Suzaku i Aya przybyli w końcu do Akademii. Nocna Klasa
naturalnie wciąż była na nogach, więc nietrudno było księciu wyciągnąć Mariko
na zewnątrz. Woleli porozmawiać z nią na spokojnie w lesie niż w budynku pełnym
uczniów. Zdziwiona dziewczyna bez protestu dała się poprowadzić na jedną z
polanek. Tam się zatrzymali i przez chwilę milczeli.
- Więc… O co chodzi? - zapytała Mari, gdy żadne ze starszych
nie kwapiło się do tego, by wyjaśnić bezceremonialne wypędzenie jej z
dormitorium.
- Mari-chan… Dziś było to feralne przesłuchanie, o którym ci
wspominaliśmy - zaczęła niepewnie Aya. Wyglądała, jakby miała się zaraz
popłakać, ponadto była bledsza niż zwykle. - Rzecz w tym, że z naszych umysłów
wyczytano, jaką posiadasz moc…
W lawendowych oczach Mariko skrzących się w świetle gwiazd
niemal widać było obrazy scen z dzieciństwa, kiedy jej umiejętności wymykały
się spod kontroli, zbierając przy tym krwawe żniwo. Wiedząc, co musi przeżywać
córka, Aya ze łzami przytuliła ją, chcąc pokazać, że zawsze będzie przy niej.
Jak mogła być taka głupia i pozwolić na to wszystko? Powinna była jakoś temu
zaradzić, nieważne jak. Zarówno wydarzeniom sprzed dziesięciu lat, jak i tym
obecnym.
- Chcą zwalić wszystko na mnie? - spytała grobowym tonem
Mariko.
- Nie - odparł szybko Suzaku. - Chcą cię tylko sprawdzić. Ale
nie masz przecież nic do ukrycia, więc na pewno nie będzie tak źle. Pewnie,
stres jest, ale skoro jesteś niewinna, nie masz się czego obawiać, bez
wątpienia szybko cię puszczą i będziesz mogła zapomnieć o sprawie - zapewniał.
Och, gdybyście tylko
wiedzieli!, jęknęła w duchu Mari. Przecież
oni dowiedzą się o Kaname… I o tym, co do niego czuję… Abstrahując od
wgłębiania się w moją przeszłość, której nigdy się nie pozbędę, bo chcąc nie
chcąc jest częścią mnie… Nie znaczy to jednak, że chcę, by mi o niej
przypominano!
- To niesprawiedliwe, że cię w to wciągają - powiedziała Aya, z
całych sił próbując się nie rozpłakać, by dodatkowo nie dobijać córki. - Już
jutro masz się stawić, Suzaku cię tam zabierze. I wszystko będzie dobrze,
kochanie, nic na ciebie nie mają, a to, co było kiedyś, nie ma w tej sprawie
znaczenia, więc zostawią cię w spokoju - mówiła, chcąc zapewne pocieszyć
również samą siebie.
- Uhm - mruknęła tylko pod nosem Mariko, myśląc jednakże
głównie o Kaname. To się porobi, kiedy świat się dowie, iż on jedynie
upozorował swe samobójstwo! A co rodzice powiedzą o jej niechcianym uczuciu?
Tata ją przecież zabije! Ależ nie, oczywiście nie zrobiłby tego. Ale gdyby
dorwał Kurana… Oj, wtedy poleciałyby głowy.
Przez kilkanaście minut rozmawiali jeszcze, a dokładniej to
Suzaku i Aya starali się jakoś podnieść na duchu Mari, lecz w istocie ona wciąż
siedziała w świecie własnych myśli. Po raz kolejny doszła do słusznego jak
najbardziej wniosku, że życie jest naprawdę niesprawiedliwe. Mało kto z czystym
sercem by się z nią nie zgodził.
Jakiś czas później Aya poprosiła Suzue i Shuuseia o rozmowę na
osobności. Zdumieni nieco, ale przekonani, że ma to związek z jakimś zadaniem
dla nich, bez jakichkolwiek sprzeciwów udali się z nią w spokojne miejsce na
skraju lasu.
- Nie bardzo wiem, jak to powiedzieć - przyznała szczerze. -
Otóż… Jedną z osób, jakie przesłuchiwałam, była Gizen Touma. Wówczas
automatycznie pomyślałam o jej bracie, w końcu to on zabił mego tatę… Widzicie…
- plątała się, jednocześnie wspominając okropne i bolesne chwile z przeszłości.
- Ona tam wtedy była. W lesie nieopodal domu mojego najwcześniejszego
dzieciństwa. Od początku współpracowała z Akujim. Nie wtrącała się w walkę
czystokrwistych, ale pilnowała, by nikt im nie przeszkadzał…
Owijała wszystko w bawełnę, jakoś nie mogąc zdobyć się na to,
by wyrzucić z siebie wszystko prosto z mostu. Jednak rodzeństwo Namizawa
doskonale zrozumiało, co miała na myśli, z jaką informacją do nich przyszła.
- Więc to Gizen Touma-sama zamordowała naszego ojca? - spytał
cicho Shuusei.
Aya w milczeniu skinęła głową. Nie maskowała swych uczuć, jej
towarzysze doskonale widzieli, jak bardzo to przeżywała. Byli jej za to
wdzięczni. Mogła przecież zignorować takie wiadomości albo się nimi z nikim nie
dzielić. Tymczasem wyznała im prawdę. Tajemnica sprzed lat została wreszcie rozwiązana…
Po policzkach Suzu spływały łzy bezsilności, Shuusei wyglądał
jak zbity pies. Nie mogąc się powstrzymać, Aya przytuliła ich do siebie, chcąc
dodać im nieco otuchy. Wszyscy troje cierpieli, przypominając sobie okrutne
wydarzenia, które na stałe zakorzeniły się w ich wspomnieniach.
***
Trudno było jej zasnąć, ale jako iż położyła się dość wcześnie,
zapadła w sen we względnie normalnej jak na wampiry porze.
- Dowiedzą się wszystkiego! - wykrzyknęła z rozpaczą do Kaname,
gdy tylko znalazła się w jego komnacie. - Wiesz, co się dzieje, prawda?
- Oczywiście, że wiem - odparł. Milczał przez jakiś czas,
intensywnie nad czymś myśląc. - Nie mogą poznać prawdy… - rzekł w końcu, ale
raczej do siebie niż do Mari. Przechadzał się po pomieszczeniu i nawet w tych
niby zwykłych ruchach dostrzec można było jakieś nieodgadnione dostojeństwo.
Patrząc na to, Mariko na chwilę zapomniała o sprawie i dała się ponieść
uczuciom, jakie wypełniały jej nieszczęśliwie zakochane, naiwne młode serce.
Kuran tymczasem mruczał coś do siebie, to znów milczał jak zaklęty i tak
naprawdę nie zwracał większej uwagi na towarzyszkę. - Chyba nie ma wyjścia.
Może to i dobrze… - szeptał. Dopiero to dotarło do Mari, bowiem udało jej się
wreszcie otrząsnąć z zamyślenia. - Wygląda na to, że jedno z twoich
największych marzeń się ziści - oświadczył jej.
Co miał na myśli? O jakim jej marzeniu mówił? Wątpiła, by
chodziło o jego potencjalne uczucie do niej. Nie, „wątpiła” to zbyt lekkie
określenie, ona po prostu wiedziała, że jest beznadziejnie zakochana i te
emocje nigdy nie zostaną odwzajemnione. Zresztą jak mógł mówić o marzeniach w
sytuacji, w której ich sekrety mogły ujrzeć światło dzienne? Nie da się
przecież temu zapobiec. Chyba jedyne, co mogłaby zrobić, to wtajemniczyć mamę
bądź Suzaku i błagać ich, by wymazali jej wspomnienia o Kaname. Ale… Och, jakże
by tego nie chciała! Jej życie straciłoby sens… Była uzależniona od Kurana, czy
tego chciała, czy nie. Gdyby go zabrakło, jej egzystencja wydawałaby się
zwyczajnie pusta. Brakowałoby ważnego elementu. Wręcz nie potrafiła sobie tego
wyobrazić. Jednocześnie zaś po raz kolejny przerażała się, jak ważny stał się
dla niej „jej duch”. Ach, to niemądre serce! Dlaczego wpuszczało do siebie
takie osoby? Dlaczego jego kaprysem nie stało się zauroczenie w Minoru bądź
kimkolwiek takim, byle nie w Kaname? Oj, lubiło robić Mariko na złość, bez
wątpienia. Ale czyż nie inaczej było z wieloma innymi ludźmi i nie tylko? Czyż
nieszczęśliwa, niespełniona miłość nie była jednym z najchętniej wybieranych
wątków w literaturze, sztuce…? Kimże byłby Romeo bez swej Julii, Rhett Butler
bez Scarlett O’Hary, Tristan bez Izoldy, Werter bez Lotty…? Ot, zwykłymi
mężczyznami o różnych charakterach.
Wracając do potencjalnego dopuszczenia matki bądź Suzaku do
sekretu… Co by oni powiedzieli? Och, bała się choćby o tym myśleć! Pewnie,
najgorsza mimo wszystko musiałaby być reakcja ojca, ale mama raczej też by tego
wszystkiego nie pochwalała. A poza tym… Przecież nie może nikomu nic zdradzić,
to by znaczyło złamanie zasad ustalonych przez Kaname! Mógłby wówczas
skrzywdzić kogoś jej bliskiego! Ale jak niby chciał wybrnąć z tej podbramkowej
sytuacji? Czy da się w ogóle cokolwiek zrobić…?
- Nie myśl o tym, to moje zmartwienie - rzucił spokojnym tonem,
a ona przeklęła go w duchu, irytując się znowu, że czystokrwisty ma wgląd w jej
myśli. Jakież to było denerwujące, doprawdy!
Uśmiechnął się ponuro pod nosem. Mariko kipiała ze złości, ale
odetchnęła głęboko, policzyła do dziesięciu i wtedy nieco się uspokoiła.
- Jaki więc masz plan? - zapytała chłodno.
- Niebawem się dowiesz - zapowiedział, podchodząc do niej i
kładąc jej dłoń na czole, jak zawsze, kiedy miał zamiar ją uśpić (czy raczej
obudzić, gwoli ścisłości).
- Hej, czekaj, przesłuchanie już jutro, jak chcesz niby
czemukolwiek zaradzić, skoro już mnie stąd wypraszasz?! - wykrzyknęła, ale w
odpowiedzi otrzymała jedynie jakby nieco pogardliwy uśmieszek.
Nie wiedzieć czemu, tym razem nie obudziła się w swoim łóżku,
po prostu spała dalej i nic jej się już nie śniło. Stan ten trwał przez jakiś
czas - jaki, nie wiedziała, bowiem we śnie trudno jest dokonać prawidłowej
oceny mijających chwil.
Przebudzając się powoli, dziwiła się jak w transie, że zrobiło
się jakby chłodno, a przecież niedziela oraz noc po niej miały być zdecydowanie
ciepłe, a nawet wręcz upalne. Ziewnęła cicho i odruchowo chciała podciągnąć
kołdrę i wówczas zorientowała się, iż nie ma jej nigdzie w pobliżu. Czyżby
spadła jej z łóżka? Od lat jej się to nie zdarzyło. Zaraz jednak zauważyła, że
wcale nie leży w swoim łożu w akademickim pokoju, lecz spoczywa na jakiejś
kanapie. Natychmiast rozbudzona, zdezorientowana rozejrzała się dookoła.
Zamarła.
Znajdowała się w kompletnie nieznanej jej komnacie pogrążonej w
półmroku, jako iż oświetlała ją jedynie pojedyncza świeca ustawiona na
niewielkim, eleganckim stoliku. Pomieszczenie nie miało okien i głównie przez
to sprawiało nieprzyjemne wrażenie, Mariko przywykła wszak do budynków z
oknami, dzięki którym wnętrza były zdecydowanie mniej duszne oraz
przytulniejsze. W pokoju stało niewiele sprzętów - ot, sofa, na której
siedziała, stolik ze świecą, jakaś pojedyncza meblościanka oraz… trumna.
Najprawdziwsza kamienna trumna, jaką widywano w filmach o wampirach! Mariko
zachłysnęła się powietrzem. Powoli docierało do niej, gdzie zapewne się znalazła.
Nie mogąc jednak w to uwierzyć, uszczypnęła się mocno. Zabolało. Ależ to
przecież niemożliwe, by przebywała właśnie w tym samym miejscu co Kaname! I to
na jawie! Jakże niby miałaby się tu przenieść?! Nie umiała się teleportować,
nie była ani czystokrwistą, ani dhampirem tego rodzaju co mama i Suzaku. Poza
tym…
Stop, nakazała sobie
w myślach, próbując wyrównać oddech. To
musi być sen… Ale z drugiej strony… Kaname powiedział przecież, że jedno z
moich marzeń się spełni. Czy mógł mieć na myśli to, że… że ujrzę go na żywo…?
Serce niemal stanęło jej ze
stresu i wyczekiwania. Powoli wstała. Czuła, jak nogi się pod nią uginają. W
ślimaczym tempie ruszyła w stronę trumny stojącej na kamiennym podwyższeniu.
Bądź tutaj, nakazywała
w duchu, idąc przed siebie z zamkniętymi oczami i wstrzymanym oddechem. Nie, poprawiła się zaraz, niech cię tu nie będzie, bo skonam!
Wyczuwszy, że zbliżyła się do podestu, powolutku uniosła
powieki. Wypuściła całe nagromadzone w płucach powietrze.
Oniemiała, patrząc na Kurana z krwi i kości. Może sprawił to
jakby podniosły nastrój chwili, ale zdała sobie sprawę, że na żywo młodzieniec
podoba jej się jeszcze bardziej. Oto przecież zyskała dowód na to, iż on
faktycznie istnieje. Nie wymyśliła go sobie, w żadnym razie. I z całą pewnością
nie popełnił samobójstwa lata temu. Naprawdę, och, naprawdę kontaktował się z
nią od ładnych paru tygodni, wybrał właśnie ją, chociaż tyle jest osób na
świecie! Choć ona była jedyna w swoim rodzaju, sam tak powiedział. Niby prawda,
ale jednak…
Czuła się w dziwny sposób dumna i wyróżniona, choć jednocześnie
uważała to za niezwykle głupie i dziecinne. Cóż jednak mogła zrobić? Uczuć
wszak nie zmieni…
Spał i wyglądał tak spokojnie… Dostojnie również, owszem, ale
zarazem jakoś niesamowicie niewinnie - tak, jak wygląda się tylko podczas snu.
Zdała sobie sprawę, że mogłaby wpatrywać się tak w niego godzinami. Zrozumiała
już, jakim cudem rodzice mogą patrzeć na siebie nawzajem praktycznie bez końca
i się przy tym nie zanudzić na śmierć.
Niepohamowana chęć sprawiła, że jej prawa ręka automatycznie
zbliżyła się do lewego policzka Kaname. Jakże mocno pragnęła dotknąć jego
bladej skóry, tak idealnej, że gdyby sama podobnej nie posiadała, samo
patrzenie na nią w jakiś sposób by bolało…
Nim jednak zdołała go dosięgnąć, Kuran nieoczekiwanie otworzył
oczy. Mariko chciała się cofnąć, ale zanim się spostrzegła, jej nadgarstek był
już uwięziony w stalowym uścisku Kaname. Mimo zmęczenia był zdecydowanie
szybszy i silniejszy od niej. Chcąc nie chcąc, musiała przyznać sama przed
sobą, że jej się to podoba. Mężczyzna powinien być silniejszy, żeby kobieta
czuła się przy nim bezpiecznie… To przecież na chłopcach ciąży większa
odpowiedzialność związana z dbaniem o drugą osobę, przynajmniej pod pewnym
względem. Nie, źle to ujmuję, zdążyła
tylko pomyśleć, wtedy bowiem odezwał się Kuran.
- Zdziwiona?
- U-uhm - wyjąkała tylko. Naturalnie, że była zaskoczona! W
najśmielszych snach nie spodziewałaby się przecież, iż dane jej będzie ujrzeć
na żywo swego niedoszłego ukochanego. Wypełniało ją szczęście, choć miała
świadomość, że rozsądniej byłoby się raczej bać albo chociaż zachować czujność,
cokolwiek. Ona jednak niejako dryfowała na morzu niespodziewanej radości i
wyróżnienia.
- Musisz współpracować - nakazał. Bez zastanowienia pokiwała
twierdząco głową. - Rozumiem, że cokolwiek by się nie działo, nie uciekniesz
mi? - Potwierdziła żywo, choć znów nie zdążyła przemyśleć konsekwencji. A
niechże się dzieje, co chce! Pal to licho, byle tylko mogła z nim jeszcze
trochę pobyć. Z niechęcią zauważyła, że Kuran puścił jej przegub. - Nikt nie
może się dowiedzieć o… naszych spotkaniach. - Skwapliwie przytaknęła i słuchała
dalej. Przeszło jej przez myśl, iż zachowuje się jak idiotka, ale co miała
zrobić? Więził ją albo magiczny wpływ czystokrwistego, albo jej własne uczucia,
albo zarówno jedno, jak i drugie. - Poprzez „nikogo” rozumiem również twoją
matkę i Shoutou. Sam zajmę się twoimi wspomnieniami, dlatego jesteś teraz
tutaj, bowiem gdybym zrobił to poprzez sen, musiałabyś spać w trakcie
przesłuchań, żeby nikt nie wyczuł zmian, a to przecież niemożliwe.
Może więc ta cała pokręcona sytuacja z morderstwami na coś się
przydała? Wszakże to dzięki temu było jej dane przebywać teraz w towarzystwie
prawdziwego Kurana… Mariko zrugała się jednak za tak egoistyczne myśli i
przeprosiła w duchu szczególnie Suzaku, który przecież stracił matkę.
- To jednak, jak też parę innych spraw, wymaga dużej ilości
energii, której obecnie nie posiadam - oświadczył spokojnym jak zwykle tonem.
Czuła na sobie jego przenikliwe spojrzenie. Zadrżała, kiedy zdała sobie sprawę,
o czym właściwie mówił Kaname.
- Chcesz…? - Nie mogąc nazwać rzeczy po imieniu, niepewnym gestem
wskazała na swoją szyję. Skinął głową. - O rety - wydusiła z siebie. Nikt nigdy
nie poił się jej krwią. Mogliby to robić rodzice, ale po pierwsze, wystarczyło,
że żywili się sobą nawzajem, po drugie, nie chcieliby w żaden sposób ranić
córki czy zadawać jej bólu, po trzecie zaś… - Nie możesz! - wykrzyknęła
przestraszona. - Wiesz, jaką moc posiadam! Nie wiadomo, czy moja krew nie
zadziała na wampira jak trucizna! Nie chcę, żebyś…
- Uspokój się - nakazał. - Nic złego się nie stanie. Twoja
niecodzienna umiejętność może i przyswaja sobie łowieckie zdolności, ale nie ma
to związku z samym piciem krwi.
- Skąd wiesz? - szepnęła.
- Po prostu wiem - odparł tylko. - Idąc takim torem myślenia,
krew każdego Łowcy albo chociaż twojego ojca posiadającego nieprzeciętne
zdolności mogłaby okazać się trująca, a dobrze wiesz, że tak nie jest. Zbliż
się - rozkazał, jako iż chwilę temu Mariko odsunęła się od niego na kilka
kroków. - Natychmiast.
Nie była w stanie mu się sprzeciwić, choć jakaś jej część tego
chciała. Bała się. Najzwyczajniej w świecie się bała! I o siebie, i o niego,
słowem o wszystko, co mogło z tego wyniknąć. Ale potrzebował przecież jej siły,
jeśli spał od jakichś dwudziestu lat… A prawdopodobnie tylko ona mogła mu
pomóc.
Naiwnie podetknęła mu rękę przed twarz, ale on zignorował ją,
jakby to nie dorastało do jego godności, i szybkim, sprawnym ruchem przysunął
do siebie całe jej ciało. Pisnęła ze strachu i zaskoczenia, a także z bólu, bo
nieco się obiła o kamień, jako iż Kaname podniósł ją i posadził obok siebie.
Nie w trumnie, lecz na podeście, oczywiście.
Chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bowiem Kuran zbliżył
twarz do jej szyi. Poczuła na skórze jego język, a chwilę później jej ciało
przeszył ból, gdyż czystokrwisty wbił w nią kły. Jakimś cudem zauważyła też, że
z jednego z jej ramion opadło ramiączko koszuli nocnej. Chciała to poprawić,
stresując się, iż ciuszek za bardzo się osunie, był niestety dość luźny, co w
tej sytuacji było nieco niepokojące… Nie udało jej się jednak, ból okazał się
zbyt doskwierający, ponadto zaś Kaname skutecznie ją unieruchamiał. Nawet gdyby
chciała mu się wyrwać, w życiu by się jej to nie udało. Przygniatał ją potęgą w
każdym znaczeniu tego słowa, czuła się jak malutkie dziecko w szponach mocarza,
który może z nią zrobić, co tylko by mu się podobało. Jednocześnie wszystko to
było dziwnie podniecające. Mariko wstydziła się tego typu odczuć, ale przecież
nad emocjami się nie panuje, nie w tym stopniu…
Ach, niech sobie pije, skoro tego potrzebuje. Mimo tego, że ona
przez niego cierpi… Niech wykorzysta jej energię, ona się obejdzie bez jakiejś
jej części. Niech to trwa, niech trwa i nigdy się nie kończy… Gdyby zaraz
umarła, śmierć nie wydawałaby się jej szczególnie okrutna. Czyż nie spoczywała
w ramionach tego, którego pokochała, choć okoliczności do zbyt romantycznych
nie należały? Czyż nie dostąpiła zaszczytu poznania Kaname jako jedyna ze
swojego pokolenia? Czyż nie znalazła się bliżej niego niż nawet wielu z jego
starych przyjaciół?
Dopiero kiedy oderwał wargi od jej szyi, zauważyła, jak bardzo
jest zmęczona. Słaniałaby się na nogach, gdyby stała. Na szczęście jednak wciąż
ją trzymał. Niech tylko nie puszcza, bo chyba by zemdlała…
I tak jednak na kilka minut straciła przytomność. Gdy się
ocknęła, z zadowoleniem spostrzegła, że cały czas przebywa w ramionach Kurana.
Och, niechże ta chwila trwa wiecznie… Zapewne to się nie powtórzy, a tak dobrze
jej z nim było. Objęcia Minoru nie dorastały temu do pięt. Pewnie, gdyby
kochała Oshimę, to jego uścisk byłby tym najbardziej pożądanym i lubianym, ale
tak przecież nie było, niestety. Miała zatem prawdopodobnie jedyną okazję, by
nacieszyć się bliskością ukochanego. Nieśmiało przechyliła lekko głowę, by
spoczęła ona na jego torsie. Tu było jej miejsce, tu powinna zostać na zawsze…
Wyczuł chyba, że czuje się już lepiej, bo bezlitosny odsunął ją
od siebie. Mariko miała ochotę się z tego powodu popłakać. Dlaczego on jej do
siebie nie dopuszczał? Yuuki umarła przecież dawno temu, czy on nie mógłby teraz
łaskawie poczuć czegoś do niej? Wiadomo, rodzice nie byliby zachwyceni, ale czy
to jest najważniejsze? Co z jej uczuciami i marzeniami, pragnieniami i
najskrytszymi snami?
Siedzieli obok siebie, on wciąż w wyściełanej miękkimi
materiałami trumnie, a ona na kamiennym podeście. Czuła na szyi i dekolcie
trochę zasychającej krwi, ale nic nie zrobiła, by się jej pozbyć. Zapomniała
też zupełnie o opadającym ramiączku, na szczęście jednak, choć koszula trochę
się osunęła, nie odkryła niczego, czego nie powinna.
- Jak się czujesz? - spytała cichutko. Wyglądało jednak na to,
że miał rację twierdząc, iż jej łowieckie moce nie wpływają na skutki picia jej
krwi. Nie odezwał się, ale wyczytała odpowiedź z wyrazu jego twarzy. Coś kazało
jej sądzić, iż posoka krążąca w jej żyłach mu smakowała. Ucieszyła się
nieśmiało z tego powodu. Zawsze coś, czyż nie? Mógł przecież czuć obrzydzenie,
a tak na pewno nie było, nie zamaskowałby tego w taki sposób.
- Jest w tobie więcej Hiou niż się spodziewałem - rzekł ledwo
dosłyszalnie jakby w zamyśleniu. Nie spytała, co dokładnie miał na myśli, choć
miała na to ochotę. Wyczuła jednak, iż nawet gdyby zapytała, nie
odpowiedziałby. Znała go już na tyle dobrze, by się tego domyślić.
Przez jakiś czas Kaname milczał jak zaklęty. Wyglądał, jakby
błądził wśród odległych wspomnień, Mari miała wrażenie, że brązowe oczy zaszły
mu mgłą. Co sprawiło, iż tak po prostu nagle odpłynął…?
Po raz nie wiadomo który zapragnęła z całego serca, by Kuran
opowiedział jej coś o sobie, dał się wreszcie poznać. W dalszym bowiem ciągu
praktycznie nic o nim nie wiedziała. Ot, suche fakty, które na niewiele jej się
tak naprawdę zdały. Oczywiście była wdzięczna Hanashi i Keiowi, że poszperali w
archiwum Łowców, ale niewiele wniosło to do sprawy. Nie pozna przecież myśli i
emocji Kaname, czytając o jego przeszłych czynach i rolach, potencjalnych na
dodatek.
Ocknął się tak nagle, że niemal się przestraszyła.
Bezceremonialnie położył obie dłonie na jej głowie.
- Co zamierzasz zrobić? - spytała, ale nie doczekała się
odpowiedzi. No tak, nie była przecież nikim ważnym, Kaname mógł ją sobie
ignorować do woli! Choć zdenerwowana, nie protestowała. I tak nic by to nie
dało, zresztą z jakiegoś powodu ufała mu, chociaż miała świadomość, że nie
powinna tego robić.
Poczuła jakby delikatne ciepłe mrowienie. To było
niespodziewanie miłe uczucie, tym bardziej, że brało się przecież z dotyku
Kurana. Nie wiedziała, co dokładnie robi, ale na pewno bardzo się skupiał na
wykonywanych czynnościach, wyglądał na poważnego.
- Nikt teraz nie wyczyta niczego, co ma związek ze mną -
oświadczył po jakimś czasie. - Oczywiście dobrze by było, gdybyś podczas
przesłuchania nie myślała o mnie za dużo, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń…
Zarumieniła się i spojrzała gdzieś w bok. Trudno będzie jej o
nim nie myśleć…
- Ale nie wymazałeś niczego? - zapytała cicho, nie chcąc za
żadne skarby stracić czegokolwiek, co wiązało się z „Kanamciem”, jak go
nazywała Hana. Kiedy Mari o niej pomyślała, poczuła się, jakby nie widziała się
z kuzynostwem od wieków.
- Zauważyłabyś, gdybym to zrobił. Twój umysł pozostał
nienaruszony dla ciebie, za to wiele ukryje przed innymi - odparł jakby lekko
znudzony, a ona skinęła tylko głową.
Chciała wstać, ale zakręciło jej się w głowie. Wtedy przeszło
jej przez myśl, że skoro tutaj jest, być może pierwszy i ostatni raz w życiu,
mogłaby skosztować krwi zdolnej pokonać zupełnie jej pragnienie. Głód bowiem
może zaspokoić tylko krew osoby, którą się kocha, to odwieczna prawda
wampirzego świata. Ona zaś tylko od czasu do czasu miała teraz możliwość
napicia się życiodajnego płynu od mamy bądź taty, musiała utrzymywać jasność
umysłu dzięki tabletkom… Nikt ich nie lubił, ale spełniały swoje zadanie, więc
wszyscy uczniowie Nocnej Klasy grzecznie stosowali się do reguł…
- Jedno spełnione marzenie dziennie ci wystarczy - mruknął
Kaname, jak zwykle w jakiś sposób czytając jej w myślach. Pewnie, wiedziała, że
zapewne nie zgodziłby się, by go ugryzła, ale miała na to taką ochotę, tak
nieprzepartą chęć… Zamrugała oczyma, by pozbyć się napływających łez zawodu. -
Pora się pożegnać. Połóż się i spróbuj jak najszybciej zasnąć. Musisz wrócić do
Akademii nim nastanie noc.
Łatwo powiedzieć,
pomyślała ponuro. Spełniła jednak polecenie i powoli udała się na kanapę. Nogi
miała jak z waty, ale trudno. Położyła się i zamknęła oczy. Naturalnie pragnęła
dłużej zostać w towarzystwie Kurana, a także dowiedzieć się czegoś o nim i o
miejscu, w którym się znalazła - a także o sposobie, w jaki przeniosła się z
Księżycowego Dormitorium do tej komnaty - ale miała świadomość, iż Kaname niczego
jej już nie wyjaśni. Poznała to po wyrazie jego twarzy i tonie, jakim się do
niej zwracał.
Niezwykle trudno jej było zasnąć, tym bardziej, że czuła się
przytłoczona wyczuwaniem na sobie jego przeszywającego spojrzenia, które nic,
tylko ją ponaglało. W końcu jednak poczęła osuwać się ku objęciom Morfeusza.
Zdało jej się, iż usłyszała imię „Seiren”, ale przekroczyła już wówczas granicę
między snem a jawą, więc nie wiedziała potem, czy to się jej aby nie przyśniło.
Jakiś czas później obudziła się tam, gdzie powinna, czyli w
swym łóżku w należącej do niej komnacie akademika Nocnej Klasy. Był już wieczór
i pewnie ktoś zdążyłby już ją obudzić, gdyby mieli dzisiaj zajęcia. Na
szczęście jednak było wolne. Niestety, nie mogła na spokojnie przemyśleć tego,
co przeżyła, a co zdawało się teraz jedynie pięknym snem, bowiem przypomniała
sobie, że oto nastała noc jej przesłuchania. Niedługo powinna powoli zbierać
się do wyjścia…
Wstała nieco otępiała i wciąż lekko osłabiona. Podeszła do
lustra i zachłysnęła się powietrzem. Jak
dobrze, że nikt tu nie wszedł, pomyślała, wpatrując się w zakrwawioną nieco
skórę i koszulę nocną. Oprócz tego jeszcze coś jej nie pasowało, ale dopiero po
chwili zdała sobie sprawę, co to było.
Otóż na szyi błyszczał srebrny wisiorek z rubinową zapewne
niewielką różyczką pyszniącą się poniżej obojczyków. Nie miała przecież takiego
naszyjnika! Ale jakże był piękny… Dotknęła go delikatnie, jakby bojąc się, że
mogłaby go popsuć.
Różyczka. Rosie.
Uśmiechnęła się smutno, a po jej policzkach spłynęło kilka
samotnych łez. Już pewniej ujęła różę w obie dłonie, zamykając oczy i
wspominając widok i zapach prawdziwego Kaname. Czym zasłużyła sobie na taki
cudowny prezent od niego? No tak. Nie chciała się łudzić, że to z powodu
wdzięczności czy sympatii. Racjonalny głosik w jej głowie oświadczył chłodno,
że to tylko i wyłącznie dowód na to, że wszystko, co się działo w niedzielę,
było prawdziwe, więc w żadnym wypadku nie wolno jej nikomu o niczym wspominać,
oznaczałoby to przecież złamanie surowych zasad…
Zastanawiałaby się dalej nad tym i nad wieloma innymi sprawami,
ale wówczas usłyszała, że ktoś zbliża się do jej drzwi. Przerażona nadludzko
prędko zamknęła się w łazience i szybko puściła wodę.
- Mari-chan? - rozległ się głos Suzaku w tym samym momencie co
jego pukanie.
- Kąpię się, zaraz do ciebie przyjdę! - odkrzyknęła.
- Ach, dobrze - odparł, po czym oddalił się.
Odetchnęła z ulgą, choć spodziewała się, że Shoutou przejrzał
jej fortel, przynajmniej po części. Co jednak miała zrobić? Nie mogłaby pokazać
mu się umazana krwią! Miała nadzieję, że skoro zdążyła ona porządnie
zakrzepnąć, nikt jej nie wyczuje.
Oporządziła się błyskawicznie, myjąc zarówno ciało, jak i
piorąc koszulę nocną, przynajmniej prowizorycznie, resztą zajmą się pokojówki.
Stwierdziła, że w żadnym razie nie zdejmie z szyi wisiorka od
Kaname, choć nie oznaczał on przecież tego, co by chciała, schowała więc go
tylko pod bluzkę. Ubrała póki co bordową spódniczkę i beżową koszulkę, wiedząc,
iż niedługo i tak będzie musiała się przebrać w jakąś elegancką sukienkę. Na
myśl o przesłuchaniu zadrżała. Czy Kuranowi udało się osiągnąć cel? Ona o
wszystkim pamiętała i choć tak właśnie miało być, nie mogła mieć pewności, że
komuś innemu nie uda się wyczytać w jej umyśle czegoś podejrzanego. I tak
przecież przez wzgląd na swoje niechciane moce była idealnym wręcz kozłem
ofiarnym… Ale mimo wszystko nie robiła nic szczególnie złego. Zgoda,
utrzymywała w tajemnicy spotkania z niby zmarłym Kaname, ale nic więcej. Ze
swoich okropnych zdolności przecież nie korzystała.
Spotkała się z Suzaku, Suzue, Shuuseiem i Marią i zapewniła, że
wszystko z nią w porządku, wszyscy oni orientowali się bowiem w sytuacji. Wtedy
przejął ją Minoru, ale po krótkich wyjaśnieniach powiedziała, że przed wyjściem
chce pobyć trochę sama, więc wróci do pokoju. Posłał jej pokrzepiający uśmiech
i oświadczył, iż ją odprowadzi.
Cmoknął ją przed drzwiami. Chyba się do tego przyzwyczaił.
Wówczas również jego wzrok napotkał w jakiś sposób uwolniony spod bluzki
naszyjnik.
- A cóż to? - zainteresował się.
- Jakby ktoś pytał, dostałam go od ciebie, zgoda? - rzuciła
szybko, zanim zdążyła pomyśleć. Miała nadzieję, że nie będzie na nią zły. On
jednak tylko uśmiechnął się jakby ponuro i skinął głową. - Dziękuję.
Zostawił ją, więc zamknęła się w pokoju. Nie była w stanie
logicznie myśleć, jak głupia denerwowała się nadchodzącym przesłuchaniem. Och,
jakież to okropnie stresujące! Dlaczego musiała to znosić? Nie ma co, wszyscy
uwzięli się na jej rodzinie, uczepili się ich jak rzep psiego ogona, doprawdy!
Aby choć trochę się rozluźnić, sięgnęła po coś, co nazywała
pamiętnikiem, ale w istocie przypominało raczej starą dość księgę. Dzięki temu
jednak nikomu nigdy nie przyszło do głowy, by po to sięgnąć. Podobne tomiszcze,
całkowicie już wypełnione, zapisała w ciągu ostatnich kilku lat, spisując w nim
historię rodziców i innych krewnych oraz przyjaciół. Tekst opatrzyła niektórymi
obrazkami i szkicami mamy. Pracując nad swym dziełem, szczegółowo wypytywała
wszystkich o ich historie, a następnie przelewała je na papier, o czym jednak
nikt nie miał pojęcia. Kiedy skończyła, opatrzyła księgę tytułem „Vampire
Knight”, jako iż uważała, że określenie to świetnie pasuje do takich osób jak
jej ojciec, dziadek Kage czy Suzaku, a nawet Hanabusa, a każdy z nich często
przewijał się w książce. Szczególnie tata, bowiem przeżycia rodziców z czasów
licealnych i nie tylko znała przecież najlepiej.
Jedynie w pamiętniku pozwalała sobie na uchylanie rąbka
tajemnic, którymi nie mogła się z nikim podzielić. Kaname zapewnie wiedział o
jej literackich zmaganiach, ale bardzo starała się pisać raczej ezopowym
językiem, więc potencjalny postronny czytelnik nie zorientowałby się, z czym
właściwie się zaznajamia. Po prawdzie odebrałby to pewnie jako amatorską
powieść fantasy. Ponadto dziennik był zawsze świetnie schowany, Mariko nigdy w
życiu nie zostawiłaby go na wierzchu. Spaliłaby się ze wstydu, gdyby ktoś go
przeczytał, był zbyt osobisty, jak to zresztą bywa z pamiętnikami.
Zapisała szybko kilka stron, skupiając się na swoich emocjach.
Nieraz już jej mówiono, że gdyby tylko chciała, mogłaby napisać książkę, choć
zapewne wyszłoby z tego coś w stylu taniego romansidła, młodzieżowej fantastyki
bądź pełnej patosu tragedii.
Zerknęła na zegar i ze zgrozą spostrzegła, że już za kilka
minut powinna stawić się w salonie, gdzie ma się spotkać z Suzaku. Niezmiernie
szybko przebrała się i uczesała, wbiła się w szpilki, po czym zbiegła na
spotkanie. Otoczyło ją kilkoro osób, życząc powodzenia i zapewniając, że są po
jej stronie, a ona, zdolna tylko do słabego uśmiechu wyrażającego wdzięczność,
nieco dłużej niż zwykle trwała w ramionach Minoru. Chciała, by ktoś był zdolny
obronić ją przed całym złem tego świata, ale wiedziała jednocześnie, że nie
może tego wymagać od Oshimy. Ich związek był wszak tylko teatrzykiem… Nie miała
prawa chcieć od niego czegokolwiek. Niechętnie się więc od niego oderwała, po
czym wraz z Shoutou opuściła budynek. Po drodze do bramy Akademii Kurosu
spotkała kuzynostwo oraz przybranych dziadków i Deichiego. Próbowali ją
pokrzepić, więc podziękowała cicho. Odprowadzono ich do końca i pożegnano
wylewnie, jakby rozdzielano ich na dłużej, a nie na ledwie kilka godzin.
Suzaku złapał Mari za rękę i teleportował ich przed budynek
będący siedzibą Nowej Rady. Mariko ujrzała go po raz pierwszy, choć znała go
nieco z opowiadań Ayi. Nie uważała go jednak za ładny, był zbyt… wampirzy.
Innymi słowy, pozbawiony okien, mający klimat z niby to nastrojowych
horrowatych filmów, przytłaczający. Prowadziła do niego mosiężna brama, za nią
zaś znajdowała się brukowana dróżka, po obu stronach której rosły porządnie
przystrzyżone krzewy, a także bliżej nieokreślone kwiaty. Mariko nie znała się
na ich odmianach. Suzaku pewnie by wiedział, co to za rośliny, ale nie miała
ochoty rozmawiać o florze w takich okolicznościach.
Rodzice doskoczyli do niej już na progu, przytulając ją i
zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Mruczała coś w odpowiedzi pod nosem,
nie myśląc już o niczym, tylko o tym, jakie to przerażające. Żałosna mała
uczennica otoczona szychami wampirzego świata, cudnie.
Nie zauważyła nawet, kiedy zaprowadzono ją do pomieszczenia
będącego zapewne salą obrad. Z opowieści Suzaku wiedziała, jak wyglądała
wczoraj, więc zdziwiła się i przeraziła, gdy ujrzała, że ponownie zmieniono
układ krzeseł. Fotel dla przesłuchiwanego stał samotnie niedaleko jednej ze
ścian, zaś reszta wygodnych siedzisk znajdowała się naprzeciwko. Ustawione były
w półkole, było ich kilka rzędów. Na razie posadzono ją z boku pierwszego,
między zestresowanymi rodzicami, ale wiedziała, iż lada moment ktoś wywoła ją
na środek.
Czystokrwiści zajęli miejsca obok Ayi, zaś przedstawiciele
arystokracji, szlachty i zwykłych wampirów należących do Nowej Rady kolejne
rzędy. Isaya stał póki co na środku i witał wszystkich serdecznie, mile
zwracając się także do Mariko i Zero. Nie potrafiła jednak tego docenić, była
zbyt przerażona.
Potem pałeczkę przejął ojciec Hanabusy, Nagamichi Aidou,
któremu chyba bardzo spodobała się rola prowadzącego. Zapewne Hanabusa sporo
odziedziczył po ojcu, nie tylko kolor włosów. Nie zastanawiała się nad tym
dłużej, bowiem nadeszła jedna z tych chwil, których tak się bała. Wywołano ją
na fotel.
Drżąc zajęła miejsce. Starała się nie patrzeć na tłum
spoglądających na nią mniej lub bardziej nieznajomych osób ani, tym bardziej,
na przejęte miny rodziców. No, oboje starali się schować emocje pod maskami,
ale ona znała ich zbyt dobrze, by ich nie przejrzeć.
- Zapraszam Kimie Hanadagi-sama - rzekł Nagamichi.
Mogło być gorzej, pomyślała
Mariko. Mógł się jej przecież trafić jakiś mężczyzna, a to z jakiegoś powodu
stresowałoby ją jeszcze bardziej. Nie czuła się zbyt swobodnie w towarzystwie
starszych i nieznanych przedstawicieli płci przeciwnej.
Kimie, którą zobaczyła dziś po raz pierwszy, uśmiechnęła się do
niej pokrzepiająco. Mari chciała odwzajemnić uśmiech, ale, zdjęta strachem, nie
była w stanie. Hanadagi tymczasem stanęła za fotelem, po czym delikatnie
przyłożyła dłonie do jej głowy - w taki sam sposób, jak ostatniego dnia zrobił
to Kaname. Skarciła się szybko w duchu, miała przecież o nim nie myśleć. Tylko
jak to zrobić? Przecież nie panowała nad tym… Ze wszystkich sił starała się
więc skupić na posadzce komnaty, ot tak, by czymkolwiek zaprzątnąć umysł.
Jakieś parę minut później automatycznie zdziwiła się, że już po
wszystkim, przynajmniej jeśli chodzi o pierwszego „śledczego”, jak nazywała ich
w duchu. Aidou zaś oznajmił, iż następną osobą, która ją sprawdzi, będzie
Gizen. Zapewne dorośli nie chcieli jej za bardzo straszyć, dlatego przezornie
wybrali na jej „detektywów” łagodną kobietę oraz czystokrwistą wyglądającą
słodko i niewinnie, zupełnie jak dziecko. Mariko zastanawiała się, ile każda z
nich może mieć lat.
Sprawdzanie myśli i tym razem poszło dość żwawo, nastąpił więc
czas na sprawozdanie.
- Mariko-chan jest niewinna - oświadczyła Kimie. Gizen
potaknęła. - Jest jednak pewna niepokojąca sprawa w związku z mocami tej
dziewczynki - powiedziała zgromadzeniu. Mariko wcisnęła się głębiej w fotel. -
Otóż…
- Dzięki tym zdolnościom bez wysiłku zdołała zabić
nowonarodzoną wampirzycę Poziomu E. I to w wieku zaledwie kilku lat - wbiła się
w zdanie Touma, widząc, iż Kimie niechętnie o tym mówi.
- Niestety - przyznała Hanadagi. - Mimo wszystko jednak zrobiła
to nieumyślnie, a poza tym w obronie własnej.
- Wydarzyło się to niemal dziesięć lat temu, nie ma więc
związku z naszym śledztwem, chciałyśmy jednak, by świadomość, do czego w razie
niebezpieczeństwa zdolna jest Mariko-chan, ujrzała światło dzienne.
- Nie zapomnijmy jednak, że od tamtego czasu Mariko-chan ani
razu nie użyła swoich mocy - rzekła ganiącym Gizen tonem Kimie. - Dlatego więc
myślę, że powinniśmy dać jej spokój, wystarczająco się już dzisiaj
nastresowała.
Jak zwykle, gdy mowa była o czynie, który popełniła tak dawno
temu, do oczu Mari napłynęły niechciane łzy. Wstała i ruszyła ku rodzicom. Z
ulgą wpadła w troskliwe ramiona matki.
Nie bardzo docierało do niej, co się później działo.
Oczyszczono ją z zarzutów, nikt też ani słowem nie wspomniał o Kaname, więc
pewnie Kuranowi udała się jego mentalna sztuczka. Śledztwo znowu stanęło w
miejscu i każdy chyba zaczął poważnie wątpić w to, iż kiedykolwiek posunie się
naprzód.
***
Zdziwiła się. Spodziewała się, że gdy zaśnie, spotka się z
Kaname. Tymczasem zaś zauważyła, że stoi na ukwieconej łące i jak okiem
sięgnąć, wokół nie było żadnych oznak cywilizacji. Ot, góry i lasy w oddali,
błękitne niebo nad nią, zielony pejzaż dookoła.
Pomyślała więc, iż pewnie to sen w stylu tego, w którym Kuran
ją pocałował. Niemal już widziała, jak przychodzi do niej z którejś strony,
przystojny i niedostępny…
Tak się jednak nie stało. Owszem, ktoś się pojawił, ale
bynajmniej nie Kaname. Była to kobieta. Niezwykle piękna, pełna majestatu, ale
jednocześnie wyglądająca bardzo sympatycznie. Proste, praktycznie białe włosy
kołysały się na wietrze, łagodne różowawe oczy lśniły w subtelnym świetle
słońca. Ubrana była w prostą brązową sukienkę, która zdecydowanie nie zdawała
się jej godna, choć kobiecie najwyraźniej zupełnie to nie przeszkadzało.
- Witaj, Mariko-chan - przywitała się. Miała naprawdę miły dla
ucha głos, trudno byłoby się jej bać, mimo iż promieniowała jakąś nieodgadnioną
potęgą podobną do tej Kurana. - Nazywam się Mariko Hiou, jesteśmy więc imienniczkami.
Uśmiechnęła się, a Mari otworzyła buzię ze zdziwienia, z czego
jednak nie zdała sobie sprawy. Czy to możliwe, że stała przed tą sławną Mariko,
dzięki której powstali Łowcy? Nie, to byłoby chyba zbyt piękne i niesamowite…
- Jestem twoją przodkinią, w pewnym sensie podwójną… - dodała.
- Więc… To ty stworzyłaś Łowców…? - wyjąkała Mari. Z powodu
usłyszanego nazwiska oczywiste było, iż to niezwykle daleka krewna rodu jej
matki, ale skoro mówiła o podwójnym pokrewieństwie…
- Owszem, to właśnie ja.
Nie mieściło jej się to w głowie. Miała oto przed sobą wręcz
legendę! Czystokrwistą wampirzycę żyjącą tysiące lat temu, tę, która poświęciła
życie, by dać ludziom możliwość obrony przed silniejszymi od nich wampirami…
Rodzice nieźle by się zdziwili, gdyby dowiedzieli się, z jakiego rodu
pochodziła „bogini” Łowców! Ach, jak to się wszystko ze sobą łączyło! Może to
związek Mariko Hiou z pierwszymi Łowcami umożliwił kilkadziesiąt lat temu
zejście się Ayi i Zero? Bo czemu by nie? Przeszłość, nawet ta najdawniejsza,
często w niewiadomy sposób może wpływać na losy ludzi i nie tylko…
- Cieszę się, że wreszcie udało mi się z tobą skontaktować -
rzekła dostojna kobieta. Więc próbowała
tego wcześniej?, zdziwiła się nastolatka. - Obawiam się, że popełniamy
wielkie błędy… - mruknęła jakby do siebie i Mari nie wiedziała, kogo ma na
myśli. Siebie i ją, a może kogoś innego? - Tak mi przykro, że zostałaś w to
wszystko wplątana. To twoje niezawinione cierpienie… Kaname nie powinien był
cię wykorzystywać…
Nie rozumiała do końca, o czym właściwie mówiła Hiou, ale
usłyszawszy imię Kurana, podpięła wszystko do sprawy „ich” snów. A co z tym
cierpieniem? Czyżby przodkini wiedziała o uczuciach, jakimi Mari obdarzyła
Kaname? A może uważała, że nie lubi „koszmarów”, w których się spotykają? Albo
dowiedziała się skądś o tych okropnych przesłuchaniach?
- Naprawdę czuję się winna - oznajmiła kobieta z bólem i
wyrzutami sumienia malującymi się na twarzy. Utkwiła wzrok w dziewczynie. Obie
patrzyły na siebie przez kilka długich minut, podczas których tworzyła się
więź, której Mari póki co nie mogła zrozumieć, czuła jednak, że jest ona
szalenie ważna.
- Wiesz o wszystkim…? - zapytała wreszcie.
- Tak. O wszystkim. - Szczególnie mocno zaakcentowała ostatnie
słowo. - Nawet o tym, o czym ty nie wiesz…
Mari zdziwiła się. O czym nie wiedziała? Pomijając to, co
działo się w umyśle Kurana…
I wtedy po raz kolejny jakaś nieśmiała myśl zaplątała się w
którymś zakamarku jej głowy. To zdecydowanie było niezwykle istotne, pojawiało
się już kilkakrotnie, ale nigdy nie chciało dać się poznać, odkryć…
Znowu uciekło! Co to mogło być? Co to za myśl, od której, zdaje
się, tyle zależy?
- Obawiam się, iż lepiej byłoby, gdybyś nie drążyła tego
tematu… - szepnęła ze smutkiem Hiou. A więc i ona czytała z niej niczym z
otwartej księgi?
- Co takiego wciąż mi umyka? - zapytała Mari, jak gdyby
rozmawiała z kimś, kogo od dawna już znała. I może w pewien sposób tak właśnie
było? Bądź co bądź to jej przodkini…
- Wybacz, nie mogę ci powiedzieć, nie mam serca. Jednakże jeśli
jesteś przekonana, że chciałabyś dostać wskazówki…
- Chcę! - wbiła się jej w słowo dziewczynka.
- Jeżeli zastanowisz się nad swymi spotkaniami z Kaname, ich
terminami i przebiegami, wypowiadanymi słowami… Wówczas być może zrozumiesz
tego, który cię odwiedza. Oraz to, co wciąż ci umyka. Ale aby zrozumieć Kaname,
musisz go naprawdę poznać.
- W jaki sposób? On nie chce zdradzić mi żadnych swych
sekretów! - pożaliła się Mari. - Gdzie mam znaleźć odpowiedź?
- Poszukaj jej we śnie - odparła tajemniczo Mariko.
- Co masz na myśli? - szepnęła.
- Idź spać najwcześniej jak się da. Zadbaj o to, by nikt ci nie
przeszkadzał. Zamknij drzwi na klucz, pozbądź się wszelkich uczuć i myśli,
wycofaj zmysły. Pozwól ciemności się objąć, stań się jednością z mrokiem, by
to, czego pragniesz, się rozjaśniło.
Miała zupełny mętlik w głowie. Nie rozumiała dokładnie, o co
chodziło Mariko, jednak zdecydowała, że posłucha jej rad. Chciała jeszcze o coś
spytać, lecz gdy podniosła głowę, od kilkunastu sekund opuszczoną, kobiety już
nie było.
Westchnęła cicho. Chcąc nie chcąc, chwilę później się obudziła.
***
Yo, tym razem tu Kao. Ze względu
na późną godzinę i nieobecność Ayi, która zawsze dodaje rozdziały, mogą być jakieś
tam błędy, ale już ona się postara o naprawienie ich, gdy tylko wróci z działkowania
z Suzu! Oyasumi, minna! :*
Hejka, tu Koko, pisałam już w poprzednim rozdziale.
OdpowiedzUsuńI mamy to całe przesłuchanie... Wiedziałam, że oczyszczą Mariko z zażutów, ale wnerwia mnie ten przeklęty Kuran. Jak on mógł wgryść się w szyję Mari?! To nie dopuszczalne! Bardzo jestem ciekawa co on planuje. Zastanawia mnie też jak Mariko może go bliżej poznać... Przecież ten facet to żywy mór. Jak ona się teraz z tego wszystkiego wyplącz, to nie wiem...
Wow, napisałam więcej niż wcześniej! W końcu jakiś pozytyw w tym szarym życiu...
Mnie też Kuran irytuje, ale co zrobić... Ktoś musi nakręcać akcję ^^'
UsuńGratulacje :) Oj, postaraj się, a nie będzie takie szare (przyganiał kocioł garnkowi...) ;)
Eh, przepraszam za brak komentarza pod poprzednim rozdziałem, ale ostatnio krucho u mnie z dostępem do internetu...
OdpowiedzUsuńKaname! Nie no miłość mojego życia jest okrutna (ale za to jaka przystojna!) :'( Ale... ja od zawsze wiedziałam, że on coś knuje, a Mari ma jakiś związek z "tą" Mariko! No po prostu czułam to od pierwszego snu Mari!
Przesłuchanie, brr... jak na komisariacie. Eh, ale dobrze, że nic się nie wydało.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
Pozdrawiam i weny życzę- Andzik
Spoko, u mnie też.
UsuńJak możesz kochać takiego okrutnika? ;(
Publikacja już jutro :* Buziaki!
Kochana, miłość nie wybiera, a że on jest taki... królewski, władczy, dostojny i w ogóle taki... niach! No nic nie poradzę, to mój mąż. I tyle.
UsuńTo sobie poczytam w końcu~!
Hai, hai...
UsuńPoczytasz, poczytasz, i to sporo o swoim mężu :P
No i nie dodało mi komentarza -.-' Głupi net. W każdym bądź razie robi się coraz ciekawiej. To chciałam w skróci powiedzieć w moim przydługawym niedodanym komentarzu ;)
OdpowiedzUsuńUroki internetu -.-' Cieszę się, że się podobało :)
UsuńO, wróciłaś O.o Ja to mam wyczucie czasu ^^' Jak było? =)
UsuńByło fajnie ;) Wrócić wróciłam, ale tylko na kilka dni ^^'
UsuńAno... Myślałam, że trochę pogadamy ;( Ale grunt, że wróciłaś w jednym kawałku xdd Bo bym nie wiem, co bez cb bym zrobiła ;* Dzięki twojemu blogowi poszperałam trochę w moim i to co nie chciało mi się zrobić, chociaż trochę zmieniłam ^^
UsuńVeni, vidi, vici (łac. „Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”)
OdpowiedzUsuńDopadłam neta, przeczytała i pozostawiam po sobie komentarza.
Ave!K.L.
Ha! Zrozumiałam to, pamiętam owe słowa jeszcze z gimnazjum :D
UsuńNominowałam Was do VERSATILE BLOGGER ;) Więcej informacji na: http://vampireknightopowiadanie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń