Strony

środa, 19 października 2011

Terra Nostra - Rozdział dziesiąty

    Dobrze, że nie zabrałem do siebie opinii moich poprzedniczek na temat, że będę jednym z ostatnich pilotów. Los, bądź po prostu Reed, chciał, abym to ja teraz został wybrany. Patrzyłem lekceważąco na mój ukochany fotel samochodowy znajdujący się na znaku i krótko zanalizowałem wybór. Według moich wcześniejszych przemyśleń, powinien zostać wybrany Sebastian lub Diana, bo siedzieli najbliżej Nadii. Odkąd naraziła się Harry’emu, umierały osoby przy najbliższych dla niej krzesłach. Widać moje wcześniejsze wygłupy na coś się przydały, skoro zostałem wybrany.
    Może to i dobrze, że teraz moja kolej? W końcu jakbym został sam, nie byłoby się przed kim popisać. Teraz prócz mnie zostało jeszcze pięć osób, więc wystarczająca liczba do zabawy.
    - No i się doigra… - zaczął Reed, kiedy skutecznie mu przerwałem.
    - Patrzcie i podziwiajcie - zaśmiałem się dumnie, widząc nietęgie miny reszty i zupełnie ignorując idiotę próbującego wbić mi się w zdanie. – Tak oto przybywam na ratunek światu.
    Rozejrzałem się po znajomych dookoła. Praktycznie nikt nie był w stanie się odezwać. Agnese ciągle rozpaczała nad stratą przyjaciółki, pozostali też przeżywali.
    - Czekamy, herosie - rzuciła Nadia, teatralnie dygając. Na nią oczywiście zawsze można było liczyć, jeśli chodzi o przekomarzanie się. Mimo tego nie wyglądała na zbytnio szczęśliwą. Zapewne chcąc nie chcąc się do mnie przyzwyczaiła i będzie jej mnie brakowało. Co jak co, ale ten fakt naprawdę dawał mi dziką satysfakcję. Każdą dziewczynę da się do siebie przywiązać, tylko z niektórymi jest trudniej. Tak też było w tym przypadku. – Zobaczymy, jak się popiszesz.
    Uśmiechnęła się, jakby niedowierzając, że nie przejmuję się skazaniem na śmierć. A tak też było w istocie. Wiem, co zrobię przed śmiercią i wiem, że będę miał wystarczająco czasu na większość z tych spraw.
    - Już nie mogę się doczekać - stwierdziłem, przenosząc się jednocześnie do mojego domu w Monachium.
    Leżałem bez ruchu na łóżku, słuchając, jak gosposia krząta się po domu.
    - Helgo! - zawołałem głośno, żeby mnie usłyszała. Po chwili starsza pani odziana w fartuszek zapukała do moich drzwi. - Przynieś mi grzanki z czekoladą - rzuciłem od niechcenia, a ta w odpowiedzi posłusznie kiwnęła głową i wyszła.
    Kiedy tylko otrzymałem moją ulubioną przekąskę, usiadłem na sofie i odpaliłem komputer. Wszedłem na stronę wygenerowaną przez mojego ojca. Założył ją dziesięć lat temu, żebym wiedział, kiedy zastanę go w domu. Z prawego boku strony znajdował się bowiem zegar odmierzający czas do powrotu ojca z pracy. Z lewej był taki sam, należący do matki. Oboje niezbyt często gościli w domu.
    Ojciec był jednym z ważniejszych policjantów w Monachium, ba, nawet w Bawarii albo i całych Niemczech. Często bywał wysyłany na jakieś delegacje czy inne szkolenia. Matka za to pracowała we własnym domu mody, była światowej sławy projektantką. Kiedy skończyłem dwa latka, stwierdziła, że jestem wystarczająco duży, więc wróciła do pracy, zostawiając mnie z wieloma nianiami, których miałem po dziurki w nosie.
    Nie podobał mi się fakt, że według strony ojciec wróci za pół godziny, bowiem dziś nie opuszczał miasta. W oczekiwaniu na jego przyjazd zacząłem przeglądać różnorakie strony związane z walkami robotów. Pierwszy raz od dłuższego czasu media podawały prawdziwe informacje. Nasze nazwiska i zdjęcia przodowały na stronach gazet i stron internetowych w większości państw świata. Właściwie bardziej nagłaśniano tę sprawę niż próbowano nam pomóc. Albo próbują, ale za nic im to nie wychodzi.
      Liczba i treść komentarzy pod każdym z artykułów schlebiała mi i wprawiała mnie w świetny nastrój, który i tak zostanie skutecznie zdeptany po powrocie ojca, który od czasu mojego ujawnienia się narzeka, że nie może w spokoju pracować, bo każdy składa mu kondolencje i pyta o szczegóły. Prawdę powiedziawszy, tylko podczas oglądania wieczornych wiadomości, w których pierwszy raz podali nasze nazwiska, przejął się moim losem. Następnego dnia już wrzeszczał, dlaczego nie powiedziałem mu wcześniej, bo teraz nie wie, co mówić ludziom. Matka za to nawet nie pofatygowała się, żeby wrócić do domu szybciej, zadzwoniła tylko do mnie, aby spytać, jak się czuję z tym wszystkim. Jakby tego było mało, specjalnie przedłużyła sobie pobyt w Mediolanie, jak gdyby bojąc się wrócić do domu i spojrzeć mi w oczy.
    Nie żeby specjalnie obchodziło mnie zdanie rodziców. Od małego byłem przez nich ignorowany, częściej spotykaliśmy się na dywaniku u dyrektora za moje przewinienia niż w domu. Jedyne, czego ojciec mnie nauczył, to bicie się. Tylko za to jestem mu wdzięczny.
    Odpaliłem Terrę Nostrę, aby odczytać kilkanaście wiadomości od znajomych dopytujących się wciąż o to samo. Nie zwróciłem jednak na nie większej uwagi, ponieważ wzrok mój przykuła wiadomość prywatna od Francuzki, wysłana chyba chwilę przed walką Idalii. Wtedy też wysłałem jej filmik nakręcony przed moim domem przez jakichś reporterów. Kiedy wracałem ze szkoły dwa dni temu, napadli mnie pod domem i sfilmowali, więc powiedziałem im kilka słów i pozdrowiłem w nich Nadię. Jak się później okazało, filmik trafił do sieci. Znalazłem go i wysłałem Francuzce kilka godzin temu.

Chatte: Mam się czuć zaszczycona? Jesteś naprawdę głupi! o.O’’ xd A tak poza tym... Nareszcie wyrwę się z rąk francuskich paparazzi! Dziś wyjeżdżam na tydzień do Berlina. Ojciec będzie miał kilka konferencji, a ja będę gnić w jakimś ekskluzywnym hotelu. -.-  Tylko pierwszego dnia tata załatwił mi oglądanie Muzeum Pergamońskiego do siedemnastej. Jaki dobry człowiek! -.-
Boss: Pergamońskie? Nuuda xd Chcesz powiedzieć, że od jutra nie będą publikować Twoich zdjęć w internecie? ;_; xd
Chatte: Coś w tym stylu. ^ ^
Boss: Będziecie mieli ochronę? Berlińskie luje z pewnością nie ominą francuskiej damy bez należytego przywitania <lol2>
Chatte: A co? Pan i Władca martwi się o mnie? ;>
♣ Boss: Nie, dbam tylko o to, byś zobaczyła moją walkę :D
Chatte: W to nie wątpię ;]

    Kiedy usłyszałem głośne dźwięki tłuczonego szkła, wyłączyłem komputer i zszedłem do salonu, gdzie rozwścieczony ojciec zrzucił na podłogę kilka drogocennych wazonów. Kilka gosposi patrzyło się na niego z przerażeniem.
    - Sprzątnijcie to! - krzyknął, kiedy się uspokoił i usiadł na sofie. Służące zaczęły posłusznie zbierać kawałki porcelany. - Chcesz czegoś ode mnie? - spytał, wlepiając we mnie obojętne spojrzenie.
    - Jadę jutro do Berlina na tydzień. Więc jeśli możesz, to przelej mi więcej pieniędzy na kartę - rzuciłem od niechcenia.
    - Zawsze tylko czegoś chcesz! Z tobą są same kłopoty, gówniarzu! Nawet nie wiesz, ile mam przez ciebie roboty! - Jego wrzaski przerwał dźwięk telefonu. Szybko aktywował rozmowę i im dłużej rozmawiał, tym bardziej zdawał się być wpieniony. Kiedy skończył, o mało nie rzucił aparatem o podłogę. - Znowu to samo! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś skończył z tym wszystkim?! Kolejna walka. Roboty widziało kilku rybaków. Po co się w to wplątałeś?! Mam dość ciebie i twoich problemów! Kiedy to się wreszcie skończy?! - krzyczał jak opętany, podczas gdy ja stałem nieruchomo i patrzyłem na niego chłodnym wzrokiem.
    - Zostałem następnym pilotem, więc już niedługo się pomęczysz - zdążyłem powiedzieć, kiedy ojciec wstał i się na mnie zamachnął. Stałem i czekałem na cios, który nie nastąpił. Mężczyzna stał przede mną z podniesioną w górze ręką i ze łzami w oczach.
    - Idź spać - rzucił krótko i usiadł na sofie, nie obdarzając mnie już ani jednym spojrzeniem.
    - Jeśli nie przelejesz mi pieniędzy do jutra rana, to mama to zrobi - oznajmiłem i udałem się do swojego pokoju, będąc pewnym, że rozkażę temu stworkowi, żeby zrzucił moje ciało w jakąś otchłań.
   
    Kiedy tylko zamknąłem drzwi, zacząłem przeklinać. W pewnym sensie pragnąłem, żeby mnie uderzył. A tak słabeusz tylko okazał niepotrzebne emocje, pokazał, że mu zależy. I po co?! Z całej siły kopnąłem komodę, przez co pospadała z niej większość książek i innych rzeczy. Wkurzyłem się, widząc, że wyładowuję się w podobny sposób jak ojciec, dlatego żeby o tym zapomnieć, zacząłem pakować rzeczy na wycieczkę. Nadia z pewnością wie, że złożę jej wizytę. Tak czy inaczej przecież nie ominę takiej zabawy jak wnerwianie jej sam na sam. Szczególnie że odkąd ją pocałowałem, była tak uroczo zmieszana w chwilach, kiedy byliśmy sami. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem uśmiechać się sam do siebie na myśl o tej dziewczynie. Wzdrygnąłem się, że ktoś wywołuje u mnie takie emocje.
    Po półgodzinie byłem już spakowany. Miałem nadzieję, że ojciec wyjedzie do pracy, nim wstanę, bo naprawdę nie miałem ochoty już więcej na niego patrzeć. Włączyłem laptopa w celu zakupienia biletu na nadziemne metro na jutrzejszy ranek. Do tego zarezerwowałem sobie pokój w jednym z najbardziej prestiżowych hoteli. Kiedy wszystko załatwiłem, poszedłem się wykąpać, przy czym znalazłem znak na moim ciele - ciemnoszare, dość ostre wzory wiły się przez całe moje plecy. Następnie przebrałem się w spodnie od dresu i rzuciłem się na łóżko.

    Kiedy następnego dnia się obudziłem, pierwszym, co zrobiłem, było sprawdzenie strony ojca. Wolałem ten sposób przekonania się, czy jest w domu. Jak się okazało, wyszedł już do pracy i nie wróci przez kolejne dwadzieścia osiem godzin. Było mi to jak najbardziej na rękę. Sprawdziłem też szybko stan mojego konta. Tak jak myślałem, ojciec przelał mi dość dużą kwotę pieniędzy.
    Spojrzałem na komórkę, na której widniało kilka nowych wiadomości. Te od kumpli i kilku napalonych lasek pominąłem, przeczytałem tylko od mamy. „Kocham Cię, synku.” To wszystko, na co było ją stać. Wychodzi na to, że ojciec już ją poinformował, że będę następny. Szybko odpisałem jej pytaniem, czy może mi przesłać trochę pieniędzy. Tego nigdy dość. Oczywiście po kilkunastu minutach kasa była na moim koncie.
    Ubrałem luźne dżinsy, trampki i popielatą koszulę. Zniosłem torbę na dół i wróciłem się na górę, kierując się do gabinetu ojca.
    - Nie wolno paniczowi wchodzić tam, kiedy nie ma rodziców - oznajmiła Helga, zagradzając mi wejście.
    - Nie tym razem – powiedziałem, siląc się na spokój. - Odsuń się i daj mi przejść - rzuciłem stonowanym, acz rozkazującym tonem. Kobieta nie chciała mnie jednak przepuścić, a nie chciałem używać wobec niej przemocy.
    - Przykro mi, nie mogę na to pozwolić - rzekła ze smutkiem. - Jasno powiedziano mi, co mam robić.
    - W tym domu jesteś osobą, która zna mnie najlepiej. Pracowałaś tu, zanim przyszedłem na świat. Znasz mnie doskonale i wiesz, że wiele razy chciałem się tu wkraść. Tym razem muszę to zrobić, nie dla swojego widzimisię. Mam cel, który muszę osiągnąć przed śmiercią. - Uśmiechnąłem się łobuzersko na samą myśl o swoich planach. - Więcej razy już mnie nie zobaczysz – zapewniłem. - Postaram się odłożyć tę rzecz na miejsce za jakiś czas, tak, żebyś nie została zwolniona.
    - Paniczu… Wszystko w twoich rękach - powiedziała i poczochrała mnie po głowie, jak to zwykła robić w dzieciństwie, kiedy coś przeskrobałem. Uśmiechnąłem się lekko w podzięce, co było totalnie nie w moim stylu i wszedłem do gabinetu.
    Od razu ruszyłem do skrytki, którą od zawsze chciałem otworzyć. Wyjąłem z niej to, czego potrzebowałem i umieściłem w kieszeni bluzy. Potem wpadłem jeszcze na pomysł, by sprawdzić tożsamość Reeda. Włączyłem służbowy komputer ojca i sprawdziłem w bazie danych osoby o tym nazwisku. Żadna nie pasowała do Harry’ego, co dało mi do myślenia, iż ten w ogóle nie pochodzi z naszej Ziemi.
    Zacierając za sobą ślady, wyszedłem z gabinetu, kierując się do garażu na tyłach domu. Poleciłem tylko Heldze, żeby wieczorem ktoś odebrał samochód z dworca.
    Wyszedłem z domu i ruszyłem do mojego samochodu. Rzuciłem torbę na tylne siedzenie i zasiadłem za kierownicą mojego ukochanego czarnego, sportowego BMW. Nie dziwiłem się, że w kokpicie znajdowało się właśnie to siedzenie. Najchętniej przejechałbym tym samochodem całą trasę, jednak nie miałem czasu na stanie w korkach pod Berlinem. Przecież nie wiedziałem, ile czasu będę mógł jeszcze pożyć. Podróż nadziemnym pociągiem zajmie dwie i pół godziny, samochodem byłyby to jakieś cztery. Samolotem byłoby oczywiście najszybciej, jednak nie przeszedłbym przez odprawę, chyba że traciłbym jeszcze więcej czasu na zrobienie fałszywego pozwolenia na broń. Postanowiłem więc, że na miejscu wypożyczę jakieś auto, żeby sprawnie poruszać się po mieście, które dość dobrze znałem.
    Nie przewidziałem tego, że na dworcu wzbudzę aż takie zainteresowanie wśród ludzi. Wystarczyło, że jedna osoba krzyknęła „To ten chłopak od robotów!” i trzy czwarte społeczeństwa ruszyło ku mnie z milionem pytań i wyciągniętymi komórkami. Wywróciłem oczyma, przekręciłem się na pięcie i zdenerwowany opuściłem budynek, kierując się z powrotem do samochodu. Najwidoczniej nie mogę podróżować normalnymi środkami transportu, byłem na to zbyt sławny. Okrutny powód mej sławy, ale lepsza taka niż żadna!
    Z piskiem opon ruszyłem w trasę. Aktywowałem głosem muzykę, której dźwięk wypełnił cały samochód. Miałem do przejechania pięćset dziewięćdziesiąt kilometrów. Na szczęście większość to autostrada, na której nie będę musiał przestrzegać żadnych nudnych reguł. W sumie i tak wszędzie przekraczałem prędkość, ale to przez tych nudnych kierowców jadących z prędkością ślimaka, proszących się o wyprzedzenie.
    Wyszło na to, że podróż zajęła mi trzy i pół godziny. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z mojej rodziny był zadowolony ze stylu mojej jazdy, ale nijak mi to w tym momencie przeszkadzało. Oczywiście musiałem jeszcze trochę postać w korkach, żeby dostać się do mojego hotelu. Wysiadłem przed wejściem, oddałem kluczyki facetowi, który miał zaparkować moje auto, ale ostrzegłem go, że za godzinę będę go potrzebował. Moją torbę zabrał za to boy hotelowy, a ja udałem się do recepcji odebrać kartę do mojego apartamentu. Następnie szybko poszedłem do windy, przeklinając w duchu prędkość jej jazdy. Zwinnym ruchem przekroczyłem próg mieszkanka składającego się z sypialni, małego salonu i dość dużej ekskluzywnej łazienki, do której od razu się udałem, by wziąć orzeźwiający prysznic po podróży.
    Hotele były czymś, co w wyjazdach lubiłem najbardziej. Ludzie wszystko za ciebie robią (nie żeby w domu było inaczej), wystarczy telefon, żeby przynieśli mi jakiekolwiek danie. Wszyscy robią wszystko za pieniądze. Jakże łatwo jest przekupić ten świat.
    Ubrałem długie czarne spodnie, na które założyłem szarą bluzę i ciemną skórzaną kurtkę. Po łącznie czterdziestu minutach opuściłem pokój, by udać się do Muzeum Pergamońskiego w celu spotkania tam zbłąkanej duszy.
    Zajechałem pod ogromny budynek i zaparkowałem na strzeżonym parkingu obok. Wychodząc, nałożyłem na głowę kaptur od bluzy, nie chcąc wywołać jakiegokolwiek szumu. Chociaż tak czy inaczej w Berlinie było mniejsze prawdopodobieństwo zobaczenia mnie, ponieważ w wiadomościach podano informację, gdzie mieszkam. Podszedłem do wejścia budynku i oparłem się o ścianę, mając cichą nadzieję, że dziewczyna jeszcze nie wyszła i nie stoję tu na marne. Jeśli tak będzie, to jutro wracam… Nie, i tak zostanę. Nie odpuszczę jej tego spotkania i będę ją nękał, póki nie umrę. To będzie zupełnie w moim stylu.
    Jak na złość czekałem około czterdziestu minut i oczywiście, jak to w takich chwilach bywa, zaczęło padać. Było to dziwne, zważywszy na to, że ostatnio słońce ciągle przygrzewało i nie było widać końca lata. Stałem jeszcze dwadzieścia minut, uważnie obserwując ludzi wyłaniających się zza drzwi. Kiedy zauważyłem Nadię, chciało mi się śmiać, kiedy wcześniej pomyślałem, że mógłbym jej nie poznać w tłumie. Na kilometr było widać, że jest Francuzką. Jej ochroniarz bądź szofer trzymał nad jej głową parasol. Ona miała założony beżowy berecik i ciemne okulary, jakby ukrywała się przed paparazzi. Nie czekając, aż odejdzie za daleko, podszedłem od tyłu i nieco nachalnie wyrwałem mężczyźnie parasol.
    - Przykro mi, przejmuję panią - powiedziałem do faceta z uśmieszkiem, kiedy łypnął na mnie złowrogo.
    Dziewczyna się odwróciła, po jej głosie mogłem przysiąc, że była zdziwiona.
    - Dennis? - spytała zdumiona, jakby widziała przed sobą ducha. Jednak dość szybko doszła do siebie. - W porządku. Wrócę sama - rzuciła do faceta w czerni, który skinął niepewnie głową i odszedł. - Co ty tutaj robisz? - zwróciła się do mnie, wyrywając mi z rąk parasol.
    - Byłem niedaleko i pomyślałem, że wpadnę na momencik. W końcu Monachium jest stosunkowo blisko. - Wyszczerzyłem zęby, śmiejąc się z własnej głupoty.
    - Masz rację, przecież pięćset osiemdziesiąt dziewięć kilometrów to dwa kroki stąd - zaśmiała się, kręcąc głową.
    - Widzę, że jesteś bardzo obeznana w odległości między tymi miastami - zauważyłem. Miło słyszeć, że sprawdzała, ile dzieli nas kilometrów, chociaż zapewne się tego wyprze.
    - Sprawdzałam prawdopodobieństwo bycia nękaną przez ciebie – rzuciła, schylając lekko głowę, abym nie widział jej twarzy. Zapewne się zarumieniła.
    - Boisz się paparazzi czy na co dzień tak się chowasz w ubraniach?
    - W telewizji mówiono o przyjeździe mojego ojca tutaj, a chciałabym uniknąć nadmiernego zainteresowania moją osobą - przyznała.
    - Wybacz, ale tak ubrana, w dodatku ze mną, masz kilka razy większe szanse na rozpoznanie - zaśmiałem się, nie pojmując, jak mogła pomyśleć, że w tym stroju pozostanie niezauważona. Mimo swoich okularków i beretu, miała na sobie obcisłe granatowe rurki, beżowy top i biały sweterek, którego na pewno nie kupiła w tanim sklepie. Zresztą metki z najbardziej znanymi projektantami i tak rzucały się w oczy. Fakt, zwracanie takiej uwagi na ciuchy i modę nie było zbyt męskie, ale to wszystko za sprawą matki, która kochała uczyć mnie tego, co jest modne, a co nie. – Fakt, że jeszcze nie zostałaś zauważona, dziwi mnie najbardziej - stwierdziłem niedowierzając.
    - Jesteś samochodem czy będziemy podziwiać widoki zza okna autobusów? - spytała, zmieniając błyskawicznie temat.
    - Kareta już czeka, o pani - rzuciłem teatralnie, wyrywając jej parasol i podając ramię. Wywróciła oczyma i złapała się mnie.
    Zaprowadziłem ją do swojego samochodu. Uśmiechnąłem się pod nosem na jej radość, kiedy zdała sobie sprawę, które auto jest moje. Widać dziewczyna lubi drapieżne rzeczy, tylko się z tym kryje.
    Otworzyłem Francuzce drzwi pasażera, a sam zasiadłem za kierownicą, uprzednio wkładając mokry parasol do małego bagażnika, aby nie zmoczył skórzanej tapicerki.
    - Nie mam pojęcia, jak twój charakter toleruje takie dżentelmeńskie wpadki - rzuciła dziewczyna w trakcie drogi. Miała oczywiście na myśli moją kulturę.
    - Widzisz, cuda się zdarzają. Pakiet dwa w jednym do usług – oznajmiłem, przyspieszając na ostatnim możliwym odcinku, bowiem zaraz miały zacząć się najgorsze korki.
    - Dwa w jednym? Nie dodajesz sobie za bardzo? - spytała, kiedy utknęliśmy na dobre w korku.
    Nachyliłem się do schowka z nawigacją, który znajdował się przed siedzeniem pasażera. Tym samym moja ręka spoczywała na kolanach dziewczyny, która wzdrygnęła się, kiedy tylko ją poczuła. Podniosłem głowę, utrzymując ją na poziomie twarzy Nadii w taki sposób, że dzieliły nas milimetry. Uśmiechnąłem się łobuzersko, widząc jej lekko speszoną i nadąsaną minę.
    - Bunt i kultura razem. Czego chcieć więcej? - rzuciłem, odgarniając jej jeden kosmyk z twarzy i powracając do normalnej postawy.
    - Niech pomyślę. Trochę skromności, mniej wybujałego ego, więcej ludzkich zachowań i odruchów, odrobinę wyczucia powagi sytuacji i szczyptę szacunku dla innych - wyliczyła. - To tak w skrócie - zaśmiała się pod nosem.
    - Mówiłaś coś? - rzuciłem złośliwie, udając niewiniątko. – Zbyt mocno skupiłem się na jeździe - dodałem, pomijając fakt, że jeszcze staliśmy w korku.
    Nadia tylko pokręciła głową, szepcąc coś pod nosem, że to się nigdy nie zmieni. Po chwili wdaliśmy się w zwykłą pogawędkę, żeby zabić czas. Zdążyłem się dowiedzieć, że ojciec dziewczyny wraca do hotelu za trzy godziny. Jechałem więc dalej, dopóki dziewczyna nie otrzeźwiała.
    - To nie jest droga do mojego hotelu! - zbulwersowała się.
    - Jak byś nie zauważyła, skarbie, nie powiedziałaś nawet, jaki obecnie zamieszkujesz. Jedziemy pozwiedzać Berlin - oznajmiłem spokojnym tonem, co o dziwo strasznie ją zestresowało.
    - Nie możesz mnie po prostu zawieźć do hotelu? - zdenerwowała się bezsensownie.
    - Spokojnie, wrócimy, nim pojawi się wielki pan polityk - uspokoiłem, nie rozumiejąc trochę, dlaczego aż tak bardzo musi się trzymać grafiku. Co prawda nic o nim nie wiedziałem, może był jakimś chorym gnojem albo po prostu przewrażliwionym tatuśkiem. Mając taką córkę, chyba każdy by się martwił. Nie wiadomo, z kim i gdzie się szwenda.
    Po tej krótkiej wymianie zdań zapanowała dłuższa cisza. Mnie nie przeszkadzała, wsłuchałem się bowiem w dźwięk silnika i krople równomiernie spadające na szybę.
    Nim dojechaliśmy na miejsce, przestało padać i wyszło piękne, letnie słońce. Podeszliśmy pod wieżę telewizyjną i ustawiliśmy się w dość krótkiej kolejce do kas.
    - Żartujesz…? - spytała dziewczyna, spoglądając w górę na wieżę, na którą zaraz mieliśmy wjechać. Kilka lat temu przebudowali ją na jeszcze wyższą niż była wcześniej. - Ja tam nie wejdę - oznajmiła stanowczo.
    - Masz rację. Po prostu tam wjedziemy. Wejście byłoby trochę trudne, ale jak to powiadają, dla chcącego… - zacząłem, kiedy wcięła mi się w pół zdania.
    - Nie, nie, nie. To nie jest dobry pomysł - stwierdziła, kiedy mimo jej sprzeciwów zakupiłem bilety.
    - Nie mów mi, że wielka pani Francuzka ma lęk wysokości? Podczas walk jakoś nie narzekałaś - zauważyłem.
    - Przecież nie zbłaźniłabym się przy wszystkich. Zresztą nie o to chodzi - rzuciła, kiedy złapałem ją za rękę i na siłę wprowadziłem do kabiny. Fakt, dawno tam nie byłem, teraz to miejsce przypominało lekko kokpit. Okrągła przeszklona powierzchnia, dookoła znajdowały się kanapy, na których wygodniej podziwiało się widoki. Usiedliśmy na jednej z nich i czekaliśmy na start. Francuzka wyciszyła się i zamyśliła.
    - Wygląda, jakby to już miała być walka… - zauważyła, wlepiając tępy wzrok w szybę, kiedy zaczęliśmy się wznosić. Zapewne nie chciała wejść właśnie przez podobieństwo do robota. Ale przecież jeszcze nie zamierzałem umierać, więc nie miała się co stresować. Nawet nie zauważyła, że wciąż trzymam jej dłoń. Albo to wiedziała, ale nie chciała tej czynności przerywać. To byłaby bardziej optymistyczna wersja. - Nie boisz się? - spytała i doskonale wiedzieliśmy, że nie chodzi tutaj o wysokość wieży.
    - Myśl, że nie tylko mnie to spotkało, trochę mnie pokrzepia. Zresztą czego tu się bać? Nie uważasz, że nie mamy najgorzej? Prawda, jesteśmy na to za młodzi. Ale przynajmniej dzieje się to bez bólu, na spokojnie. Ile osób chciałoby bezboleśnie oddać życie za ojczyznę? Wolę tę drogę niż jako sypiący się starzec umierać powoli w chorobie i być zapomnianym przez wszystkich. Umieramy w kwiecie wieku, wszyscy będą nas wspominać takimi, jakimi obecnie jesteśmy - wyszeptałem, mając nadzieję, że ludzie dookoła bardziej zajmują się oglądaniem widoków niż podsłuchiwaniem cudzych rozmów.
    Nadia spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.
    - Jesteś dojrzalszy niż wyglądasz - rzuciła, zastanawiając się jeszcze nad czymś. - Albo po prostu wolisz, żeby pamiętano cię jako idealnego chłopaka o mocnym charakterze - zauważyła.
    - No widzisz, w końcu przyznałaś, że jestem idealny - stwierdziłem dumnie, zaczynając się śmiać i mając cichą nadzieję, że dziewczyna też się rozchmurzy. Odkąd tu weszliśmy, stała się przygaszona. Ja na jej miejscu raczej cieszyłbym się, że kolejny frajer idzie na śmierć przede mną. Ale ona mimo wszystko i tak przejmowała się mną. To dowodziło, że byłem naprawdę niezłym amantem, ale mnie to pasuje.
    Kiedy wjechaliśmy na najwyższy punkt wieży, zobaczyliśmy niepowtarzalny widok. Skąpany w słońcu Berlin, z wielką tęczą przechodzącą przez całe miasto.
    - Mamy co ratować, nie? - powiedziała brunetka z uśmiechem pełnym nadziei.

    Po dwóch godzinach odwiozłem Nadię do hotelu, który okazał się tym samym, w którym osobiście przebywałem. Nie powiem, żeby dziewczynę specjalnie ucieszył ten fakt, nie miała jednak nic do gadania. Odprowadziłem ją pod pokój i na pożegnanie ucałowałem ją szybko. Złapałem wcześniej jej ręce, żeby uniknąć takiego ciosu jak ostatnio. Następnie odwróciłem się i nie słuchając narzekań, po prostu udałem się do swojego pokoju, informując ją tylko, o której godzinie przyjdę jutro.

    Następnego dnia, jak gdyby nigdy nic, udaliśmy się na zwiedzanie Berlina. Postawiliśmy głównie na parki, gdzie bądź co bądź powinno być mniej gapiów, ponieważ Nadia uparła się, że nie chce natknąć się na żadnych fotografów. Za dwa dni miały się odbyć wybory do Rady Narodów, w związku z tym chciała uniknąć afer, bo jej ojciec naprawdę starał się o tę pozycję. Ponoć walczył o to miejsce z ojcem Nathana. Jakoś mało obchodziły mnie te polityczne wstawki, więc nie rozmawialiśmy na te tematy zbyt długo.
    Im więcej czasu spędzaliśmy razem, tym Nadia była spokojniejsza, a może nawet smutniejsza. Wciąż mi dogryzała, ale zdawało mi się, że robi to z przyzwyczajenia, tak samo jak ja.
    W końcu koło siedemnastej, kiedy chodziliśmy po skądinąd przepięknym „Ogrodzie orientalnym”, zdenerwowałem się sytuacją. Stanąłem w pół kroku, pozwalając się wyprzedzić. Kiedy Francuzka zorientowała się, że jestem w tyle, odwróciła się z pytającą miną.
    - Daj sobie spokój z wyrzutami sumienia. On nie żyje, więc nie będzie miał ci za złe wyciśnięcia z życia, ile się da. Chcesz się ciągle hamować przez byłego chłopaka - wyrzuciłem znudzonym tonem. Przecież logicznym było, że coś do mnie czuje, nawet jeśli sama sobie zaprzecza. Mnie po prostu nie można się oprzeć, szczególnie jak się postaram.
    - Nie pozwalaj sobie. Nathan nie jest były… - zaczęła, najwidoczniej zdziwiona moimi słowami.
    - Aż śmierć ich nie rozłączy! - zacytowałem teatralnie. - Rozłączyła, amen. Po wszystkim, więc przestań go rozpamiętywać - dodałem suchym tonem.
    - O co ci chodzi?! Umarł półtora miesiąca temu, myślisz, że… - nie zdążyła dokończyć, ponieważ tradycyjnie jej przerwałem.
    - Po tak krótkim czasie ciągnie cię do kogoś innego. Nieładnie - zacmokałem. - Znalazłbym tu bardziej wyszukane epitety, ale się powstrzymam – oświadczyłem, a ona prychnęła. - Póki co, nie udawaj, że tak nie jest. Chemia między nami jest namacalna, każdy ci to powie. Więc nie myśl o tym jak o zdradzie. On NIE ŻYJE - zaakcentowałem, kiedy w jej oczach błysnęły łzy. - Skorzystaj z okazji, bo więcej razy się nie powtórzy, masz to jak w banku.
    - Myślisz tylko o sobie, nie obchodzi cię w ogóle moja sytuacja! Nie wiesz, jak się czuję, powinieneś dać mi trochę…
    - Czasu? Wybacz, że w każdym momencie mogę zostać wezwany na śmierć - powiedziałem sarkastycznie, wyprowadzony z równowagi.
    - Oj, nie o to mi chodziło… - szepnęła smutna, jakby mnie czymś uraziła. - Po prostu nie umiem poukładać sobie niektórych faktów.
    - To już nie moja sprawa, chcę tylko wiedzieć, co z nami zrobisz. Jeśli raczyłabyś być tak miła, chcę teraz otrzymać odpowiedź, nie będę ci potem zatruwał życia - oznajmiłem, czekając na odpowiedź i mając dość podchodów.
    - Sama nie wiem… - zaczęła. - To naprawdę trudne.
    - Do cholery! Co w tym jest trudnego?! - krzyknąłem, po czym wpiłem się namiętnie w jej usta i czując, że dziewczyna mnie nie odtrąca, sam się wstrzymałem, mimo że nie miałem na to najmniejszej ochoty. - Masz dwie opcje. Pierwsza polega na tym, że powiesz mi, że coś teraz poczułaś i świetnie spędzimy pozostały mi czas. Druga jest taka, że coś czułaś, ale się nie przyznasz i powiemy sobie „do zobaczenia w kokpicie”. Banalnie proste - stwierdziłem dobitnie, wpatrując się w nią z lekkim zdenerwowaniem i niecierpliwością, ponieważ przez minutę milczała.
    - Dennis… - zaczęła łamiącym tonem. - Naprawdę nie wiem, co do ciebie czuję… - powiedziała, co mi wystarczyło. - Nie może być tak, jak było przed chwilą? - spytała z lekką nadzieją, jakby pierwszy raz miała do czynienia z facetem. Zapewne zdawała sobie sprawę z tego, co odpowiem, bo przecież ta sytuacja zaczynała się stawać żałosna.
    - Sama sobie odpowiedz na to pytanie i przestań się tak zachowywać - poleciłem, kiedy zauważyłem, że znów ma zaszklone oczy. Niby to świadczyło, że jej zależy, jednak nie mogłem dać sobą tak pogrywać. Jeśli nie jest zdecydowana, nie będę tracić na nią czasu. - Nathan już nie przyleci cię pocieszać, więc daj sobie spokój - rzuciłem z lekkim uśmieszkiem, który, mimo że był nie na miejscu, zdawał mi się być odpowiedni do sytuacji.
    Francuzka podeszła do mnie, próbując mnie uderzyć, jednak na czas złapałem jej nadgarstek.
    - Nie próbuj - rzekłem oschle.
    - Wracam do hotelu – oznajmiła, wyrywając swą rękę. - Dzięki za uświadomienie mi, że spędzając czas z tobą, tylko go marnuję - westchnęła i dumnym krokiem odmaszerowała w kierunku głównej drogi.
    - Może cię podwieźć? - spytałem sarkastycznym tonem.
    - Wolę śmierdzący autobus niż skórzane siedzenie w samochodzie należącym do ciebie! - krzyknęła, nawet się nie odwracając.
    Wzruszyłem ramionami i ruszyłem na parking, gdzie zaparkowane miałem moje BMW. Kiedy wsiadałem do pojazdu, zauważyłem żakiet Nadii, który zostawiła przed spacerem. Wywróciłem oczyma, zastanawiając się szybko, czy kłopotać się z oddawaniem jej go, skoro i tak za kilka tygodni zejdzie z tego świata.
    Odłożyłem nudne przemyślenia na później i pojechałem do najlepiej znanego mi klubu w stolicy. Bywałem w nim wcześniej z kumplami podczas weekendowych wycieczek do Berlina. Muzyka w nim była przeraźliwie głośna, a laski mocno napalone. Czego chcieć od życia więcej?
    Po drodze wpadłem w korek, więc na miejsce dotarłem dopiero po dwóch godzinach. Już podjeżdżając pod klub, czułem na sobie spojrzenia wielu osób. W końcu nie każdy osiemnastolatek miał taki samochód. Wyjąłem broń z kurtki i włożyłem ją do zamykanej szuflady w samochodzie. Wchodzenie z nią na imprezę byłoby zbyt ryzykowne.
    Stanąłem w stanowczo za długiej kolejce, nakładając na uszy słuchawki. Gwar podjaranych imprezą nastolatków jakoś mnie nie interesował. Z bliżej nieznanej przyczyny chciałem po prostu się napić, nie zważając na to, że jestem tutaj samochodem.
    Po chwili doszło do mnie, że jestem kretynem, skoro sam przed sobą stwierdziłem, że nie wiem, dlaczego chcę pić. Przecież powód był jasny - miał metr siedemdziesiąt i niewyparzony język.
    Wniosek, do którego doszedłem, tylko utrzymał mnie w przekonaniu, że czas na alkohol.
    Wyłączyłem myślenie i skupiłem się na piosenkach, które słuchałem. Co jakiś czas szturchały mnie jakieś skąpo ubrane dziewczęta, zachęcające do pójścia z nimi w boczną uliczkę. Z szarmanckim uśmiechem oznajmiałem wszystkim, że chyba nie wyobrażają sobie, że spojrzę na nie na trzeźwo, w dodatku kiedy jeszcze świeci słońce. Nigdy nie rozumiałem tej części psychiki kobiet, które po takim tekście z uśmiechem oznajmiły, że wrócą, kiedy mój stan trzeźwości się ulotni. Doprawdy byłem dobrym amantem!
    Po niecałej godzinie nareszcie zostałem wpuszczony. Od razu ruszyłem w kierunku baru i zamówiłem ukochane piwo. I kolejne… I jeszcze jedno.
    Kiedy uznałem, że jestem wystarczająco rozluźniony, ruszyłem na parkiet w obecności kilku dziewczyn, które przylepiły się do mnie w momencie, kiedy wstałem od lady baru. Były już mocno wstawione, ale to nic dziwnego w przypadku kobiet. Nie spotkałem jeszcze żadnej, która miałaby wystarczająco mocną głowę.
    Spędziłem w towarzystwie tych i wielu innych dziewczyn większość imprezy. Smakowałem każdej po trochu, nie mogąc zdecydować się na żadną. I tak beztrosko minęła mi niemal cała noc. Co prawda nie pamiętałem jej bardzo dokładnie, ale i tak uważam ją za udaną. Mimo iż czułem pewien niedosyt.
    O czwartej nad ranem wsiadłem do samochodu, by udać się w podróż powrotną do hotelu. Wiedziałem, jak cenne dla świata jest w tym momencie moje życie, ale mimo tego jakoś wolałem zaryzykować je, niż zostawienie mojego ukochanego samochodu przed klubem, gdzie bawi się tysiąc nachlanych ludzi.
    Jakimś cudem całkiem nieźle szło mi panowanie nad kierownicą. Dojechałem pod hotel i biorąc ze sobą dobrze schowaną broń i żakiet, w którym znalazłem klucz magnetyczny Francuzki (nie wiem, z jakiego powodu w ogóle zacząłem go przeszukiwać), przekazałem jakiemuś niskiemu sługusowi kluczyki, aby zaparkował moje auto.
    Niezbyt przytomnie wszedłem do swojego pokoju. Pierwszym i ostatnim, co uczyniłem tej nocy, było rzucenie się na łóżko.
~*~
    Następne dwa dni spędziłem w podobny sposób. W nocy balowałem, za dnia odsypiałem i leczyłem minimalnego kaca. Nadal zostałem w Berlinie, ponieważ, jak stwierdziłem, nie opłacało się wracać domu, w którym i tak nic dobrego mnie nie spotka w ostatnie dni mego żywota. Zastanawiałem się czasami, dlaczego tak długo trzymają mnie przy życiu. Ciągle czułem, jakbym miał coś jeszcze zrobić, ale na szczęście skutecznie zapijałem to uczucie.
    Tak też było tego wieczoru, kiedy poderwałem dość uroczą cudzoziemkę o ciemnej karnacji. Taka przynajmniej wydawała się być w świetle różnokolorowych świateł. Spędziłem z nią zaledwie pół godziny, po których wyprowadziłem ją na jedną z bocznych uliczek. O dziwo nie byłem nawet zbyt upity, co świadczyło, że dziewczyna nie należała do brzydkich. Mimo że była dopiero jedenasta, dziewczyna była wyraźnie napalona. To samo mogłem powiedzieć o sobie. Spragniony kontaktu fizycznego od razu zabrałem się do rzeczy, nie myśląc o obrzydliwych warunkach, tylko o przyjemnościach wynikających z tej nocy.
     
    Koło pierwszej, lekko rozczarowany, wróciłem do hotelu. Ku mojemu zdziwieniu, nie czułem się świetnie. Znudzony usiadłem na kanapie, pomijając fakt, że nadal byłem w bluzie i butach, włączyłem telewizor, który wyświetlał właśnie nowych członków Rady Narodów. Kiedy zobaczyłem nazwisko Rameau, zniesmaczony wyłączyłem sprzęt i wlepiłem wzrok w leżący na jednej z puf durny żakiet, zdający się wlepiać we mnie swe nieistniejące gały.
    Po krótkim zastanowieniu stwierdziłem, że wielki pan Charpentier wraz córką raczej nie oblewają zwycięstwa, a wieczór wyborczy już się skończył, więc zapewne poszli wcześniej spać. Postanowiłem wejść do ich apartamentu i zostawić tylko męczący mnie żakiet, mimo iż ciche zakradanie się nie było w moim stylu.
    Jak postanowiłem, tak uczyniłem. Wyszedłem z mojego królestwa i udałem się dwa piętra wyżej, do pokoju należącego do francuskich delegatów. Piętro było przeznaczone dla gości specjalnych, ponieważ znajdowały się tu tylko dwa luksusowe apartamenty. Podszedłem do właściwych drzwi i wytężyłem słuch, żeby być pewnym, że w środku wszyscy śpią. Ku mojemu zdziwieniu, usłyszałem dość głośne krzyki i szlochy Nadii oraz stanowcze słowa jakiegoś mężczyzny.
    Zdenerwowany, poczułem, jak przyspiesza mi serce. Niewiele myśląc, chwyciłem za kartę i otworzyłem drzwi, starając się zrobić to dość cicho. Pobiegłem w miejsce, z którego docierały krzyki. Scena, którą ujrzałem, była jedną z bardziej odrażających, jakie w życiu widziałem.
    Na wielkim łożu leżała w gdzieniegdzie osuwającej się bieliźnie Nadia. Jej włosy były potargane i przyklejały się do zlanej potem i łzami twarzy. Nad nią nachylał się starszy facet w samych bokserkach, który jedną ręką kurczowo trzymał nadgarstki dziewczyny, a drugą wędrował po jej delikatnym ciele. Jego obleśny tors gładził namiętnie klatkę piersiową nastolatki.
    Kiedy mnie usłyszał, odwrócił się zdezorientowany, ciągle siedząc na córce. Nadia widocznie drgnęła na mój widok, co z pewnością zauważył mężczyzna.
    - Wynoś się stąd, szczylu, bo pożałujesz! - powiedział rozdrażniony, wstając z łóżka, przez co dziewczyna skuliła się w kłębek i nakryła narzutą. - Jeśli nie, wezwę ochronę - oznajmił, podchodząc do stolika nocnego, na którym znajdował się telefon.
    Oczywiście byłem szybszy. Znalazłem się przy nim momentalnie, czułem, jak moje hormony buzują.
    - Chciałem wpaść pogratulować druzgocącej klęski, ale jak widzę, sam sobie ulżyłeś - wydusiłem, chwytając go za kark i przyciskając do ściany. Każdy mięsień w moim ciele był napięty, nie czułem nawet, jak bardzo zdusiłem jego krtań. - Pieprzony pedofil!
    Kiedy przerażony zaczął łapczywie łapać oddech, puściłem go, przez co upadł na kolana. Chciał uciekać na czworakach, jednak na nic mu się to zdało, ponieważ w tym momencie wyjąłem pistolet. Mężczyzna zatrzymał się natychmiast, gdy usłyszał, jak przeładowałem broń i wymierzyłem ją w jego głowę. Dziewczyna krzyknęła.
    - To by było na tyle, zboczeńcu - zacmokałem, chociaż pewnie nie osiągnąłem zamierzonego rezultatu przez rozsadzającą mnie wściekłość. - Jak mogłeś JEJ coś takiego zrobić?! Nie masz prawa żyć po czymś takim! I zaraz spotka cię właściwa kara! - krzyczałem, nie mogąc opanować emocji, które mną targały.
    Wielce niedowierzające i przerażone oczy mężczyzny zaszkliły się, kiedy kucnąłem i przyłożyłem lufę do jego skroni. Nawet nie zauważyłem, w jakim momencie na mojej twarzy zagościł uśmiech.
    - Dennis, przestań! Nie rób tego, błagam! - łkała Nadia, idąc w naszą stronę rozdygotanym krokiem. Jej ojciec ukradkiem spojrzał na nią zdziwiony.
    - Oszalałaś?! Wyrządził ci tyle krzywdy! Byłabyś idiotką, nie chcąc jego śmierci - zaśmiałem się, niedowierzając jej.
    - Nie pozbawiaj mnie ostatniego członka rodziny! Błagam cię, opanuj się i opuść broń. Nie zabijaj osoby, którą kocham… - mówiła z przejęciem, siadając bezradnie metr ode mnie i patrząc na mnie bolesnym wzrokiem.
    Nie do końca wiedziałem, jaka była moja reakcja na te słowa. Widziałem jednak doskonale, że z oczu mężczyzny popłynęły łzy.
    - Jak możesz go… - zacząłem, czując, że moja dłoń drga.
    - Jest obecnie całą moją rodziną. Nigdy nie zgodzę się na to, co chcesz zrobić! Musi mieć w sobie coś dobrego, skoro moja mama go pokochała – powiedziała, zaciskając zęby.
    - Starczy - zakomenderowałem, wbijając pewnie lufę w skroń mej ofiary. Usłyszałem krzyki Nadii, jednak patrzyłem tylko w oczy jej ojca. Mój wzrok był zapewne tak lodowaty jak ton, którym przemówiłem. - Po tym, co usłyszałeś, zostawię cię przy życiu. Gnij przez jego resztkę, mając świadomość, że osoba, którą skrzywdziłeś najbardziej, obroniła cię przed zasłużoną śmiercią. Patrz teraz na to, jak umiera i zastanów się, czy warto było? Zadręczaj się tym przez każdy dzień, każdą chwilę - oznajmiłem, powoli zabierając broń. Stwierdziłem jednak, że muszę coś jeszcze dodać, więc ponownie ją przyłożyłem, tym razem do gardła, by uzyskać lepszy efekt wizualny. - Jeśli zostały w tobie resztki człowieczeństwa, pozwól jej przeżyć ostatnie chwile w spokoju. Jeżeli naprawdę kochałeś kiedyś jej matkę i ją - zrób pierwszy i ostatni raz coś, co nie będzie zasługiwało na miano potwora. Daj jej wolność, to jedyne, co możesz teraz zrobić. Nic nie cofnie twoich win, ale pokaże przynajmniej, że gdzieś w środku żałujesz.
    Wstałem, opuszczając lekko rękę z bronią. Delikatnie podniosłem z ziemi roztrzęsioną Nadię, która wzdrygnęła się, kiedy zimno wciąż trzymanego przeze mnie pistoletu dotknęło jej brzucha.
    - Nie waż się jej nigdy więcej tknąć, bo znajdę cię w najgłębszych zakamarkach piekła. A uwierz, że jeszcze się tam spotkamy - powiedziałem w kierunku obleśnego mężczyzny skulonego w kącie.
    Złapałem prawą rękę dziewczyny i ciągnąc ją, opuściłem apartament i wdusiłem przycisk windy. Przed wejściem ośmieliłem się jedynie spytać, czy dobrze się czuje. Odpowiedziała zaledwie kiwnięciem głowy. Mieliśmy szczęście, że o tej porze nikt nie korzystał z windy.
    W trakcie jazdy włożyłem spluwę do tylnej kieszeni spodni i zdjąłem bluzę, pozostając w czarnej koszulce. Nadia była nieobecna, mimo to delikatnie włożyłem jej moją bluzę przez głowę, aby zakryć jej nagość. Na szczęście była na tyle duża, że zasłoniła jej pośladki, a także posiniaczone nadgarstki, których wcześniej nie zauważyłem. Przed wyjściem z windy nachyliłem się jeszcze nad nią, otarłem łzy nieustannie spływające po rumianych policzkach, odgarnąłem jej z twarzy sklejone kosmyki włosów oraz narzuciłem jej na głowę kaptur, by nie wystraszyła nikogo w recepcji. Przed wyjściem z windy wziąłem ją na ręce, aby przez bose nogi się nie przeziębiła.
    Poprosiłem w recepcji o podstawienie pod bramę mojego samochodu, więc po trzech minutach mogliśmy do niego wsiąść. Dziewczyna bez słowa zajęła miejsce pasażera i odkąd ruszyliśmy, miała wzrok wbity w szybę, za którą dało się zauważyć skąpany w ciemnościach Berlin.
    Wiele razy chciałem zacząć rozmowę, ale nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Chociaż rzucały mi się na myśl miliony zdań, żadne nie wydawało się być odpowiednie na tę chwilę. Przeklinałem sam siebie, kiedy myślałem o tym, że miała zgrabną sylwetkę i świetnie dopasowaną bieliznę, jak słodko wyglądała taka nieogarnięta w mojej bluzie, gdy myślałem o jej rozpalonych policzkach i lekko rozchylonych, brzoskwiniowych ustach.
    - Zatrzymamy się gdzieś tutaj i przenocujemy w aucie, dobrze? Trochę wypiłem i nie chcę ryzykować jazdy nocą - oznajmiłem cicho, błagając, by się odezwała. W końcu nigdy nie spotkała mnie taka sytuacja, nie miałem pojęcia, jak się zachować, a tym bardziej co mówić.
    Niestety, skinęła tylko głową. Kiedy tylko wyjechaliśmy poza granice Berlina i znaleźliśmy się w jednej z wiosek na jego obrzeżu, skręciłem w las, który znałem od dziecka. Po kilku minutach jazdy w całkowitych ciemnościach zaczęły się pola. Na końcu drogi zatrzymałem się i zgasiłem silnik. Mieliśmy szczęście, że noc była ciepła i miałem w bagażniku koc, który od razu wyjąłem. Ustawiłem fotel dziewczyny w pozycji leżącej i dokładnie nakryłem ją ogromnym i ciepłym kocem. Czułem się okropnie, widząc ją w tym stanie. Wiele uwag cisnęło mi się na język, ale powstrzymywałem się, jak tylko mogłem, od wypowiedzenia jakiejkolwiek z nich.
    Ułożyłem się w swoim fotelu, ale nie było mi zbyt wygodnie. Leżałem, wpatrując się w Francuzkę.
    - Mogłaś mi powiedzieć… - rzuciłem cicho, chociaż w przeraźliwej ciszy dookoła i tak zdawało się, jakbym mówił normalnie.
    - O takich rzeczach się nie mówi - szepnęła niemal niedosłyszalnie. - Zresztą to i tak już nieistotne - powiedziała bezbarwnym tonem.
    - Spróbuj się trochę przespać - poleciłem, o dziwo nie chcąc dłużej ciągnąć tej rozmowy.

    Przez ogromne zmęczenie zasnąłem w przeciągu pół godziny, jednak byłem bardzo niespokojny, przez co przebudzałem się co kilkanaście minut, sprawdzając, czy Nadia śpi. O czwartej nad ranem zauważyłem pusty fotel pasażera. Momentalnie otrzeźwiałem i zacząłem się rozglądać, co było już możliwe, ponieważ powoli zaczynało świtać.
    Nie miałem pojęcia, dlaczego widok dziewczyny siedzącej na trawie kilka metrów od samochodu tak mnie ucieszył i uspokoił. Tej nocy sam siebie nie poznawałem, ale stwierdziłem, że to zapewne tylko przejściowy okres.
    Otworzyłem bezszelestnie drzwi samochodu i czując chłód zbliżającego się poranka, chwyciłem za koc leżący obok. Zarzuciłem go sobie na plecy i podszedłem do dziewczyny ze wzrokiem wbitym w horyzont. Usiadłem za nią i objąłem ją od tyłu, przykrywając ją przy tym kocem.
    - Wcześniej tego chciałam… - zaczęła smutnym tonem. - Marzyłam, żeby zniknął z mojego życia i cierpiał za to, co mi zrobił. Ale kiedy na niego teraz patrzyłam… nie miałabym serca go na coś takiego skazać. Jak to możliwe, że chcę jego szczęścia po tym wszystkim…? - szepnęła załamującym się głosem, ciągle patrząc w dal.
    - Nie mam pojęcia. Ja bym drania zabił - powiedziałem szczerze znudzonym tonem i opierając delikatnie podbródek na jej ramieniu, poczułem, jak się uśmiecha.
    - Co ja mam teraz zrobić…? Zaraz zostanę całkiem sama - wydukała.
    - Co z tymi całymi Rameau? - Dziewczyna zaśmiała się cicho, słysząc mój akcent. - Zamieszkaj z nimi, raczej cię ochronią. Ten cały brat Nathana wydaje się być twardy - zauważyłem niechętnie.
    - Nicolas jest kochany. Chociaż nie chcę się im narzucać, raczej tak zrobię - stwierdziła. - Twoi rodzice nie martwią się teraz o ciebie?
    - Mama przysyła mi ckliwe smsy, tata wyładowuje się na wszystkim, co jest dookoła - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
    - Pewnie boją się straty… Przeraża ich myśl, że zostaną sami…
    - Przez całe życie trochę mnie olewali, więc może czas najwyższy, żeby coś do nich dotarło.
    Uśmiechnąłem się, po czym nastała chwila ciszy.
    - Dziękuję - rzuciła cicho, spuszczając wzrok. - Nie jesteś do końca taki, jak myślałam. Wiesz, zarozumiały dupek i te sprawy.
    - Do końca? - spytałem z grymasem na twarzy.
    - Czy to normalne, że teraz boję się być sama i tak bardzo łaknę czyjegoś ciepła…? - spytała, sama zdziwiona swoją wypowiedzią.
    - Dla dziewczyny, która w dodatku wyszła boso z ciepłego samochodu, żeby posiedzieć w samotności na łonie natury, pewnie i owszem - zaśmiałem się, przytulając ją mocniej.
    - Po wszystkim nie pójdziesz do tego całego piekła - powiedziała, opierając głowę na moim barku.
    - Jeszcze nie widziałaś najlepszego - rzuciłem zadowolony.
    Siedzieliśmy tak przez jakąś godzinę, po czym wspólnie uznaliśmy, że czas na drzemkę w ciepłym samochodzie. Wziąłem opatuloną w koc Nadię na ręce, ona o dziwo złapała się mnie kurczowo nogami i rękoma. Stwierdziłem, że bardzo chce się tulić, więc od razu usiadłem na miejscu kierowcy, trzymając zasypiającą dziewczynę w swoich ramionach.

    Ze snu wyrwało mnie przeraźliwe dzwonienie klaksonu. Tak samo Nadię, która nawet nie zauważyła, że to ona go wywołała, próbując się odepchnąć nogą. Po przebudzeniu była lekko zdziwiona pozycją, w jakiej spała, oraz tym, że miała na sobie tylko bieliznę i moją bluzę, bo koc leżał zepchnięty gdzieś z boku. Zarumieniła się i zaczęła próby przejścia na fotel pasażera, jednak złapałem ją mocniej i przyciągnąłem do siebie, nie mogąc dłużej wzbraniać się przed pocałunkiem. Ku mojemu zdziwieniu, nie musiałem jej do tego przekonywać, ona pierwsza nachyliła się, wpiła w moje usta i wplotła ręce w me włosy. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, spojrzałem na nią z ukosa.
    - Tego byś nie przewidział, co nie?
    Uśmiechnęła się od ucha do ucha, a ja nieco ją zmierzyłem.
    - Żadna mi się nie oprze - stwierdziłem jak gdyby nigdy nic po chwilowym zastanowieniu.
    Francuzka uśmiechnęła się delikatnie i przesiadła na swój fotel. Podjechaliśmy do sklepu, w którym kupiłem jakieś przekąski na śniadanie, które zjedliśmy w samochodzie.
    Cały dzień minął raczej spokojnie i dość normalnie, patrząc na fakt, że przekomarzanie się wróciło do codziennego repertuaru.
    Późnym wieczorem ruszyliśmy w trasę do miejscowości, z której chciałem posłać dziewczynę do Paryża. Wcześniej oczywiście trzeba było kupić jej jakieś ubrania na lot, ale tym również mieliśmy zamiar zająć się na miejscu.
    Niestety, w trakcie podróży zaczęło padać, mgła również zasłaniała i tak ciężko widoczną drogę. Skupiłem się na jeździe, jednak kątem oka zauważyłem, że pasażerka klika coś na mojej komórce.
    - Co ty robisz?! - wkurzyłem się. Nienawidziłem, kiedy ktoś grzebie w mych prywatnych rzeczach.
    - Nie gniewaj się. Wysyłam tylko smsa do twoich rodziców, żeby wiedzieli, że jesteś cały i zdrowy i w nich wierzysz - rzuciła normalnym tonem, co było dla mnie nie do przyjęcia.
    - Oszalałaś?! Jakim prawem to zrobiłaś? - zdenerwowałem się, wyrywając jej jedną ręką telefon, a drugą kierując pojazdem. - I tak nie uwierzą, że jestem autorem tych idiotyzmów.
    - Ale będą mieli cichą nadzieję, że jednak odważyłeś się im coś powiedzieć - zauważyła. - To nic złego, że ich kochasz.
    - Przestań, robi mi się niedobrze - rzuciłem, patrząc na nią ze śmiechem i nadal wyrywając komórkę.
    Nie zauważyłem nawet, kiedy straciłem panowanie nad samochodem. Wpadł w poślizg i ostatnim, co pamiętam przed zderzeniem z drzewem, był przeraźliwy krzyk Nadii i jej ręka zaciśnięta kurczowo na mojej. Odruchowo zamknąłem oczy, oczekując bólu i przeklinając się, że nie zdążę na walkę Terry, jednak nic takiego się nie zdarzyło.
    Gdy otworzyłem oczy, zauważyłem, że wciąż siedzę na tym samym krześle, chociaż otoczenie się zmieniło - byłem w kokpicie. Rozejrzałem się nerwowo w poszukiwaniu dziewczyny, która siedziała przerażona na swoim siedzeniu. Spojrzeliśmy na siebie pytająco, ale nie zdążyliśmy nic powiedzieć.
    - Co za doskonałe wyczucie czasu! Właśnie chciałem was sprowadzać - krzyknął zachwycony Reed, patrząc na naszą dwójkę.
    Czyli wszystko wskazywało na to, że uratowałem siebie i Nadię, myśląc o robocie przed wypadkiem. Podziękowałem w myślach mojemu samochodowi, czując w sercu ból na myśl o jego wyglądzie po zderzeniu.
    Po dosłownie minucie w kokpicie znaleźli się pozostali. W trakcie witania dziewczyny dziwnie spoglądały na strój Francuzki, jednak żadna nic nie powiedziała.
    Rozejrzałem się po obszarze, w którym miałem walczyć, zauważyłem od razu, że to nie nasza Ziemia. Tutejsi ludzie mieszkali w wielkich skalnych domach, które o dziwo nie były prymitywne, tylko bardzo nowoczesne. Nie przyglądałem się jednak dokładniej, ponieważ przede mną pojawił się robot, z którym dane mi było się zmierzyć.
    Na jego panelu paliły się trzy światełka. Robot wyglądał prawie zwyczajnie - jak nieco roztyty krasnolud. Był dość wolny, ale bardzo silny.
    Od razu ruszyłem na przeciwnika, starannie uważając, żeby krasnolud nie dobrał się do nóg naszego robota, ponieważ mógłby je bez trudu oderwać, co uniemożliwiłoby mi walkę.
    Schyliłem Terrę tak, aby mogła zadawać mu ciosy „rękoma”. Ciągle zmieniałem też położenie nóg, aby nas nie schwytał, bo taka była zapewne jego taktyka.
    Niestety, po jakimś czasie dobrał się do jednej z nóg, praktycznie ją łamiąc. Terra prawie się przewróciła, ale kazałem jej spaść całym ciężarem na robota, tym samym łapiąc jego ręce. Plan zadziałał idealnie, dzięki czemu, mimo straty jednej kończyny, przygwoździłem wroga do ziemi. Reed zaczął skakać z zadowolenia, krzycząc, żebym wyrwał mu serce. Tak też zamierzałem zrobić i bez jego próśb. Oderwałem małej kreaturze rączki i rozerwałem powłokę, za którą znajdował się punkt witalny. Wziąłem je w dłonie i nie mogąc poskromić ciekawości, jak najdelikatniej umiałem - otworzyłem je.
    Skoro inni walczyli tak samo jak my, to znaczy, że musieli znajdować się w ciele robota, jak też było w naszym przypadku. Podejrzewam więc, że cały ten kokpit jest sercem robota. Jeśli się je zgniecie - zabije się wszystkich pilotów dających maszynie moc.
    Nie rozczarowałem się. We wnętrzu serca znajdowało się kilkanaście krzeseł. Na trzech z nich siedziały kilkunastoletnie dzieciaki, z przerażeniem wpatrujące się w Terrę.
    Agnese zakryła dłonią usta, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Carmen patrzyła na nich ze współczuciem, podobnie jak reszta. Z twarzy Reeda nie schodził uśmiech.
    - Zabij ich, zabij wreszcie! - krzyczał podekscytowany. – Zobacz, jak umierają przegrańcy!
    - Nie mam jeszcze wprawy w zabijaniu - stwierdziłem znudzony i przenosząc wzrok na Reeda, dodałem: - Ale wiem, jak ją szybko zdobyć. - Uśmiechnąłem się, schodząc z krzesła i podchodząc do lekko zdziwionego już Harry’ego. Kiedy zaczął coś seplenić, że tego nie zrobię, wyjąłem pistolet i wymierzyłem w niego, przeładowując go. - Puf! - krzyknąłem, kiedy przerażony mężczyzna zwinął się w kłębek. Zaśmiałem się okrutnie i odwróciłem, powoli wracając na swoje miejsce. Kiedy usłyszałem ucieszone westchnienie, przystanąłem. – Żartowałem - przyznałem ze szczerym uśmiechem i odwróciłem się, po czym wpakowałem mu kulkę w łeb.
    Dziewczyny krzyknęły z przerażenia na głośny dźwięk strzału i rozwaloną czaszkę martwego idioty. Sebastian zrobił lekki grymas, jak gdyby myślał, że będzie to wyglądać ciut mniej odrzucająco. Lolli zakręciła się w powietrzu, najwidoczniej nie wiedząc, co zrobić.
    - Od razu mi lepiej – odetchnąłem, wracając na miejsce. Czułem na sobie wzrok ich wszystkich. - No co? Przecież mówiłem, że mnie zapamiętacie - wyszczerzyłem zęby. - Nie musicie dziękować - zaśmiałem się, spoglądając już na serce, w którym dzieciaki rozglądały się bezradnie. Zabrałem część serca, którą oderwałem i prowizorycznie je zamknąłem, by nie widzieć, jak zabijam te niewinne istotki.
    Kiedy było po wszystkim, odetchnąłem i spojrzałem na resztę, zatrzymując wzrok przy Nadii, wyraźnie czegoś oczekującej. Westchnąłem głośno.
    - Lolli. Weź zrzuć gdzieś jego ciało. A moje… przekaż rodzicom. - Wykręciłem oczyma, kiedy Francuzka się uśmiechnęła. - I jeśli nie chcecie stracić jednego pilota w wypadku, radzę odesłać Nadię do Paryża.
    Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, ale ja już tylko się uśmiechałem. Ostatni raz obejrzałem się po całej, wkrótce pięcioosobowej grupie i z błyskiem w oku oraz zawadiackim uśmiechem rzuciłem:
    - Do zobaczenia w piekielnych czeluściach.
~*~
Entliczek-pentliczek,
Krzesełek piętnaście.
Kogo wskaże znaczek,
Ten na wieki zaśnie.



<- Poprzedni rozdział                                                                        Kolejny rozdział ->




~*~
     Witamy po długiej przerwie. ^.^’ No ale chyba opłaciło się czekać. xD Znając życie, na następny rozdział też sobie trochę poczekacie (szkoła, inne obowiązki i ciągłe choróbska nie dają nam żyć -.-). W każdym razie jak już napiszemy kolejny rozdzialik, ukaże się on tradycyjnie w jakąś środę lub sobotę. :P
     Tak nawiasem, ponownie witamy na nowym blogu. VK, VN i TN – wszystko w jednym miejscu, a rozdziały nie muszą być dzielone na części.
     Dziękujemy za wszelkie odwiedziny i komentarze! :)

12 komentarzy:

  1. OMG!
    To było... coś! Inaczej nie umiem tego nazwać! Rozdział najbardziej mnie zainteresował ze wszystkich. Nie wiem czemu. Może dlatego, że Dennis okazał się... całkiem fajnym chłopakiem xd Cóż.. jego rodzice byli... dziwni. Jakoś nie wpadło mi nic lepszego do głowy...^^"
    Poza tym... Jak tam w szkole??
    Dzięki za info!
    Pozdro i weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Arigato <3 Bardzo mnie cieszą te słowa :D
    Dennis jest kochany, ot co ;p
    Rodzice dziwni, ale po prostu sobie z tym nie radzili. W sumie przez długi czas go olewali a jak przyszło co do czego, to nie wiedzieli jak się zachować..

    Obecnie obie z Ayą (+ cała nasza rodzinka) chorujemy i do szkoły nie chodzimy . :/ Teoretycznie fajnie sobie zrobić takie tygodniowe wolne, ale potem za dużo do nadrabiania jest ..
    A jak u Ciebie ? :)

    Kao.

    OdpowiedzUsuń
  3. No kazałyście czekać czytelnikom dość długo. ^ ^ Jak zobaczyłam zawiadomienie to moja reakcja: wreszcie!!!
    Ale nie będę się czepiać, bo rozdział jest.... fenomenalny!
    Dennis staje się coraz ciekawszą postacią.
    Czekam na kolejne zawiadomienie, oby pojawiło się jak najszybciej :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam się świetnie!
    na razie cierpię na brak pomysłów, bo dobija mnie szkoła... sorry! uniwerek, ale...daję sobie radę. ;)
    Oj! Współczuję! Szybkiego powrotu do zdrowia!

    A taak...chwilowy atak weny, która ulotniła się, gdy zaczęłam czytać archeologiczny podręcznik xd Na razie niczego ni napiszę. Muszę odzyskać równowagę, ale ten nowy blog... cóż... chciałabym go kontynuować, bo może nie będzie tu nic związanego z fantastyka i chciałabym wykreować nowy typ głównej bohaterki ;)

    Po raz drugi: szybkiego powrotu do zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się, że u Ciebie ogólnie jest w porządku ;)

    Ech, nie mogę dojść do siebie x_x Mam nadzieję, że dzisiejsza wizyta u lekarza pomoże ^^'

    No cóż, czekam więc i mam nadzieję, że w razie czego poinformujesz mnie o nowości ;)

    Dzięki ;*

    Aya

    OdpowiedzUsuń
  6. O ja właśnie w tej sprawie...
    Więc... Oficjalnie zapraszam na rozdział 5 na Czarownicy i Bestii.

    Oj, mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz. Ty i twoja rodzina.
    Oj na pewno pomoże!
    Do zobaczenia!
    ;**
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  7. Heh, właśnie przed chwilą zawitałam na Twojego bloga i zauważyłam nowość xD Niebawem przeczytam ;)

    Taak, ja też mam taką nadzieję, bo mam dość x_x
    :*

    Aya

    OdpowiedzUsuń
  8. Jest! Nareszcie udało mi się dojść do końca! Normalnie prawie jak w horrorze... Wchodzisz na bloga, straszna muza, kiedy zauważasz długość notki O.o Haha... Ale każdy się już chyba przyzwyczaił, że wybrzydzam, no nie? ;D Ah... Ma się to "coś" ;D Jak dla mnie rozdział taki hm... No jak na jakimś filmie... Dramacie... No takie mam odczucie co do tego. No bo tak... Jest chłopak i dziewczyna i kumpel. Chłopak umiera, kumpel się zakochuje w dziewczynie, ona też w nim, ale nie chce się z początku do tego przyznać, a kiedy już to robi, to gościu umiera.... No ale pewnie tylko ja mam jakieś chore i głupie skojarzenia ;D No to nic... Czekam na kolejną długą część ;DD
    P.S. Jak na razie ten rozdział jest jednym z tych, które mi się najbardziej podobały muahahhaha xD
    [sakurciaigaara]

    OdpowiedzUsuń
  9. Prawdę mówiąc nie wiem od czego zacząć. Od Denisa? Wiec niech będzie. Miał ciekawy charakter. Czasami zachowywał się jak ostatni dupek, np jak rozmawiał z Nadią o śmierci Nathana, czy jak mu tam.
    Bardzo mi się podobała scena z hotelu,a dokładniej w apartamencie francuzów. Reakcja Nadii, kiedy Denis chciał zabić jej ojca, była do przewidzenia. Nie wiem czemu, ale wiedziałam, że ona mu na to nie pozwoli. Chociaż ja bym mu pozwoliła zginąć.
    Zszokowała mnie śmierć Reda. Czemu on musiał umrzeć? Bez niego to już nie to samo. Kto będzie ich wkurzał, denerwował i w ogóle? Ech. Zastanawiam się, czy w końcu wymyślą jak przeżyć, bo w końcu zostało bardzo mało osób. Dziwnie będzie, jak wszyscy umrą... o_O
    życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  10. Już mam blog. http://tcocim.blogspot.com/ Jednak założyłam :) Mam nadzieję, że powoli będę go rozwijać :) i poznam tajniki bloga. Bo na razie mam problemy z odnalezieniem się na stronie. :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie...! Dennis był moją ulubiona postacią, a wy prawie doprowadziłyście mnie do płaczu. Nie jest to trudne, ale i tak muszę powiedzieć, że rozdział się udał. Jak dla mnie to miał najciekawszy charakter. Co prawda historia Daniela podobała mi się do tej pory najbardziej, ale Dennis przebił tamten rozdział. Uwielbiam te, które mają najbardziej wzruszające zakończenia. Oczywiście rozdziały o Dennisie (który cały był cudowny) i Danielu (w którym najbardziej mi się podobało "To dla ciebie, Vince. Spłacam swój dług". Jezu, to bylo genialne!) są na I miejscu, ale niżej można znaleźć także Lerate (ze względu na list, który tak mnie wzruszył i ostatnie, niedokończone słowa dziewczyny)oraz Idalię (filmik na końcu i standardowo cytat: "Wrzuć je do morza lub oceanu. Tak, by nikt go nie odnalazł" też prawie doprowadziły mnie do łez)
    Super, super i piszcie szybko!

    OdpowiedzUsuń
  12. Znowu mnie wzruszasz, Banshee. Mam ochotę zabrać się za pisanie, ale za nic nie mam na to czasu... W przypadku TN moim ulubionym rozdziałem jest chyba mimo wszystko rozdział Daniela... No i jeszcze jeden, który jest już gotowy, ale jeszcze się nie ukazał. No, i zanim się ukaże, miną pewnie wieki, ale cóż.
    Okropnie cieszy mnie fakt, że swoimi opowiadaniami wyzwalamy czasem w czytelnikach tyle emocji :)

    Aya

    OdpowiedzUsuń