Lerate uśmiechnęła się, wzruszając ramionami.
    - Obyście zatem nie miały - wtrącił się Dennis z łobuzerskim uśmiechem na ustach. Dziewczyny odepchnęły go, śmiejąc się, na co od razu zwrócili uwagę opiekunowie.
~*~
    Samochód zawiózł mnie aż pod sam cmentarz. Przed bramą kupiłam trzy białe lilie i jedną czarną różę, do tego dwa znicze. Następnie powolnym krokiem ruszyłam ścieżkami domu zmarłych, kierując się dobrze znaną drogą na wyższe kondygnacje największego paryskiego cmentarza. Grób Nathana znajdował się niedaleko mojej mamy, dlatego najpierw skierowałam się do niego. Dziwnie było mi zbaczać z kursu - zazwyczaj chodziłam tu tylko na jeden grób. Byłam jednak zdania, że nie muszę się do tego przyzwyczajać, bo to zapewne ostatni raz, kiedy spotkam się z nimi tu, na Ziemi.
    Przykucnęłam nad świeżo wybudowanym pomnikiem, zapaliłam znicz i starannie położyłam czarną różę na płycie.
    Hej, kochanie… Przywitałam się, zdając sobie sprawę, że nie byłam tu od wyjazdu do Niemiec. Patrzyłam tępo w napis na grobie, nie wiedząc, co mogę mu „powiedzieć”. W końcu jednak wyrzuciłam z siebie to, co kłębiło się w moich najgłębszych myślach. Przepraszam za to, co zrobiłam. Przez pamięć o tobie nie powinnam była ponieść się żadnym emocjom. To było tak banalne i ludzkie, potrzebować czyjegoś ciepła. Masz mi za złe, Than, że oddałam cząstkę siebie Dennisowi? Jestem złym człowiekiem? Mimo to, chciałabym zobaczyć cię, kiedy to wszystko się skończy. Tak jak wcześniej zatopić się w twoich ramionach i wdychać ten cudowny zapach. Zapomnieć o wszystkich cierpieniach, które zafundował nam ten okrutny świat.
    - Nie wiem, czy będzie mi to dane, ale wiedz, że nigdy nie przestałam cię kochać. Ty byłeś tym, który pozwolił mi na nowo cieszyć się życiem i tym, z którym je zakończę - szepnęłam, ocierając kilka kropel łez spływających po moich policzkach. - Dopełnię tego, czego chcieli nasi przyjaciele. Za wszelką cenę - oznajmiłam z determinacją, przypominając sobie chwile, w których żyli w błogiej nieświadomości losu, jaki ich czekał.
~*~
    Piętnaścioro nastolatków siedziało we wspólnym pokoju, zajmując się to graniem na konsolach, to plotkami. Dwie dziewczyny siedziały na uboczu zauroczone jakąś nowo nabytą książką, chłopcy przepychali się w kolejce do gier, a reszta damskiego towarzystwa z zaciekawieniem im się przypatrywała. Obóz powoli dobiegał końca, więc zdążyli już się przyzwyczaić do swojej bardziej lub mniej chcianej obecności.
    Po chwili Francuzka zaciągnęła swojego chłopaka na bok i szeptała mu czułe słówka na ucho, kokieteryjnie się przy tym uśmiechając. Dennis wyzwał Daniela na bitwę, żeby sprawdzić, kto jest silniejszy. Sebastian odłączył się od towarzystwa, żeby porozmawiać z Dianą i Barunką, próbując wychwycić jakieś podobieństwa w ich ojczystych językach. Casper z Jurgisem wciąż nie odrywali się od konsol. Lerate z Laodiką i Carmen ochoczo o czymś dyskutowały, co jakiś czas zerkając na to, co się dzieje dookoła. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali jutrzejszego wypadu do Londyńskiego Instytutu Nauki, gdzie nareszcie miało się dziać coś ciekawego. W końcu było to odskocznią od zwykłych staroświeckich muzeów, które zwiedzali przez ostatni czas.
    Kiedy opiekunowie zarządzili ciszę nocną, młodzież zebrała się w największym pokoju należącym do Nadii i Lerate i ze śmiechem oraz zaciekawieniem snuła podejrzenia a propos następnego dnia…
~*~
    Nie mogłam uwierzyć, jak życie moje i pozostałych zmieniło się po obozie. Jak jedno małe wyjście do Londyńskiego Instytutu Nauki w nieodpowiednim czasie wpłynęło na świat. Z drugiej strony, jeśli byłaby to inna piętnastka, nasza Ziemia mogłaby już nie istnieć. Od jakich szczegółów zależał nasz żywot?
    Właśnie zdałam sobie sprawę z ulotności życia. Przecież wciąż byłam tylko małym dzieckiem zagubionym w ogromie świata. Skrzywdzona dziewczynka, której nigdy nie będzie dane dorosnąć.
   
    Jeszcze chwilę przyglądałam się literom na pomniku, by potem wstać i wolnym krokiem ruszyć w kierunku grobu, który odwiedzałam bardzo często. Był stosunkowo niedaleko, tak więc drogę pokonałam w minutę. Stanęłam nad grobem i zamyśliłam się na chwilę. Potem jednak zapaliłam znicz i zmieniłam usychające już lilie na świeże. Wykonałam znak krzyża. Rzadko się modliłam. Chociaż chodziłam na coniedzielne nabożeństwa, nie umiałam do końca uwierzyć w istnienie Boga. Kiedy byłam mała, wmawiałam sobie, że kiedyś On uratuje mnie od cierpienia, które mnie spotkało, pokaże mi dobrą drogę i nada życiu większy sens. Lecz czy mogę wymuszoną śmierć traktować jako dar? Czy to, że ktoś poświęcił kilkunastu nastolatków dla jakiejś chorej międzygalaktycznej gry, było sprawiedliwe? Czy fakt, że stojąc oko w oko ze śmiercią, mam świadomość, że moje poświęcenie i poświęcenie wszystkich moich przyjaciół i tak pójdzie na marne? Z drugiej strony, czy mam prawo skazać na cierpienie i zagładę niewinnego człowieka? Kim jestem, żeby zgodzić się na czyjąś śmierć?
    Pytania zalewały mnie niczym powódź. Miotałam się w myślach między tym, co chcę a co powinnam zrobić. I czy to, co zrobić powinnam, jest słuszne. Na te i inne pytania miałam już nigdy nie poznać odpowiedzi. Tak bardzo chciałabym, żeby moja mama stanęła obok mnie, przytuliła mnie i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Tylko tyle. To by mi wystarczyło.
    - Dlaczego musiałaś odejść tak szybko? - spytałam ją, siadając na brudnej ziemi przed pomnikiem, ignorując fakt, że obok jest zamontowana ławka dla odwiedzających, na której zwykle siada ojciec. - Czym sobie zasłużyłam, żeby stracić matkę w wieku dziesięciu lat i zostać z ojcem pedofilem? – ściszyłam głos, czując, że ściska mnie za gardło. Nigdy w życiu nie wymówiłam tego na głos, bałam się przyznać sama przed sobą. – Boję się, mamo, nie chcę umierać. – Poczułam, jak z moich oczu wylewają się łzy, ale nie próbowałam już ich tamować. - Czy to wszystko musiało się tak skończyć? Nawet nie wiesz, jaka to odpowiedzialność, kiedy w moich rękach spoczywają losy świata. Czy to nie za dużo jak na moje siły? Boję się, że nawalę, ale nie mogę zgodzić się na prośbę Nicolasa… Co mam zrobić?! - szlochałam bezradnie, waląc pięściami w grób. - Mówiłaś mi, żebym zawsze była dzielna, ale co zrobić, jak nie ma mnie kto w tym wspierać? Ojciec tylko zniszczył mi życie… Zawsze twierdziłam, że wolałabym umrzeć, niż pozwolić mu jeszcze raz się dotknąć. Może nie powinnam rzucać takich słów na wiatr, bo wszystko kiedyś do nas wraca… Straciłam przez niego wszystko, co miałam. Odebrał mi bezpieczeństwo, dzieciństwo, wolność i ludzi, których kochałam. Wmówił mi, że za twoją śmierć są winni Rameau, a to mnie poszłaś tego dnia szukać, wszystko stało się przeze mnie! - Schowałam twarz w dłoniach. - To ja powinnam była umrzeć tamtego dnia - szepnęłam, czując nagle, że ktoś łapie mnie od tyłu i mocno przytula. Odwróciłam tylko głowę, ale kiedy dostrzegłam czarną czuprynę, łudząco przypominającą brata, o nic już nie pytałam. Odwróciłam się i wtuliłam się w jego pierś, oddychając nierównomiernie.
    - Przepraszam - powiedział, odpychając mnie delikatnie. - Słyszałem trochę… - zaczął zmieszany. - I chcę, żebyś o czymś wiedziała przed… końcem. - Patrzyłam na niego otępiała. Co jeszcze mogło mnie zaskoczyć? - To przeze mnie umarła twoja mama. Tylko ja jestem temu winien. Kiedy wyszła nas szukać, krzyczała, że nie powinienem był pozwolić na takie wybryki, bo jestem najstarszy. W dodatku nie wiedziałem, gdzie się podzialiście… Zdenerwowałem się i zacząłem uciekać. No i porwała mnie fala. Gdyby twoja mama mnie nie wyłowiła, już by mnie tu nie było. Żyłem ciągle, męcząc się tym. Myślę, że moja matka wszystko podejrzewała, ale nigdy nie powiedziała tego głośno. - Głos mu drżał, a w oczach pojawiły się łzy. - Przepraszam, przez moją głupotę spotkało cię nieszczęście. Jedynym, co teraz mogę zrobić, to zostać ostatnim pilotem i chociaż w jakimś małym stopniu to odpokutować. Nie wiem, co innego mógłbym zaoferować. Życie za życie - szepnął i zwiesił głowę tak, że włosy całkowicie zasłoniły mu twarz.
    Siedziałam osłupiała, nie mogąc przyswoić informacji, które właśnie usłyszałam. Przez kilka lat wpajano mi, że tragedia, jaka mnie spotkała, była spowodowana przez rodzinę Rameau. Nigdy do końca w to nie wierzyłam, ale robiłam, jak mi kazano. Podświadomie zawsze winą obarczałam siebie. A teraz w jednej chwili dowiaduję się, że żyłam w błędzie. Nie wiedziałam, czy czuć ulgę, smutek, przerażenie? Nie czułam nic.
    Nie miałam pojęcia, jak długo siedzieliśmy tak, wlepiając oczy w ziemię, każde zatopione w swoich kłębiących się w głowie myślach. W końcu jednak zebrałam się na odwagę i zaczęłam mówić, mimo że mój głos nie przypominał tego, którym zazwyczaj mówiłam. Był słaby i chrypiący.
    - Nicolas… - zaczęłam, próbując sprawić, żeby chłopak na mnie spojrzał, chociaż już po chwili ciężko mi było patrzeć na jego zbolałą minę. Chwyciłam dłońmi jego twarz, odgarniając mu z niej przylepione kosmyki, każąc mu tym samym nie rozglądać się wokoło. - To nie ma już znaczenia. Nie będę obwiniać cię za to, co się kiedyś stało. Nie wrócimy do tamtych czasów i nie zmienimy swoich decyzji, jakkolwiek byśmy nie chcieli. Nie mamy wpływu na przeszłość, za to przyszłość możemy jeszcze kształtować. I nie pozwolę ci poświęcić się w imię czegoś, co zrobiłeś osiem lat temu jako dzieciak. Jestem zdania, że też swoje wycierpiałeś przez to wszystko. Jednak nie możesz się poddać. Musisz żyć i uczcić naszą pamięć. Wspomóc rodziców i kraj w trudnych chwilach. To jest twoja rola, moją jest ocalenie tego cholernego świata przez zagładą. Rozumiesz? - spytałam na koniec, nie wiedząc nawet, skąd przyszedł mi do głowy taki natłok słów i to w obliczu kogoś, kto bezpośrednio winny jest śmierci mojej matki. Nie umiałam jednak patrzeć na niego jak na winowajcę. Wciąż był tym samym przyjacielem z dzieciństwa, bratem Nathana. Chociaż wcześniej mogłabym przysiąc, że za ponowne bycie z matką dałabym wszystko, teraz odzyskałam swego rodzaju spokój. Może to wszystko po prostu miało tak wyglądać?
     Miałam jednak nadzieję, że przemówię chłopakowi do rozsądku. Byłam pełna obaw, ponieważ przez kilka minut wpatrywał się we mnie bez słowa, a z jego przeraźliwie smutnych oczu płynęły iskrzące się w październikowym słońcu łzy.
    Po jakimś czasie chłopak nieznacznie kiwnął głową, zgadzając się. Wyszeptał potem jeszcze jedno „przepraszam” i przytuliliśmy się, cierpiąc z powodu tego, co nas spotkało.

    Jakiś czas później wstaliśmy i otrzepaliśmy się z piasku. Chwilę postaliśmy w milczeniu, a następnie ruszyliśmy w stronę wyjścia. Krocząc tak między alejkami, zauważyłam w oddali jakąś postać trzymającą w rękach białe lilie. Powoli się do nas zbliżała, idąc najwyraźniej w stronę, z której wracaliśmy. Serce zakołatało mi w klatce, kiedy doszło do mnie, że zaraz spotkam się twarzą w twarz z ojcem.
    Kiedy tylko nas spostrzegł, będąc kilka kroków od nas, zatrzymał się i wlepił we mnie swoje stare, zmęczone życiem oczy. Również przystanęłam, lustrując go pustym spojrzeniem. Nicolas stanął w pół kroku i jakby się czegoś obawiając, złapał mnie za rękę, by dodać mi otuchy i ochronić przed ewentualnym starciem. Groźnie spojrzał na człowieka, który publicznie podawał się za mojego ojca, a tak naprawdę był dla mnie praktycznie obcym człowiekiem.
    Ojciec otworzył usta, jakby chciał coś do mnie powiedzieć, jednak po chwili zamknął je, marszcząc czoło i uwydatniając zmarszczki. Staliśmy tak naprzeciw siebie, nie wydając żadnego dźwięku. Serce waliło mi jak oszalałe, mimo tego, że przy przyjacielu byłam spokojna.
    Dziwnie się czułam, wiedząc, że widzę go ostatni raz. Czy to właśnie tak miała zakończyć się historia naszej rodziny? Bez słowa pożegnania?
    - Nicolas, daj mi chwilkę, zaczekaj na mnie w samochodzie, dobrze? - poprosiłam, delikatnie wyzwalając się z uścisku. Chłopak spojrzał na mnie jak na szaloną, ale zaakceptował moją decyzję. Rzucił gniewne i zarazem ostrzegawcze spojrzenie w stronę mojego przyszłego rozmówcy, a mi posłał ciepły i pokrzepiający uśmiech, po czym ruszył w stronę wozu.
    Zwiesiłam wzrok, nie ruszając się z miejsca. Nie chciałam stawać bliżej tego człowieka.
    - Nad, skarbie… - zaczął, o dziwo tonem pełnym bólu. - Żyjesz - powiedział, jakby uśmiechając się.
    - Spokojnie, już niedługo zobaczysz moje ciało pod swoimi drzwiami - oznajmiłam, niechętnie myśląc, czy byłby w stanie spojrzeć wtedy na nie z pożądaniem. - Chciałam się tylko pożegnać. I upewnić się, że będziesz pamiętał, co mi zrobiłeś - dodałam ostrym tonem. -  Zniszczyłeś mi życie - podkreśliłam, nienawistnie patrząc mu w oczy. - Nie umiałeś powstrzymać się przed gwałtem na własnej córce, jakim ty jesteś człowiekiem?! Co czułeś, kiedy mnie dotykałeś? Jak mogłeś podniecać się na widok nagiej jedenastolatki? Zdajesz sobie sprawę, że przez ciebie bałam się jakiegokolwiek dotyku? Że osobą, która nauczyła mnie kochać, nie był mój własny ojciec, tylko Nathan, którego kazałeś mi znienawidzić?! To dzięki niemu jakoś przeżyłam ostatnie dwa lata. Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo cię nienawidzę? - mówiłam, a łzy ciekły po mej twarzy jak oszalałe. Pierwszy raz mogłam powiedzieć, co naprawdę czuję. Wiedziałam, że w żaden sposób już mnie nie ukarze. Chciałam odejść w spokoju. - I mimo tego, że jesteś osobą, której śmierci pragnęłam najbardziej, jesteś tym, który jako jedyny został przy życiu. Czy to nie ironia losu?
    - Nad, przepraszam… - szepnął skruszony, podchodząc bliżej mnie. Odruchowo się cofnęłam.
    - Nie podchodź do mnie! - krzyknęłam nieco za głośno. - Nie mam pojęcia, dlaczego w chwili, w której Dennis trzymał lufę przy twojej głowie, powstrzymałam go. To nie jest rodzina, której pragnęłam, wolałabym być porzucona, niż pławić się w luksusie u twojego boku. Najwidoczniej po prostu jestem za słaba, skoro wciąż chcę w jakiś sposób twojego dobra.
    - Wiem, że cię skrzywdziłem. Za każdym razem to robię - rzucił, patrząc na mnie jak obłąkany. - Jesteś taka podobna do matki… Pozwól mi jeszcze raz cię przytulić, ostatni - mówił jak w transie, zbliżając się.
    Patrzyłam na niego z bólem w sercu. Nie wiedziałam, jak tak chory człowiek mógł maskować się w pracy. Nie wiedziałam, co go tak zniszczyło i kiedy, ale jedno było pewne. Człowiek, ojciec, którego kochałam, zniknął już dawno temu, więc czy nie powinnam być wobec niego zupełnie obojętna? Stałam w miejscu i chcąc nie chcąc pozwoliłam mu się zbliżyć.
    Wzdrygnęłam się mimo woli, kiedy jego ciało zetknęło się z moim. Wciąż się nie ruszałam, chcąc tylko, aby już się odczepił. Kiedy wreszcie to zrobił, po jakiejś minucie, spojrzał na mnie ze łzami w oczach i życzył powodzenia.
    Zwiesiłam głowę, bijąc się z myślami. Chociaż tak mnie krzywdził, nie umiałam całkowicie go olać. Kiwnęłam zatem głową w ramach podziękowania i posłałam mu jeden, dość ciepły jak na mnie uśmiech. Odwzajemnił go, po czym każde z nas w ciszy udało się swoją stronę, jak gdyby kończąc jakiś etap w życiu.
    Zbiegłam w dół cmentarza i biegiem skierowałam się do wozu. Przed otwarciem drzwi z przyciemnionymi szybami zamknęłam na chwilę oczy, próbując uspokoić bijące serce.
    Kiedy je otworzyłam, widziałam już tylko wnętrze kokpitu i lewitującą nade mną Lolli. Więc to już? Ależ ironia losu. Diana umarła ledwie jakieś kilka godzin temu - gdyby tyle jeszcze wytrzymała, problemu z brakującym pilotem by nie było… Jakże dziwne uczucie pustki ogarnęło mnie, kiedy zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz jestem w kokpicie całkiem sama…
    Rozejrzałam się ze smutkiem po krzesłach przyjaciół, zasiadając na swoim. Przestraszyłam się wręcz, widząc, że na jednym z nich siedzi jakiś przystojny, na oko dwudziestoletni chłopak o wyglądzie wyrafinowanego gangstera, o ile można to ująć w taki sposób.
    - Kto to jest? - spytałam Lollipop.
    - Nazywa się Jakob Fekete - odparła. - Zostanie ostatnim pilotem.
    Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem, po czym spytałam po angielsku, dlaczego zdecydował się na taki krok. Zmierzył mnie spokojnym spojrzeniem bodajże szarych oczu, ale nie odpowiedział.
    - Nie zna języków obcych - poinformowała mnie Lolli, czym zbiła mnie nieco z pantałyku, jako iż ostatnimi czasy obracałam się wśród osób doskonale władających przynajmniej angielskim. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, wypytać Lollipop, jednak ona nie pozwoliła mi dojść do głosu. - Skup się na wrogu. Nie chcesz chyba zaprzepaścić szansy na uratowanie swego świata, prawda?
    Miała rację. Zignorowałam więc i ją, i nieznajomego, po czym utkwiłam wzrok w przeciwniku przypominającym gigantyczną ośmiornicę lądową - coś takiego nie istniało, ale właśnie tak wyglądał wrogi robot. Otoczenia nie poznawałam i nie umiałam określić, czy to nasza Ziemia, czy też inna, alternatywna.
    Ośmiornica wyciągnęła ku mnie trzy czy cztery macki, więc nakazałam Terrze się cofnąć. Byłam skupiona na walce, ale jednocześnie myślałam o tym, jak to dobrze, że Nicolas na pewno nie będzie musiał się poświęcać. To cud, że Lolli znalazła kogoś w zastępstwie Diany. Jak to się stało? Nie zawiązał chyba kontraktu, nie wiedząc, w co się pakuje, bo przecież od ładnych paru tygodni cały świat bębnił o naszych walkach. Musiał więc tego chcieć. Albo to jeden z fanatyków religijnych czy jakichś innych, którzy marzą o męczeńskiej śmierci.
    Nieistotne. Grunt, że Ziemia ma szansę przetrwać. A żeby tak się rzeczywiście stało, trzeba wziąć się do roboty.
    Nabrałam powietrza w płuca i wykonałam cios.
    Kochani, szepnęłam w myślach, oczyma wyobraźni widząc matkę i Nathana, niebawem do was dołączę. Czekajcie na mnie.
~*~
Entliczek-pentliczek,
Krzesełek piętnaście.
Kogo wskaże znaczek,
Ten na wieki zaśnie.


~*~
     Witam, tu Aya.
     „Terra Nostra” została ukończona - jeśli chodzi o pisanie, oczywiście, bo Wam do przeczytania zostały jeszcze dwa rozdziały. Potem ruszamy z „Vampire Night”. Rozpiskę terminów publikacji znajdziecie tutaj, a skróconą macie w prawej kolumnie bloga.
     Rozdział piętnasty został napisany przez Kao. No, w zdecydowanej większości, ale to pomińmy. Przepraszam za długą przerwę w publikowaniu. Miałam na głowie matury (zdałam!), więc mniej przyciskałam Kao do pisania, ale wreszcie, stosując troszkę szantażu i takich tam, udało się dotrzeć do celu.
     Kaori wybyła, więc dedykuję ten rozdział wszystkim, którzy czytają TN, a szczególnie tym, którzy komentują, bo Wasze uwagi i opinie mogą nam pomóc.
     Wszystkim czytelnikom-uczniom życzę miłych wakacji. A studentom… Nie wiem. Macie już wakacje? Cóż, w każdym razie wszystkiego dobrego :) Pozdrawiam!

11 komentarzy:

  1. Konnichiwa Aya&Kaori
    Jak widać po podpisie jestem Cheysy Young.
    Ano, już w lutym tego roku odkryłam waszego bloga, świerzo po oglądnięciu VK szukałam jakiejś innej wersji tego anime, głównie dlatego, że niektóre wydarzenia w środku i na końcu, definitywnie mi się nie podobały. Mianowicie byłam zła na Yuuki i Kaname (wytępić Kuranów) i niesamowicie współczułam Zero. Widziałam kilka blogów skupiających się na dalszej historii Kaname i Yuuki (brr...), przemknęłam po kilku parodiach i dotarłam tutaj.
    Już w pierwszym rozdziale zaintrygowała mnie Aya, byłam niemal pewna, że pomiędzy nią a Zero rozwinie się coś więcej i musicie przyznać nie myliłam się ;) Dokładnie czytałam wszystkie rozdziały starając się nic z nich nie uronić, wiele razy się śmiałam, kilka razy byłam zarumieniona i nie raz łzy płynęły po mojej twarzy. Ta historia była tym czego długo szukałam, ale mimo wszystko po dwóch tygodniach skończyłam czytanie i czekałam dłuższy okres czasu na VN. Dalej czekam. Równy miesiąc temu zrobiła sobie powtórkę i przeczytałam wszystko jeszcze raz, a że później nie miałam nic do roboty przeczytałam sobie prolog do TN. Zauroczył mnie momentalnie więc szybko wzięłam się do rozdziałów, przeczytałam wszystkie w jeden dzień i czekałam na ciąg dalszy. TN jest według mnie wspaniałym opowiadaniem, urzekły mnie w niej tak różne historie, różne światy z których pochodziły postacie, tyle uczuć mieszających się ze sobą. Jedyne co mogę jeszcze więcej powiedzieć to, że jest istnym arcydziełem i, że poczekam cierpliwie na koniec tej historii. Mam nadzieje, że VN spodoba mi się równie mocno ja VK i TN.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszyłam się, czytając Twój komentarz, Cheysy Young! Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa i czas poświęcony na czytanie naszych opowiadań. Jest kilkoro osób, które przeczytały VK, ale dodatkowo cieszy mnie to, że nie skupiłaś się tylko i wyłącznie na tym, lecz zdecydowałaś też zapoznać się z TN, które jest czymś zupełnie innym od VK.
    Naprawdę ogromnie mi miło!

    Pozdrawiam Cię serdecznie i witam w naszym gronie,
    Aya

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech dobra zaczynam komentarz do rozdziału którego chyba najbardziej się bałam czytać *wzdycha* No ale cóż jak się jest nadwrażliwym to tak się ma…

    Ech na tym początku to mi się serce krajało i nie wiem co chciało mi się ryczeć T.T Nie no biedna Nadia ja bym chyba zwariowała na jej miejscu… Ja nie mogę to przecież obrzydliwe i w ogóle *nie wie co ma ze sobą zrobić* Ech a ta w której miała piętnaście lat też nieźle mnie przeraziła… Ech sama nie wiem co ja mam o tym myśleć… No ale dobra przejdę dalej bo chyba się poryczę albo wpadnę w duł…


    Ech to co zobaczył ostatni pilot musiało być niezłą traumą zwłaszcza że dziewczyna miała tak makabryczne wspomnienia związane ze śmiercią matki. Ech ta scenka z dzieciństwa Nadii, Nathana i jego brata była taka kurde wesoła a jednocześnie smutna gdy pomyśleć że coś tak okropnego spotka tak wesołe maluchy. Nadia była molestowana przez własnego ojca i straciła tak wiele osób kochała: matkę, ukochanego i jak by na to nie patrzeć ojca który przecież nie zachowywał się jak powinien kochający tatuś wspierający córkę po śmierci mamy a na końcu musi borykać się ze zbawieniem świata, Nathan cierpiał razem ze swoją dziewczyną, potem ratował świat i musiał zostawić ukochaną wiedząc jak bardzo cierpi i nikt nie jest w stanie jej pomóc na a jego brat najpierw musiał borykać się z wyrzutami sumienia, potem ze śmiercią brata… Ech w sumie w tym opo jest wiele podobnych sytuacji… Chociaż by początek mojego rozdziału… Naprawdę przeraża mnie to jak wszystko może się zmienić… No ale dobra nie filozofuje bo jeszcze moment a się popłaczę…

    Jeny nooo to takie dziwne że w kokpicie nie ma już nikogo oprócz Nadii… Ech to naprawdę nierealne… Taaa fakt ciekawe kogo można wylosować gdy jest tylko jedna osoba. Ech ale ta wyliczanka Loli mnie naprawdę przeraża… Ech fakt ludzie mają tendencje do osądzania zbyt pochopnie… No ale cóż tak już natura ludzka…

    Rany nooo przecież taki widok dla dziesięcioletniego dziecka musiał być naprawdę przerażający i w ogóle… Nie no nie potrafię sobie wyobrazić co bym czuła gdyby była na miejscu tej biednej dziewczyny… Nie noo po prostu dramat jakiś…

    Ech no i tatuażyk… Kurcze noo one są takie… takie sama nie wiem… mistyczne i w ogóle . Kocham je ! Idealnie pasują do ogólnego klimatu TN. Ech no naprawdę to wspaniale że Nadia ma chociaż rodzinę Nathana. Przynajmniej mogła ostatnie chwile swojego życia przeżyć normalnie. Ech jak myślałam o następcy Diany od razu wpadł mi do głowy Nicolas ale fakt to by było zbyt niesprawiedliwe żeby jego rodzice stracili kolejnego syna… Ech ale i tak pokłony że zgłosił się na ochotnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech no to mamy wewnętrzny monolog tudzież „Cierpienia młodej Nadii” czyli to co lubimy najbardziej z Ayą. Ech naprawdę w obliczu śmierci ludzie stają się bliscy… Ech świetnie to wszyło że w ostatnim z rozdziałów o pierwotnej 15-nasce są scenki z obozu… Kurcze jakie ładne było poznanie Dennisa *o* Kurcze noo Q.Q Hehehehe nie ma to jak babskie pogaduszki i zachwycanie się chłopcami z obozu Xd Kurcze no ale i tak to dobijające że to wszystko zmierza w jednym kierunku T.T

      Ech no i scenka z cmentarza. Kurcze noo te zwierzenia Nadii były takie poruszające i sama nie wiem co więcej mogę na ten temat powiedzieć… Po prostu chce się ryczeć T.T Ech a to zdanie Francuski że chciałaby zapomnieć o wszystkich cierpieniach które zafundował im okrutny świat po prostu mnie doprowadza do łez i normalnie nie wiem co *zanosi się histerycznym płaczem* Ech a później ta scenka na obozie no błagam ;( Kurcze no mogłabym nad nią pofilozofować ale dobra nie będę bo idzie się pochlastać T.T
      Ech a teraz odwiedziny u mamusi Q.Q Kurcze no naprawdę te wszystkie zwierzenia Nadii doprowadzają mnie do łez… Ile ta dziewczyna wycierpiała ;( Ech ale chociaż przyjaciel ją wesprze i w ogóle pocieszy T.T Dobrze że ma chociaż Nicolasa *wzdycha* Ech no i w sumie też dobrze że dowiedziała się dlaczego zmarła jej matka i przestała się obwiniać… No w sumie i ona i brat Thana dostąpili swojego rodzaju przebaczenia
      Ech teraz scenka którą nie umiem jednoznacznie ocenić… Kurcze z jednej strony w jakiś sposób żal mi ojca Nadii ale z drugiej na pewno nic nie usprawiedliwia tego co zrobił swojej córce. Odebrał jej wszystko… Naprawdę ja na jej miejscu chyba bym zwariowała i kompletnie się załamała. Nie potrafię też ocenić czy to że Nadia żywi do ojca takie a nie inne uczucia to dobrze czy nie… Ech szkoda gadać

      No to teraz walka… Ech dobrze że Loli znalazła zastępcę Diany i Nicolas nie będzie musiał się poświęcać, choć… choć i jego mi tak bardzo żal… Ech ostatnie myśli Nadii dogłębnie mnie wzruszyły… Myślę że ja miałabym podobne…

      Dobra gomen że tak krótko ale nie mam weny na więcej… Ech ogólnie nie dociera do mnie że TN już się skończyło… No ale dobra… Ech kocham to i w ogóle… Nie wiem co napisać więcej więc zamilknę…

      Całuski Suzu :*

      Usuń
  4. Witam. : )
    Zacznę do tego, że niesamowicie się cieszę, że w końcu rozdział jest dodany i że teraz będą się ukazywać regularnie. Ale rozumiem, że mogłyście nie mieć czasu, czy coś. Zwłaszcza jeśli Aya pisała maturę. Gratuluję ci, że zdałaś. Mnie to "szczęścia" czeka dopiero za trzy lata.
    Rozdział spodobał mi się od samego początku. Właściwie to czekałam na niego od rozdziału z Nathanem w roli głównej. Ale wróćmy do tematu. Wszystko, począwszy od pomysłu na historię Nadii, jej wspomnienia, kończąc na uczuciach, mi się podoba. Tylko jedno zdanie wydawało mi się trochę bezsensu. Chodzi konkretnie o to "Uśmiechnięty Nathan szedł w jej kierunku z uśmiechem", bo skoro był uśmiechnięty, to po co pisać, że szedł w jej kierunku z uśmiechem? Nie czaję, ale ja ogólnie dzisiaj nie za bardzo dziś ogarniam. Może tak miało być, nie wiem. Tak czy inaczej.. Jak mówiłam - sam początek mnie wciągnął. A potem jeszcze to ciało Diany i fakt, że i tak nie dotrwałaby do swojej walki. Trochę smutno mi się zrobiło. Jeszcze smutniej mi się zrobiło, kiedy Nadia poszła na cmentarz i tam znalazł ją Nicolas i powiedział jej, że to on jest odpowiedzialny za śmierć matki Nadii. A ten jej spokój, kiedy o tym powiedział, zadziwił mnie. Może dlatego, że sama jestem dość wybuchowa i emocjonalna? Nie wiem.
    Ciekawi mnie ten cały Jakob. Już odliczam dni do rozdziału 16. ^^
    Dobra, dobra.. Kończę, bo mówię zupełnie bez ładu i składu, za co przepraszam.
    Shiori.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się, że rozdział Ci się podobał i czekasz na kolejny :)
    Dzięki za wyłapanie błędu w tamtym zdaniu! Właśnie to lubię - kiedy czytelnik zwróci w komentarzu uwagę na niedociągnięcia. Przyznaję się bez bicia, że nie miałam siły na dokładną korektę rozdziału, a Kao zdarza się napisać dość... ciekawe kwiatki, że się tak wyrażę ;) Ale cóż, już to zmieniłam. Na przyszłość, jeśli możesz, też wspominaj o takich błędach, bo nie zawsze wszystko zauważę za pierwszym razem :)

    Pozdrawiam Cię serdecznie,
    Aya

    OdpowiedzUsuń
  6. Ohayoo! :D Wreszcie nowy rozdział, choć specjalnie weszłam z opóźnieniem, ponieważ po zakończeniu roku emocjonalne teksty, jakie się tutaj ukazują mogłyby doprowadzić do wybuchu mojej głowy. XD
    ~*~
    Oj! Nie mówcie, że to to, o czym pomyślałam. o.o Jedenastoletnia córka.
    hm, "kiedy ją dotyka", napisałabym raczej: "kiedy jej dotyka", ale to tylko sugestia. : )
    Niesamowity opis sytuacji na plaży. Coś pięknego, mimo że opisywana sytuacja do zbyt szczęśliwych nie należy. Dzieci faktycznie niczego się nie boją. Gdy byłam młodsza, widziałam jak mężczyznę pod drzewem spalił żywcem piorun- od tamtego czasu umieram pod łóżkiem gdy tylko słyszę burzę. XD Niestety.
    Podziwiam taką odwagę. XD
    ~*~
    Wyobrażam sobie uczucie, jakie ogarnęło Nadię w momencie paskudnej gafy, jaką palnęła. Cóż, wiadomość o nieuleczalnej chorobie z pewnością zbiła ją z tropu.
    ~*~
    Próbuję zrozumieć główną bohaterkę rozdziału, ale jakoś nie potrafię. To chyba nie jest typ, który wzbudza we mnie respekt. Pewnie dlatego, że przyjmuje swój smutek i wszystko obarcza ciemnym kolorem. Jednakże nie ma co się dziwić z takim dzieciństwem i taką przyszłością.
    ~*~
    Scena biegu, ucieczki, przekąsów... zasmuciła mnie.

    Zwrot akcji odebrał mi chyba możliwość składania sensownych zdań. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że naprawdę potraficie człowiekowi zmiażdżyć emocje. XD
    ~*~
    Chcę powiedzieć, że rozmowa Nadii z ojcem była jak dla mnie, zdecydowanie najlepszym momentem w całym rozdziale. Zarówno emocje taty jak i dziewczyny były bardzo wyeksponowane. Najgorsze, że moje przypuszczenia się spełniły.
    ~*~
    Beda czekać na pewno.

    Dziękuję za życzenia i przede wszystkim- wspaniały rozdział. :D
    GRATULUJĘ zdanej matury, brawo! :D

    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Angel - chan2 lipca 2012 01:45

    O matko! Ale ta strona wymagająca! Dwukrotnie się zabieram za pisanie tego komentarza i zawsze coś mi przerywa! A to burza + komp, który wrócił z naprawy, lub użyłam za dużo znaków! Cristo, bez przesady!

    Tak czy inaczej. Ten rozdział, jak wszystkie waszego autorstwa bardzo mnie wzruszył. Ale w telegraficznym skrócie (Denerwują mnie te ograniczenia. Kto normalny zmieści się z komentarzem na mniej niż 4096 znaków?!) to tak:

    * Sytuacja w domu Nadii - w pierwszej wersji komentarza napisałam piękną groźbę, w której mówiłam o kastracji nożem kuchennym i żeby tacy ludzie jedni to, co im tym nożem odcięto
    * Sytuacja ze śmiercią Diany - płaczę
    * Retrospekcje - Potok łez
    * Tatuaż - Fajny, duży. Gdyby nie to, co oznacza, też chciałabym dostać podobny, tylko mniejszy.
    * Sytuacja na cmentarzu - wodospady wielkości tego, znanego pod nazwą Niagara z oczu
    * W kokpicie - Częściowo ulga rozwiązaniem Lolli. Nadia w końcu musiałaby wybrać Nicolasa, a to by było nie fair względem rodziców chłopaka, którzy tyle dla niej zrobili.
    * Pod koniec obu komentarzy nie mogłam się powstrzymać i rozpisywałam się na temat tego, co myślę o ludzkiej śmiertelności. Ale teraz to sobie podaruję, aby nie przekroczyć limitu znaków.

    OdpowiedzUsuń
  8. Angel - chan2 lipca 2012 01:59

    Oj, sorki, napisałam kilka błędów, których nie zauważyłam.

    * Przede wszystkim, pierwszy myślnik. To miało być, aby JEDLI TO, CO SIĘ IM ODCIĘŁO.

    * Po drugie, sytuacja ze śmiercią Diany - MEGA płaczę T^T

    * Retrospekcje - prawie zatopiłam dom, gdy je czytałam, (proszę się nie śmiać, ale to prawda) więc musiałam robić przerwy.

    * W sumie, chciałabym tylko, aby wybrany przeze mnie znaczek pojawił się bezboleśnie, w jednej sekundzie.

    * Nie taki, jak wodospad Niagara, ale większy, co najmniej dwa razy.

    * Z jednej strony ulga, ale z drugiej żal mi faceta i intryguje mnie, jakiż to był powód jego zgody na śmierć.

    * W sumie wywody filozoficzne na temat śmierci zaczęły się od pytania: "Cóż dla Nadii oznacza śmierć i co ją czeka po niej?"

    I oczywiście Zapomniane gratulacje za zdane matury i powodzenia w dostaniu się na wymarzony kierunek studiów!

    Szczęście i uściski od kochającego Aniołka, który właśnie alkoholizuje się którymś tam z kolei hektolitrem pepsi i doprawia "X" (nie wiem, którą) toną czekolady z orzechami xD

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam,
    Super, że napisałyście nowy rozdział.:) Straszne są wspomnienia Nadii, naprawdę świetnie opisane. Poruszyły moje twarde serce i aż się popłakałam...

    Jak zawsze napiszę: Macie talent! I czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy... :)

    Aya, gratuluję :) mam nadzieję, że dostaniesz się na wymarzony kierunek studiów. Miłych wakacji.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Najserdeczniejsze życzenia z okazji zdania matur :D

    Retrospekcje sprawiły, że mama wpadła do pokoju i przestraszona zaczęła pytać, co się stało. A ja tak siedziałam i pochlipywałam powtarzają w kółko: "to niesprawiedliwe"
    W ogóle nie wiem, jak ojciec Nadii miał czelność się do niej odezwać! Jeśli byłabym na jej miejscu rozszarpałabym gościa na drobne kawałeczki, pomijając nawet fakt, że byłby to mój ojciec, ale cóż... ja zawsze mściwa byłam i nie wiem jak ona mogła podejść do tego tak spokojnie.

    Ogólnie rozdział był genialny i życzę wam, aby każdy rozdział VN był tak cudowny, jak ten TN :)

    Pozdrawiam- Andzik

    OdpowiedzUsuń