Strony

środa, 4 września 2013

Vampire Night: rozdział XVIIb (dodatek) - „Nie ma róży bez kolców”



      Nie wiedział, w jaki sposób powstał. Nie znał swoich rodziców, jeśli takowi w ogóle kiedykolwiek istnieli. Nie miał bliskich. Od zawsze był sam. Odczuwał tęsknotę za czymś, czego nie rozumiał: za obecnością drugiej osoby.
      Tułał się bez sensu po świecie, żywiąc się krwią napotkanych ludzi. To od nich nauczył się wielu czynności pozwalających mu przetrwać. Dopiero później zorientował się, że obdarzony jest mocami, dzięki którym mógł się bronić i atakować, gdy przyszła potrzeba. Te wątłe istoty, które napotykał, nie posiadały podobnych zdolności, a ich życie gasło z taką łatwością jak mała iskra przy lekkim podmuchu wiatru.
      Interesowało go to, co nazywano śmiercią. Czy on też może zginąć? Wiedziony ciekawością i niezrozumiałą tęsknotą, próbował pozbawić się życia, ale nigdy mu się to nie udawało. Wszelkie rany goiły się w niezwykle prędkim tempie, zupełnie inaczej niż u ludzi.
      Był inny. Tak bardzo inny…
      Od czasu do czasu spotykał podobnych do siebie, ale nie był zdolny do tego, by nawiązać z nimi kontakt. Większość z nich była okrutna i brutalna, bezlitosna dla ludzi, do których on sam pałał dziwną sympatią. Zazdrościł im bowiem tego, iż tak łatwo mogli umrzeć. Oni jednak zdawali się tego nie znosić, najchętniej żyliby wiecznie. Czy nie wiedzieli, jakie to okropne? Ta wieczna samotność… To niezrozumienie… Ta niemożność znalezienia właściwego dla siebie miejsca…
      Pewnego razu tak się rozgniewał na pobratymców, którzy napadli na bezbronną ludzką wioskę, że wszystkich ich rozgromił. Nie był pewien, jak to zrobił. Faktem było jednak, że ci, którym nie udało się uciec, przemienili się w proch bardzo podobny do popiołów pozostających po ogniskach. Czy to oznaczało, że ich zabił? Dlaczego w takim razie nie mógł uczynić tego samego z samym sobą?
      Wieśniacy dziękowali mu, wiedząc, iż to on ich ocalił, nie widzieli jednak starcia, bowiem chowali się po domostwach i w krzakach. Z wdzięczności poprosili, by zamieszkał wśród nich, na co on z chęcią przystał. Miał cichą nadzieję, że poczuje się tam jak u siebie, że oto znalazł miejsce, w którym mógłby zrozumieć siebie i świat, a jeśli nie, to chociaż zwiąże się z tą małą społecznością i przestanie być sam.
      Przez krótki czas faktycznie czuł się tam całkiem dobrze. Ani się jednak obejrzał, a istoty, które dopiero co były dziećmi, starzały się, a wcześniejsi dorośli umierali. Wieśniacy, widząc, że on sam wciąż wygląda tak samo, uznali go za demona i wypędzili z wioski, do której kiedyś tak chętnie go zapraszali. Zrozpaczony osiedlił się nieopodal, nie mogąc całkiem pożegnać się z terenami, na których przez jakiś czas mógł wieść względnie normalne życie.
      Musiał jednak czymś się żywić, dlatego czasami atakował podróżnych bądź mieszkańców wioski. Odganiał za to złe wampiry - bo tak nazywały się stworzenia jemu podobne - by nie krzywdziły wieśniaków. Bezustannie odczuwał wyrzuty sumienia, ale najgorsza ze wszystkiego była ta pustka, ta wszechogarniająca samotność…
      Wreszcie jednak nadeszła jedna z najpiękniejszych chwil w jego nieznośnie przedłużającym się życiu. Wyczuł, że ktoś się do niego zbliża i bynajmniej nie był to znów któryś z ludzkich mężczyzn starających się go wypędzić.
      - Kim jesteś? - zapytał okrytą płaszczem z kapturem postać, która właśnie bez wysiłku weszła na jego wzgórze.
      - Nazywam się Mariko Hiou - oznajmiła, jednocześnie zsuwając kaptur, dzięki czemu uwolniła swe długie, proste, niemal białe włosy. Była taka piękna… Gdyby istnieli bogowie, w których wierzyli ludzie, ona powinna być jedną z nich. Aura wokół niej wskazywała na siłę i potęgę, jakimi musiała się odznaczać, ale wyczuł też, iż jest szczególnie łagodna, delikatna i dobra. Nigdy jeszcze nie doznał czegoś takiego.
      A jej oczy… Wspaniałe! Miały kolor przypominający płatki kwitnącej wiśni. Utkwione były w nim samym, a błyszczało w nich nic innego jak zrozumienie. Tak, właśnie zrozumienie! Jak to możliwe? Czy mógł uwierzyć bądź chociaż mieć nadzieję, że oto spotkał kogoś, kto pozna go takim, jakim jest?
      - A ty? - spytała spokojnym tonem, gdy się nie odzywał, wciąż zaskoczony jej zniewalającą obecnością.
      - Nie mam imienia - odpowiedział chłodno. Utrzymywał dystans, nie chciał bowiem zbyt szybko ulec marzeniom. Zawsze spotykał go zawód, dlaczego teraz miałoby być inaczej?
      - Witaj, Bezimienny - rzekła, zupełnie niezrażona jego podejściem. - Czy możemy porozmawiać? - zapytała uprzejmie. Zgodził się natychmiast, czemu sam się potem dziwił. Przecież jej nie znał… Zaprowadził ją jednak ku kępce drzew, a tam do małej, skromnej chatynki, w której mieszkał. Przeszło mu przez myśl, że to miejsce jest niegodne tej wspaniałej kobiety, jednak jej niewygody zdawały się zupełnie nie przeszkadzać.
      Zaczęła opowiadać mu o sobie, zapewne chcąc zdobyć jego zaufanie, co zresztą natychmiast się stało. Nie panował nad tym, po prostu oddał się w jej ręce, wiedząc, że drugiej takiej osoby nigdy już nie spotka. Dziękował nieistniejącym najpewniej bogom za to niezwykłe, niespodziewane spotkanie.
      Kiedy zakończyła swą opowieść, on odwdzięczył się jej tym samym. Nie pominął niczego, ale nie czuł, że popełnia błąd. To była osoba godna zaufania, jedyna w swoim rodzaju, miał tego pełną świadomość.
      - Masz oto szansę odmiany swej smutnej egzystencji - oświadczyła w końcu Mariko. - Przyłącz się do nas. Na pewno będzie ci z nami dobrze. Nie ma nas wielu, ale dobrze się rozumiemy. I nigdy nikogo nie krzywdzimy. Jak już wspominałam, żywimy się krwią zwierząt bądź sobą nawzajem, przenigdy przy tym nie zabijając. Ty też możesz tak czynić, choć póki co może wydawać ci się to niemożliwe.
      Kiwał tylko głową, niezdolny do wydobycia z siebie słów. Tak bardzo był jej wdzięczny! Nie umiałby tego w żaden sposób wyrazić.
      - Wszyscy w naszej grupie noszą imiona i nazwiska - pouczyła go Mariko. - Dlatego ty też musisz jakieś przyjąć. Wiesz pewnie, że ludzie mają imiona, w przyszłości zapewne dodadzą do tego nazwiska podobne naszym. Jak chcesz się nazywać?
      - Ja… Nie wiem - wydukał tylko. Nie miał żadnego pomysłu, przyzwyczajony tylko do tego, że nazywano go odmieńcem, demonem, potworem, wampirem, krwiopijcą…
      Kobieta zastanawiała się przez moment, z uwagą przyglądając się towarzyszowi.
      - Kaname Kuran - rzekła w końcu niczym w transie, jakby dostąpiła objawienia. - Podoba ci się?
      - Bardzo - przyznał. Tak, to miano pasowało do niego idealnie, choć sam nie wiedział dlaczego. Może powodem był jedynie fakt, że nadała mu je Mariko?
      - Jestem bardzo rada z tego powodu - odparła z najpiękniejszym pod słońcem i księżycem uśmiechem. Odwzajemnił go, robiąc to prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu.

      - Okāsama! - zawołał czarnowłosy chłopiec, biegnąc w stronę Mariko i Kaname. Zbliżali się już do miejsca, w którym zatrzymała się ich mała społeczność. Po drodze rozmawiali, jak gdyby znali się od zawsze, co było dla Kurana niesamowitym doświadczeniem.
      - Kyou, to Kaname Kuran. Od dziś jest jednym z nas - oświadczyła Kyouyi Mariko, gdy byli już obok siebie. Chłopiec z radością powitał Kaname i zaczął paplać od rzeczy. Cieszył się, że „nawrócili” kolejną osobę i że ten smutny mężczyzna będzie miał szansę zacząć życie od nowa.
      Kaname w najśmielszych snach nie spodziewał się, że dostąpi zaszczytu wstąpienia do podobnej grupy, a tym bardziej, że jego nowi ziomkowie tak gorąco go przyjmą. Ich serdeczność była ponadto zupełnie dla nich oczywista i naturalna, co Kuranowi nie mieściło się w głowie, jak dotąd od innych doznawał bowiem głównie krzywd.
      Nie mogło być jednak zbyt pięknie. Minęło już nieco czasu, odkąd pożywił się krwią, zaczął odczuwać coraz większe pragnienie. Mariko poszła z nim na polowanie, pomogła mu złapać jakieś zwierzę, a następnie wyjaśniła, ile może wypić, by nie zabić stworzenia. Morderstwa jakichkolwiek istot były niezgodne z zasadami ich niewielkiej społeczności.
      Niestety, okazało się, iż szkarłatna posoka zwierząt nie gasi pragnienia Kaname. Doszli do strasznego, acz słusznego wniosku, że ci, którzy choćby raz zasmakowali ludzkiej krwi, nie są w stanie żywić się zwierzęcą.
      - Nie wytrzymam - wysapał, zmagając się z głodem. Wiedział, że jego oczy skrzą się czerwienią.
      - Wytrzymasz - zapewniła kojąco Mariko, przytulając go lekko. Klęczeli na leśnej ściółce, sami pośród tutejszej fauny i flory.
      - Przepraszam - szepnął zbolałym tonem, po czym wbił kły w szyję Hiou, wiedząc doskonale, że łamie reguły swej nowej rodziny. Cóż jednak mógł uczynić? Jego organizm nie tolerował zwierzęcej krwi, a ludzi nie wolno mu przecież było krzywdzić. Tu zaś była jedynie Mariko… Tylko jej krew mogła powstrzymać go przed strasznymi czynami, których mógłby niebawem się dopuścić z powodu ogarniającego go szału spowodowanego niegasnącym pragnieniem.
      Zalały go jej uczucia i wspomnienia. Jej ból po stracie bliskich osób, jej matczyna miłość do Kyouyi, jej zagubienie w otaczającym ją świecie, jej myśli o śmierci… Odczuł jej niewysłowioną potęgę, której sama nie pojmowała. Jej sympatię do ludzi, jej żal… Jej smutek odnośnie niewybaczalnych działań pobratymców… Jej zdumienie jego czynem, ale zarazem fakt, że w pewien sposób zdała sobie sprawę z tego, iż chciała, by ta intymna chwila trwała w nieskończoność… Och, jakże on sam pragnął tego samego!
      Najwspanialsze było jednak to, że ona NAPRAWDĘ go rozumiała, zupełnie. To niesamowite odkrycie wstrząsnęło nim do głębi, poczuł wzruszenie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył.
      - Znam cię, Mariko - wyszeptał pewnie, gdy wreszcie się od niej oderwał. Uniósł prawą dłoń i dotknął nią jej lewego policzka. Jakże miękka i delikatna zdawała się jej skóra... Chciałby czuć jej dotyk wiecznie. Hiou z kolei zarumieniła się lekko i spuściła wzrok, najpewniej zdając sobie sprawę, jak głęboko zabrnął w jej umysł. W żadnym wypadku nie wyglądała jednak na złą.
      Potem znów na niego spojrzała. Chyba się nad czymś zastanawiała, ale nie trwało to długo. Zbliżyła twarz do jego szyi, wiedząc doskonale, że jej nie odepchnie. To przecież oczywiste, iż powinien się jej odwdzięczyć, zresztą wyglądało wręcz na to, że tego pragnie.
      Spijając życiodajny nektar, najpyszniejszy, jaki kiedykolwiek dane jej było zasmakować, wyczytywała wspomnienia i emocje tego, któremu nadała imię i nazwisko. Poznała go tak dobrze, jak tylko można. Łączyła się z nim w bólu, rozumiała jego cierpienie, choć sama zazwyczaj miała u swego boku przynajmniej jedną osobą, którą niemal zawsze był Kyouya. Wyczuła też kiełkującą miłość, co sprawiło jej niespodziewaną przyjemność. Oto znalazła tego, na którego zawsze czekała - i on tak samo. Odnaleźli siebie na tym okrutnym świecie, połączyła ich niesamowita więź przeznaczenia i rodzącej się miłości.
      Wrócili do swoich po poważnej rozmowie na temat uczuć. Uznali, że zostaną parą, ongiś naturalne było, iż tego typu sprawy załatwiało się bardzo prędko. Oczywiste przecież było, że każdy potrzebuje drugiej połówki. Obie części jednej całości miały się nawzajem szczególnie wspierać i pilnować, by żadne nigdy nie zaznało głodu.
      Ani się obejrzeli, a pałali już do siebie miłością, której nie można by opisać żadnymi słowami. Kyouya szczerze radował się wraz z nimi, tak samo zresztą zdecydowana większość ich „rodziny”. Chłopiec wyglądał na jakieś piętnaście lat i począł wówczas podróżować samotnie. Zawsze jednak znajdywał drogę powrotną do „domu”. Z kolei Mariko i Kaname doczekali się wkrótce dzieci - pierworodnej córki Hiromi oraz jej młodszego braciszka, Harukiego.
      To był z całą pewnością najwspanialszy okres życia Kaname i Mariko. Kochali się, żyli wśród swoich, panował pokój i dostatek. Gdy dzieci podrosły, Hiromi i Kyouya szalenie się w sobie zakochali i postanowili zostać z sobą do końca swych dni. Haruki z kolei wyruszył w świat, uznając, że gdzieś musi znaleźć własną wybrankę. Nigdy już nie ujrzał matki.
      Nic jednak nie trwa wiecznie. Nadszedł czas wojen pomiędzy poszczególnymi rodami i warstwami wampirów, a także międzygatunkowe. Pobratymców Kaname i Mariko było coraz mniej, za to ludzie wciąż stawali się liczniejsi, jednak z powodu swych słabości nie byli w stanie prawdziwie przeciwstawić się wampirom. Próbowali się bronić, ale nie mieli szans w starciach z tymi, którzy pili ich krew.
      Cała grupa Mariko była zaniepokojona tym, co się działo, ale najbardziej ze wszystkich ona sama. Na swój sposób miłowała bowiem ludzi i żywiła przekonanie, że era wampirów powinna przeminąć. Nadszedł czas panowania istot ludzkich, ale potężniejsze od nich stworzenia nie chciały przyjąć tego do wiadomości.
      Dlatego właśnie poświęciła swą egzystencję dla pierwszych Łowców.
      Świat Kaname legł w gruzach. Wszystko straciło sens. Zgoda, miał dzieci, ale one przecież żyły własnym życiem. Och, jak bardzo pragnął śmierci! Marzył i śnił tylko o niej. Jednakże złożył swej ukochanej przysięgę, że będzie wspomagał jej twory i walczył za jej sprawę. Dlatego też, będąc wówczas najsilniejszym spośród pobratymców, na przestrzeni lat stał się królem swej rasy. Nie wszyscy chcieli za nim podążać, ale wielu opowiedziało się po jego stronie i pragnęło zakończyć wszelkie spory. Łowcy czynnie z nim współpracowali, byli mu zresztą oddani przez wzgląd na jego ukochaną, która się dla nich poświęciła. Haruki, powróciwszy z podróży ze śliczną Akiko, został dziedzicem Kaname i drugim spośród Kuranów. Kyouya i Hiromi Hiou zawsze pomagali rodzinie.
      Jakiś czas później, gdy wojny zdecydowanie osłabły, a Łowcy coraz lepiej radzili sobie z powierzonym im zadaniem, Kaname uznał, że czas się dopełnił. Pożegnał się z dziećmi i Kyouyą oraz Akiko, prosząc, by kontynuowali dzieło Mariko. Sam zaś udał się do syna Shouichiego Kurosu. Ten, przypomniawszy sobie rozkaz ojca, by zawsze służyć Hiou i Kuranom pomocą, pożyczył Kaname prototyp pistoletu. Tą oto bronią, Bloody Rose, popełnił samobójstwo, nie wiedząc wówczas, iż jeszcze nie raz i nie dwa się na nią natknie.
***
      Nikt nigdy tak naprawdę nie dowiedział się, dlaczego Rido Kuran wskrzesił protoplastę swego rodu. Przywykło się sądzić, że był szalony, a także że chciał w ten sposób zyskać potężnego sojusznika lub choćby pionka. Nikt jednak wcześniej nie próbował przywrócić kogoś do życia, dlatego Rido nie mógł przewidzieć rezultatów tego czynu.
      Pewnej nocy podstępem wykradł Juri i Haruce ich pierworodnego syna, Kaname. Bez skrupułów poświęcił kilkumiesięczne życie niemowlęcia, by w jego ciele umieścić ducha najdawniejszego przodka, o którym krążyły legendy, jakoby miał być w zamierzchłej przeszłości królem swej rasy.
      Kaname nigdy mu tego nie wybaczył. W poprzednim życiu przez myśl mu nie przeszło, iż po samobójstwie jeszcze raz „przyjdzie na świat”, którego tak nie znosił. Jedynym światłem w jego przeszłej egzystencji była przecież Mariko, a teraz…? Teraz nie miał nikogo, kogo wtedy znał, wszyscy od dawna byli martwi.
      Czuł się winny. To nie on podjął decyzję, od niego nic nie zależało, wskrzeszenie odbyło się wbrew jego woli, ale mimo tego… Tak bardzo współczuł „rodzicom”. A do tego jeszcze traktowali go tak dobrze… Niemal jak syna, choć zwracali się do niego z dużo większym szacunkiem niż robiliby to, gdyby w ciele, które zajmował, tkwił jego prawowity właściciel.
      Miast uczyć się tego, co normalne dzieci, musiał przywyknąć do nowego świata. Czasy, do których go sprowadzono, były mu wszak zupełnie obce. Długo czuł się zagubiony, ale koniec końców jakoś się przystosował, choć nigdy ani na moment nie zapominał, kim tak naprawdę jest i z jakiego okresu pochodzi.
      Dobrze grał swoją rolę dziecka i syna Juri i Haruki - przynajmniej przy obcych. Jego „rodzice” co rusz zarzucali mu zaś, iż jest zbyt poważny. Jakże jednak mógłby nie być? Był o wiele starszy od nich, a tkwił w ciele biednego malca. Los jednak chciał, iż chłopczyk był bardzo do niego podobny - jak zresztą większość Kuranów. Geny to jednak silna rzecz.
      Robił to, czego od niego wymagano. Poważano go i zapewne też się bano, ale nie czuł się z tym dobrze. Owy świat nie przypominał tego, do którego naprawdę przywykł - tego przed laty. Ludzie rozpanoszyli się po ziemi i mnożyli się niesamowicie szybko, wampiry były zadufane w sobie chyba jeszcze bardziej niż niegdyś - a przynajmniej w nieco inny sposób, czystokrwistych było niespełna piętnastu, a Łowcy… Cóż, nie byli tacy jak kiedyś. Wówczas byli to ludzie pragnący sprawiedliwości i spokojnego bytu, teraz zaś… Ach, szkoda gadać. Prezes okazał się okropnym człowiekiem, a wielu jego podwładnych za nic miało zasady. Kaname z jednej strony miał ochotę im pomóc, chciałby przywrócić ich pierwotną formę, ale z drugiej… Czasy były takie, że nie powinien się w to mieszać.
      Rzadko spotykał się z „rówieśnikami”. A jeśli już… Dzieci traktowały go albo jak odmieńca, którego się bano, albo zwyczajnie go nienawidziły. Kaname im się nie dziwił, sam siebie nie znosił. Albo raczej życia, jakie mu przywrócono. Zawsze był wdzięczny „rodzicom” za okazaną mu miłość i troskę, ale jakże on mógł żyć bez Mariko? Litości, przecież zarówno Haruka, jak i Juri oraz ten potworny Rido byli ich potomkami. Ależ się stoczył… Gdyby to od niego zależało, bezzwłocznie zabiłby Rido, a następnie znów popełniłby samobójstwo, by z tym wszystkim skończyć. Ale nie mógł tego uczynić. Nie mógł zamordować tego, który go wskrzesił. Po prostu nie mógł, choć próbował…
      W końcu znalazł pobratymców, których teoretycznie mógł nazwać swego rodzaju przyjaciółmi. Hanabusa Aidou (który z początku go nie znosił, ale potem niesłychanie się do niego przywiązał) i jego kuzyn Akatsuki Kain, Ruka Souen, Takuma Ichijou (z nim był najbliżej przez wzgląd na to, iż on również istniał w świecie polityki - jego dziadek był przewodniczącym Rady Starszych) i kilkoro innych.
      Kiedy zaś na świat przyszła Yuuki, wiedział, że musi się nią zająć. Traktował ją jak siostrę, kochał ją na swój sposób, tak samo jak Juri i Harukę, ale nie potrafił wykrzesać ku niej takich uczuć jak do swej najdroższej Mariko. Kaname to typ osoby, która kocha tylko raz, za to całym sercem - choć nikt o tym nie wiedział. Gdy zabrakło jego drugiej połówki - o której zresztą nikomu nie powiedział, jak gdyby nie chciał w żaden sposób bezcześcić jej pamięci w tym okropnym świecie, w którym przyszło mu teraz egzystować - nie był w stanie żyć pełną parą. Zawsze czegoś - a raczej kogoś - brakowało…
      Rido nienawidził tak mocno, iż nie da się tego opisać żadnymi słowy. Stan ten pogłębił się jeszcze, kiedy zaatakował on dom swego rodzeństwa i ich dzieci.
      To była zima. Śnieg okrywał świat niczym kołdra zziębnięte dziecko, białe płatki leniwie płynęły z nieba ku ziemi. Haruka i Juri wyszli bratu na spotkanie, nie wiedząc jeszcze, co zamierzał zrobić. Kiedy ten oświadczył im, że przyszedł po „księżniczkę”, porządnie się zdenerwowali. Przecież odebrał im już jedno dziecko…
      - Mama jest naprawdę zła… I tata też - szlochała Yuuki, tuląc się do Kaname. Oboje wyczuwali nastroje rodziców i grozę, która nawiedziła ich posiadłość.
      - Wszystko dobrze - pocieszał ją. - Jestem tutaj.
      Choć powinienem być zupełnie gdzie indziej… W innym miejscu i w innym czasie, pomyślał gorzko nie po raz pierwszy. Ze względu na „siostrę” próbował być spokojny, ale miał ochotę natychmiast pobiec na dwór, by tam rzucić się na Rido i rozszarpać go własnymi rękoma.
      - Czuję tyle krwi - płakała dalej pięcioletnia Yuuki. - Poza tym zbliża się coś strasznego… Zapach… Zapach krwi taty! - wykrzyknęła przerażona.
      On również ją wyczuł. Wiedział, że Haruka został poważnie ranny. W głowie Kaname teraźniejsze wydarzenia mieszały się z tymi sprzed wieków. Krew Haruki, krew Mariko, samotność, strach, śmierć…
      - Kaname, Yuuki!
      - Mamo! - Dziewczynka podbiegła do matki i poczęła ciągnąć ją za poły sukienki. - Mamo, gdzie tata?!
      - Opiekuj się Yuuki - polecił Juri Kaname. Zdecydował się pokonać Rido. Zabić go nie mógł, ale może chociaż jakoś by go unieszkodliwił na jakiś czas… - Wybacz. Nie wiem, jak to się skończy. Jeśli nie uda mi się go wykończyć, nic na to nie poradzę, więc…
      - Kaname.
      Spojrzał na Juri, zdziwiony nieco, że mu przerwała. Objęła go lekko i ucałowała w policzek. Rzadko pozwalała sobie na takie czułości wobec niego, ale to jego wina, nie chciał tego i się przed tym wzbraniał. Przecież nie był jej synem. Był protoplastą jej rodu.
      - Dziękuję ci - rzekła. - Opiekuj się teraz Yuuki, dobrze?
      Dręczyły go wątpliwości, ale wiedział, iż musi się zgodzić. Musiał wszak wynagrodzić im to, co dla niego zrobili. Skinął więc głową i powoli wyszedł z pomieszczenia. Domyślał się, co zamierza uczynić Juri.
      - Kaname-oniisama! - wrzeszczała przerażona Yuuki, myśląc pewnie, że idzie on zmierzyć się z wrogiem i zapewne tam zginąć. Może i był jej starszym bratem, ale to nie zmieniało faktu, iż wciąż był dzieckiem. Uśmiechnął się ponuro pod nosem na myśl o naiwności „siostry”.
      - Yuuki, zamierzam uśpić tę część ciebie, która ma cokolwiek wspólnego z wampirami. Od teraz będziesz „zwykłym człowiekiem” - usłyszał jeszcze zza drzwi. Nie wiedział, czy to dobry pomysł, ale z drugiej strony… Może dziewczynka pożyje sobie trochę we względnym spokoju. Jako czystokrwista byłaby prześladowana przez tych, którzy pragnęli potężnych mocy.
      Chwilę potem Juri umarła, oddając życie za córkę, której podarowała człowieczeństwo.
      Koniec końców Kaname zmuszony był udawać jedynie znajomego Yuuki, która z kolei zamieszkała u Kaiena Kurosu, byłego Łowcy. Był dość specyficznym mężczyzną, ale zdecydowanie dobrym i porządnym.
***
      Niecałe dziesięć lat później Kaname uległ namowom Kaiena i został przewodniczącym Nocnej Klasy składającej się z samych wampirów. Była to nowa jednostka w Akademii Kurosu, wymysł Kaiena. Idea była zdecydowanie dobra, ale czy coś z tego będzie…? Ludzie i wampiry nigdy nie żyli w wielkiej zgodzie. Za to co poniektórzy czystokrwiści i Łowcy to i owszem, ale ta zażyłość nie utrzymała się na przestrzeni lat. Pracownicy Związku mieli świadomość, że zawdzięczają swoje moce Mariko, jakiejś tajemniczej czystokrwistej żyjącej wieki temu, ale nie wiedzieli o niej jako o osobie nic szczególnie dokładnego. Ot, tylko to, co od niej dostali. Jej życie… Za każdym razem, gdy Kaname wracał wspomnieniami do tamtej nocy, coś dławiło go w gardle.
      Rido przez wiele lat się nie pokazywał, poturbowany przez Kaname kilka lat temu, ale oczywiste było, że w końcu jakoś się zregeneruje i wróci. Zanim to jednak nadeszło, Kaname doświadczył nienawiści, jaką on sam żywił do Rido. Po prawdzie Zero Kiryuu, podopieczny Kaiena, nie znosił wszystkich czystokrwistych, ale jego i Shizukę Hiou, która zamordowała jego rodziców, a jego samego przemieniła, w szczególności.
      Wiele się działo w Akademii, ale jednym z najważniejszych zdarzeń było przybycie Shizuki w ciele Marii Kurenai. Kaname udało się z nią porozmawiać. Shizuka była narzeczoną Rido i doskonale znała tego sadystę. Teraz zaś, kiedy wciąż tak cierpiała po stracie ukochanego - człowieka, którego uwięziona dostała jako posiłek, ale którego pokochała i przemieniła, pragnęła śmierci. Przywiązała się do Ichiru Kiryuu, brata bliźniaka Zero, ale…
      Dobrze ją rozumiał. Dlatego kiedy Kiryuu zranił ją z łowieckiej broni będącej, o ironio, Bloody Rose, dokończył dzieła i wyrwał jej serce, by obróciła się w proch. Nikt nigdy nie dowiedział się, że przed śmiercią cicho mu podziękowała. Zresztą wszyscy myśleli, że to Zero ją zabił, co było mu na rękę. Wykorzystywał chłopaka, widząc w nim niesamowity potencjał na potencjalnego zabójcę Rido. Skoro on, Kaname, nie mógł zabić go osobiście, musiał posłużyć się potężnym pionkiem. Lepszego kandydata od Kiryuu nie sposób byłoby sobie wymarzyć.
      Plan wypalił. Kiedy Rido zaatakował Akademię, Zero udało się go unicestwić. Kaname poczuł wtedy ulgę, ach, tak. Ale uwiązany był do Yuuki, podczas gdy pragnął zniknąć niczym Rido i Shizuka, która, nawiasem mówiąc, była tak podobna do Mariko… Tylko Hiromi mogła z nią konkurować w podobieństwie do protoplastki rodu Hiou.
      Zanim jednak Zero posłał Rido do grobu, Kaname przywrócił Yuuki jej prawdziwą postać. Musiał to zrobić, jako iż dziewczyna powoli wariowała. Dręczyły ją koszmary i krwawe wizje, nieopisany strach ją przytłaczał. Zatopił więc kły w jej szyi, wiedząc, że Zero jest gdzieś w pobliżu. Nie obchodziły go uczucia chłopaka, był jednym z Łowców, których nienawidził, tych, którzy kierowali się tylko żądzą mordu, a nie po prostu pragnieniem godnego bytu. Z drugiej strony, trudno mu się nie dziwić po tym wszystkim, co przeszedł. Mimo wszystko jego istnienie było ważne tylko po to, by chronił Yuuki, gdy Kaname sam nie mógł tego zrobić, oraz by zabił Rido.
      Kiedy Kaname obrócił w proch Radę Starszych, a Zero policzył się z Rido, nadszedł czas na odejście z Akademii Kurosu. Przez jakiś czas „rodzeństwo” żyło sobie razem. On zajmował się ważnymi sprawami, naiwnie mając nadzieję, że jest w stanie zmienić coś na lepsze w tym okrutnym świecie, ona zaś miała się pilnie uczyć w jednej z posiadłości Kuranów. Odsuwał wciąż myślenie o ślubie z Yuuki, nie mogąc wyobrazić sobie, że miałaby zastąpić mu Mariko. Wiedział jednak, że prędzej czy później do tego dojdzie. Dla Juri i Haruki musiał zapewnić ich córce dobre życie, a ponadto przedłużyć ród. Wolałby się zabić, ale trudno… Zrobi to później. Yuuki z czasem w końcu zmądrzeje, więc pobiorą się, a potem on zostawi ją z dziećmi…
      Przewrotny los zaplanował jej jednak inną przyszłość. A raczej brak przyszłości. Któregoś dnia Kaname, będąc daleko od domu, wyczuł niebezpieczeństwo. Nie było ono sprecyzowane, nie odczuwał takowych w tym świecie. Jego moce praktycznie ograniczały się do tych należących do synka Juri i Haruki, w którego ciele przebywał, a poza tym nie był przywiązany do obecnie żyjących osób tak bardzo jak do Mariko, Kyouyi, Hiromi, Harukiego i innych.
      Teleportował się pospiesznie do posiadłości, by sprawdzić, co się dzieje z Yuuki, ale ledwie tam przybył, a wyczuł jej śmierć. W napadzie szału uwolniły się niektóre jego moce, czego skutkiem było obrócenie budynku w gruz. Był pewien, że większość osób pomyśli, iż poniósł ciężką stratę. Każdy przekonany był wszak o jego wielkiej miłości do Yuuki, gdy tymczasem on traktował ją jak młodszą siostrę czy kogoś w tym rodzaju. Zapewniał ją o swym uczuciu, całował ją czasem i przytulał, pił jej krew i dawał jej swoją (ukrywał wtedy swe prawdziwe emocje, by nie zranić młodej dziewczyny), ale w każdym z tych gestów kryło się kłamstwo. Brzydził się sobą, ale nie potrafił inaczej. W jego sercu żyła tylko Mariko i ich wspólne dzieci oraz Kyouya, którego oboje traktowali jak syna.
      Dotkliwie odczuwał brak swych dawnych mocy. Czuł się słaby, choć społeczeństwo uważało go za szczególnie silnego. Tak jednak nie było, dlatego do pozbycia się Akujiego Toumy, zabójcy Yuuki, wykorzystał Ayę Hiou. Poznał ją jako uczennicę Akademii Kurosu, dhampirkę nie do końca wiadomego pochodzenia, ale na pewnym balu okazało się, że to córka Kage Hiou, o którego istnieniu dowiedział się niewiele wcześniej. Kage i Aya mieli oczy Kyouyi…
      Aya ledwo zipiała po walce z Akujim, a ten z kolei był już wtedy łatwym celem. Zabił go więc, spłacając w ten marny sposób dług Juri, Haruce i Yuuki. Cóż bowiem więcej mógł zrobić?
      Miał dość. Chciał już ponownie popełnić samobójstwo. Ale kiedy myślał o świecie, jaki ma zostawić, coś go powstrzymywało przed ostatecznym krokiem. Ta społeczność, zarówno dzieci dnia, jak i nocy, była do cna zepsuta. Jawiła mu się jako zgniły owoc, który nie robi nic poza wydobywaniem z siebie odoru i zwabiania pasożytów.
      „Myślę, że era wampirów powinna się zakończyć”, powiedziała mu niegdyś Mariko. „Widzisz, co się dzieje! Prawie nie ma już takich jak my. To ludzie zdominowali świat, a nasi pobratymcy, miast pogodzić się z wyrokami losu, walczą, przemieniając te kruche istoty w podobnych do nas. W potwory pragnące krwi…” Tak, byli potworami. Oni wszyscy… Rido, Akuji, Sara, Gizen, Suzaku, Shizuka, Zero, on sam… Wszyscy.
      Mariko widziała, co się dzieje i wiedziała, co należy zrobić. On i ich dzieci wspomagali wtedy Łowców, ale ich dzieło do dziś nie zostało ukończone. Wampirów może i nie było tak wiele jak kiedyś, ale mimo wszystko…
      Gdyby tak pozbyć się wszystkich czystokrwistych, prędzej czy później wampiry wyginą. A wraz z nimi Łowcy. Świat przejdzie w ręce ludzi, tak jak chciała Mariko. Kaname zdecydował, że w jakiś sposób osiągnie ten cel, chociaż zapewne minie wiele lat, zanim mu się to uda…
      Postanowił zapaść w sen. Raz na jakiś czas budził się, by Seiren opowiedziała mu o wszystkim, co się działo. Była to jego wierna służka, znakomita agentka. Cicha, szybka, dokładna, znakomicie wyszkolona wampirzyca. Potrafiła szpiegować nawet najbardziej ostrożnych. Od dawna bardzo mu się przydawała. Nikogo innego do siebie nie dopuszczał. Zanim zasnął, sprawił, że wszyscy poczuli, iż umarł. Świat uwierzył w jego samobójstwo, głównie dzięki temu, że wcześniej namieszał nieco w głowach swych „przyjaciół”. Motyw też był - w końcu stracił ukochaną siostrę i narzeczoną…
***
      Niecałe piętnaście lat później Seiren przyniosła mu wieści o dziewczynce obdarzonej niezwykłymi zdolnościami. Kaname nie bardzo się zdziwił, słysząc o tym, że dziecko jego pionków, Zero i Ayi, odbiega od normy. Mariko, bo tak, o ironio, miała na imię, potrafiła zabić wampira bez najmniejszego wysiłku.
      Tego właśnie potrzebował.
      Szybko zdecydował, że mała stanie się jego kolejnym pionkiem. Być może najważniejszym. Będzie jego tajną bronią, osobistą Bloody Rose... Tak, otóż to, stanie się jego krwawą różą - czy raczej różyczką. Rosie.
      Postanowił tak ją nazywać. Nie potrafiłby myśleć o niej jako o Mariko, cóż to by była za niegodziwość…

      Około dziesięć lat później mała Mari-chan, jak na nią podobno mówiono, zjawiła się w Akademii. Kaname wiedział, że rodzice ją tam wyślą, jakże mogłoby być inaczej? Kiedy zaś już tam przebywała, rósł w siłę, by się z nią skontaktować. Na początku nie było to łatwe, więc wzmacniał tylko połączenie z nią, ale w końcu mogli zacząć działać. Właściwie chciał z tym jeszcze poczekać, ale ktoś obudził ród Hanadagi, którego planował pozbyć się na spokojnie podczas ich snu. Okropnie się zdenerwował, że jego plan obrócono wniwecz. Starczyło mu siły tylko na pozbycie się Etsuyi. Ale niedługo potem zabił też Naoko Shoutou, musiał szybko wykorzystać sytuację, co by bowiem było, gdyby i ją z jakiegoś powodu przebudzono?
      Rosie nie wiedziała, że on ją wykorzystuje. Ponadto strasznie się w nim zakochała, co właściwie było dość pomocne, bo dzięki temu bardziej mu ufała i w razie czego zrobiłaby dla niego niemal wszystko. Nie był jednak naiwny, miał świadomość, że gdyby zorientowała się, co on czyni jej rękoma, załamałaby się i pewnie by go znienawidziła. Jeśli wymyśliłaby wówczas jakiś sposób na zerwanie z nim kontaktu, nic by nie wyszło z jego planów.
      Kiedy dowiedział się o przesłuchaniu, zrobiło się gorąco. Nie miał wyjścia, musiał przywieść ją do siebie. Chociaż zdawała się przestraszona, była też zdecydowanie zachwycona, choć i załamana. Współczuł jej, próbował już wcześniej sprawić, by to jej niefortunne zauroczenie przeszło, ale cóż, niestety nie było łatwo. Gniewała się przez chwilę, a potem dalej pływała w morzu niespełnionej miłości.
      Swoją drogą, czy to siła imienia sprawiła, że krew Rosie tak bardzo przypominała smak szkarłatnej posoki jego jedynej miłości? Pewnie, młoda dziewczyna była potomkinią Mariko - zresztą jego również - ale przecież dzieliły je tysiące lat… To niemożliwe, coś musiało mu się pomylić… Wiedział jednak, że tak nie jest, smaku krwi Mariko nie zapomni nigdy, przenigdy, ani podczas życia, ani po śmierci, kolejnej już…
      Następne problemy nadeszły zaraz po przesłuchaniach. Nie mógł skontaktować się z Rosie i nie miał pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Dopiero po kilku dniach niepewności dowiedział się od Seiren, że dziewczynę odesłano z Akademii do domu, bowiem coś się z nią ponoć działo. Domyślił się co. Musiała poznać prawdę, nie wiedział jak, ale musiało tak być… Wydedukowała wszystko. Pod względami sercowymi trochę przypominała mu Yuuki - obie biedaczki go pokochały, choć nie chciał tego i na to nie zasługiwał - ale miała najwyraźniej więcej rozumu. Yuuki nie należała do intelektualistów, zaś Mariko świetnie się uczyła i dobrze się zachowywała, była wrażliwa i nieco zamknięta w sobie (chociaż nie tak jak jej rodzice), a teraz zapewne dowiedziała się, że Kaname morduje czystokrwistych jej rękoma, więc robiła wszystko, by nie zasnąć, bowiem wtedy mógłby znów ją wykorzystać.
      Współczuł jej, naprawdę, ale uznał, że jedna ofiara to nic w porównaniu do szczytności celu. Zresztą zawsze wyznawał zasadę „po trupach do celu”. Oprócz czystokrwistych i dwóch specyficznych wampirów zapewne i ją spotka wreszcie śmierć. Może nawet on sam ją zabije, by oszczędzić jej bólu późniejszego istnienia. A na koniec… upragnione samobójstwo.
      Nie docenił jednak swej małej różyczki. Zapomniał, że nie ma róży bez kolców…

      Mariko zemdlała wreszcie ze zmęczenia. Nie spała od tak dawna, żywiła się głównie mocną kawą… Nie wytrzymała. I kiedy straciła przytomność na jawie, „we śnie” natychmiast zauważyła Kaname. Z furią rzuciła się na niego i płacząc okładała jego tors pięściami, krzycząc poprzez łzy, jak bardzo go nienawidzi. On jednak stał jak skamieniały, patrząc na nią z otępieniem. Poznał jej myśli i wspomnienia, jak zawsze podczas takiego kontaktu. Złapał mocno Rosie za ramiona, sprawiając jej tym ból, choć niezamierzony z jego strony, po czym spojrzał jej głęboko w oczy. Identyczny kolor tęczówek miał Zero, doskonale pamiętał te jego oczy przepełnione chorą nienawiścią. Ogólnie jednak Rosie była niemalże kopią matki. Tak, ten wzrok Ayi również znał. Chciał jej kiedyś pomóc, przemienić ją, by przyspieszyć bolesną przemianę, ale ona odrzuciła jego propozycję. Od razu skumała się z Zero. Cóż, ciągnie swój do swego… Ale nie to było teraz ważne.
      - Spotkałaś się z nią… - wydukał szeptem. - Widziałaś Mariko.
      Niegdyś przeszło mu przez myśl, że wraz z narodzinami Rosie nadarzyła się doskonała okazja na wskrzeszenie ukochanej. Mała pochodziła z rodu Hiou i nosiła odpowiednie miano. Jednakże wiedział, że Mariko by tego nie chciała. Jemu lepiej żyłoby się ze swą lubą, ale ona cierpiałaby tak samo jak on, tak samo znienawidziłaby ten świat…
      - Dlaczego przyszła do ciebie, a nie do mnie?! - krzyknął, mimochodem zdając sobie sprawę, że ledwie powstrzymuje się od płaczu. Znał odpowiedź z myśli Rosie, ale nie chciał się z nią pogodzić. Jakże pragnął zobaczyć swoją jedyną miłość! Dlaczego mu to wszystko odebrano? Rodzinę, życie, a nawet śmierć…
      - Bo to we mnie tkwią obie jej cząstki! - odparła, wciąż wściekła i załamana. - Puść mnie! - rozkazała, ale jej nie posłuchał. Znów poczęła go bić. Przeszło mu przez myśl, że gdyby użyła mocy, byłby już martwy, ale ona przecież nie używała swych zdolności. Bała się ich, a teraz miała świadomość, że pozbawiły one życia co najmniej trzy osoby. - Och, dlaczego, dlaczego?! - płakała. - Skończ z tym - poprosiła ciszej, wgłębiając się w jego brązowe oczy. - Skończ z tym i uciekaj… Skoro tak długo udawało ci się ukrywać, możesz to robić dalej…
      - Ty naprawdę zamierzasz wszystko wyjawić - wyszeptał, ni to zły, ni to zaskoczony, ni to smutny.
      - Muszę - oznajmiła cicho.
      - Nie możesz.
      - Mogę! Niczego mi już nie zabronisz! Nie pozwolę ci na kolejne ofiary, nigdy! Dlatego uciekaj, zanim cię znajdę i zabiję! - Znów szlochała rozpaczliwie. Wiedział, że pęka jej serce. Wciąż go kochała, ale oprócz tego również nienawidziła. Nie winił jej, zasługiwał na to. Nie zamierzał jednak pozwolić jej się wycofać. - Mariko tego nie chce - dodała.
      - Mariko nic nie wie - szepnął. - Nie wie, jak tu jest. Nic nie wie - powtórzył.
      - Mylisz się i sam doskonale o tym wiesz - odparła. Miała rację, ale tym razem nie zamierzał zaniechać celu działania. Nie popełni tego błędu co dawno temu. Era wampirów musi wreszcie minąć, bo to, co się działo, do niczego dobrego nie prowadziło. Owszem, niechętnie musiał przyznać, że Związek Łowców prezentował się lepiej niż za poprzednika Zero Kiryuu, ale to nie wszystko. Główny problem tkwił w chciwych, egocentrycznych wampirach, których tylu się rozpanoszyło.
      - Dość - uciął srogim tonem. Przybrał znów pozę niewzruszonej elegancji i niepojętej mocy. Udało mu się dotknąć jej czoła, choć Rosie walczyła jak wściekła kotka. Wycofał jej świadomość, żeby mógł zacząć działać.
      Ale ona walczyła dalej. Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło. Jak ona to robiła? Nie miał pojęcia, jak jej się to udawało. Nie mogła wyrzucić go zupełnie, ale walczyła niczym lwica.
      Świadomość Mariko wahała się między snem a jawą. Chwilami niejako widziała pokój w rodzinnym domu, momentami zaś błyskał jej Kaname. Skupiała się, jak tylko mogła, by nie pozwolić Kuranowi na teleportowanie jej do miejsca, w którym zamierzał poświęcić swej sprawie kolejną ofiarę.
      - Rosie - warknął Kaname, który najwyraźniej zaczynał się już niecierpliwić. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę i zdradzić jej swój zamiar. Może to ją rozproszy i uda mu się przejąć nad nią zupełną kontrolę… - Nowa ofiara znajduje się tuż przed tobą, nie pozwólmy jej czekać.
      Przeszedł ją dreszcz. Nie wierzyła w to, co właśnie usłyszała.
      - Mama nie jest czystokrwistą! - krzyknęła.
      - Celem są wszyscy, którzy mogą przemieniać ludzi w wampiry - wyjaśnił ze stoickim spokojem.
      Mariko mignęła matka.
      - Nie podchodź! - wrzasnęła do niej, mając nadzieję, że mama to usłyszy, bowiem ona motała się między światami i nie wiedziała, czy cokolwiek dociera do świata jawy. - Dlaczego mi to zrobiłeś?! - krzyczała już do Kurana. - Jak mogłeś?! Ufałam ci! A ty… Nie masz serca, Kaname! Jak mogłeś zabić moimi rękoma Naoko-san?! Jak możesz myśleć o tym, by zabić moją mamę i Suzaku?! - Gdyby zabił na przykład Sarę, może jakoś by to przeżyła, ale tak…
      Kaname wytężył całą siłę woli, by utrzymać kontakt z Rosie, a ponadto zatrzymać Ayę w miejscu. Była tak blisko, wystarczyło tylko pokonać obronę Mari i błyskawicznie rzucić się na dhampirkę…
      - Wszyscy musimy zginąć, Rosie - mówił nieubłaganie. - Ale teraz pierwsza w kolejności jest Aya. Przykro mi, Rosie, ale tak musi być.
      - Nie pozwolę ci!
      Musiała włożyć w to wszystkie siły, bo udało jej się nagle powrócić niemalże zupełnie do stanu snu.
      - Mariko naprawdę tego nie chce…
      - Zamilcz - rozkazał. - Nie zamierzam tego słuchać.
      Mari wiedziała, że chwilowo kontroluje sytuację. Musiała więc wykorzystać tych kilkadziesiąt sekund…
      „Mariko-chan… Musisz coś wiedzieć. Widzisz, kiedy jesteście połączeni w ten specyficzny sposób, jesteście jakby jedną osobą. Dlatego Kaname nie odważył się nigdy postawić cię w niebezpieczeństwie, bowiem gdyby tobie się coś stało, on odniósłby identyczne rany”, powiedziała jej niedawno przodkini. Mari uśmiechnęła się smutno pod nosem. Nagle ogarnął ją jakiś dziwny, niesamowity spokój. Jako iż przez jakiś czas stała z dala od Kaname, powoli ruszyła ku niemu. Będąc zaś już przy nim, jakby nieśmiało podniosła dłoń, by przesunąć nią po jego policzku.
      - Chciałabym to robić codziennie - szepnęła szczerze, chociaż miała świadomość, iż on doskonale o tym wie. - I to - dodała, stając na palcach i całując go lekko w same usta. Gdzieś po jej głowie błąkało się zdziwienie, iż się na to odważyła. Wiedziała jednakże, że to już się nie powtórzy. Nigdy i z nikim. - Ale to niemożliwe, prawda? - spytała, patrząc mu prosto w oczy.
      - Wiesz, że nie - odparł od razu. Nie zamierzał jej zwodzić. Jakiś impuls sprawił, że na moment zapomniał o tym, co miał robić. Otarł kciukiem jedną z łez na jej policzku. Ona zaś uśmiechnęła się smutno, przez co niemal stanęło mu serce. Znał ten uśmiech. - Mariko… - szepnął z utęsknieniem.
      Pragnęła, by odezwał się w ten sposób do niej, ale wiedziała, że taka chwila nigdy nie nadejdzie. W jego sercu istniała tylko Mariko Hiou, jej odległa przodkini, protoplastka rodu jej dziadka Kage…
      Korzystając z jego zamyślenia i spokoju, przytuliła się do niego. Skupiła się i, czując, że po jej twarzy znów płyną łzy, otoczyła prawą dłoń śmiercionośną mocą. Po raz pierwszy w życiu uczyniła to z własnej woli. Ponownie stanęła na palcach, by móc zbliżyć się do jego twarzy.
      - Oyasumi - szepnęła mu do ucha, po czym ze strachem i rozpaczą wbiła rękę w jego klatkę piersiową, aby wyrwać z niej jego serce.
      Spojrzał na nią. Przez nie więcej niż dwie sekundy na jego twarzy malowało się zdziwienie, ale zaraz potem ujrzała na niej zrozumienie. Uśmiechnął się blado.
      - Może to rzeczywiście było nasze przeznaczenie - przyznał.
      Konając, za Rosie ujrzał swą Mariko. Znajdował się na skraju życia i śmierci, powoli przechodził na drugą stronę i najwidoczniej mógł już ujrzeć część zaświatów. Mariko uśmiechnęła się do niego, z jednej strony smutno przez wzgląd na Rosie, z drugiej radośnie, ciesząc się niezmiernie, że go odzyskała.
      W niewiadomym miejscu Seiren patrzyła bezsilnie na to, jak jej pan zamienia się w pył.
      Kaname zaś porwał Mariko w ramiona, obsypując ją pocałunkami i przytulając ją ze wszystkich sił. Zaśmiała się i odsunęła go lekko od siebie, by tuż za nią mógł ujrzeć Hiromi, Kyouyę i Harukiego.
      Wreszcie, po tylu latach, wszyscy byli na swoim miejscu.




***
      Aya: Poprzedni rozdział wywołał sporo emocji, dziękujemy za komentarze. Dzisiejszy, tak jak i poprzedni, napisałam w całości ja. Uczniom życzę powodzenia w nowym roku szkolnym, a studentom miłego września. Buziaki!
      Kao: Mamy nadzieję, że teraz rozjaśni Wam się nieco w głowach! Jako iż teraz trochę stoimy z dalszymi pracami, trzymajcie kciuki, żeby to się zmieniło. Żebyśmy jeszcze jakiś czas mogły umilać (?) wszystkim czas szkolno-studencki ;D Całuski!

      Zapraszamy też na nasze FORUM!

20 komentarzy:

  1. Dobra pora na pierwszy rozdział II tomu… Ech po tragicznych wydarzeniach z zakończenia I tomu pora na równie dobijające otwarcie tomu II…

    Wiele razu mówiłam jak bardzo podziwiam cię Ai-chan za ten dodatek… Naprawdę go kocham… Nie no miejscami naprawdę doprowadza mnie do chęci wyrzucenia laptopa przez okno…
    Dzięki temu w jaki sposób przedstawiłaś historię Kaname muszę przyznać (choć nigdy w życiu nie przypuszczałam że to powiem)że naprawdę żal mi tego głupca…

    Ta początkowa samotność, niezrozumienie przez ludzi i inne wampiry… Już samo to sprawia że zaczęłam współczuć Kaname… Potrafię doskonale wyobrazić sobie co czuł gdy tułał się tak bez żadnego celu po tym padole i kogo by tylko nie spotkał by odrzucany…
    Ech potem te wszystkie szczęśliwe chwile z Mariko, jej śmierć, jego samobójstwo, niechciane wskrzeszenie… Nie no naprawdę facet musiał wiele wycierpieć… Masakra… Ech i to w jaki sposób to wszystko opisałaś… To było po prostu piękne…

    Nie mogę wyobrazić sobie jego dezorientacji, zagubienia i tęsknoty po przywróceniu go do życia… Nie no naprawdę cudownie opisałaś te wszystkiego jego uczucia… Tak bardzo podziwiam cię za te twoje umiejętności opisywania uczuć i nakreślania psychiki poszczególnych bohaterów…

    Ech wiesz, co pamiętam że jak czytałam rozdział "Podróż do przeszłości" strasznie jakby to powiedzieć… Zabolał…? Tak zabolał fakt że Kaname zabił Shizuke wiedząc że jest potomkinią jego ukochanej Mariko… Jednak teraz patrząc na to wszystko z jego perspektywy zupełnie inaczej to wyglądać… W ogóle wszystko zaczyna inaczej wyglądać… Już ci to mówiłam ale jak czytałam VK po przeczytania tego dodatku zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na to wszystko.
    Jeżeli chodzi o Yuuki to naprawdę świetnie to wymyśliłaś… Wszystko jest tak logicznie i tak pasuję do charakteru Kaname… Po prostu gratulacje…

    Ech teraz pora na akcje z Mariko a właściwie Rosie…
    Ech no naprawdę wszystko tak cudownie opisałaś… Serio brak mi słów… Te wszystkie przenośnie, porównania… No po prostu cudo! *O*

    Ech i teraz ostatnie chwile życia Mariko i Kaname…
    Nie no ilekroć o tym myślę chce mi się ryczeć… Nie no te wszystkie emocje, to wszystko co się wydarzyła doprowadzają mnie do płaczu i sama nie wiem czego…
    Przykre jest to że Kaname chciała spełnić życzenie swojej Mariko a tak naprawdę sprawiał jej tylko ból i robić coś czego tak naprawdę by nie chciała… On tak naprawdę do końca jej nie rozumiał…
    Ech jeżeli chodzi o samą scenę śmierci Kaname i Rosie naprawdę brak mi sów… Nie no naprawdę nie wiem co mam powiedzieć… To było tak przerażające, tragiczne a jednoczenie piękne i wzruszające że dramat T.T Ech w każdym bądź razie po prostu cudownie opisałaś to przejście Kaname z życia do śmierci Q.Q Nie no nie mogę bo znów się rozklejam…

    Dobra to by było na tyle… Podsumowując rozdział zaiste zacny, pięknie a właściwe cudownie opisany, użyłaś w nim cudownych. Ach i to zakończenie "Wreszcie, po tylu latach, wszyscy byli na swoim miejscu"! Cudowne! W każdym bądź razie powodzenia dla was obu w pisaniu i na studiach ;)

    Buziaki dla moich kochanych pisareczek! ;p
    Suzu-chan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, kochana, za ten jakże wzruszający komentarz Q.Q Aż mi się ciepło na serduchu zrobiło, gdy go czytałam!
      Buziaki :*

      Usuń
  2. Niach, Kaname się zrobił taki słodki ^^ Chyba to będzie mój ulubiony rozdział ;p Będę do niego z pewnością ciągle wracać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się i miło mi ^^

      Usuń
    2. A! No i na waszym forum sobie konto założyłam ^^ A tak na marginesie w razie czego, nick "Sacrum" xdd Tak, nie mam nic do roboty, tylko jarać się moim adresem email xdd

      Usuń
    3. Zaakceptowałam ;)

      Usuń
  3. Hej, tu Angel Kitty :)

    ... Brak mi słów, żeby skomentowac ten rozdział. Jednocześnie piękny i bolesny. Czyli jednak Mari-chan umarła... Strasznie się smutam ;'( *Wali głową w laptop i zaczyna przeraźliwie wyc z rozpaczy* Mam ochotę wystawic głowę za okno i krzyczec do nieba "Dlaaaczegoo?! Dlaaaczegoo?!". Cóż, może później wszystko się jeszcze rozjaśni i będę miała powód do uśmiechu...

    PS: Sorry za SPAM, ale chciałam powiedziec, że założyłam bloga z opowiadaniem na podstawie Vampire Knight, więc jeśli ktoś jest zainteresowany, to proszę o wejście. Jeszcze raz przepraszam za SPAM.

    Pozdrawiam

    Angel Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja głupia! Nie dałam linku do bloga ^^'

      http://vampire-knight-by-wiki123.blogspot.com/

      Na serio przepraszam za SPAM.

      Usuń
    2. Bardzo się cieszę, że rozdział wywołał tyle emocji. To bardzo krzepiące :)

      Dzięki, na pewno wpadnę ;) A spam byłby, gdyby komentarz wyglądał np. tak: "Fajny rozdział, wpadnij na...", a tak, to jest po prostu informacja i zaproszenie, więc się nie przejmuj, takie komentarze jak najbardziej akceptuję :)

      Pozdrawiam i dziękuję za kolejne odwiedziny! A poza tym naprawdę zapraszam na nasze forum (link w notce), miło byłoby się lepiej poznać :)

      Usuń
  4. Witam.
    Powszedni rozdział tak strasznie mną wstrząsnął, że wściekałam się na Kaname kilka dni, przez cały czas wyzywając go w duchu. Myślałam, że nic - zupełnie nic - nie będzie w stanie zmienić mojego zdania na temat tego zbrodniarza...
    A jednak myliłam się.
    Ten rozdział rozjaśnił mi nieco pogląd Kurana i jego cele. Teraz naprawdę go rozumiem i - o zgrozo! - współczuję mu tej samotności pośród ludzi, bólu, jaki nim targał po stracie ukochanej osoby, tego że został wskrzeszony przez Rido. Było mi go żal do tego stopnia, iż uroniła kilka łez i poczęłam się zastanawiać nad tym, jak okrutny może być los...? Ale to nie miejsce na moje pseudofilozoficzne rozmyślania. ; ) O czym to ja...? Ach! Jak już mówiłam, zaczęłam współczuć Kaname, z różnych powodów, jednak najbardziej szkoda mi było tego, że musiał wmawiać Yuuki, iż coś do niej czuję, a co więcej SPĘDZAĆ Z NIĄ CZAS! Nie wiem, jak bym wyrobiła z tak nierozgarniętą osobą, jaką była Yuuki.
    Ostatnie spotkanie z Rosie(dlaczego ten wymyślony przez Kaname pseudonim podoba mi się sto razy bardziej od jej imienia? : 3)rozbiło mnie emocjonalnie. Spójrzmy prawdzie w oczy - każdy z nas przeżył swoją nieszczęśliwą, nieodwzajemnioną miłość, bądź chociażby zauroczenie, więc to jak Rosie go pocałowała, a następnie Kaname stwierdził, że to niemożliwe... No nie, to naprawdę mnie dobiło. ;_; To było takie niesprawiedliwe. Szkoda gadać.
    Akcja zakończyła się w takim momencie, że mój umysł stał się dosłownie pusty i nie mam żadnych teorii, ale to nawet lepiej, bo chociaż jestem pewna, że będę miło zaskoczona nowością. ^^ Czy wzrok mnie nie myli i widzę na okładce nowych bohaterów i Shoutę Hanadagi? Czyżby szykowały się małe wielkie zmiany po śmierci Mariko? Bo nie sądzę by pojawiła się w drugiej części opowiadania, skoro umarła, ale... Z Wami nigdy nic nie wiadomo. :D
    No nic, powoli kończę te swoje wypociny, jednakowoż przyznam, że Wam zazdroszczę. Macie siłę(choć wena często kaprysi)i jesteście nastawione na skończenia opowiadania. Stylu może Wam pozazdrościć wiele pisarek. Osobiście chciałabym coś napisać, ale jak się pojawia pomysł to trudno z jego realizacją, zwłaszcza, gdy wierzy, iż jest się kompletnym beztalenciem na wszystkich frontach. ;) Piszcie jak najdłużej i niech wena do Was wróci. ^^
    Czuję, że zgubiłam się w swoim toku rozumowania, ale rzadko coś komentuje, więc odpuśćcie mi tą małą zbrodnię. :D
    Pozdrawiam,
    Kari. : D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kari, bardzo dziękuję za tak rozbudowany komentarz! Tylko od Suzu takie dostajemy, inni ograniczają się zazwyczaj do paru zdań.
      Zależało mi na pokazaniu tego, że nie ocenia się książki po okładce. Że każdy człowiek (w tym przypadku wampir) działa w jakimś celu i z jakichś pobudek, które czasami są zrozumiałe tylko i wyłącznie dla niego bądź nawet dla nikogo. Życie przecież takie właśnie jest, prawda? Tak często się mylimy, osądzamy po pozorach... Tymczasem los może z nas zadrwić i możemy poznać prawdę, jakiej się nie spodziewaliśmy.
      Tak jest, po śmierci Mariko wiele się zmieni, a i pojawi się sporo nowych bohaterów, zaś Shouta doczeka się wreszcie swoich pięciu minut ;) Ale więcej nie powiem, cicho sza! ;)
      Z pisaniem bywa ciężko, ale chyba nie potrafiłabym tego rzucić. Kocham to robić, choć nie zawsze mam na to ochotę i siłę, wiadomo. Styl został wypracowany w międzyczasie, bądź co bądź na początku to opowiadanie (znaczy prequel VN, czyli nasza wersja VK) było okropnie infantylne. A jeśli Ty chcesz pisać, to pisz. Trening czyni mistrza i choć nie każdy jest doskonały bądź nawet dobry w tworzeniu opowiadań, tak czy owak się kształci. A czyż życie nie jest ciągłą nauką? ;)
      Dziękuję za wszystkie miłe słowa i pozdrawiam! A także serdecznie zapraszam na nasze forum (link w notce). :)

      Usuń
    2. Nie ma za co dziękować. ^^ Powszedni rozdział wywołał we mnie zbyt wiele emocji i nie byłam w stanie wydusić z siebie czegoś bardziej logicznego niż tamte nieskładne bodajże trzy zdania... Muszę Ci powiedzieć, że podoba mi się sposób, w jaki traktujesz czytelników. Zawsze im odpiszesz, nie ma to tamto. Większość autorów nie przywiązuję do tego wielkiej wagi, co najwyżej dziękując pod kolejną notką czytelnikom za opinię. Kiedyś starałam się naprawdę komentować, ale wówczas, gdy wytknęłam kilka błędów, zaraz była jakaś dziwna reakcja właśnie dopiero pod następnym wpisem. -_-
      Doskonale rozumiem, co planowałaś pokazać. Sama jestem osobą zdystansowaną, którą raczej niewiele osób naprawdę poznało. Zawsze żyłam we własnym świecie, wspominając dobre chwilę, słuchając muzyki, czytając książki, także w grupie nie potrafiłam znaleźć miejsca. Nieraz odnosiłam wrażenie, że nie pasuję do tych czasów. Co więcej, wszyscy zawsze uważali mnie za ponuraka, nie pałali do mnie sympatią. Co prawda, jestem całkiem wredna, ale ćśśś. : D Chodzi mi o to, że dzięki temu dodatkowi potrafię zrozumieć zachowanie Kaname, dlaczego podjął taką decyzję, a jednak nie podoba mi się sposób, w jaki chciał spełnić wolę ukochanej. Morderstwo - choćby z najszlachetniejszych pobudek - pozostaje morderstwem. Jednak dobrze utożsamiać się z bohaterami i cieszę się, że ktoś mi pokazał Kaname od innej strony. ^^
      Już się nie mogę doczekać, bo pewnie wyniknie niemałe zamieszanie z tego tytułu. ;) Mam wrażenie, że Shouta strasznie namiesza w życiu Hanashi i reszty, więc zacieram ręce w oczekiwaniu na nowy rozdział. : D
      Muszę przyznać, że też lubię pisać, jednak jestem właścicielką tzw. słomianego zapału. Mam jakiś pomysł, piszę początek, proszę przyjaciółkę o rozbudowaną opinię, a ona ogranicza się tylko do kilku zdań. A nie miałabym raczej odwagi by z jakimś swoim pomysłem wkroczyć na bloga. xD
      Zauważyłam, że początkowo styl opowiadania nie należał do najlepszych, ale jak się przebrnęło przez te początkowe rozdziały, można było zauważyć poprawę.
      Aj, znowu się rozpisałam, ale zależało mi, żeby Ci odpisać na ten komentarz, więc się nie gniewaj. Zapewne dramatyzuje, jak zwykle. ;) Na forum pewnie zajrzę. : D
      Dziękuję za odpowiedź i trzymaj się ciepło. : )
      Kari. < 3

      Usuń
    3. Och, jest, bo takie opinie są najbardziej wartościowe :) Wiesz, jak nie mam czasu, to nie odpisuję, ale zazwyczaj chwilka się znajdzie. Po prostu jestem wdzięczna za każdy komentarz, z którego mogę dowiedzieć się, kto czyta to opowiadanie, w jaki sposób na nie patrzy, co mu się podoba, a co nie... I nie żałuję, bo gdyby nie to, nie poznałabym mojej przyjaciółki - znajomość zaczęła się właśnie przez internet, a dokładniej poprzez nasze VK :)
      W takim razie jesteśmy baaardzo podobne! Miło to wiedzieć :)
      Ach, jest na co czekać, uwierz :D Problem tylko w tym, że ostatnio jakoś czasu/weny/ochoty brakuje ;_;
      Większość moich opowiadań też skończyło na początkowych stronach bądź rozdziałach, więc jest to chyba normalne ;) Ale do VK się z Kao wzajemnie dopingowałyśmy (do czasu), więc jakoś poszło. A teraz to już jest głównie sentyment i - z mojej strony - obowiązek, by to dokończyć. Nie lubię porzucać czegoś ot tak sobie. Tak samo jest z książkami - jak już jakąś zacznę, to muszę skończyć, bo źle bym się czuła z odłożeniem jej nieprzeczytanej. Z odwagą to jest tak - jak już się raz przełamiesz, to jest względnie ok. Ja też dopiero od czasu VK publikuję swoje prace, wcześniej pisałam "do szuflady". Nie żałuję, bo dzięki blogom poznałam paru świetnych ludzi i, jak wspominałam, przyjaciółkę. Aczkolwiek z mojej strony zawsze jest jakiś lęk - a to rozdział się nie spodoba, a to jakiegoś błędu większego nie zauważę, takie tam bzdety. Tu kolejny plus komentarzy, które jak nic w 99% są pozytywne i mnie pokrzepiają :)
      Bardzo lubię rozpisywanie się, nie musisz przepraszać :* Buziaki :)

      Usuń
  5. Dzięki za info!
    Jezu... Szczerze mówiąc... właściwie to... Choler*! Nie mogę poskładać swoich myśli nawet w jedno logiczne zdanie! Po prostu... zdziwienie. Kaname umrze. Mariko zapewne też... Nawet byłabym w stanie mu wybaczyć, znając jego motywy... Ale sądze, że postąpiłabym tak samo jak Mari. O raju... Nic więcej nie będę w stanie powiedzieć... Może poza tym, że to mój ulubiony rozdział :)
    Ave i weny! :*
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ohoho, już druga osoba twierdzi, że to jej ulubiony rozdział, czuję się miło połechtana ;) W sumie jak przeczytałam ten rozdział przed dodaniem, mnie samą zbombardowały emocje, co jest o tyle dziwne, że przecież sama go napisałam... No nic, widocznie jestem nieco rąbnięta ^^'
      Buziaki :)

      Usuń
    2. Więc witam w klubie "Pozytywnie Pierol**" xD
      I tak, rozdział jest super :D

      Usuń
    3. Heh, dzięki :D

      Usuń
  6. Och! Kocham ten rozdział (od teraz to mój ulubiony)!

    Matko! Jak on się biedny nacierpiał... nie no, w życiu nie było mi nikogo tak żal. Popłakałam się... Tyle lat cierpienia, tyle lat niezrozumienia i samotności... to straszne. Po przeczytaniu myślałam, że mi serce z żalu pęknie.
    Strasznie współczuję Mari. Ona go tak bardzo kochała... *wylewa łzy nie zwracając uwagi na śmiejącą się z niej rodzinkę* Gdybym dowiedziała się, że ktoś moimi dłońmi dopuścił się takich zbrodni... chybabym z żalu umarła. Nie wiem czy na jej miejscu zdobyłabym się na to, ale... życie dwóch osób jest niewielką ofiarą w zamian za dobro ogółu.

    Czekam na ciąg dalszy. Na razie mogę Wam tylko powiedzieć, że jesteście niesamowite...

    Pozdrawiam i weny życzę- Andzik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie mogę, trzecia osoba deklaruje, że to jej ulubiony rozdział xD

      No, Kaname był biedny (co nie zmienia faktu, że "moja" córka umarła przez niego ;_;). I Mari też miała przerąbane T^T Sama nie umiałabym chyba żyć po czymś takim...

      Dziękujemy :*

      Usuń
  7. Nowy rozdział na vampire-knight-by-wiki123.blogspot.com Jeśli chcesz to wpadnij :)

    OdpowiedzUsuń