Strony

środa, 14 sierpnia 2013

Vampire Night: rozdział XVI - „Podróż do przeszłości”

      Noc z poniedziałku na wtorek minęła pozornie w normalnym rytmie. Pozornie, bo tak naprawdę nie do końca wszystko było tak, jak powinno. Magumi Hori wróciła do Akademii, ale wyglądała na przygnębioną, czemu jednak się nie dziwiono - w końcu straciła matkę. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że jej stan ma inne podłoże. Otóż ponownie odebrano jej wolność.
      Shuusei i Suzue byli jakby nieobecni. Niemal nikomu nie powiedzieli o tym, czego dowiedzieli się od Ayi. Bolało ich to, że w żaden sposób nie mogą się zemścić. Jak niby mieliby to zrobić? Gizen była wszak czystokrwistą, na dodatek dużo starszą, a co za tym idzie - silniejszą i bardziej doświadczoną - niż Aya czy Suzaku. Smutki topili więc w obecności Marii i Deichiego, którzy ze wszystkich sił ich wspierali.
      Mari dochodziła do siebie po przesłuchaniach, spotkaniu z prawdziwym Kaname oraz poniedziałkowym śnie, w której spotkała się z Mariko Hiou. Zamiast jednak skupić się na lekcjach, zastanawiała się nieustannie, co przyniesie kolejny dzień.
      Ranek nadszedł dość prędko. Naturalnie, jak to bywa w takich przypadkach, Mari niezwykle trudno było zapaść w sen. Próbowała zastosować się do rad swej imienniczki, przytłumić zmysły, myśli i uczucia, ale gdy usiłowała tego dokonać, w głowie rodził się jeszcze większy zamęt. Zezłoszczona wstała, jeszcze raz skontrolowała, czy zasłony w zadowalającym stopniu nadają komnacie mrok, a drzwi nie przepuszczają żadnego dźwięku, po czym wróciła do łóżka, zamknęła oczy i wyrównała oddech. Wycofała wyostrzone zmysły, co było proste do zrobienia, i głęboko odetchnęła. Żeby nie rozmyślać o wielu rzeczach naraz, skupiła się na jednym obrazie - niemal pustym pokoju w nieznanym domu, takim, w którym nie było nic ciekawego, nic, co by ją rozpraszało. Usiadła po turecku na środku wyobrażonego pomieszczenia, nie przejmując się, że jest w koszuli nocnej - w końcu była tam sama. Zamknęła wyimaginowane oczy i pogrążyła się w medytacji.
      - Mariko.
      Usłyszawszy głos, zdenerwowała się porządnie. Tak świetnie jej szło, a ktoś jej przerwał! Gwałtownie uniosła powieki, by ujrzeć, kto ją rozproszył. Ze zdziwieniem spostrzegła, że to Mariko. Kobieta siedziała przed nią na samotnym drewnianym krześle w pokoiku, który sama wcześniej wymyśliła.
      - Udało ci się, jak widzę - rzekła spokojnie. Rozejrzała się po prostych szarawych ścianach i zwyczajnej podłodze z klepek. - Bardzo tu skromnie. Trudno było ci się skupić?
      Mari skinęła tylko głową. Przez chwilę obie siedziały w milczeniu, aż w końcu dziewczyna nie wytrzymała.
      - W jaki sposób mam poznać Kaname? - spytała niecierpliwie. Tak przynajmniej jej się zdawało - w istocie, ku swemu zdziwieniu, zauważyła, że jej głos brzmi łagodnie i zdaje się należeć do niezwykle opanowanej osoby.
      - Aby dowiedzieć się o nim tego, czego sam nigdy by ci nie powiedział - tobie ani nikomu innemu - musisz cofnąć się w przeszłość tak odległą, że nie pamięta jej nikt, nawet żaden z najstarszych żyjących obecnie czystokrwistych.
      - Jak mam to zrobić?
      - Pokażę ci tę przeszłość. Mam nadzieję, że wystarczy nam czasu… - Umilkła na moment. - Musisz teraz zdać się na mnie - przykazała. - To będzie niecodzienne wydarzenie, możesz poczuć się zagubiona.
      - Rozumiem - szepnęła dziewczyna, choć w istocie już czuła się „zagubiona”, a przecież tak naprawdę do niczego jeszcze nie doszło.
      - Gotowa?
      - Tak.
      Ściany pomieszczenia zdawały się runąć do tyłu, ale gruzu Mari nie dostrzegła. Zauważyła, że podłoga, krzesło i jej towarzyszka również zniknęły. Ona sama zaś, wciąż odziana w zwiewną, bladożółtą koszulę nocną, nad nieznaną łąką unosiła się w powietrzu, co, nawiasem mówiąc, było nadspodziewanie miłym doświadczeniem. Świat wokół niej nagle zawirował, zakręciło jej się w głowie. Krzyknęła krótko, ale wtedy wirowanie minęło. Unosiła się teraz w zupełnym niebycie.
      - Tysiące lat temu, gdy ludzie jeszcze nie istnieli, żyliśmy w zgodzie i spokoju - rozległ się głos Mariko. Młodej dziewczynie ukazał się obraz otoczony lekką mgiełką, jakby było to niewymownie dawne wspomnienie. Zauważyła grupkę pięknych osób, bladych i dostojnych, mających w sobie coś zwierzęcego, ale w pozytywnym znaczeniu. - Niewielu nas wówczas było i nikt z nas nie wiedział, skąd tak naprawdę się wzięliśmy, w jaki sposób powstaliśmy, kto nas stworzył czy wydał na świat. Byliśmy z tym jednak pogodzeni, nie dociekaliśmy prawdy. - Wśród kilkunastu postaci Mari dojrzała znajomą twarz. Była to Mariko. Długie, niemal białe włosy przewiązane miała rzemykiem, ubrana była w prosty strój składający się z tuniki i wąskich spodni sięgających połowy łydek. Inni odziani byli podobnie. W ich ubiorze przeważały różne odcienie brązu, zieleni i szarości. - Łączyliśmy się w przypadkowe pary, niespętani żadnymi więzami odpowiedzialności. Żywiliśmy się krwią innych stworzeń, zwierząt. Czasami obdarowywaliśmy się nawzajem swoją krwią, ale wiązało się to wtedy z mocnym uczuciem romantycznym, rodzicielskim, braterskim lub zmysłowym. Nie do przyjęcia byłoby wypicie czyjejś krwi bez jego zgody.
      Osoby ze wspomnień przewijały się obok Mariko, otaczały ją widocznym gołym okiem szacunkiem. Mężczyźni nieraz ją adorowali, ale ona zawsze spokojnie ich odprawiała, uśmiechając się do nich łagodnie, podczas gdy ci pokornie odchodzili.
      - Choć najsilniejsi byli ci, którzy najczęściej pili krew naszych pobratymców, to ja stałam się nieformalną przywódczynią naszej grupy. Wszyscy mi ufali, a ja ufałam im. Czułam się za nich odpowiedzialna, kochałam wszystkich równo, dlatego nie chciałam nikogo z nich wywyższać. Nie wstąpiłam w żaden związek, żywiłam się jedynie krwią zwierząt.
      W jednym z obrazów Mari dostrzegła jasnowłosą wampirzycę sączącą szkarłatną posokę nieznanego jej zwierzęcia.
      - Przez pewien czas - nikt z nas nie wiedział, jak długi, gdyż to pojęcie wówczas dla nas nie istniało - prowadziliśmy koczowniczy tryb życia. Zamieszkiwaliśmy lasy, pola lub góry, by potem przenieść się gdzie indziej. W końcu jednak znużyło nas to i postanowiliśmy osiedlić się gdzieś na stałe. Wybraliśmy dogodne miejsce, pełne żyznych ziem i lasów w pobliżu, w zakolu rzeki, która od dawna już nie istnieje, znajdujące się ledwie dzień szybkiego biegu od morza. Zbudowaliśmy tam wioskę i rozpoczęliśmy życie, jakie wiedli w starych dla ciebie czasach ludzie.
      Owa wioska ukazała się dziewczynie przed oczami. Kilka skromnych chatek stało spokojnie w niewielkich odległościach od siebie, krystalicznie czysta woda rzeki połyskiwała jasno w świetle księżyca. Po wydeptanych już dróżkach przemykały anonimowe postaci; czasem gdzieniegdzie dostrzec można było jasnowłosą Mariko.
      - Nie mieliśmy pojęcia, że nie jesteśmy jedynymi przedstawicielami naszego gatunku. Skoro jednak przez cały czas trzymaliśmy się blisko wioski, miast poruszać się ciągle naprzód, w końcu ktoś nas odwiedził. Troje podróżnych zdumiało się, widząc naszą osadę. Przyjęliśmy ich z radością, ciesząc się, że jest więcej takich jak my. Tamci przekonali nas, iż pochodzą z większej społeczności, przysięgali też, iż słyszeli pogłoski o innych inteligentnych jak my stworzeniach, takich jak syreny czy wilkołaki, jak byś je teraz nazwała, ale przyznali, że w istocie nikogo takiego nigdy nie spotkali. Uznaliśmy więc, że to jedynie wymysł wyobraźni i najprawdopodobniej tak właśnie było.
      Siedząc przy ognisku wśród miejscowych, troje podróżnych w płaszczach zdjęło z głów kaptury - byli to dwaj mężczyźni i kobieta.
      - Wkrótce nowi przyjaciele nas opuścili, ale od czasu do czasu znów pojawiał się ktoś nam podobny. Zorientowaliśmy się, że istnieje co najmniej kilka małych społeczności wampirów podobnych do naszej. Byliśmy łagodni i nie znaliśmy przemocy, więc nie widzieliśmy w tym wtedy żadnego zagrożenia. Wręcz przeciwnie - naprawdę cieszyliśmy się, iż mamy tylu pobratymców.
      Mari w duchu zastanawiała się, jakim cudem wampiry kiedykolwiek mogły „nie znać przemocy”. Odpowiedź pojawiła się w jednym z obrazów - ziomkowie Mariko nie musieli walczyć z dziką zwierzyną, gdyż ta instynktownie odczuwała ich wyższość i nigdy ich nie atakowała, same wampiry z kolei, musząc się czymś żywić, polowały, jednak nigdy nie zabijały zdobyczy. Wypijały tyle krwi, ile było konieczne do przeżycia, a następnie leczyły zwierzynę i puszczały ją wolno. Jeśli chodzi o „ludzkie” jedzenie, żywili się tylko roślinami. Dziewczynie wydawało się to tak niewiarygodne i nienaturalne, że lekko otworzyła usta.
      - Czas spokoju minął bezpowrotnie, gdy zostaliśmy zaatakowani.
      Wioska stanęła w płomieniach, pośród zgliszczy biegały przerażone postaci.
      - Choć zapewne wyda ci się to naiwne, tak naprawdę nie mieliśmy nawet pojęcia, iż można nas zabić. Żyliśmy bardzo długo, oczywiste więc było, że jesteśmy nieśmiertelni, nie tak jak zwierzęta czy rośliny. Tymczasem zaś okazało się, w jak wielkim błędzie trwaliśmy. Niemal wszyscy moi „bracia” zostali zamordowani; dosłownie przemienili się w proch. Byłam przerażona i zdruzgotana, patrząc na śmierć niektórych z nich. Moje serce pękało z żalu, rozpacz rozdzierała mnie od środka. Wtedy uwolniła się we mnie moc, która pewnie istniała wewnątrz mnie od samego początku, ale o której istnieniu nie wiedziałam. Nie panowałam nad tym. Coś się wydostało i po chwili wokół mnie nie było niemal nikogo.
      Jasnowłosa wampirzyca krzyknęła ze smutku, widząc śmierć współbraci. Wtedy otoczyła ją jasna poświata, oświetlająca mrok nocy wraz z ogniem palących się domostw, która po chwili rozbłysła oślepiającą bielą rozciągającą się na wiele metrów od niej. Gdy światło zniknęło, zapadła zupełna ciemność. Ogień przepadł, tak samo wrogowie w najbliższym otoczeniu. Mariko, po której twarzy płynęły łzy, klęczała na ziemi, wciąż załamana, ale również dogłębnie zdumiona tym, co się właśnie wydarzyło.
      - Rozgromiłam nieprzyjaciół, którzy mieli nieszczęście być w pobliżu, tym samym stając się pierwszą morderczynią wśród mych bliskich. Nieliczni ocalali podbiegli do mnie i dźwignęli mnie na nogi, po czym pomogli mi uciec. Sama nie byłabym w stanie tego zrobić. Ogarnęły mnie przejmująca słabość, wyrzuty sumienia i żałość. Myślałam, iż umrę z rozpaczy, ale, jak się okazało, to nie mogło nas zabić.
      Mężczyzna, kobieta i dziecko, chłopiec, prowadzili Mariko w stronę lasu, chcąc się tam schronić. Ukryli się wśród znajomych gęstwin.
      - Kiedy doszliśmy do siebie po naszej stracie, wyszliśmy spośród drzew. Wioski nie było, pozostały jedynie nadpalone szczątki drewnianych chat. Przeszukaliśmy najbliższą okolicę, nawołując przyjaciół, choć doskonale wiedzieliśmy, że nikt oprócz nas nie przetrwał. Czuliśmy to. Wyczuliśmy stratę ich wszystkich i każdego z osobna. Zniknęli, przepadli, by nigdy już nie wrócić.
      Pojawiły się sceny pełne łez, rozpaczy, poczucia zagubienia. Mari odruchowo podniosła dłoń do twarzy i ze zdziwieniem odkryła, że po jej policzkach płyną łzy.
      - Wszyscy czworo zapragnęliśmy pogrążyć się w nicości. Przeszło nam przez myśl, iż powinniśmy byli zginąć wraz z pozostałymi, dlatego zastanawialiśmy się nad samobójstwem, ale szczerze mówiąc, nie wiedzieliśmy, jak można by tego dokonać. Naturalnie nie było wówczas Łowców, ludzie wciąż jeszcze nie istnieli, więc posłużenie się ich bronią było niemożliwe. I choć widzieliśmy śmierć naszych pobratymców, nie mieliśmy pojęcia, w jaki sposób wrogom udało się ich unicestwić. Nasze rany zawsze się przecież goiły… Do dziś nie znam tajemnicy tamtego wydarzenia.
      Teraz zabicie czystokrwistego nie było niewykonalne. Wystarczyło zranić wampira łowiecką bronią, by jego ciało nie było zdolne do regeneracji, a następnie zabić go jak człowieka. Co do zlikwidowania czystokrwistego bez broni Łowców… Mari słyszała tylko o jednym takim przypadku. Matka opowiedziała jej, jak zginął dziadek. Akuji Touma skumulował wówczas całą swą moc i posłał ją w kierunku Ayi i Kaori z wyraźnym zamiarem zamordowania ich. Kage przyjął na siebie ten śmiertelny cios, poświęcając się dla córki i jej przybranej siostry… Choć nie był ranny z łowieckiej broni, zginął. Dzieciak Touma zaś sam ledwo uszedł z życiem. Potężny czar osłabił go i gdyby w ostatniej chwili nie zdołał się teleportować - nie wiadomo, jakim cudem to zrobił, skoro był tak wykończony - zginąłby z rąk Ayi.
      Jednakże sprawa z atakiem na wioskę Mariko przedstawiała się inaczej. Żaden z wrogów nie wydawał się w żaden sposób zmęczony po walce i zamordowaniu pobratymców…
      Dziewczyna przerwała rozmyślania, gdyż znów rozległ się smutny głos jej imienniczki. Opowiadanie o tym wszystkim musiało sprawiać jej ból, mimo tego, iż wydarzyło się to niewymownie dawno temu.
      - Powędrowaliśmy ku górom. W międzyczasie Ume i Ryunosuke odłączyli się ode mnie i Kyouyi. Zdecydowali dołączyć do innych, przekonani, że era naszej grupy minęła. Z wielkim smutkiem ich pożegnałam, nie byłam jednak w stanie iść wraz z nimi.
      Kobieta i mężczyzna oddalili się na północny zachód. Mariko i chłopiec, który najwidoczniej miał na imię Kyouya, stali nieruchomo, wpatrując się w powoli znikające sylwetki Ume i Ryunosuke.
      - We dwoje dotarliśmy do gór. Tam szukaliśmy dogodnego schronienia i gdy takowe znaleźliśmy, pogrążyliśmy się w medytacji, życząc sobie długiego snu, najlepiej wiecznego.
      Jasnowłosa kobieta i czarnowłosy chłopiec o szarych oczach, trochę przypominający Mari Minoru, położyli się na plecach w bliżej nieokreślonej jaskini i opuścili powieki.
      - Zasnęliśmy. Był to sen dobrze tobie znany, Mariko. Odbyli go Isaya i Naoko Shoutou, a także cała obecna rodzina Hanadagi. Dla zmęczonego długim życiem i problemami czystokrwistego to ucieczka i ukojenie, odpoczynek, którego nie zastąpiłoby nic innego. Nic, poza śmiercią.
      Mari poczuła się, jakby sama zasnęła wraz z imienniczką i chłopcem. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że przecież wszystko, czego była właśnie świadkiem, to rzeczywiście sen, a nie jawa.
      - Pierwszy obudził się Kyouya. Coś go zaniepokoiło, więc zbudził i mnie. Wytężyliśmy słuch tak mocno, jak tylko mogliśmy i staliśmy się świadkami czegoś, czego się nie spodziewaliśmy. U stóp gór tętniło życie, którego dotychczas nie znaliśmy. Zaintrygowani opuściliśmy schronienie, podążając ku nieznanemu.
      Chłopiec, teraz wyglądający może na jakieś dziesięć lat, oraz Mariko doprowadzili się szybko do porządku po długim śnie. Pożywili się krwią naprędce złapanych zwierząt, umyli się w strumyku, obcięli za pomocą magii niezwykle długie włosy i paznokcie, po czym ruszyli ku równinom.
      - Świat zmienił się nie do poznania. Jak się okazało, od dawna wampiry nie były już jedynymi wysoce inteligentnymi stworzeniami. Kiedy spaliśmy, powstali ludzie. W porównaniu z nami byli nieporadni i słabi, ale Kyouya i ja oraz inni nam podobni na przestrzeni lat nauczyli ich wielu przydatnych umiejętności. Ani się obejrzeliśmy, minęły kolejne stulecia, a ludzie byli coraz silniejsi… i coraz okrutniejsi. Z jakiegoś jednak powodu od początku pałałam do nich sympatią. Kyouya i ja zamieszkaliśmy bowiem w najbliższej ludzkiej osadzie, przywiązaliśmy się do kruchych istot ją zamieszkujących i wspomagaliśmy je, broniliśmy przed napaściami innych… W międzyczasie dołączyli do nas pobratymcy, przynosząc nam wieści ze świata. Dowiedziałam się, że wiele wampirów upodobało sobie ludzką krew. Ugryzieni ludzie z kolei zamieniali się w podobne nam istoty, choć nie tak potężne. Wielu naszych wstępowało też w związki z ludźmi bądź przemienionymi. Jak się pewnie domyślasz, w ten sposób na przestrzeni wielu wieków ukształtowały się poszczególne wampirze Klasy.
      Dość prymitywni ludzie radzili się Mariko i Kyouyi, najchętniej nie odstępowaliby ich na krok. Kochali ich i szanowali.
      - Nigdy nie skosztowałam ludzkiej krwi, a co za tym idzie, nie przemieniłam nikogo w wampira, choć zdarzało się, iż ktoś sam mnie o to prosił. Byłam jednak nieugięta, uważałam, iż jest to sprzeczne z naturą.
      Mariko i Kyouya nadal żywili się posoką zwierząt.
      - Kolejne pokolenia bliskich nam osadników przemijały, szałasy zastąpiły chaty, je zaś - pierwsze domostwa. Żyliśmy w pokoju, nikt się nas nie bał. Wkrótce jednak szczęście znów miało przeminąć. Doszły nas niepokojące wieści. Wiele wampirów, głównie z Klasy B, zabawiało się kosztem ludzi, niektórzy czystokrwiści zaś tworzyli sobie małe armie z ludzi przemienionych. Jak wiesz, ugryzieni zmuszeni byli słuchać swego „pana”, tak jest do dziś. W tamtych właśnie czasach korzenie ma też fakt, iż niższe Poziomy zmuszone są podporządkowywać się woli czystokrwistych. Wracając jednak do opowieści… Moi pobratymcy i ja zdecydowaliśmy się opuścić wioskę, by na własne oczy przekonać się, jak wygląda sytuacja. To, co zobaczyliśmy, przeraziło nas.
      Ludzie nękani byli przez silniejsze od nich istoty. Nie byli zdolni do obrony, nie mieli szans z wampirami. Wielu ginęło, będąc całkowicie pozbawionymi krwi, inni stawali się podobnymi do oprawców.
      - Podążaliśmy przed siebie, w każdej osadzie szukając takich, którzy chcieliby się do nas przyłączyć, oraz pomagając tym, którym byliśmy w stanie. Mniej więcej w tamtym okresie przyjęłam nazwisko Hiou. Kyouya także, uważałam go bowiem za kogoś w rodzaju syna. Kochaliśmy się jak matka i dziecko, a gdy nie było sposobności pożywienia się zwierzęcą krwią, częstowaliśmy się nawzajem swoją.
      Więź między Mariko a chłopcem była doskonale widoczna. On znał ją od zawsze, ona zaś od dawna kochała go jak syna. Trudno byłoby im żyć bez siebie.
      - W jednej z wiosek wieśniacy opowiedzieli Kyouyi o pewnym osobniku mieszkającym nieopodal. Kyouya wzbudził w nich zaufanie, zdawał się być bowiem niewinnym nastolatkiem. Inni z naszej grupy, w tym ja, często zostawaliśmy w pewnym oddaleniu od osad, a Kyouya zapuszczał się tam samotnie, by zorientować się w sytuacji. Kiedy wrócił z tamtej wioski, zdał relację o tym, co usłyszał.
      Śliczny chłopiec wyglądający na maksymalnie czternaście lat, ubrany w prostą odzież, usiadł po turecku przed przybraną matką.
      Wieśniacy są przerażeni, powiedział. Miał cudowny głos, powoli stający się męskim, ale mającym w sobie coś z dziecinnej słodkości i niewinności. Niegdyś nękani byli przez „krwiożercze potwory”, ale wtedy pojawił się młodzieniec, który ich rozgromił. Byli mu wdzięczni i zaproponowali, by osiadł w ich wiosce na stałe. Zgodził się. Ale od tamtej pory minęło kilkadziesiąt lat, chłopak nie zmienił się ani odrobinę i wieśniacy wiedzą, że jest jednym z „potworów”. Wyrzucili go ze wsi, ale on nie odszedł. Raz na jakiś czas ktoś znika… Miejscowi twierdzą, że to robota tamtego.
      - Poczułam potrzebę spotkania się z owym młodzieńcem, wiedząc, że być może jesteśmy dla niego jedynym ratunkiem. Zapałałam do niego sympatią, nawet go jeszcze nie znając, wiedząc doskonale, że gdyby chciał, mógłby nie zgodzić się odejść, gdy wieśniacy go wyrzucili. Mógł zwyczajnie ich wszystkich pozabijać albo zrobić z nich niewolników, ale jednak tego nie uczynił…
      Pójdę z tobą, okāsama, oświadczył chłopiec.
      Nie, Kyou. Pójdę tam sama.
      Wytężyła zmysły i ruszyła w odpowiednim kierunku, ku zachodowi. Przechodząc przez wieś, ukryta pod płaszczem z kapturem, by nie zorientowano się, że jest piękniejsza niż człowiek i nienaturalnie blada, usłyszała pełne nienawiści obelgi kierowane ku „potworowi”, „krwiopijcy”, „demonowi”.
      - Serce krajało mi się z bólu. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę z tego, że ideały, w które niegdyś wierzyłam, to mrzonki. Ludzie nienawidzili podobnych do mnie i bali się ich. Chciałam żyć z nimi w zgodzie, ale miałam świadomość, że najprawdopodobniej to będzie niemożliwe. Moi pobratymcy, a przynajmniej zdecydowana większość z nich, czuli wyższość nad ludźmi i traktowali ich bez odrobiny szacunku. Nic dziwnego, iż ludzie ich nie znosili. Najgorsze było to, że nie mieli nawet jak się bronić. Gdy nawet udało im się w jakiś sposób zranić wampira, jego obrażenia niemal natychmiast znikały.
      Nie spiesząc się, Mariko weszła na niewielkie wzniesienie, czując w pobliżu obecność nieznajomego.
      Kim jesteś?, rozległo się pytanie. Kobieta zwróciła się ku kępce drzew, spośród których wyszła samotna postać młodzieńca o brązowych włosach i oczach. Emanował siłą i potęgą, ale jeszcze bardziej - smutkiem. Zupełnie jak ona sama…
      Nazywam się Mariko Hiou, przedstawiła się, jednocześnie zsuwając kaptur. Uwolniła jasne włosy, którymi natychmiast począł zabawiać się delikatny wiatr. Jej piękne oczy utkwione były w szatynie. A ty?
      Nie mam imienia, odparł chłodno, wciąż utrzymując dystans.
      Witaj, Bezimienny.
      Obrazy przyspieszyły. Kobieta i mężczyzna wreszcie zaczęli normalnie rozmawiać, ale Mari nie słyszała już ich słów.
      - Byliśmy do siebie podobni, dlatego szybko doszliśmy do porozumienia. Dowiedziałam się, że on od dawna był sam, nie pamiętał nawet, by kiedykolwiek miał „rodzinę” podobną do mojej. Tułał się po świecie, niezdolny do przywiązania się do kogokolwiek, mający wstręt do samego siebie i jemu podobnych z powodu konieczności zabijania w celu pożywienia się. Wyjaśniłam mu, iż tak wcale nie musi być. Poprosiłam, by do mnie dołączył. Zgodził się, choć z bólem pożegnał się z dotychczasowym miejscem zamieszkania, mimo tego, iż wiele tam wycierpiał.
      Okāsama! Gdy tylko dostrzegł ją na horyzoncie, Kyouya pobiegł w stronę Mariko i nieznajomego.
      Kyou, to Kaname Kuran. Od dziś jest jednym z nas.
      - Nadałam mu takie imię, gdyż czułam, że do niego pasuje, a on na nie przystał.
      Mariko wyjaśniła Kaname, że by się pożywić, wystarczy mu krew zwierząt. Ta jednak, jak się niebawem okazało, nie gasiła jego pragnienia…
      - Zdałam sobie sprawę, że ktoś, kto choć raz zasmakował krwi ludzkiej, nie był w stanie napoić się zwierzęcą. W obecnych czasach nikt nie mógłby się tak żywić, ale w moich było to możliwe dla mnie, dla Kyouyi i dla kilkorga innych, którzy oparli się pokusie ludzkiej posoki.
      Nie wytrzymam, szepnął przez zaciśnięte zęby Kaname. Jego oczy skrzyły się czerwienią, trawił go ogień głodu.
      Wytrzymasz, zapewniła kojącym tonem Mariko, lekko przytulając Kurana.
      - Żadne z nas nie chciało, by Kaname skrzywdził człowieka. Były bowiem dwa wyjścia: albo by takowego zabił, albo przemienił. Wedle moich zasad było to nie do przyjęcia. Jednakże Kaname, w odróżnieniu od niektórych spośród mej grupy, nie mógł pożywić się krwią zwierząt. Ci, którzy byli w podobnej sytuacji, po prostu znajdywali sobie pary i dzielili się z drugą osobą własną krwią. Sęk w tym, że nie dopuszczałam do siebie myśli, by samej tak uczynić. Kochałam wtedy Kaname równie mocno jak każdego spośród „moich”, ale tylko miłość podobna do rodzicielskiej w stosunku do Kyouyi uprawniała mnie do dzielenia się z nim moją krwią.
      Przepraszam, szepnął. Po twarzy Hiou przemknął cień zdumienia, ale wtedy Kaname gwałtownie wbił kły w jej szyję.
      - Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Z jednej strony chciałam to przerwać, z drugiej… pragnęłam, by trwało. Nigdy wcześniej nie byłam w podobnej sytuacji. Jedyną osobą znającą smak mej krwi był mój „syn”, Kyouya, a to zupełnie co innego. Nie wiem, czy zrozumiesz, o co mi chodzi.
      Mari rozumiała. Och, jak dobrze rozumiała!
      Kiedy się od niej oderwał, jego tęczówki odzyskały brązową barwę. Spojrzał na nią, jak gdyby widział ją pierwszy raz w życiu.
      Znam cię, Mariko, wyszeptał, podnosząc bladą dłoń i przykładając ją do jej lewego policzka. Ta zaś zarumieniła się lekko i spuściła wzrok.
      - Zrozumiałam, że zabrnął głębiej niż ktokolwiek. Pijąc moją krew, poznał me sekrety, skrywane uczucia, myśli…
      Spojrzała na niego i podjęła decyzję. Wiedziała, że nie będzie miał nic przeciwko, to naturalne, że chciałby jej się odwdzięczyć.
      Tym razem to ona zatopiła w nim kły.
      Mari ujrzała - czy raczej wyczuła - to, co wówczas jej imienniczka. Emocje Kaname, zdające się nie mieć granic, umysł tak ogromny, że aż niepojęty, smutek i samotność tak dogłębną, iż trudno byłoby się w niej nie zatracić, moc potężniejszą od każdej z wyjątkiem samej Mariko… Niezrozumienie, rozpacz, agresję związaną z niezgodą na to, co działo się na świecie. Dziwny pociąg zarówno do ludzi, jak i do przedstawicieli jego rasy, ale jednocześnie impuls każący mu trzymać się od wszystkich z daleka, jakby z góry skazany był na samotność. Aż wreszcie niezrozumiałą dla niego samego miłość, którą obdarzył tę, która zdecydowała się mu pomóc, wyciągnąć go z sideł samotności, tę, która nadała mu imię i nazwisko, które mógł z dumą nosić.
      Zachłysnęła się powietrzem. Jak jedna osoba mogła wytrzymać taki natłok emocji? Zdawało jej się, że to ona ma problemy ze sobą, ale w porównaniu z zagubieniem Kaname to było niczym. Brało się to nie tylko z tego, co go spotkało, ale również z jego charakteru, osobowości, jaką obdarzył go ktoś lub coś. Po prostu tak został stworzony i choć mógł z tym walczyć, z góry skazany był na porażkę. Świadomy tego, szukał ratunku w Mariko Hiou.
      Zrozumiała doskonale, że ona nigdy mu jej nie zastąpi, nieważne, jak bardzo by się starała.
      - Choć wcześniej nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, pokochaliśmy się od razu. Nie mogło być inaczej, bowiem byliśmy dla siebie stworzeni. Dla siebie, dla nikogo innego. Każdemu wydawało się to oczywiste. Kyouya cieszył się wraz ze mną, iż wreszcie zdołałam pokochać kogoś miłością romantyczną i zmysłową. Wtedy nieco się ode mnie oddalił, raz na jakiś czas podróżował samotnie, ale zawsze wracał. Tymczasem Kaname i ja doczekaliśmy się córki i syna.
      Dziewczyna łudząco podobna do matki i chłopak będący niemalże kopią ojca. Szczęście promieniujące z całej rodziny i znajomych. Długo oczekiwany spokój podczas życia w wiosce nieopodal morza…
      - Hiromi, moja córka, związała się z Kyouyą, przyjmując nazwisko Hiou. Ród trwał dopóty, dopóki Kage, twój dziadek, nie zginął, a jego niejakim przedłużeniem jesteście twoja matka i ty. Z kolei Haruki, mój syn, wyruszył w świat, zdecydowany znaleźć swą miłość. Nigdy więcej go nie ujrzałam, wiem tylko, że ostatecznie związał się z czystokrwistą Akiko, przedłużając ród Kuranów, których końcem okazała się Yuuki. Nie liczę bowiem Kaname, którego wskrzesił Rido.
      Można więc powiedzieć, że Mariko i Kaname dali początek dwóm czystokrwistym rodom.
      - Spokój został przerwany, gdy na świecie zaczęły toczyć się większe wojny między różnymi rodami wampirów oraz międzygatunkowe. Wielu spośród „moich” wówczas zginęło. Czystokrwiści spoza mojej rodziny najczęściej okazywali się okrutnikami chcącymi podporządkować sobie cały świat. Kaname i ja byliśmy tym przerażeni. Zauważyliśmy, iż wampirów jest coraz mniej, wojny nas dziesiątkowały. Ludzie pod względem liczebności zdominowali świat, jednakże nie byli zdolni do pokonania potężniejszych od nich potworów.
      Wampiry siały strach i spustoszenie. Zrozpaczeni, bezbronni ludzie wznosili modły o pomoc, imali się różnego rodzaju rytuałów mających jakoby odpędzić wrogów, ale nic nie pomagało.
      Obraz zmienił się.
      Czemu jesteś taka smutna?, zapytał z troską Kaname, patrząc czule na Mariko. Ta zaś, wpatrując się w horyzont, przez chwilę milczała.
      Myślę… Myślę, że era wampirów powinna się zakończyć, szepnęła.
      Słucham?
      Widzisz, co się dzieje! Prawie nie ma już takich jak my. To ludzie zdominowali świat, a nasi pobratymcy, miast pogodzić się z wyrokami losu, walczą, przemieniając te kruche istoty w podobnych do nas. W potwory pragnące krwi…
      - Trzeba ci wiedzieć, Mariko, że w owym czasie klasy społeczne były już mniej więcej ukształtowane, a ludzie bardzo się usamodzielnili. To wtedy powstawały pierwsze Poziomy E, czystokrwiści często bowiem woleli bezmyślne marionetki pragnące tylko pożywić się krwią niż zwykłych sługusów.
      Chcąc nie chcąc, Kaname przyznał ukochanej rację.
      Nie uważasz, że to niesprawiedliwe? Nie dość, że są słabsi, to nie mają nawet jak się bronić. Są skazani na klęskę, a złe wampiry zapanują nad światem, mówiła dalej Mariko. Podjęłam decyzję, Kaname, oświadczyła. Dam im możliwość obrony.
      Jak…? Jak zamierzasz to uczynić?
      Przymknęła oczy.
      Zaufaj mi.
      - Wiedziałam, co muszę zrobić, choć wiązało się to z największym poświęceniem. Miałam świadomość, że by dać ludziom możliwość bronienia się przed silniejszym wrogiem, muszę umrzeć, a to wiązało się z pozbawieniem Hiromi, Harukiego i Kyouyi matki, a Kaname - ukochanej. Moje dzieci miały już jednak swoje rodziny, a Kaname… Kaname musiałam poświęcić, by, w razie mojej klęski, dokończył to, co zaczęłam.
      Nie, powiedział stanowczo Kuran, wysłuchawszy tej, którą kochał. Nie zgodzę się na to!
      To jedyne wyjście, rzekła spokojnie Mariko, przytulając się do ukochanego. Miała na sobie podróżny płaszcz z kapturem, włosy w większości rozpuszczone, ale niektóre z kosmyków zaplecione w cienkie warkocze. Ubrana była prosto i skromnie, jak zawsze. Gdyby nie jej nadnaturalna uroda, uchodziłaby w takim stroju za jednego ze zwykłych ludzi.
      Odsunęła się lekko, by móc czule pocałować Kaname.
      Mariko, błagam!
      Uśmiechnęła się łagodnie, ale nie odpowiedziała. Odeszła kilka kroków dalej, gdzie czekał na nią wierzchowiec. Dosiadła go i dopiero wtedy ponownie spojrzała na Kurana. Ten podszedł do niej i wyciągnął do góry rękę, by móc przejechać dłonią po jej gładkim policzku.
      Przepraszam, że ci to robię, Kaname. Przepraszam, że tyle od ciebie wymagam, szepnęła łamiącym się nieco głosem, ledwo panując nad emocjami. Kocham cię. Dziękuję za cały czas spędzony z tobą i dziećmi. Dziękuję…
      Pochyliła się, by po raz ostatni mogli się pocałować. Potem przez kilkanaście sekund patrzyła na niego ze łzami w oczach, a następnie gwałtownie poleciła rumakowi ponieść się w siną dal. Nie oglądała się za siebie, nie była w stanie, a ponieważ były to jej wspomnienia, Mari nie zdołała zobaczyć wyrazu twarzy Kaname. I tak dziwiła się, że jest w stanie widzieć Mariko, a nie tylko patrzeć jej oczami.
      Noce i dnie zamieniały się szybko miejscami, podczas gdy Mariko Hiou przemierzała równinę. Trzeciej nocy dotarła do celu. Niebo było czarne jak smoła, gwiazdy i księżyc wyraźnie się więc od niego odcinały. Nieopodal horyzontu z jednej strony stała wielka osada, z drugiej zaś tliło się niewielkie ognisko. Mariko ruszyła w kierunku tego drugiego.
      Stać! Kto tam?!, rozległ się krzyk mężczyzny uzbrojonego w coś, co na pierwszy rzut oka przypominało widły.
      To ja, Mariko Hiou. Księżniczka Czystej Krwi, której serce należy do was, odparła donośnym tonem, by każdy z zebranych ją dosłyszał. Wymówiła hasło, które umówiła wcześniej z jednym z nich.
      Ludzie uspokoili się. Część z nich dalej siedziała przy ognisku, inni podeszli do niej. Wszystkich łącznie było kilkudziesięciu, wśród nich znajdowali się zarówno mężczyźni, jak i kobiety, choć ci pierwsi byli liczniejsi.
      Wybraliście już swego przywódcę?
      Potaknęli. Jeden z mężczyzn wyszedł na przód i lekko jej się skłonił.
      Shouichi Kurosu, rzekła, po czym skinęła mu z uznaniem głową, a następnie zeskoczyła z konia. Jeden z mężczyzn wziął rumaka, by do czegoś go przywiązać, Mariko zaś podeszła do przywódcy grupy.
      - Shouichi Kurosu to, jak się zapewne domyślasz, daleki przodek Kaiena, twego przybranego dziadka. Wśród zebranych tamtej nocy osób znajdowali się przodkowie wszystkich najznamienitszych obecnie Łowców, w tym twego ojca.
      Wspomnienia przeplatały się ze sobą. Mariko wyjaśniała coś zebranym, długo dyskutowano na nieznane Mari tematy. Wampirzyca obdarzała sojuszników swą krwią, czyniąc ich silniejszymi od zwykłych ludzi. Najwięcej krwi przypadło Shouichiemu, jako iż wybrany został przywódcą pierwszych Łowców.
      - Można powiedzieć, że Shouichi Kurosu był swego rodzaju pierwszym prezesem Związku Łowców, choć wówczas taka nazwa jeszcze nie istniała…
      Potem pokazała się wielka ilość rozpuszczonej stali. Mariko wpatrywała się w nią, oddychając głęboko.
      Jesteś pewna, że tego chcesz, Mariko-dono?, spytał cicho Shouichi. Tyle już dla nas zrobiłaś… Damy sobie radę.
      Nie, doskonale wiesz, że sama moja krew nic nie zdziała. Aby zabić, potrzebujecie broni zdolnej pokonać wampira, odparła, beznamiętnie patrząc na stal. Pamiętajcie, w Kaname zawsze będziecie mieli sojusznika. Wspomoże was.
      Tak, Mariko-dono, odparł Kurosu, ze smutkiem jej się kłaniając.
      Pamiętacie moje instrukcje?, zapytała głośno, zwracając się do wszystkich. Wokół dało wyczuć się podniosły nastrój, podniecenie walczące ze strachem, wyrzutami sumienia, wdzięcznością i smutkiem.
      Hai, jak jeden mąż odparli zgromadzeni.
      Mariko zamknęła oczy, więc Mari znalazła się pośród ciemności.
      - Trzeba ci wiedzieć, że do końca nie rozumiałam swych mocy. Po prostu czasami wiedziałam, że coś jest możliwe i mogę tego dokonać. Oprócz tego, co uczyniłam dla Łowców, zrobiłam też coś innego. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć… Najłatwiej zrozumiesz, jeśli powiem ci, że zanim wyrwałam sobie serce, przelałam część swej duszy w Kaname oraz Hiromi, moje pierworodne dziecko.
      Wyrwała sobie serce…?
      No tak, historia Łowców. Wszystko składało się w jedną spójną całość…
      - W ten sposób część mnie przeżyła… Żyje do dziś. W tobie oraz we wskrzeszonym Kaname. To dzięki temu mogę się z tobą porozumiewać. Nie działo się tak wcześniej, bowiem potrzebowałam siły zarówno twojej, jak i Kaname. Oboje macie w sobie cząstkę mnie. Od kiedy Kaname pojawiał się w twoich snach, rosłam w siłę, by wreszcie móc się z tobą skontaktować. Co do powstania Łowców… Znasz ich historię. Uznana zostałam za ich założycielkę, choć czas sprawił, że nikt już nie pamięta mego nazwiska. Cóż za ironia, prawda?
      Nastąpiła chwila ciszy.
      - Chyba wiesz już wszystko, Mariko. Serce, które sobie wyrwałam, zostało stopione ze stalą, z której następnie wytworzono łowiecką broń. Ludzie przestali być bezbronni. Shouichi Kurosu i inni stali na straży sprawiedliwości i po latach zwykli ludzi przestali nawet wierzyć w istoty zwane wampirami… Łowcy, wzmocnieni moją krwią, żyli dłużej niż powinni, choć zdecydowanie nie dorównywali nam długowiecznością. Ich rany szybciej się goiły, jednak nie tak prędko jak nasze. Zostało zaledwie kilkanaście czystokrwistych rodzin, a teraz jest ich jeszcze mniej. Shirabuki, Shoutou, Hanadagi, Touma. Wymieramy - powiedziała, ni to ze smutkiem, ni to z radością. - Twoja matka i Suzaku Shoutou nie należą do czystokrwistych, choć każdemu niewtajemniczonemu wydaje się inaczej. Świat może żyć w błędnym przekonaniu, ale prawda jest taka, że prawdziwie czysty ród Hiou wygasł i to samo niebawem może stać się z rodziną Shoutou.
      - Z Shirabuki i Touma również. - Mari odezwała się po raz pierwszy, od kiedy przeniesiona została do świata wspomnień przodkini. - To tylko Sara i Gizen. Mogą związać się z kimś z Hanadagi lub z Isayą, w co wątpię, ale to rody mężczyzn przetrwają…
      - Jak więc widzisz, świat, jaki znamy, chyli się ku końcowi.
      - Mariko? Co się stało z Kaname po twojej śmierci? - spytała cicho.
      - Pogrążył się w rozpaczy jeszcze większej niż przed poznaniem mnie. Dzieci nie były w stanie zapełnić pustki, jaka wkradła się znów do jego serca. Pozostał mi jednak wierny i dotrzymał obietnic mi złożonych. Po mojej śmierci był niezaprzeczalnie najsilniejszy, stał się więc królem naszej rasy, dzięki czemu mógł mocno wspomagać Łowców, ale gdy już uznał, że poradzą sobie sami, złożył wizytę synowi Shouichiego Kurosu. Ten, pamiętając słowa ojca, pożyczył mu najlepszą spośród ówczesnych broni, prototyp pistoletu, srebrną Bloody Rose, i popełnił samobójstwo. Był martwy dopóty, dopóki Rido Kuran go nie wskrzesił, wykorzystując do tego ciało kilkumiesięcznego synka Haruki i Juri Kuranów, który otrzymał imię po przodku rodu - Kaname.
      - Mogę zadać ci jeszcze kilka pytań? - zapytała niepewnie Mari.
      - Oczywiście - odparła przodkini i w tej chwili imienniczki na powrót znalazły się w wymyślonym skromnym pokoiku, siedząc na tych samych miejscach co wcześniej, przed podróżą do przeszłości.
      - Kiedy wspomniałaś o Krwawej Róży, przypomniałam sobie, że tata napomknął kiedyś o tym, iż po walce z Rido broń przez chwilę nie wykonywała jego rozkazów, słuchała Kaname… Czy to ma związek z tym, że tym samym pistoletem Kaname popełnił niegdyś samobójstwo?
      - Nie do końca. Zauważ, że każda łowiecka broń ma w sobie część mego serca, część mnie. Ja z kolei przez jakiś czas żywiłam się tylko i wyłącznie krwią Kaname. Co za tym idzie, w łowieckiej stali jest kawałek mnie i odrobina jego. W sytuacji, którą opisujesz, Bloody Rose rozpoznała krew Kaname. Ten jednak nie był w stanie przejąć władzy nad bronią na dłużej, gdyż od kilku lat Róża należała już do twego ojca, a po jego przemianie w wampira Poziomu D ta więź jeszcze się zacieśniła.
      - Soka… - westchnęła siedząca na podłodze brunetka. - Gdyby synek Kuranów otrzymał inne imię, Rido mógłby go wykorzystać?
      - Nie. Imiona mają wielką moc, Mariko, pamiętaj o tym. Gdyby tamten chłopiec nosił inne miano, nie spełniałby odpowiednich wymogów, by przywołać kogoś z zaświatów.
      - Czyli, czysto teoretycznie, gdyby ktoś dostatecznie silny chciałby cię wskrzesić, poświęciłby mnie, bo należę do twych potomków i noszę twoje imię? - zapytała jakby beznamiętnie. Mariko potwierdziła to skinieniem głowy. - Czy Haruka i Juri wiedzieli o takich możliwościach?
      - Nie. Przed Kaname nikogo nie wskrzeszono. Juri i Haruka nadali synkowi imię protoplasty swego rodu, gdyż bardzo go szanowali. Nie mieli pojęcia, jakie przyniesie to konsekwencje. Nieco podobnie jest z tobą - twoi rodzice nie wiedzieli, że obdarzyli cię imieniem pierwszej spośród Hiou.
      - Uhm - przytaknęła Mari. - Mama wymyśliła imię, a tacie się spodobało chociażby dlatego, że nosiła je ta, dzięki której powstali Łowcy. Nie miał jednak pojęcia, że należałaś do rodu Hiou. Ba, sama go założyłaś… - Zamilkła na moment. - Trudno w to uwierzyć. Wszystko się ze sobą łączy, stapia się w spójną całość, a ani ja, ani nikt spośród obecnie żyjących nie miał świadomości, jak to wygląda…
      Choć po tym, czego się dowiedziała, nie było jej do śmiechu, zaśmiała się w duchu na myśl o ironiach, jakie przyniosło życie jej bliskim. Ona była córką dhampirki, której ojciec był potomkiem Mariko Hiou, i Łowcy, którego w wampira przemieniła Shizuka Hiou, siostra Kage. Kaien z kolei to potomek Shouichiego Kurosu, pierwszego „prezesa”, którego kadencję przejął już jakiś czas temu jej ojciec. Ten z kolei swego czasu dość blisko znał Kaname Kurana, będącego w istocie wskrzeszonym założycielem rodu. Rodu, którego nazwę, jakby nie patrzeć, wymyśliła Mariko. Mogłaby tak drążyć powiązania dalej, ale chciała zadać jeszcze inne pytania.
      - Kiedy przybyłaś do przyszłych Łowców, wymówiłaś hasło. Nazwałaś się „Księżniczką Czystej Krwi”. Skąd ten tytuł? Czy to ma związek z tym, że Hiou nazywano książętami i księżniczkami?
      - Wówczas to naprawdę było tylko hasło. Wykorzystałam taki tytuł, gdyż zdarzało się, iż moi najbliżsi nazywali mnie księżniczką. Jak pamiętasz, w pewien sposób przewodziłam mej grupie. Przyjęło się więc, że czasami głosili, iż jestem ich księżniczką, choć robiłam wszystko, by przestali. Cóż, nie posłuchali. - Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem na to wspomnienie. - Potem zaś, już po mojej śmierci, gdy Kaname stał się kimś w rodzaju króla naszej rasy, Haruki został jego dziedzicem. Po samobójstwie Kaname nie przyjął on tytułu króla, ale pilnował porządku wśród pobratymców. Z kolei Kyouya i Hiromi wspomagali najpierw ojca, potem brata. Stąd też nazwani zostali księciem i księżniczką. Zwyczaj ten przetrwał do czasów Shizuki, a nawet twojej matki.
      - Czyli Kyouya, Hiromi i Haruki mieli ze sobą dobry kontakt? - spytała Mari, chcąc się upewnić.
      - Tak, bardzo się kochali. Byli przywiązani bardziej do siebie niż do nas… Choć z początku mnie to bolało, koniec końców okazało się, iż tak było lepiej. Gdyby byli ode mnie uzależnieni, popadliby w rozpacz podobną do tej Kaname, a tak… Żyli w spokoju, wspomagając Łowców, a także przedłużyli nasze rody.
      - Ale w czasach rodziców i wcześniejszych familie Hiou i Kuranów się nienawidziły - zauważyła. - Dlaczego?
      - Waśń nadeszła później. Najmłodszy syn Harukiego oraz najstarszy wnuk Hiromi okropnie się pokłócili. Nikt nie wie, o co im poszło, choć większość skłania się ku walce o kobietę lub o władzę. Ostatecznie nigdy nie doszli do porozumienia… A ich nienawiść przechodziła z pokolenia na pokolenie, choć była zupełnie bezsensowna…
      Nienawiść. Potrafiła zniszczyć wszystko. Jakże musiała czuć się Mariko opowiadając o tym, jak jej bliscy potomkowie rozpoczęli krwawą waśń mającą trwać tysiące lat?
      - Znałaś kogoś o nazwisku Namizawa? - zapytała dziewczyna po kilku minutach milczenia.
      Mariko uśmiechnęła się.
      - Wiem, o czym myślisz. Wielu spośród tej familii wierzyło, iż służy Hiou od samego początku. To nie do końca prawda, choć dużo się nie mylili. Osobiście nie znałam nikogo takiego, ale Kyouya i Hiromi owszem. Córka opowiedziała mi niegdyś o młodym szlachcicu, który się w niej zakochał. Ona jednak z całego serca kochała Kyouyę i była już wówczas jego żoną. Bardzo jednak polubiła Daisuke Namizawę. Ten z kolei po jakimś czasie pokochał inną, ale zdecydował, że zawsze będzie blisko Hiromi oraz Kyouyi, z którym w międzyczasie mocno się zaprzyjaźnił. W owym czasie narodziła się więc bliska więź między Hiou a Namizawa, która trwa po dziś dzień.
      Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Mimo tylu strasznych wydarzeń, historia obfitowała też w wiele pozytywnych faktów. Miłość, przyjaźń, oddanie, poświęcenie…
      - Powinnaś wrócić do rzeczywistości - stwierdziła nagle Mariko. - Śpisz już bardzo długo, twoi przyjaciele pewnie się niepokoją.
      - Zobaczymy się jeszcze?
      - To się okaże - rzekła spokojnie kobieta.
      Mari skinęła głową, po czym zamknęła oczy i wycofała na chwilę zmysły. Gdy uniosła powieki, leżała na łóżku w swojej komnacie w Księżycowym Dormitorium Akademii Kurosu.







***
      Kao: Zatem słów kilka od debilka. Miejmy nadzieję, że razem z moją kochaną siostrą uda nam się jeszcze napisać coś pożytecznego przed pójściem na studia japonistyczno-budowlane. Obyśmy pisały tak dalej, żeby zakończyć chociaż to, co robimy teraz. Pomysłów co niemiara, ale trzeba jeszcze znaleźć czas i słowa, co by to opisać! Tymczasem życzę niektórym miłego końca wakacji, a tym, którzy jak my wylegują się do końca września - radujmy się, bo wszystko zostanie nam odebrane z dniem 1 października :D Buziaki! ;*

      Suzu: Całą sobą podpisuję się po słowami zacnej Kaori i liczę, iż z Ayą będą pisać, pisać i jeszcze raz pisać ^.^ Zwłaszcza iż z niecierpliwością czekam na pojawienie się pewnych wątków :P

      Aya: Konnichi wa. Rozdział, który dziś publikujemy, napisałam bodajże w zeszłoroczne wakacje, stary byk z niego. Kolejny będzie zakończeniem tomu I… No ale nic to. Rozdziałów starczy nam póki co do końca września, więc na razie nie macie się o co martwić, gorzej z nami, autorkami, bo, jak wspominała Kaori, dobrze byłoby napisać jak najwięcej (a najlepiej wszystko…) do końca wakacji. Parę pomysłów faktycznie jest, ale wykonanie ich to już inna sprawa… No cóż, postaramy się, bo wątpię, byśmy od października miały czas na pisanie. Trzymajcie kciuki, żebyśmy się sprężyły. Buziaki! Dziękuję wszystkim za odwiedziny i komentarze. :)

4 komentarze:

  1. Kyaaa! Kyaa! Pierwsza! Przeczytałam! O.o Ta jedna z pierwszych Czystokrwistych, pani Kaname miała w mandze takie słitaśne warkoczyki *.* Ciekawe czy Mariko też będzie takie mieć xdd Tak brzmiały moje ostatnie myśli, odbija mi x.x Chyba umieram... No, rozdział fajny! Taki... Kanamciakowy ;pp Sama też muszę się wziąć za sb, bo rozdział mam już napisany. Jeno teraz mi ilustracje narysować zostało -.-' To se macie fajnie! Ja we wrześniu już muszę ;_; Za co?!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przybyłam, przeczytałam, skomentowałam!
    Na więcej nie mam czasu ^^"
    Ave!
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka! Tu Koko! Zmieniłam login więc od dziś jestem Angel Kitty! (bardziej mi się podobało).

    Jejuśku... Nie miałam pojęcia, że ród Kuranów i Hiou mają ze sobą coś wspólnego... Świat jest pełen niespodzianek. To było takie słitaśne, o tym Namizawie. Fajnie wiedzieć, że więź pomiędzy dwoma rodami utrzymała się przez tyle lat (aż wzruszenie łapie za gardło :')). Muszę przyznać, że od strony, którą przedstawiłyście Kaname w tym rozdziale jest bardziej pozytywny, niż mi się wydawało. Jest takim jakby bohaterem tragicznym... Co do tej drugiej Mariko, to miła z niej osóbka :}

    Czekam na kolejny rozdział ;D

    Angel Kitty

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytane!

    Oprócz "biedny Kaname </3" nic nie przychodzi mi do głowy... Eh, szkoda mi go.
    A Mariko nie ufam. Nie wiem czemu, ale nie ufam jej. I tyle.
    Czy ja mam na bani i we wszystkim doszukuję się spisku, czy to, że Mari ma na imię tak, a nie inaczej i to, że Kaname nawiedza ją w snach ma ze sobą coś wspólnego? I to coś baardzo złego (w stylu, np. wskrzeszenia Mariko?)?

    Pozdrawiam i duuużo weny życzę- Andzik

    OdpowiedzUsuń