sobota, 3 sierpnia 2013

Vampire Night: rozdział XV - „Niezawinione cierpienie”


      Suzaku i Aya przybyli w końcu do Akademii. Nocna Klasa naturalnie wciąż była na nogach, więc nietrudno było księciu wyciągnąć Mariko na zewnątrz. Woleli porozmawiać z nią na spokojnie w lesie niż w budynku pełnym uczniów. Zdziwiona dziewczyna bez protestu dała się poprowadzić na jedną z polanek. Tam się zatrzymali i przez chwilę milczeli.
      - Więc… O co chodzi? - zapytała Mari, gdy żadne ze starszych nie kwapiło się do tego, by wyjaśnić bezceremonialne wypędzenie jej z dormitorium.
      - Mari-chan… Dziś było to feralne przesłuchanie, o którym ci wspominaliśmy - zaczęła niepewnie Aya. Wyglądała, jakby miała się zaraz popłakać, ponadto była bledsza niż zwykle. - Rzecz w tym, że z naszych umysłów wyczytano, jaką posiadasz moc…
      W lawendowych oczach Mariko skrzących się w świetle gwiazd niemal widać było obrazy scen z dzieciństwa, kiedy jej umiejętności wymykały się spod kontroli, zbierając przy tym krwawe żniwo. Wiedząc, co musi przeżywać córka, Aya ze łzami przytuliła ją, chcąc pokazać, że zawsze będzie przy niej. Jak mogła być taka głupia i pozwolić na to wszystko? Powinna była jakoś temu zaradzić, nieważne jak. Zarówno wydarzeniom sprzed dziesięciu lat, jak i tym obecnym.
      - Chcą zwalić wszystko na mnie? - spytała grobowym tonem Mariko.
      - Nie - odparł szybko Suzaku. - Chcą cię tylko sprawdzić. Ale nie masz przecież nic do ukrycia, więc na pewno nie będzie tak źle. Pewnie, stres jest, ale skoro jesteś niewinna, nie masz się czego obawiać, bez wątpienia szybko cię puszczą i będziesz mogła zapomnieć o sprawie - zapewniał.
      Och, gdybyście tylko wiedzieli!, jęknęła w duchu Mari. Przecież oni dowiedzą się o Kaname… I o tym, co do niego czuję… Abstrahując od wgłębiania się w moją przeszłość, której nigdy się nie pozbędę, bo chcąc nie chcąc jest częścią mnie… Nie znaczy to jednak, że chcę, by mi o niej przypominano!
      - To niesprawiedliwe, że cię w to wciągają - powiedziała Aya, z całych sił próbując się nie rozpłakać, by dodatkowo nie dobijać córki. - Już jutro masz się stawić, Suzaku cię tam zabierze. I wszystko będzie dobrze, kochanie, nic na ciebie nie mają, a to, co było kiedyś, nie ma w tej sprawie znaczenia, więc zostawią cię w spokoju - mówiła, chcąc zapewne pocieszyć również samą siebie.
      - Uhm - mruknęła tylko pod nosem Mariko, myśląc jednakże głównie o Kaname. To się porobi, kiedy świat się dowie, iż on jedynie upozorował swe samobójstwo! A co rodzice powiedzą o jej niechcianym uczuciu? Tata ją przecież zabije! Ależ nie, oczywiście nie zrobiłby tego. Ale gdyby dorwał Kurana… Oj, wtedy poleciałyby głowy.
      Przez kilkanaście minut rozmawiali jeszcze, a dokładniej to Suzaku i Aya starali się jakoś podnieść na duchu Mari, lecz w istocie ona wciąż siedziała w świecie własnych myśli. Po raz kolejny doszła do słusznego jak najbardziej wniosku, że życie jest naprawdę niesprawiedliwe. Mało kto z czystym sercem by się z nią nie zgodził.
      Jakiś czas później Aya poprosiła Suzue i Shuuseia o rozmowę na osobności. Zdumieni nieco, ale przekonani, że ma to związek z jakimś zadaniem dla nich, bez jakichkolwiek sprzeciwów udali się z nią w spokojne miejsce na skraju lasu.
      - Nie bardzo wiem, jak to powiedzieć - przyznała szczerze. - Otóż… Jedną z osób, jakie przesłuchiwałam, była Gizen Touma. Wówczas automatycznie pomyślałam o jej bracie, w końcu to on zabił mego tatę… Widzicie… - plątała się, jednocześnie wspominając okropne i bolesne chwile z przeszłości. - Ona tam wtedy była. W lesie nieopodal domu mojego najwcześniejszego dzieciństwa. Od początku współpracowała z Akujim. Nie wtrącała się w walkę czystokrwistych, ale pilnowała, by nikt im nie przeszkadzał…
      Owijała wszystko w bawełnę, jakoś nie mogąc zdobyć się na to, by wyrzucić z siebie wszystko prosto z mostu. Jednak rodzeństwo Namizawa doskonale zrozumiało, co miała na myśli, z jaką informacją do nich przyszła.
      - Więc to Gizen Touma-sama zamordowała naszego ojca? - spytał cicho Shuusei.
      Aya w milczeniu skinęła głową. Nie maskowała swych uczuć, jej towarzysze doskonale widzieli, jak bardzo to przeżywała. Byli jej za to wdzięczni. Mogła przecież zignorować takie wiadomości albo się nimi z nikim nie dzielić. Tymczasem wyznała im prawdę. Tajemnica sprzed lat została wreszcie rozwiązana…
      Po policzkach Suzu spływały łzy bezsilności, Shuusei wyglądał jak zbity pies. Nie mogąc się powstrzymać, Aya przytuliła ich do siebie, chcąc dodać im nieco otuchy. Wszyscy troje cierpieli, przypominając sobie okrutne wydarzenia, które na stałe zakorzeniły się w ich wspomnieniach.
***
      Trudno było jej zasnąć, ale jako iż położyła się dość wcześnie, zapadła w sen we względnie normalnej jak na wampiry porze.
      - Dowiedzą się wszystkiego! - wykrzyknęła z rozpaczą do Kaname, gdy tylko znalazła się w jego komnacie. - Wiesz, co się dzieje, prawda?
      - Oczywiście, że wiem - odparł. Milczał przez jakiś czas, intensywnie nad czymś myśląc. - Nie mogą poznać prawdy… - rzekł w końcu, ale raczej do siebie niż do Mari. Przechadzał się po pomieszczeniu i nawet w tych niby zwykłych ruchach dostrzec można było jakieś nieodgadnione dostojeństwo. Patrząc na to, Mariko na chwilę zapomniała o sprawie i dała się ponieść uczuciom, jakie wypełniały jej nieszczęśliwie zakochane, naiwne młode serce. Kuran tymczasem mruczał coś do siebie, to znów milczał jak zaklęty i tak naprawdę nie zwracał większej uwagi na towarzyszkę. - Chyba nie ma wyjścia. Może to i dobrze… - szeptał. Dopiero to dotarło do Mari, bowiem udało jej się wreszcie otrząsnąć z zamyślenia. - Wygląda na to, że jedno z twoich największych marzeń się ziści - oświadczył jej.
      Co miał na myśli? O jakim jej marzeniu mówił? Wątpiła, by chodziło o jego potencjalne uczucie do niej. Nie, „wątpiła” to zbyt lekkie określenie, ona po prostu wiedziała, że jest beznadziejnie zakochana i te emocje nigdy nie zostaną odwzajemnione. Zresztą jak mógł mówić o marzeniach w sytuacji, w której ich sekrety mogły ujrzeć światło dzienne? Nie da się przecież temu zapobiec. Chyba jedyne, co mogłaby zrobić, to wtajemniczyć mamę bądź Suzaku i błagać ich, by wymazali jej wspomnienia o Kaname. Ale… Och, jakże by tego nie chciała! Jej życie straciłoby sens… Była uzależniona od Kurana, czy tego chciała, czy nie. Gdyby go zabrakło, jej egzystencja wydawałaby się zwyczajnie pusta. Brakowałoby ważnego elementu. Wręcz nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Jednocześnie zaś po raz kolejny przerażała się, jak ważny stał się dla niej „jej duch”. Ach, to niemądre serce! Dlaczego wpuszczało do siebie takie osoby? Dlaczego jego kaprysem nie stało się zauroczenie w Minoru bądź kimkolwiek takim, byle nie w Kaname? Oj, lubiło robić Mariko na złość, bez wątpienia. Ale czyż nie inaczej było z wieloma innymi ludźmi i nie tylko? Czyż nieszczęśliwa, niespełniona miłość nie była jednym z najchętniej wybieranych wątków w literaturze, sztuce…? Kimże byłby Romeo bez swej Julii, Rhett Butler bez Scarlett O’Hary, Tristan bez Izoldy, Werter bez Lotty…? Ot, zwykłymi mężczyznami o różnych charakterach.
      Wracając do potencjalnego dopuszczenia matki bądź Suzaku do sekretu… Co by oni powiedzieli? Och, bała się choćby o tym myśleć! Pewnie, najgorsza mimo wszystko musiałaby być reakcja ojca, ale mama raczej też by tego wszystkiego nie pochwalała. A poza tym… Przecież nie może nikomu nic zdradzić, to by znaczyło złamanie zasad ustalonych przez Kaname! Mógłby wówczas skrzywdzić kogoś jej bliskiego! Ale jak niby chciał wybrnąć z tej podbramkowej sytuacji? Czy da się w ogóle cokolwiek zrobić…?
      - Nie myśl o tym, to moje zmartwienie - rzucił spokojnym tonem, a ona przeklęła go w duchu, irytując się znowu, że czystokrwisty ma wgląd w jej myśli. Jakież to było denerwujące, doprawdy!
      Uśmiechnął się ponuro pod nosem. Mariko kipiała ze złości, ale odetchnęła głęboko, policzyła do dziesięciu i wtedy nieco się uspokoiła.
      - Jaki więc masz plan? - zapytała chłodno.
      - Niebawem się dowiesz - zapowiedział, podchodząc do niej i kładąc jej dłoń na czole, jak zawsze, kiedy miał zamiar ją uśpić (czy raczej obudzić, gwoli ścisłości).
      - Hej, czekaj, przesłuchanie już jutro, jak chcesz niby czemukolwiek zaradzić, skoro już mnie stąd wypraszasz?! - wykrzyknęła, ale w odpowiedzi otrzymała jedynie jakby nieco pogardliwy uśmieszek.
      Nie wiedzieć czemu, tym razem nie obudziła się w swoim łóżku, po prostu spała dalej i nic jej się już nie śniło. Stan ten trwał przez jakiś czas - jaki, nie wiedziała, bowiem we śnie trudno jest dokonać prawidłowej oceny mijających chwil.
      Przebudzając się powoli, dziwiła się jak w transie, że zrobiło się jakby chłodno, a przecież niedziela oraz noc po niej miały być zdecydowanie ciepłe, a nawet wręcz upalne. Ziewnęła cicho i odruchowo chciała podciągnąć kołdrę i wówczas zorientowała się, iż nie ma jej nigdzie w pobliżu. Czyżby spadła jej z łóżka? Od lat jej się to nie zdarzyło. Zaraz jednak zauważyła, że wcale nie leży w swoim łożu w akademickim pokoju, lecz spoczywa na jakiejś kanapie. Natychmiast rozbudzona, zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Zamarła.
      Znajdowała się w kompletnie nieznanej jej komnacie pogrążonej w półmroku, jako iż oświetlała ją jedynie pojedyncza świeca ustawiona na niewielkim, eleganckim stoliku. Pomieszczenie nie miało okien i głównie przez to sprawiało nieprzyjemne wrażenie, Mariko przywykła wszak do budynków z oknami, dzięki którym wnętrza były zdecydowanie mniej duszne oraz przytulniejsze. W pokoju stało niewiele sprzętów - ot, sofa, na której siedziała, stolik ze świecą, jakaś pojedyncza meblościanka oraz… trumna. Najprawdziwsza kamienna trumna, jaką widywano w filmach o wampirach! Mariko zachłysnęła się powietrzem. Powoli docierało do niej, gdzie zapewne się znalazła. Nie mogąc jednak w to uwierzyć, uszczypnęła się mocno. Zabolało. Ależ to przecież niemożliwe, by przebywała właśnie w tym samym miejscu co Kaname! I to na jawie! Jakże niby miałaby się tu przenieść?! Nie umiała się teleportować, nie była ani czystokrwistą, ani dhampirem tego rodzaju co mama i Suzaku. Poza tym…
      Stop, nakazała sobie w myślach, próbując wyrównać oddech. To musi być sen… Ale z drugiej strony… Kaname powiedział przecież, że jedno z moich marzeń się spełni. Czy mógł mieć na myśli to, że… że ujrzę go na żywo…?
      Serce niemal stanęło jej ze stresu i wyczekiwania. Powoli wstała. Czuła, jak nogi się pod nią uginają. W ślimaczym tempie ruszyła w stronę trumny stojącej na kamiennym podwyższeniu.
      Bądź tutaj, nakazywała w duchu, idąc przed siebie z zamkniętymi oczami i wstrzymanym oddechem. Nie, poprawiła się zaraz, niech cię tu nie będzie, bo skonam!
      Wyczuwszy, że zbliżyła się do podestu, powolutku uniosła powieki. Wypuściła całe nagromadzone w płucach powietrze.
      Oniemiała, patrząc na Kurana z krwi i kości. Może sprawił to jakby podniosły nastrój chwili, ale zdała sobie sprawę, że na żywo młodzieniec podoba jej się jeszcze bardziej. Oto przecież zyskała dowód na to, iż on faktycznie istnieje. Nie wymyśliła go sobie, w żadnym razie. I z całą pewnością nie popełnił samobójstwa lata temu. Naprawdę, och, naprawdę kontaktował się z nią od ładnych paru tygodni, wybrał właśnie ją, chociaż tyle jest osób na świecie! Choć ona była jedyna w swoim rodzaju, sam tak powiedział. Niby prawda, ale jednak…
      Czuła się w dziwny sposób dumna i wyróżniona, choć jednocześnie uważała to za niezwykle głupie i dziecinne. Cóż jednak mogła zrobić? Uczuć wszak nie zmieni…
      Spał i wyglądał tak spokojnie… Dostojnie również, owszem, ale zarazem jakoś niesamowicie niewinnie - tak, jak wygląda się tylko podczas snu. Zdała sobie sprawę, że mogłaby wpatrywać się tak w niego godzinami. Zrozumiała już, jakim cudem rodzice mogą patrzeć na siebie nawzajem praktycznie bez końca i się przy tym nie zanudzić na śmierć.
      Niepohamowana chęć sprawiła, że jej prawa ręka automatycznie zbliżyła się do lewego policzka Kaname. Jakże mocno pragnęła dotknąć jego bladej skóry, tak idealnej, że gdyby sama podobnej nie posiadała, samo patrzenie na nią w jakiś sposób by bolało…
      Nim jednak zdołała go dosięgnąć, Kuran nieoczekiwanie otworzył oczy. Mariko chciała się cofnąć, ale zanim się spostrzegła, jej nadgarstek był już uwięziony w stalowym uścisku Kaname. Mimo zmęczenia był zdecydowanie szybszy i silniejszy od niej. Chcąc nie chcąc, musiała przyznać sama przed sobą, że jej się to podoba. Mężczyzna powinien być silniejszy, żeby kobieta czuła się przy nim bezpiecznie… To przecież na chłopcach ciąży większa odpowiedzialność związana z dbaniem o drugą osobę, przynajmniej pod pewnym względem. Nie, źle to ujmuję, zdążyła tylko pomyśleć, wtedy bowiem odezwał się Kuran.
      - Zdziwiona?
      - U-uhm - wyjąkała tylko. Naturalnie, że była zaskoczona! W najśmielszych snach nie spodziewałaby się przecież, iż dane jej będzie ujrzeć na żywo swego niedoszłego ukochanego. Wypełniało ją szczęście, choć miała świadomość, że rozsądniej byłoby się raczej bać albo chociaż zachować czujność, cokolwiek. Ona jednak niejako dryfowała na morzu niespodziewanej radości i wyróżnienia.
      - Musisz współpracować - nakazał. Bez zastanowienia pokiwała twierdząco głową. - Rozumiem, że cokolwiek by się nie działo, nie uciekniesz mi? - Potwierdziła żywo, choć znów nie zdążyła przemyśleć konsekwencji. A niechże się dzieje, co chce! Pal to licho, byle tylko mogła z nim jeszcze trochę pobyć. Z niechęcią zauważyła, że Kuran puścił jej przegub. - Nikt nie może się dowiedzieć o… naszych spotkaniach. - Skwapliwie przytaknęła i słuchała dalej. Przeszło jej przez myśl, iż zachowuje się jak idiotka, ale co miała zrobić? Więził ją albo magiczny wpływ czystokrwistego, albo jej własne uczucia, albo zarówno jedno, jak i drugie. - Poprzez „nikogo” rozumiem również twoją matkę i Shoutou. Sam zajmę się twoimi wspomnieniami, dlatego jesteś teraz tutaj, bowiem gdybym zrobił to poprzez sen, musiałabyś spać w trakcie przesłuchań, żeby nikt nie wyczuł zmian, a to przecież niemożliwe.
      Może więc ta cała pokręcona sytuacja z morderstwami na coś się przydała? Wszakże to dzięki temu było jej dane przebywać teraz w towarzystwie prawdziwego Kurana… Mariko zrugała się jednak za tak egoistyczne myśli i przeprosiła w duchu szczególnie Suzaku, który przecież stracił matkę.
      - To jednak, jak też parę innych spraw, wymaga dużej ilości energii, której obecnie nie posiadam - oświadczył spokojnym jak zwykle tonem. Czuła na sobie jego przenikliwe spojrzenie. Zadrżała, kiedy zdała sobie sprawę, o czym właściwie mówił Kaname.
      - Chcesz…? - Nie mogąc nazwać rzeczy po imieniu, niepewnym gestem wskazała na swoją szyję. Skinął głową. - O rety - wydusiła z siebie. Nikt nigdy nie poił się jej krwią. Mogliby to robić rodzice, ale po pierwsze, wystarczyło, że żywili się sobą nawzajem, po drugie, nie chcieliby w żaden sposób ranić córki czy zadawać jej bólu, po trzecie zaś… - Nie możesz! - wykrzyknęła przestraszona. - Wiesz, jaką moc posiadam! Nie wiadomo, czy moja krew nie zadziała na wampira jak trucizna! Nie chcę, żebyś…
      - Uspokój się - nakazał. - Nic złego się nie stanie. Twoja niecodzienna umiejętność może i przyswaja sobie łowieckie zdolności, ale nie ma to związku z samym piciem krwi.
      - Skąd wiesz? - szepnęła.
      - Po prostu wiem - odparł tylko. - Idąc takim torem myślenia, krew każdego Łowcy albo chociaż twojego ojca posiadającego nieprzeciętne zdolności mogłaby okazać się trująca, a dobrze wiesz, że tak nie jest. Zbliż się - rozkazał, jako iż chwilę temu Mariko odsunęła się od niego na kilka kroków. - Natychmiast.
      Nie była w stanie mu się sprzeciwić, choć jakaś jej część tego chciała. Bała się. Najzwyczajniej w świecie się bała! I o siebie, i o niego, słowem o wszystko, co mogło z tego wyniknąć. Ale potrzebował przecież jej siły, jeśli spał od jakichś dwudziestu lat… A prawdopodobnie tylko ona mogła mu pomóc.
      Naiwnie podetknęła mu rękę przed twarz, ale on zignorował ją, jakby to nie dorastało do jego godności, i szybkim, sprawnym ruchem przysunął do siebie całe jej ciało. Pisnęła ze strachu i zaskoczenia, a także z bólu, bo nieco się obiła o kamień, jako iż Kaname podniósł ją i posadził obok siebie. Nie w trumnie, lecz na podeście, oczywiście.
      Chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bowiem Kuran zbliżył twarz do jej szyi. Poczuła na skórze jego język, a chwilę później jej ciało przeszył ból, gdyż czystokrwisty wbił w nią kły. Jakimś cudem zauważyła też, że z jednego z jej ramion opadło ramiączko koszuli nocnej. Chciała to poprawić, stresując się, iż ciuszek za bardzo się osunie, był niestety dość luźny, co w tej sytuacji było nieco niepokojące… Nie udało jej się jednak, ból okazał się zbyt doskwierający, ponadto zaś Kaname skutecznie ją unieruchamiał. Nawet gdyby chciała mu się wyrwać, w życiu by się jej to nie udało. Przygniatał ją potęgą w każdym znaczeniu tego słowa, czuła się jak malutkie dziecko w szponach mocarza, który może z nią zrobić, co tylko by mu się podobało. Jednocześnie wszystko to było dziwnie podniecające. Mariko wstydziła się tego typu odczuć, ale przecież nad emocjami się nie panuje, nie w tym stopniu…
      Ach, niech sobie pije, skoro tego potrzebuje. Mimo tego, że ona przez niego cierpi… Niech wykorzysta jej energię, ona się obejdzie bez jakiejś jej części. Niech to trwa, niech trwa i nigdy się nie kończy… Gdyby zaraz umarła, śmierć nie wydawałaby się jej szczególnie okrutna. Czyż nie spoczywała w ramionach tego, którego pokochała, choć okoliczności do zbyt romantycznych nie należały? Czyż nie dostąpiła zaszczytu poznania Kaname jako jedyna ze swojego pokolenia? Czyż nie znalazła się bliżej niego niż nawet wielu z jego starych przyjaciół?
      Dopiero kiedy oderwał wargi od jej szyi, zauważyła, jak bardzo jest zmęczona. Słaniałaby się na nogach, gdyby stała. Na szczęście jednak wciąż ją trzymał. Niech tylko nie puszcza, bo chyba by zemdlała…
      I tak jednak na kilka minut straciła przytomność. Gdy się ocknęła, z zadowoleniem spostrzegła, że cały czas przebywa w ramionach Kurana. Och, niechże ta chwila trwa wiecznie… Zapewne to się nie powtórzy, a tak dobrze jej z nim było. Objęcia Minoru nie dorastały temu do pięt. Pewnie, gdyby kochała Oshimę, to jego uścisk byłby tym najbardziej pożądanym i lubianym, ale tak przecież nie było, niestety. Miała zatem prawdopodobnie jedyną okazję, by nacieszyć się bliskością ukochanego. Nieśmiało przechyliła lekko głowę, by spoczęła ona na jego torsie. Tu było jej miejsce, tu powinna zostać na zawsze…
      Wyczuł chyba, że czuje się już lepiej, bo bezlitosny odsunął ją od siebie. Mariko miała ochotę się z tego powodu popłakać. Dlaczego on jej do siebie nie dopuszczał? Yuuki umarła przecież dawno temu, czy on nie mógłby teraz łaskawie poczuć czegoś do niej? Wiadomo, rodzice nie byliby zachwyceni, ale czy to jest najważniejsze? Co z jej uczuciami i marzeniami, pragnieniami i najskrytszymi snami?
      Siedzieli obok siebie, on wciąż w wyściełanej miękkimi materiałami trumnie, a ona na kamiennym podeście. Czuła na szyi i dekolcie trochę zasychającej krwi, ale nic nie zrobiła, by się jej pozbyć. Zapomniała też zupełnie o opadającym ramiączku, na szczęście jednak, choć koszula trochę się osunęła, nie odkryła niczego, czego nie powinna.
      - Jak się czujesz? - spytała cichutko. Wyglądało jednak na to, że miał rację twierdząc, iż jej łowieckie moce nie wpływają na skutki picia jej krwi. Nie odezwał się, ale wyczytała odpowiedź z wyrazu jego twarzy. Coś kazało jej sądzić, iż posoka krążąca w jej żyłach mu smakowała. Ucieszyła się nieśmiało z tego powodu. Zawsze coś, czyż nie? Mógł przecież czuć obrzydzenie, a tak na pewno nie było, nie zamaskowałby tego w taki sposób.
      - Jest w tobie więcej Hiou niż się spodziewałem - rzekł ledwo dosłyszalnie jakby w zamyśleniu. Nie spytała, co dokładnie miał na myśli, choć miała na to ochotę. Wyczuła jednak, iż nawet gdyby zapytała, nie odpowiedziałby. Znała go już na tyle dobrze, by się tego domyślić.
      Przez jakiś czas Kaname milczał jak zaklęty. Wyglądał, jakby błądził wśród odległych wspomnień, Mari miała wrażenie, że brązowe oczy zaszły mu mgłą. Co sprawiło, iż tak po prostu nagle odpłynął…?
      Po raz nie wiadomo który zapragnęła z całego serca, by Kuran opowiedział jej coś o sobie, dał się wreszcie poznać. W dalszym bowiem ciągu praktycznie nic o nim nie wiedziała. Ot, suche fakty, które na niewiele jej się tak naprawdę zdały. Oczywiście była wdzięczna Hanashi i Keiowi, że poszperali w archiwum Łowców, ale niewiele wniosło to do sprawy. Nie pozna przecież myśli i emocji Kaname, czytając o jego przeszłych czynach i rolach, potencjalnych na dodatek.
      Ocknął się tak nagle, że niemal się przestraszyła. Bezceremonialnie położył obie dłonie na jej głowie.
      - Co zamierzasz zrobić? - spytała, ale nie doczekała się odpowiedzi. No tak, nie była przecież nikim ważnym, Kaname mógł ją sobie ignorować do woli! Choć zdenerwowana, nie protestowała. I tak nic by to nie dało, zresztą z jakiegoś powodu ufała mu, chociaż miała świadomość, że nie powinna tego robić.
      Poczuła jakby delikatne ciepłe mrowienie. To było niespodziewanie miłe uczucie, tym bardziej, że brało się przecież z dotyku Kurana. Nie wiedziała, co dokładnie robi, ale na pewno bardzo się skupiał na wykonywanych czynnościach, wyglądał na poważnego.
      - Nikt teraz nie wyczyta niczego, co ma związek ze mną - oświadczył po jakimś czasie. - Oczywiście dobrze by było, gdybyś podczas przesłuchania nie myślała o mnie za dużo, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń…
      Zarumieniła się i spojrzała gdzieś w bok. Trudno będzie jej o nim nie myśleć…
      - Ale nie wymazałeś niczego? - zapytała cicho, nie chcąc za żadne skarby stracić czegokolwiek, co wiązało się z „Kanamciem”, jak go nazywała Hana. Kiedy Mari o niej pomyślała, poczuła się, jakby nie widziała się z kuzynostwem od wieków.
      - Zauważyłabyś, gdybym to zrobił. Twój umysł pozostał nienaruszony dla ciebie, za to wiele ukryje przed innymi - odparł jakby lekko znudzony, a ona skinęła tylko głową.
      Chciała wstać, ale zakręciło jej się w głowie. Wtedy przeszło jej przez myśl, że skoro tutaj jest, być może pierwszy i ostatni raz w życiu, mogłaby skosztować krwi zdolnej pokonać zupełnie jej pragnienie. Głód bowiem może zaspokoić tylko krew osoby, którą się kocha, to odwieczna prawda wampirzego świata. Ona zaś tylko od czasu do czasu miała teraz możliwość napicia się życiodajnego płynu od mamy bądź taty, musiała utrzymywać jasność umysłu dzięki tabletkom… Nikt ich nie lubił, ale spełniały swoje zadanie, więc wszyscy uczniowie Nocnej Klasy grzecznie stosowali się do reguł…
      - Jedno spełnione marzenie dziennie ci wystarczy - mruknął Kaname, jak zwykle w jakiś sposób czytając jej w myślach. Pewnie, wiedziała, że zapewne nie zgodziłby się, by go ugryzła, ale miała na to taką ochotę, tak nieprzepartą chęć… Zamrugała oczyma, by pozbyć się napływających łez zawodu. - Pora się pożegnać. Połóż się i spróbuj jak najszybciej zasnąć. Musisz wrócić do Akademii nim nastanie noc.
      Łatwo powiedzieć, pomyślała ponuro. Spełniła jednak polecenie i powoli udała się na kanapę. Nogi miała jak z waty, ale trudno. Położyła się i zamknęła oczy. Naturalnie pragnęła dłużej zostać w towarzystwie Kurana, a także dowiedzieć się czegoś o nim i o miejscu, w którym się znalazła - a także o sposobie, w jaki przeniosła się z Księżycowego Dormitorium do tej komnaty - ale miała świadomość, iż Kaname niczego jej już nie wyjaśni. Poznała to po wyrazie jego twarzy i tonie, jakim się do niej zwracał.
      Niezwykle trudno jej było zasnąć, tym bardziej, że czuła się przytłoczona wyczuwaniem na sobie jego przeszywającego spojrzenia, które nic, tylko ją ponaglało. W końcu jednak poczęła osuwać się ku objęciom Morfeusza. Zdało jej się, iż usłyszała imię „Seiren”, ale przekroczyła już wówczas granicę między snem a jawą, więc nie wiedziała potem, czy to się jej aby nie przyśniło.
      Jakiś czas później obudziła się tam, gdzie powinna, czyli w swym łóżku w należącej do niej komnacie akademika Nocnej Klasy. Był już wieczór i pewnie ktoś zdążyłby już ją obudzić, gdyby mieli dzisiaj zajęcia. Na szczęście jednak było wolne. Niestety, nie mogła na spokojnie przemyśleć tego, co przeżyła, a co zdawało się teraz jedynie pięknym snem, bowiem przypomniała sobie, że oto nastała noc jej przesłuchania. Niedługo powinna powoli zbierać się do wyjścia…
      Wstała nieco otępiała i wciąż lekko osłabiona. Podeszła do lustra i zachłysnęła się powietrzem. Jak dobrze, że nikt tu nie wszedł, pomyślała, wpatrując się w zakrwawioną nieco skórę i koszulę nocną. Oprócz tego jeszcze coś jej nie pasowało, ale dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co to było.
      Otóż na szyi błyszczał srebrny wisiorek z rubinową zapewne niewielką różyczką pyszniącą się poniżej obojczyków. Nie miała przecież takiego naszyjnika! Ale jakże był piękny… Dotknęła go delikatnie, jakby bojąc się, że mogłaby go popsuć.
      Różyczka. Rosie.
      Uśmiechnęła się smutno, a po jej policzkach spłynęło kilka samotnych łez. Już pewniej ujęła różę w obie dłonie, zamykając oczy i wspominając widok i zapach prawdziwego Kaname. Czym zasłużyła sobie na taki cudowny prezent od niego? No tak. Nie chciała się łudzić, że to z powodu wdzięczności czy sympatii. Racjonalny głosik w jej głowie oświadczył chłodno, że to tylko i wyłącznie dowód na to, że wszystko, co się działo w niedzielę, było prawdziwe, więc w żadnym wypadku nie wolno jej nikomu o niczym wspominać, oznaczałoby to przecież złamanie surowych zasad…
      Zastanawiałaby się dalej nad tym i nad wieloma innymi sprawami, ale wówczas usłyszała, że ktoś zbliża się do jej drzwi. Przerażona nadludzko prędko zamknęła się w łazience i szybko puściła wodę.
      - Mari-chan? - rozległ się głos Suzaku w tym samym momencie co jego pukanie.
      - Kąpię się, zaraz do ciebie przyjdę! - odkrzyknęła.
      - Ach, dobrze - odparł, po czym oddalił się.
      Odetchnęła z ulgą, choć spodziewała się, że Shoutou przejrzał jej fortel, przynajmniej po części. Co jednak miała zrobić? Nie mogłaby pokazać mu się umazana krwią! Miała nadzieję, że skoro zdążyła ona porządnie zakrzepnąć, nikt jej nie wyczuje.
      Oporządziła się błyskawicznie, myjąc zarówno ciało, jak i piorąc koszulę nocną, przynajmniej prowizorycznie, resztą zajmą się pokojówki.
      Stwierdziła, że w żadnym razie nie zdejmie z szyi wisiorka od Kaname, choć nie oznaczał on przecież tego, co by chciała, schowała więc go tylko pod bluzkę. Ubrała póki co bordową spódniczkę i beżową koszulkę, wiedząc, iż niedługo i tak będzie musiała się przebrać w jakąś elegancką sukienkę. Na myśl o przesłuchaniu zadrżała. Czy Kuranowi udało się osiągnąć cel? Ona o wszystkim pamiętała i choć tak właśnie miało być, nie mogła mieć pewności, że komuś innemu nie uda się wyczytać w jej umyśle czegoś podejrzanego. I tak przecież przez wzgląd na swoje niechciane moce była idealnym wręcz kozłem ofiarnym… Ale mimo wszystko nie robiła nic szczególnie złego. Zgoda, utrzymywała w tajemnicy spotkania z niby zmarłym Kaname, ale nic więcej. Ze swoich okropnych zdolności przecież nie korzystała.
      Spotkała się z Suzaku, Suzue, Shuuseiem i Marią i zapewniła, że wszystko z nią w porządku, wszyscy oni orientowali się bowiem w sytuacji. Wtedy przejął ją Minoru, ale po krótkich wyjaśnieniach powiedziała, że przed wyjściem chce pobyć trochę sama, więc wróci do pokoju. Posłał jej pokrzepiający uśmiech i oświadczył, iż ją odprowadzi.
      Cmoknął ją przed drzwiami. Chyba się do tego przyzwyczaił. Wówczas również jego wzrok napotkał w jakiś sposób uwolniony spod bluzki naszyjnik.
      - A cóż to? - zainteresował się.
      - Jakby ktoś pytał, dostałam go od ciebie, zgoda? - rzuciła szybko, zanim zdążyła pomyśleć. Miała nadzieję, że nie będzie na nią zły. On jednak tylko uśmiechnął się jakby ponuro i skinął głową. - Dziękuję.
      Zostawił ją, więc zamknęła się w pokoju. Nie była w stanie logicznie myśleć, jak głupia denerwowała się nadchodzącym przesłuchaniem. Och, jakież to okropnie stresujące! Dlaczego musiała to znosić? Nie ma co, wszyscy uwzięli się na jej rodzinie, uczepili się ich jak rzep psiego ogona, doprawdy!
      Aby choć trochę się rozluźnić, sięgnęła po coś, co nazywała pamiętnikiem, ale w istocie przypominało raczej starą dość księgę. Dzięki temu jednak nikomu nigdy nie przyszło do głowy, by po to sięgnąć. Podobne tomiszcze, całkowicie już wypełnione, zapisała w ciągu ostatnich kilku lat, spisując w nim historię rodziców i innych krewnych oraz przyjaciół. Tekst opatrzyła niektórymi obrazkami i szkicami mamy. Pracując nad swym dziełem, szczegółowo wypytywała wszystkich o ich historie, a następnie przelewała je na papier, o czym jednak nikt nie miał pojęcia. Kiedy skończyła, opatrzyła księgę tytułem „Vampire Knight”, jako iż uważała, że określenie to świetnie pasuje do takich osób jak jej ojciec, dziadek Kage czy Suzaku, a nawet Hanabusa, a każdy z nich często przewijał się w książce. Szczególnie tata, bowiem przeżycia rodziców z czasów licealnych i nie tylko znała przecież najlepiej.
      Jedynie w pamiętniku pozwalała sobie na uchylanie rąbka tajemnic, którymi nie mogła się z nikim podzielić. Kaname zapewnie wiedział o jej literackich zmaganiach, ale bardzo starała się pisać raczej ezopowym językiem, więc potencjalny postronny czytelnik nie zorientowałby się, z czym właściwie się zaznajamia. Po prawdzie odebrałby to pewnie jako amatorską powieść fantasy. Ponadto dziennik był zawsze świetnie schowany, Mariko nigdy w życiu nie zostawiłaby go na wierzchu. Spaliłaby się ze wstydu, gdyby ktoś go przeczytał, był zbyt osobisty, jak to zresztą bywa z pamiętnikami.
      Zapisała szybko kilka stron, skupiając się na swoich emocjach. Nieraz już jej mówiono, że gdyby tylko chciała, mogłaby napisać książkę, choć zapewne wyszłoby z tego coś w stylu taniego romansidła, młodzieżowej fantastyki bądź pełnej patosu tragedii.
      Zerknęła na zegar i ze zgrozą spostrzegła, że już za kilka minut powinna stawić się w salonie, gdzie ma się spotkać z Suzaku. Niezmiernie szybko przebrała się i uczesała, wbiła się w szpilki, po czym zbiegła na spotkanie. Otoczyło ją kilkoro osób, życząc powodzenia i zapewniając, że są po jej stronie, a ona, zdolna tylko do słabego uśmiechu wyrażającego wdzięczność, nieco dłużej niż zwykle trwała w ramionach Minoru. Chciała, by ktoś był zdolny obronić ją przed całym złem tego świata, ale wiedziała jednocześnie, że nie może tego wymagać od Oshimy. Ich związek był wszak tylko teatrzykiem… Nie miała prawa chcieć od niego czegokolwiek. Niechętnie się więc od niego oderwała, po czym wraz z Shoutou opuściła budynek. Po drodze do bramy Akademii Kurosu spotkała kuzynostwo oraz przybranych dziadków i Deichiego. Próbowali ją pokrzepić, więc podziękowała cicho. Odprowadzono ich do końca i pożegnano wylewnie, jakby rozdzielano ich na dłużej, a nie na ledwie kilka godzin.
      Suzaku złapał Mari za rękę i teleportował ich przed budynek będący siedzibą Nowej Rady. Mariko ujrzała go po raz pierwszy, choć znała go nieco z opowiadań Ayi. Nie uważała go jednak za ładny, był zbyt… wampirzy. Innymi słowy, pozbawiony okien, mający klimat z niby to nastrojowych horrowatych filmów, przytłaczający. Prowadziła do niego mosiężna brama, za nią zaś znajdowała się brukowana dróżka, po obu stronach której rosły porządnie przystrzyżone krzewy, a także bliżej nieokreślone kwiaty. Mariko nie znała się na ich odmianach. Suzaku pewnie by wiedział, co to za rośliny, ale nie miała ochoty rozmawiać o florze w takich okolicznościach.
      Rodzice doskoczyli do niej już na progu, przytulając ją i zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Mruczała coś w odpowiedzi pod nosem, nie myśląc już o niczym, tylko o tym, jakie to przerażające. Żałosna mała uczennica otoczona szychami wampirzego świata, cudnie.
      Nie zauważyła nawet, kiedy zaprowadzono ją do pomieszczenia będącego zapewne salą obrad. Z opowieści Suzaku wiedziała, jak wyglądała wczoraj, więc zdziwiła się i przeraziła, gdy ujrzała, że ponownie zmieniono układ krzeseł. Fotel dla przesłuchiwanego stał samotnie niedaleko jednej ze ścian, zaś reszta wygodnych siedzisk znajdowała się naprzeciwko. Ustawione były w półkole, było ich kilka rzędów. Na razie posadzono ją z boku pierwszego, między zestresowanymi rodzicami, ale wiedziała, iż lada moment ktoś wywoła ją na środek.
      Czystokrwiści zajęli miejsca obok Ayi, zaś przedstawiciele arystokracji, szlachty i zwykłych wampirów należących do Nowej Rady kolejne rzędy. Isaya stał póki co na środku i witał wszystkich serdecznie, mile zwracając się także do Mariko i Zero. Nie potrafiła jednak tego docenić, była zbyt przerażona.
      Potem pałeczkę przejął ojciec Hanabusy, Nagamichi Aidou, któremu chyba bardzo spodobała się rola prowadzącego. Zapewne Hanabusa sporo odziedziczył po ojcu, nie tylko kolor włosów. Nie zastanawiała się nad tym dłużej, bowiem nadeszła jedna z tych chwil, których tak się bała. Wywołano ją na fotel.
      Drżąc zajęła miejsce. Starała się nie patrzeć na tłum spoglądających na nią mniej lub bardziej nieznajomych osób ani, tym bardziej, na przejęte miny rodziców. No, oboje starali się schować emocje pod maskami, ale ona znała ich zbyt dobrze, by ich nie przejrzeć.
      - Zapraszam Kimie Hanadagi-sama - rzekł Nagamichi.
      Mogło być gorzej, pomyślała Mariko. Mógł się jej przecież trafić jakiś mężczyzna, a to z jakiegoś powodu stresowałoby ją jeszcze bardziej. Nie czuła się zbyt swobodnie w towarzystwie starszych i nieznanych przedstawicieli płci przeciwnej.
      Kimie, którą zobaczyła dziś po raz pierwszy, uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco. Mari chciała odwzajemnić uśmiech, ale, zdjęta strachem, nie była w stanie. Hanadagi tymczasem stanęła za fotelem, po czym delikatnie przyłożyła dłonie do jej głowy - w taki sam sposób, jak ostatniego dnia zrobił to Kaname. Skarciła się szybko w duchu, miała przecież o nim nie myśleć. Tylko jak to zrobić? Przecież nie panowała nad tym… Ze wszystkich sił starała się więc skupić na posadzce komnaty, ot tak, by czymkolwiek zaprzątnąć umysł.
      Jakieś parę minut później automatycznie zdziwiła się, że już po wszystkim, przynajmniej jeśli chodzi o pierwszego „śledczego”, jak nazywała ich w duchu. Aidou zaś oznajmił, iż następną osobą, która ją sprawdzi, będzie Gizen. Zapewne dorośli nie chcieli jej za bardzo straszyć, dlatego przezornie wybrali na jej „detektywów” łagodną kobietę oraz czystokrwistą wyglądającą słodko i niewinnie, zupełnie jak dziecko. Mariko zastanawiała się, ile każda z nich może mieć lat.
      Sprawdzanie myśli i tym razem poszło dość żwawo, nastąpił więc czas na sprawozdanie.
      - Mariko-chan jest niewinna - oświadczyła Kimie. Gizen potaknęła. - Jest jednak pewna niepokojąca sprawa w związku z mocami tej dziewczynki - powiedziała zgromadzeniu. Mariko wcisnęła się głębiej w fotel. - Otóż…
      - Dzięki tym zdolnościom bez wysiłku zdołała zabić nowonarodzoną wampirzycę Poziomu E. I to w wieku zaledwie kilku lat - wbiła się w zdanie Touma, widząc, iż Kimie niechętnie o tym mówi.
      - Niestety - przyznała Hanadagi. - Mimo wszystko jednak zrobiła to nieumyślnie, a poza tym w obronie własnej.
      - Wydarzyło się to niemal dziesięć lat temu, nie ma więc związku z naszym śledztwem, chciałyśmy jednak, by świadomość, do czego w razie niebezpieczeństwa zdolna jest Mariko-chan, ujrzała światło dzienne.
      - Nie zapomnijmy jednak, że od tamtego czasu Mariko-chan ani razu nie użyła swoich mocy - rzekła ganiącym Gizen tonem Kimie. - Dlatego więc myślę, że powinniśmy dać jej spokój, wystarczająco się już dzisiaj nastresowała.
      Jak zwykle, gdy mowa była o czynie, który popełniła tak dawno temu, do oczu Mari napłynęły niechciane łzy. Wstała i ruszyła ku rodzicom. Z ulgą wpadła w troskliwe ramiona matki.
      Nie bardzo docierało do niej, co się później działo. Oczyszczono ją z zarzutów, nikt też ani słowem nie wspomniał o Kaname, więc pewnie Kuranowi udała się jego mentalna sztuczka. Śledztwo znowu stanęło w miejscu i każdy chyba zaczął poważnie wątpić w to, iż kiedykolwiek posunie się naprzód.
***
      Zdziwiła się. Spodziewała się, że gdy zaśnie, spotka się z Kaname. Tymczasem zaś zauważyła, że stoi na ukwieconej łące i jak okiem sięgnąć, wokół nie było żadnych oznak cywilizacji. Ot, góry i lasy w oddali, błękitne niebo nad nią, zielony pejzaż dookoła.
      Pomyślała więc, iż pewnie to sen w stylu tego, w którym Kuran ją pocałował. Niemal już widziała, jak przychodzi do niej z którejś strony, przystojny i niedostępny…
      Tak się jednak nie stało. Owszem, ktoś się pojawił, ale bynajmniej nie Kaname. Była to kobieta. Niezwykle piękna, pełna majestatu, ale jednocześnie wyglądająca bardzo sympatycznie. Proste, praktycznie białe włosy kołysały się na wietrze, łagodne różowawe oczy lśniły w subtelnym świetle słońca. Ubrana była w prostą brązową sukienkę, która zdecydowanie nie zdawała się jej godna, choć kobiecie najwyraźniej zupełnie to nie przeszkadzało.
      - Witaj, Mariko-chan - przywitała się. Miała naprawdę miły dla ucha głos, trudno byłoby się jej bać, mimo iż promieniowała jakąś nieodgadnioną potęgą podobną do tej Kurana. - Nazywam się Mariko Hiou, jesteśmy więc imienniczkami.
      Uśmiechnęła się, a Mari otworzyła buzię ze zdziwienia, z czego jednak nie zdała sobie sprawy. Czy to możliwe, że stała przed tą sławną Mariko, dzięki której powstali Łowcy? Nie, to byłoby chyba zbyt piękne i niesamowite…
      - Jestem twoją przodkinią, w pewnym sensie podwójną… - dodała.
      - Więc… To ty stworzyłaś Łowców…? - wyjąkała Mari. Z powodu usłyszanego nazwiska oczywiste było, iż to niezwykle daleka krewna rodu jej matki, ale skoro mówiła o podwójnym pokrewieństwie…
      - Owszem, to właśnie ja.
      Nie mieściło jej się to w głowie. Miała oto przed sobą wręcz legendę! Czystokrwistą wampirzycę żyjącą tysiące lat temu, tę, która poświęciła życie, by dać ludziom możliwość obrony przed silniejszymi od nich wampirami… Rodzice nieźle by się zdziwili, gdyby dowiedzieli się, z jakiego rodu pochodziła „bogini” Łowców! Ach, jak to się wszystko ze sobą łączyło! Może to związek Mariko Hiou z pierwszymi Łowcami umożliwił kilkadziesiąt lat temu zejście się Ayi i Zero? Bo czemu by nie? Przeszłość, nawet ta najdawniejsza, często w niewiadomy sposób może wpływać na losy ludzi i nie tylko…
      - Cieszę się, że wreszcie udało mi się z tobą skontaktować - rzekła dostojna kobieta. Więc próbowała tego wcześniej?, zdziwiła się nastolatka. - Obawiam się, że popełniamy wielkie błędy… - mruknęła jakby do siebie i Mari nie wiedziała, kogo ma na myśli. Siebie i ją, a może kogoś innego? - Tak mi przykro, że zostałaś w to wszystko wplątana. To twoje niezawinione cierpienie… Kaname nie powinien był cię wykorzystywać…
      Nie rozumiała do końca, o czym właściwie mówiła Hiou, ale usłyszawszy imię Kurana, podpięła wszystko do sprawy „ich” snów. A co z tym cierpieniem? Czyżby przodkini wiedziała o uczuciach, jakimi Mari obdarzyła Kaname? A może uważała, że nie lubi „koszmarów”, w których się spotykają? Albo dowiedziała się skądś o tych okropnych przesłuchaniach?
      - Naprawdę czuję się winna - oznajmiła kobieta z bólem i wyrzutami sumienia malującymi się na twarzy. Utkwiła wzrok w dziewczynie. Obie patrzyły na siebie przez kilka długich minut, podczas których tworzyła się więź, której Mari póki co nie mogła zrozumieć, czuła jednak, że jest ona szalenie ważna.
      - Wiesz o wszystkim…? - zapytała wreszcie.
      - Tak. O wszystkim. - Szczególnie mocno zaakcentowała ostatnie słowo. - Nawet o tym, o czym ty nie wiesz…
      Mari zdziwiła się. O czym nie wiedziała? Pomijając to, co działo się w umyśle Kurana…
      I wtedy po raz kolejny jakaś nieśmiała myśl zaplątała się w którymś zakamarku jej głowy. To zdecydowanie było niezwykle istotne, pojawiało się już kilkakrotnie, ale nigdy nie chciało dać się poznać, odkryć…
      Znowu uciekło! Co to mogło być? Co to za myśl, od której, zdaje się, tyle zależy?
      - Obawiam się, iż lepiej byłoby, gdybyś nie drążyła tego tematu… - szepnęła ze smutkiem Hiou. A więc i ona czytała z niej niczym z otwartej księgi?
      - Co takiego wciąż mi umyka? - zapytała Mari, jak gdyby rozmawiała z kimś, kogo od dawna już znała. I może w pewien sposób tak właśnie było? Bądź co bądź to jej przodkini…
      - Wybacz, nie mogę ci powiedzieć, nie mam serca. Jednakże jeśli jesteś przekonana, że chciałabyś dostać wskazówki…
      - Chcę! - wbiła się jej w słowo dziewczynka.
      - Jeżeli zastanowisz się nad swymi spotkaniami z Kaname, ich terminami i przebiegami, wypowiadanymi słowami… Wówczas być może zrozumiesz tego, który cię odwiedza. Oraz to, co wciąż ci umyka. Ale aby zrozumieć Kaname, musisz go naprawdę poznać.
      - W jaki sposób? On nie chce zdradzić mi żadnych swych sekretów! - pożaliła się Mari. - Gdzie mam znaleźć odpowiedź?
      - Poszukaj jej we śnie - odparła tajemniczo Mariko.
      - Co masz na myśli? - szepnęła.
      - Idź spać najwcześniej jak się da. Zadbaj o to, by nikt ci nie przeszkadzał. Zamknij drzwi na klucz, pozbądź się wszelkich uczuć i myśli, wycofaj zmysły. Pozwól ciemności się objąć, stań się jednością z mrokiem, by to, czego pragniesz, się rozjaśniło.
      Miała zupełny mętlik w głowie. Nie rozumiała dokładnie, o co chodziło Mariko, jednak zdecydowała, że posłucha jej rad. Chciała jeszcze o coś spytać, lecz gdy podniosła głowę, od kilkunastu sekund opuszczoną, kobiety już nie było.
      Westchnęła cicho. Chcąc nie chcąc, chwilę później się obudziła.








***
Yo, tym razem tu Kao. Ze względu na późną godzinę i nieobecność Ayi, która zawsze dodaje rozdziały, mogą być jakieś tam błędy, ale już ona się postara o naprawienie ich, gdy tylko wróci z działkowania z Suzu! Oyasumi, minna! :*

14 komentarzy:

  1. Hejka, tu Koko, pisałam już w poprzednim rozdziale.

    I mamy to całe przesłuchanie... Wiedziałam, że oczyszczą Mariko z zażutów, ale wnerwia mnie ten przeklęty Kuran. Jak on mógł wgryść się w szyję Mari?! To nie dopuszczalne! Bardzo jestem ciekawa co on planuje. Zastanawia mnie też jak Mariko może go bliżej poznać... Przecież ten facet to żywy mór. Jak ona się teraz z tego wszystkiego wyplącz, to nie wiem...

    Wow, napisałam więcej niż wcześniej! W końcu jakiś pozytyw w tym szarym życiu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też Kuran irytuje, ale co zrobić... Ktoś musi nakręcać akcję ^^'

      Gratulacje :) Oj, postaraj się, a nie będzie takie szare (przyganiał kocioł garnkowi...) ;)

      Usuń
  2. Eh, przepraszam za brak komentarza pod poprzednim rozdziałem, ale ostatnio krucho u mnie z dostępem do internetu...


    Kaname! Nie no miłość mojego życia jest okrutna (ale za to jaka przystojna!) :'( Ale... ja od zawsze wiedziałam, że on coś knuje, a Mari ma jakiś związek z "tą" Mariko! No po prostu czułam to od pierwszego snu Mari!
    Przesłuchanie, brr... jak na komisariacie. Eh, ale dobrze, że nic się nie wydało.

    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!

    Pozdrawiam i weny życzę- Andzik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, u mnie też.

      Jak możesz kochać takiego okrutnika? ;(

      Publikacja już jutro :* Buziaki!

      Usuń
    2. Kochana, miłość nie wybiera, a że on jest taki... królewski, władczy, dostojny i w ogóle taki... niach! No nic nie poradzę, to mój mąż. I tyle.

      To sobie poczytam w końcu~!

      Usuń
    3. Hai, hai...
      Poczytasz, poczytasz, i to sporo o swoim mężu :P

      Usuń
  3. No i nie dodało mi komentarza -.-' Głupi net. W każdym bądź razie robi się coraz ciekawiej. To chciałam w skróci powiedzieć w moim przydługawym niedodanym komentarzu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uroki internetu -.-' Cieszę się, że się podobało :)

      Usuń
    2. O, wróciłaś O.o Ja to mam wyczucie czasu ^^' Jak było? =)

      Usuń
    3. Było fajnie ;) Wrócić wróciłam, ale tylko na kilka dni ^^'

      Usuń
    4. Ano... Myślałam, że trochę pogadamy ;( Ale grunt, że wróciłaś w jednym kawałku xdd Bo bym nie wiem, co bez cb bym zrobiła ;* Dzięki twojemu blogowi poszperałam trochę w moim i to co nie chciało mi się zrobić, chociaż trochę zmieniłam ^^

      Usuń
  4. Veni, vidi, vici (łac. „Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”)
    Dopadłam neta, przeczytała i pozostawiam po sobie komentarza.
    Ave!K.L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Zrozumiałam to, pamiętam owe słowa jeszcze z gimnazjum :D

      Usuń
  5. Nominowałam Was do VERSATILE BLOGGER ;) Więcej informacji na: http://vampireknightopowiadanie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń