Niejednokrotnie już zadawałam sobie w myślach pytania zaczynające się od słów „co by było, gdyby”. Moje życie od samego początku znaczone były sytuacjami, w których jedna wypowiedź, jeden gest, jedna decyzja, mogły diametralnie odmienić mój los. Wiem, teoretycznie mógłby tak powiedzieć każdy. Z jakiegoś jednak powodu mam wrażenie, że tylko nieliczni mogliby poszczycić się tak pokręconą historią jak moja.
Zgadzasz się ze mną, mamo?
Zadałam to pytanie, uważnie wpatrując się w zdjęcie mojej rodzicielki. Zważywszy na to, że przez większość życia była człowiekiem, wydawała się naprawdę ładną osobą. Długie, lekko kręcone czarne włosy i te niesamowicie soczystozielone tęczówki… Łagodny uśmiech, lekkie rumieńce…
Otarłam łzy, które uparcie cisnęły mi się do oczu. Ponuro uśmiechnęłam się na myśl, że choć odwiedzam to miejsce co roku, zawsze tego samego dnia - szóstego listopada, w rocznicę jej śmierci - wciąż reaguję w taki sam sposób. Nie potrafię nie płakać. Nie potrafię powstrzymać się od rozmyślań na temat tego, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby nie zginęła. Jak to jest mieć matkę? Jak to jest mieć przy sobie kobietę, która dała ci życie? Jak to jest mieć kogoś, od kogo zawsze otrzymasz dobrą radę? Jak to jest mieć kogoś, komu można powiedzieć dosłownie wszystko, choćby najbardziej żenujący sekret?
Szybko zganiłam się w duchu i z wyrzutami sumienia wypełniającymi moje niepocieszone serce zerknęłam na ojca. Tradycyjnie miał minę zbitego psa, wyglądał na tak smutnego, że jeszcze bardziej zachciało mi się płakać. Bezwiednie pociągnęłam nosem, przez co tata oprzytomniał i przeniósł wzrok z ołtarzyka na mnie.
W tym momencie wyrzuty sumienia nabrały na sile. Jak mogę tak narzekać na brak matki? W końcu poświęciła swoje życie, by mnie ratować. A ja wciąż mam najlepszego tatę pod słońcem. Zawsze, gdy na mnie patrzy, jego spojrzenie wprost emanuje miłością i troską, którymi mnie otacza. Zgoda, czasami może bywa nadopiekuńczy, ale nie powinnam mieć mu tego za złe. Na jego miejscu też bałabym się, że stracę jedyną osobę, która nadaje memu życiu sens. Nic więc dziwnego, że byłam i wciąż jestem jego oczkiem w głowie.
Uśmiechnęłam się do niego słabo, dając znać, że wszystko w porządku, a on odpowiedział tym samym. W miejscu, w którym się akurat znajdowaliśmy, zawsze porozumiewaliśmy się bez słów.
Ołtarzyk poświęcony mojej matce, Maayi Katayamie. Niewielka część ogrodu, w której, dzięki specjalnemu zaklęciu taty, wiecznie panuje wiosna. Czasami zastanawiam się, co pomyślałby człowiek, który przypadkiem zawędrowałby w to tajemnicze miejsce na przykład w środku zimy. Musiałby być naprawdę zaskoczony. Wiem jednak, że podobna sytuacja nigdy nie będzie miała miejsca - w końcu najbliższy teren chroni czar, dzięki któremu nikt poza kilkoma określonymi osobami nie ma do niego wstępu. Gdyby nawet znalazł się w pobliżu, nie zauważyłby nic poza lasem. Nie mógłby ujrzeć dworku, w którym się urodziłam i spędziłam pierwsze miesiące mojego życia, ani ogrodu do niego przylegającego, ani pustej stajni nieopodal…
Zauważyłam, że tata znów utkwił wzrok w zdjęciu swojej ukochanej. Wykorzystałam tę sytuację, by dłużej mu się przyjrzeć. Gdyby któraś z moich ludzkich „koleżanek” go zobaczyła, padłaby chyba na zawał. Jest tak niesamowicie przystojny, a do tego wygląda tak młodo - na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat - że ktoś, kto nie jest wampirem lub Łowcą, nigdy nie uwierzyłby, że to mój ojciec. Mógłby wziąć go za mojego brata albo może kuzyna…
Nieraz tata kojarzył mi się już z aniołem. W przeciwieństwie do mnie, ma bardzo jasne, niemal białe włosy, co w zestawieniu z bladą, wampirzą skórą i szarymi oczyma przywodzi na myśl jakąś niebiańską istotę. Tym bardziej, gdy połączy się to wszystko z łagodnym uśmiechem, który tak bardzo u niego lubię, i czułym spojrzeniem, którym często mnie zaszczyca…
Co ja bym bez niego zrobiła? Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy żyć osobno. Przywykłam do bycia córeczką tatusia i jest mi z tym dobrze. Nie zamieniłabym swojego życia na żadne inne. Właściwie nie przeszkadza mi nawet fakt, że jestem dhampirem - zgoda, tylko z urodzenia, ale jednak. W pewien sposób czuję się dzięki temu wyjątkowa… Bo poza mną i Suzaku nie ma nikogo tak specyficznego.
Z powrotem przeniosłam wzrok na zdjęcie mamy. I wtedy, tradycyjnie, odpłynęłam, zatapiając się w oceanie wspomnień.
***
Niewiele osób pamięta pierwsze dni swojego życia. Właściwie nie jestem pewna, czy poza mną i Suzaku jest jeszcze ktoś taki. Możliwe, że to jakaś cecha właściwa tylko nam, dhampirom, właśnie takiego jak my rodzaju. W połowie czystokrwiste wampiry, w połowie zwykli ludzie… Wyjątki, swego rodzaju wybryki natury, których wampirza krew z czasem coraz bardziej dominowała nad ludzką, aż w końcu wyssała z nas resztki człowieczeństwa, czyniąc nas „pijawkami” zdającymi się należeć do Klasy A.
Pierwszy obraz wiąże się ze światłem. Było jasno, za jasno. Wiem, że pisnęłam cicho, dzięki czemu pomieszczenie, w którym się znajdowałam, pogrążyło się w przyjemnym półmroku, a ja po chwili mogłam przyjrzeć się rodzicom. Już wtedy czułam tę cudowną więź łączącą mnie z osobami, które obdarzyły mnie życiem. Cieszyłam się, gdy się uśmiechali, gdy mówili coś do mnie, gdy trzymali mnie na rękach, gdy mnie czymś zabawiali… I było mi smutno, gdy widać było, że się czymś martwili - a to, niestety, zdarzało się dość często. Oczywiście nasze kłopoty wiązały się z tym, że nie powinnam istnieć, a co za tym idzie, nikt nie powinien się o mnie dowiedzieć. Poza tym tata martwił się też o mamę. Wciąż nie do końca rozumiem, na czym polegał problem, ale wiem, że to były jeszcze inne czasy - choć minęło raptem dwadzieścia kilka lat, co dla „nieśmiertelnych” zdawało się jedynie ulotną chwilą. Kłopot tkwił też w tym, że tata udawał wtedy zwykłego arystokratę, a ci przecież nie mogą przemieniać ludzi w wampiry. On zaś to zrobił z mamą…
Nieco zabawnym wydaje mi się sposób, w jaki rodzice nadali mi imię. Choć nie, chyba źle to ujęłam. Okoliczności bynajmniej nie skłaniały do śmiechu. Kiedy jednak tata mówił o tym, że Rada Starszych się o nas dowiedziała, że trzeba nas chronić i tak dalej, mama przerwała mu twierdząc, że trzeba mnie wreszcie jakoś nazwać. Rzeczywiście, do tego czasu wciąż wołali na mnie „skarbie”, „kochanie”, „córeczko”…
Tata przyglądał mi się przez moment, aż wreszcie zaproponował Ayę. Mama zdziwiła się - w końcu to była część jej imienia, można tak powiedzieć. Ojciec stwierdził z uśmiechem, że Maaya to najpiękniejsze imię na świecie i że na pewno w przyszłości będę się cieszyć, że mam tyle wspólnego z matką.
Miał rację. Jestem mu wdzięczna za to, że nazywam się tak, a nie inaczej. Noszę w sobie cząstkę jego ukochanej, jestem po niej swego rodzaju pamiątką. Przynajmniej ja czasami myślę o sobie w taki sposób. Tata nigdy czegoś takiego nie powiedział.
Niedługo potem Kage Hiou, mój kochany tata, czystokrwisty chcąc nie chcąc muszący ukrywać swoją prawdziwą tożsamość, na długi czas zniknął. Wiem, że on i Minato Namizawa, jego najbardziej oddany sługa i zarazem najlepszy przyjaciel, robili co w ich mocy, by nas chronić. Wszystko jednak sprzysięgło się przeciwko nam. Jak tak o tym myślę, wydaje mi się straszne to, że niektórym tak bardzo zależało na wyeliminowaniu nas. Niczym przecież sobie na to nie zasłużyliśmy, nikomu nie przeszkadzaliśmy, w nic się nie wtrącaliśmy. Więc dlaczego do tego doszło…?
Dlaczego szóstego listopada naszą spokojną, leśną posiadłość zaatakowała mała armia złych wampirów różnych klas? Dlaczego kilka dni przed tym wydarzeniem rodzice musieli pokłócić się o to, co ze mną zrobić - przemienić mnie czy nie? Dlaczego było mi dane cieszyć się matką zaledwie przez niecałych osiem miesięcy? Dlaczego Rido Kuran mi ją odebrał, na dodatek robiąc to w taki sposób, że wszyscy z wyjątkiem taty i mnie byli przekonani, że tak okrutnego czynu dopuścił się sam Kage?
Zanim tata mocno mnie do siebie przytulił, leżałam na podłodze i wpatrywałam się jak zaklęta w to, co pozostało po Maayi - złocisto-srebrny pył. Pamiętam, że Reiko Mitsui, Touga Yagari i Kaien Kurosu - ludzcy przyjaciele mamy, a zarazem Łowcy Wampirów - byli nie mniej wstrząśnięci niż ja i ojciec.
Kiedy pył zniknął, rozpłakałam się. Dzięki temu tata nieco oprzytomniał i wziął mnie na ręce. Jasnowłosa Mitsui zaprotestowała. Nie mam jej tego za złe - w końcu była święcie przekonana, że to mój ojciec zabił jej drogą przyjaciółkę.
Wiem, że ostatnim życzeniem mamy było, bym jak najdłużej żyła jak człowiek. Parę dni wcześniej, po pamiętnej sprzeczce rodzice długo rozmawiali. Właściwie mówili w taki sposób, jakby każde z nich przeczuwało, że niebawem stanie się coś niedobrego, ale żadne nie powiedziało tego na głos, żadne nie chciało tego przyznać…
Tata był za tym, by przemienić mnie jak najszybciej. Żywił nadzieję, że to wystarczy, by Rada Starszych i Związek Łowców straciły nami zainteresowanie. Mama była przeciwna, naprawdę nie chciała, bym straciła tę część człowieczeństwa, którą posiadałam. Choć pokochała wampira i sama stała się przedstawicielką tej rasy, wciąż pamiętała wydarzenie, które przewróciło jej życie do góry nogami, które spędzało jej sen z powiek, które sprawiło, że na kilka lat pogrążyła się w depresji. Wszystko to spowodował zły krwiopijca. Poza tym, jej przyjaciele byli - a nawet są do teraz, o ile mi wiadomo - Łowcami, dla których wampiry są przecież wrogami. Dlatego Maaya tak bardzo pragnęła, bym stała się… potworem jak najpóźniej. Zapewne spodziewała się, że prędzej czy później do tego dojdzie - i jeśli tak, miała zupełną rację - ale chciała odwlec ten moment tak bardzo, jak się dało.
Trzeba przyznać, że mama od początku miała przewagę. Po pierwsze, tak naprawdę tata nie chciał robić ze mnie bestii - po prostu sądził, że z dwojga złego to lepszy wybór. Po drugie, miał taką słabość do Maayi, że przeważnie jej ulegał. Tak więc, choć początkowo mogło się wydawać, że zwycięży, w końcu się poddał i obiecał ukochanej, że nigdy nie przyspieszy procesu, który najprawdopodobniej miał we mnie zachodzić. Cóż, muszę przyznać, że wziął sobie tę przysięgę do serca i trzymał się tej żelaznej zasady, która nie pozwalała mu mnie ugryźć - bez względu na to, jak długo sama bym nalegała.
Będąc już w ramionach taty, uspokoiłam się odrobinę i tylko cicho kwiliłam. Zaczepiłam piąstki na jego koszuli, dzięki czemu poczułam się bezpieczniej. Nie zwracałam uwagi na to, co mówili Łowcy. Wiem, że byli zrozpaczeni i jednocześnie źli, ale nie obchodziło mnie to. Liczył się tylko fakt, że byłam z tatą. Jedyną osobą, która mogła mnie pocieszyć. I którą mogłam pocieszyć ja.
Kage poradził ludziom, by uciekali. O ile pamiętam, nie zdążyli odpowiedzieć - tata teleportował się, oczywiście razem ze mną, w jakieś spokojne miejsce. Nawet nie pamiętam, gdzie to było. Zdawałam sobie sprawę z tego, że byliśmy na świeżym powietrzu. Nie było mi chłodno, bo tata za pomocą jednej z licznych mocy ochraniał nas przed zimnym wiatrem. Chwilę jeszcze pociągałam noskiem, a potem zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, wciąż byliśmy na dworze. Nie zwracałam jednak uwagi na otoczenie, obserwowałam tylko zrozpaczoną twarz ojca i każdy jego gest. Do teraz serce mi się kraje, gdy przywołuję w myślach obraz tego, jak wtedy wyglądał. Cierpienie zdawało się z niego wprost wylewać.
Przez kilka dni oboje przebywaliśmy w swego rodzaju transie. Ja oczywiście nie do końca byłam świadoma tego, co dokładnie się wydarzyło, wiedziałam jednak, że to coś strasznego i choć nie chciałam w to wierzyć, podświadomie czułam, że już nigdy nie ujrzę mamy.
Dzięki czystokrwistym zdolnościom taty, nareszcie uwolnionym, mogliśmy przebywać wśród społeczeństwa, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Mimo tego jednak, przebywaliśmy w miejscach spokojnych, niezamieszkanych, cichych…
Po tych paru dniach czegoś, co można było nazwać ledwie namiastką egzystencji, powróciliśmy do naszego domu. Okropna była pustka i głucha cisza, którą tam zastaliśmy. Tata, bezustannie trzymający mnie na rękach, wszedł do każdego możliwego pomieszczenia. Swymi szarymi oczkami obserwowałam uważnie i jego, i poszczególne pokoje, wspominając chwile, które spędziłam w nich z mamą. Najczęściej przebywałyśmy w salonie, sypialni rodziców i moim dziecięcym pokoiku. Wciąż pamiętam, jak matka opowiedziała mi pokrótce historię dwóch chłopców niewiele starszych ode mnie. Historię „przeklętych” bliźniaków ze znanej rodziny Łowców. Właściwie ich losy w pewien sposób interesują mnie do dziś. Cieszę się, że miałam okazję spotkać ich obu, choć okoliczności niekoniecznie były radosne… Ale o tym później.
W pokoju dziecięcym tata włożył mnie na chwilę do łóżeczka. Zestresowałam się odrobinę, bałam się, że sobie pójdzie, zostawi mnie i zostanę sama. Tak się oczywiście nie stało.
Przekręciłam się na brzuszek i obserwowałam ojca. Zupełnie się załamał. Padł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Wolę nawet nie wiedzieć, jakie myśli chodziły mu wtedy po głowie.
Ani tata, ani ja nie zwróciliśmy uwagi na znajomy zapach czystokrwistej wampirzycy, która przybyła do naszego domu. Dlatego poniekąd zdziwiliśmy się, gdy do pomieszczenia weszła starsza siostra mojego ojca, Shizuka. Była piękną kobietą o delikatnej urodzie, długich, prostych włosach identycznego koloru jak Kage i oczach interesującej barwy, którą można by porównać do pewnego odcienia różu.
Mężczyzna ocknął się nagle i ze zdumieniem spojrzał na czystokrwistą, po czym spytał cicho, co tu robi. Okazało się, że dowiedziała się już dokładnie, co się stało. Było jej naprawdę przykro, doskonale to widziałam. Oczy nigdy nie kłamią.
Czule objęła brata, by dodać mu otuchy. Przez jakiś czas rodzeństwo rozmawiało szeptem. Przede wszystkim ciocia nie chciała, by Kage w jakikolwiek sposób się poddawał. Miał żyć i otoczyć opieką mnie, swoją jedyną córkę.
Wiem, jak bardzo pragnął zemsty. Wiem, że gdyby nie słowa Shizuki i konieczność opiekowania się mną, tata najprawdopodobniej próbowałby zabić albo Rido, albo samego siebie, nie bacząc na konsekwencje.
Niespodziewanie zasnęłam. Właściwie jako niemowlę spałam niesamowicie wiele, dłużej od zwykłych dzieci - czy to ludzkich, czy wampirzych. Zaś kiedy się obudziłam, spostrzegłam, że tata i ja byliśmy już w innym miejscu. Poczułam smutek na myśl, że opuściłam miejsce, które kojarzyło mi się z mamą, jednak czułam, że jeszcze do niego wrócę. I to nieraz.
Rozejrzałam się ciekawie dookoła. Zmierzaliśmy ku schludnemu dworkowi, którego wcześniej jeszcze nie widziałam. Był odrobinę większy od naszego i bynajmniej nie znajdował się w lesie. Dom stał na uboczu, jego mieszkańcy nie mieli więc bliższych sąsiadów. Wokół rosło wiele drzew, krzewów i kwiatów, które, rozmieszczone pozornie przypadkowo, tworzyły piękną i harmonijną kompozycję.
Zainteresowana otoczeniem i oczarowana wielobarwnym kwieciem, nie zwróciłam uwagi na to, że zbliżyliśmy się już do drzwi. Dopiero gdy tata westchnął, wlepiłam w niego oczy. Zamarłam w oczekiwaniu, nie wiedziałam, co może się wydarzyć.
Drewniane drzwi nagle się otworzyły. Zostaliśmy zaproszeni do środka, tata przekroczył więc próg posiadłości. Niespodziewanie poczułam przyjemną aurę, która nieco mnie zaintrygowała. Znów poczęłam się rozglądać, co rusz przekrzywiając przy tym główkę w inną stronę. Nie minęła nawet minuta, gdy z któregoś z pomieszczeń wybiegł przystojny blondyn o brązowych oczach. Zaczął coś mówić, ale nagle jakby sobie o czymś przypomniał i pokłonił się szybko. Wtedy odezwał się tata. Tak bardzo uwielbiałam - a raczej uwielbiam do dziś - jego głos… Męski, a zarazem ciepły i łagodny, uspokajający moje chwilami zatrwożone serduszko.
- Przepraszam, Minato. Wybacz, że nie dawałem znaku życia. Musiałem po prostu… ochłonąć.
- Ależ to oczywiste, Kage-sama - zapewnił szybko blondyn. - Proszę, przejdźmy do salonu. Odpocznij…
Mówił coś jeszcze, ale już nie słuchałam. Znów poczułam się senna, choć niedawno się obudziłam. Już miałam uciąć sobie następną drzemkę, gdy dobiegły mnie głosy kolejnych osób. Wiedziona zainteresowaniem, otworzyłam przymknięte powieki i ciekawsko się rozejrzałam, próbując ujrzeć osoby, które pojawiły się w polu widzenia. Najpierw zauważyłam dorosłą kobietę o brązowych włosach. Wyglądała na bardzo sympatyczną, choć w tamtej chwili spoglądała na mnie i na tatę ze smutkiem i współczuciem malującymi się na arystokratycznej twarzy. Potem zwróciłam uwagę na dwie inne osoby - dużo młodsze od Minato Namizawy i jego żony, Kaede. To ich dzieci, Shuusei i Suzue. Oboje byli szatynami o zielonobrązowych oczach, zdającymi się być równie miłymi wampirami co rodzice.
Wywiązała się nieco dołująca rozmowa przepełniona szczerymi kondolencjami i tym podobnymi rzeczami. Początkowo jej się przysłuchiwałam, ale i tak nie wszystko wówczas rozumiałam, więc zajęłam się lustrowaniem otoczenia. Pokój, w którym się znaleźliśmy, zdecydowanie był salonem. Ładnym, przytulnym, dobrze urządzonym, pozbawionym przepychu - po prostu takim, w jakim każdy czuł się dobrze bez względu na okoliczności.
Przestraszyłam się, gdy nagle zostałam przekazana Kaede. Kiedy jednak zobaczyłam jej czuły uśmiech i przyzwyczaiłam się do jej zapachu, uspokoiłam się i w nią wtuliłam. Zamknęłam oczy i wyobrażałam sobie, że leżę w objęciach matki. Jako iż stałam na krawędzi snu i jawy, dochodziły do mnie ledwie strzępki rozmów.
„Nie, przeniosę się teraz do innej posiadłości, tam nie jest bezpiecznie…”. „Co z jej rodzicami?”. „Wciąż się nad tym zastanawiam… Muszę coś zrobić… Nie, nie powinni… Nie wiedzą nawet, że mają wnuczkę… Ba, nie znają nawet mojej tożsamości…”. „Może masz rację”. „Podjąłem już w życiu zbyt wiele błędnych decyzji… Boję się spuścić ją z oka choćby na chwilę… Tylko ona mi pozostała…”.
Nie rozróżniałam już poszczególnych głosów i nie miałam pojęcia, o czym tata rozmawiał z przyjaciółmi. Odpłynęłam więc w kuszące objęcia Morfeusza.
Obudziłam się, leżąc na czyimś mięciutkim łóżku. Ziewnęłam i zamrugałam, próbując się dobudzić.
- Jest taka urocza!
Odwróciłam główkę i prawie tuż obok siebie spostrzegłam twarz wyglądającej na jakieś siedemnaście czy osiemnaście lat wampirzycy. Suzue uśmiechnęła się do mnie w taki sposób, jakby patrzyła co najmniej na swoją ukochaną młodszą siostrzyczkę. Mimowolnie uśmiechnęłam się, choć wciąż było mi smutno. Czułam jednak, że ta dziewczyna stanie się dla mnie kimś niesamowicie ważnym.
Chłopak stojący u nóg łóżka przyznał jej rację. Popatrzyłam więc na niego i ponownie poczułam coś, co kazało mi sądzić, że i on stanie mi się w jakiś sposób bliski. Kiedy tak myślałam o tacie i tej przemiłej rodzince, wypełniła mnie jakaś dziwna ulga i swego rodzaju odprężenie. Cieszyłam się, że ojciec ma kogoś, komu może ufać. A skoro to byli jego przyjaciele, tym samym stali się nimi dla mnie.
- Tak bardzo jest mi żal jej i Kage-sama - wyszeptała szatynka.
- Mnie również - przyznał młodzieniec.
- Mam nadzieję, że pozwolą nam w czymś pomóc. Chciałabym w miarę możliwości opiekować się tą dziecinką… Jest taka malutka, słodka i biedna…
Rodzeństwo rozmawiało przez chwilę, co sprawiło, że zaczęłam się nudzić. Zdałam sobie sprawę z tego, że tęsknię za tatą.
- Mama - zapiszczałam. Chciałam się poskarżyć, musiałam bowiem zobaczyć ojca. Wciąż jednak nie umiałam powiedzieć „tata”, dlatego tradycyjnie zastąpiłam to słowo jedynym, jakie potrafiłam poprawnie wymówić. Było nim właśnie „mama”. Jak tak o tym myślę, cieszę się niesamowicie, że przed śmiercią Maaya zdążyła jeszcze usłyszeć z moich ust ten wyraz. Wypowiedziałam go wtedy po raz pierwszy…
W oczach Suzue błysnęły łzy. Zdziwiłam się wtedy - to przecież ja miałam powód do płaczu, nie ona. Nie mogąc tego zrozumieć, zaczęłam dalej nawoływać tatę - tym razem już głośniej. Oni oczywiście myśleli, że chcę do mamy, której przecież nigdy już nie miałam ujrzeć.
Do pokoju weszli Minato i Kaede. Spojrzeli na mnie ze współczuciem i zaczęli mówić coś do swoich dzieci. Zdenerwowałam się trochę. Gdzie się podział tata? Znów ogarnęły mnie obawy, że mnie porzucił. Choć ta rodzinka była naprawdę sympatyczna, nie zamierzałam zostać z nią na zawsze. Chciałam do taty, tylko i wyłącznie do niego.
Rozpłakałam się wreszcie, poprzez łzy wzywając tatę. Poczułam, że ktoś bierze mnie na ręce i próbuje mnie uspokoić, ale nie dałam się zwieść tak łatwo. To nie był Kage, a ja chciałam właśnie jego.
Zdumiałam się, gdy ktoś zaczął lekko łaskotać mnie po brzuszku. Przypomniałam sobie, że często robiła to mama, otworzyłam więc zapłakane oczka i ze zdziwieniem spojrzałam na Suzue. Uśmiechnęła się słabo poprzez łzy.
Pisnęłam, więc ponownie zrobiła to samo, co mi się niezwykle podobało. Po chwili bawiłam się już z nią, gaworząc przy tym wesoło i zapominając o tym, że było mi przykro i źle.
Nie wiem, ile czasu spędziłam ze swoją nową koleżanką i jej przemiłą rodziną. Prawdopodobnie kilka godzin, może trochę więcej. Wtedy wrócił tata. Rozpromieniona wyciągnęłam ku niemu rączki, a on wreszcie porwał mnie w swoje ramiona i mocno, acz delikatnie przytulił. Gaworzyłam jak szalona, próbując tym samym opowiedzieć o tym, jak bardzo polubiłam nowych znajomych i jak bardzo się cieszyłam, że wrócił.
Tata porozmawiał jeszcze z przyjaciółmi, a ja w tym czasie usnęłam.
Obudziłam się w naszym nowym domu. Mieszkamy w nim po dzień dzisiejszy. Jest dużo większy niż leśny dworek czy rezydencja Namizawa. Stoi oczywiście z dala od innych budynków, w spokojnej okolicy, niedaleko której rozciąga się stary las. Otacza go wielki ogród, który wprost uwielbiam, i w którym potrafię przesiadywać godzinami. Cały teren ogrodzony jest dość wysokim murem, co pogłębia tylko poczucie prywatności i odosobnienia. Wokół muru znajduje się wiele drzew, dalej rozpościerają się zaś dzikie łąki, po których lubię od czasu do czasu spacerować.
Z zainteresowaniem rozglądałam się po okazałym holu, pięknie urządzonych komnatach, długich korytarzach... Podświadomie czułam już, że to mój nowy dom.
Przez pierwsze dwa miesiące mieszkaliśmy w nim sami i z nikim się nie widywaliśmy. Przeszliśmy też z powrotem na nocny tryb życia. Tata zerwał niemalże wszystkie kontakty i cały swój czas poświęcał mnie. Podejrzewam, że kontaktował się z Minato, ale bynajmniej się z nim nie spotykał.
Choć uwielbiałam towarzystwo ojca, ucieszyłam się, gdy wreszcie odwiedziła nas rodzina Namizawa. Nieco chwiejnym krokiem podeszłam do gości i wykrzyknęłam jakieś powitanie. Cała czwórka wytrzeszczyła oczy. Nie dziwię im się - kto by się spodziewał, że w tak szybkim czasie nauczę się chodzić i mówić?
- Siuziu-cia, Siuziu-cia! - zawołałam, gdy dotarłam do Suzue. Spojrzałam na nią wyczekująco. - Gila!
Zaśmiała się uroczo i połaskotała mnie po brzuszku. Wszyscy mnie obserwowali, podczas gdy ja chichotałam w najlepsze.
Przeszliśmy do salonu. Dorośli długo rozmawiali, a Shuusei i Suzue większość czasu spędzili ze mną. Zaczęłam przywiązywać się do nich coraz bardziej.
Mniej więcej rok później, obudziwszy się późnym wieczorem, zauważyłam coś interesującego. Otóż ciemność wydawała się inna niż zwykle. Z początku nie bardzo wiedziałam, na czym ta różnica polega. Oświeciło mnie dopiero po chwili.
Wygięłam usta w uśmiechu i wyczołgałam się spod cieplutkiej kołdry, włożyłam stópki w mięciutkie papcie i wybiegłam ze swoich komnat, by znaleźć ojca. Udało mi się to zrobić dość szybko, choć nie mogłam kierować się węchem czy słuchem - wtedy jeszcze zmysły miałam zwyczajne, ludzkie. Wyczuwałam jednak wampiry i mogłam odróżnić obecność czystokrwistego od pobratymców niższych klas.
- Tatusiu, tatusiu! - zawołałam, wpadając do gabinetu Kage. Musiał wstać dużo wcześniej, a teraz widocznie zajmował się czymś ważnym.
- Och, wstałaś już, Aya-chan. - Tata uśmiechnął się, odłożył papiery i odsunął się od biurka w taki sposób, bym mogła wskoczyć mu na kolana, co też natychmiast uczyniłam. Wlepiłam w niego szare ślepia.
- Wieś cio, tatusiu? - zapytałam, a on czekał, aż będę kontynuować. - Ay-cia pamięta, jak tatuś mówił, jak widzi, gdy jest ciemno. Ay-cia widzi telaś tak siamo!
Śmiać mi się chce, gdy przypominam sobie, jak to mówiłam o sobie w trzeciej osobie. Utrzymywało mi się to jeszcze przez kilka tygodni, potem przeszło.
Tata spojrzał na mnie z lekkim zdumieniem. Widocznie nie spodziewał się, że ot tak sobie, nagle, zacznę widzieć w ciemności. Nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy raczej płakać. Już wtedy domyślił się, że z biegiem czasu będę zyskiwała kolejne wampirze cechy i oczywiście się nie pomylił.
W wieku niespełna pięciu lat odkryłam w sobie moc, która pozwalała mi panować nad żywiołem wody - co ciekawe, tylko w stanach ciekłym i gazowym. Odkąd pamiętam uwielbiałam tę życiodajną substancję, czułam z nią swego rodzaju więź. W wannie mogłam spędzać całe godziny, tak samo pluskać się w ogrodowej sadzawce umieszczonej tam specjalnie dla mnie. Kiedy zaczęłam manipulować wodą, robić z nią, co mi się tylko podoba, pokochałam ją jeszcze bardziej.
Kage cieszył się, że byłam tak zadowolona ze swojej nowej umiejętności, ale jednocześnie przerażał go fakt, że ta zdolność ukazała się tak szybko. Pamiętał obietnicę złożoną Maayi - i choć sam bynajmniej nie zamierzał przyspieszać mojej przemiany, bał się, że nawet nie będzie musiał, bo ona sama będzie postępować w zawrotnym tempie.
Przetarłam oczy i ziewnęłam. Dochodziło już południe, a ja wciąż nie spałam. Ponadto ów późnokwietniowy dzień był wyjątkowo ciepły, a słońce zdawało się zbyt jasne. Byłam okropnie zmęczona, ale nie skarżyłam się. Po pierwsze, sama uparłam się, by poczekać na powrót taty, a po drugie - to ja zdecydowałam, by zrobić to w parku.
Chcąc możliwie skrócić czas oczekiwania, zaproponowałam Suzue zabawę w chowanego. Wątpię, by była zadowolona perspektywą takiej zabawy w środku dnia, niemniej jednak miałam wtedy ledwie pięć lat, więc dla mnie była to co najmniej miła rozrywka.
Zgodziła się - jak zawsze. Do teraz nie wiem, czy spełniała moja zachcianki ze względu na moją pozycję, czy też dlatego, że chciała mi po prostu sprawić przyjemność.
Przeszło mi przez myśl, że Namizawie bardzo łatwo będzie wygrać - w końcu mogła stawać się niewidzialna. Wtedy jednak przypomniałam sobie, że nie może wykorzystywać swojej zdolności ot tak sobie. Musiała zachować moc na wypadek jakiegoś ataku czy czegokolwiek w tym rodzaju, bowiem jej limit wynosił ledwie pięć minut na dobę, a w razie czego musiała się jakoś bronić. Czy raczej chronić mnie.
Bardzo zależało mi na tym, by schować się jako pierwsza. Byłam już kiedyś w tym parku i znalazłam w nim świetną kryjówkę. Gdyby nie to, że byłam dhampirem i póki co żaden wampir nie mógł wykryć mojej obecności, dziewczyna mogłaby odnaleźć mnie z łatwością. W tych jednak okolicznościach miałam przewagę.
Zapomniałam o zmęczeniu i gdy tylko Suzue zaczęła liczyć, najszybciej, jak umiałam, oddaliłam się od niej. Zmierzałam w stronę wybranego miejsca, myśląc tylko o tym, by zdążyć się schować.
Wpadłam między gęste krzaki. Chwilę się przez nie przedzierałam, aż w końcu dotarłam do potężnego drzewa, w którego pniu mogłam się schować. Już miałam zacząć okrążać drzewo, by znaleźć dziurę, do której zamierzałam wleźć, gdy zauważyłam, że ktoś bacznie mi się przygląda.
Siedział pod drugim drzewem, skutecznie kryjąc się w cieniu, który dawała jego korona. Ubrany był w ciemne spodnie i jaśniejszą, luźną koszulę. Miał wtedy dwanaście lat i dokładnie na tyle wyglądał. W ręku trzymał książkę, którą musiał jeszcze przed chwilą czytać. To moje przybycie przerwało mu lekturę.
Rozdziawiłam buźkę i wpatrywałam się w nastolatka jak w obrazek. Był… piękny. Tak piękny, że mnie, wówczas pięcioletniej dziewczynce, natychmiast skojarzył się z księciem. Takim, który uratował śliczną królewnę z rąk oprawców, a potem się jej oświadczył. Bajka kończyła się ślubem dobranej pary i wszyscy dobrzy bohaterowie żyli długo i szczęśliwie.
Miał niesamowity kolor zarówno włosów, jak i oczu. Czuprynę określiłabym jako kasztanową, bo nie była ani do końca brązowa, ani ruda, natomiast tęczówki mieniły się niemalże magicznie kilkoma barwami. Cera tak samo blada jak moja utwierdziła mnie w przekonaniu, że chłopiec nie należał do rasy ludzkiej. Z drugiej strony, wyczuwałam też, że to nie wampir, choć pozornie mogło się tak wydawać. Ba, na pierwszy rzut oka zdawał się być czystokrwistym…
Musiał doznać podobnego uczucia, gdy patrzył na mnie, bo również lekko uchylił usta. Niespodziewanie odłożył książkę - dopiero wtedy zauważyłam, że trawa wokół niego była jakby bardziej zielona niż cała reszta - i podniósł się z pozycji siedzącej. Nawet się nie zawahał, po prostu jak w transie podszedł do mnie. A ja stałam jak głupia, nie mogąc się ruszyć, choć wiedziałam, że nie wolno mi zadawać się z nieznajomymi. On jednak był inny… Tak samo inny jak ja…
- Jak masz na imię? - zapytał, nie spuszczając ze mnie skupionego wzroku.
- A-aya… - wydukałam cichutko. Zaczepiłam piąstki na niebieskiej sukience, w którą byłam odziana.
- Aya-chan… - zaczął, ale przerwał, jakby zmienił pierwotny zamiar. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć, żeby mnie nie wystraszyć. - Mam na imię Suzaku - rzucił wreszcie, w uroczy sposób mierzwiąc sobie czuprynę, wprowadzając przez to na głowie mały nieład. Ukucnął, by móc spojrzeć mi prosto w oczy. Gdyby to był ktoś inny, umarłabym pewnie ze strachu. Ale to był ON. - Powiedz, znasz takie słowo jak „dhampir”? - spytał niepewnie.
Odruchowo pokiwałam główką. Kilka kosmyków czarnych włosów opadło mi na twarz, ale nawet tego nie zauważyłam.
- Jesteś dhampirem, prawda? - pytał dalej, po czym delikatnie i jakby mimowolnie odgarnął z mojej twarzyczki przeszkadzające mi nieco kosmyki.
Znów potwierdziłam to skinieniem głowy. Książę zaś uśmiechnął się szeroko, a ja natychmiast ten uśmiech pokochałam.
- To tak jak ja! - zawołał wesoło.
Choć wtedy nie do końca jeszcze zdawałam sobie sprawę z tego, co to oznaczało, poczułam się nagle tak szczęśliwa, że nie namyślając się zupełnie, przytuliłam się do chłopca, którego dopiero co poznałam, i postanowiłam sobie, że będzie moim księciem, a ja jego księżniczką.
Zdziwił się nieco, ale w końcu zaśmiał się w taki sposób, że mogłabym tego dźwięku słuchać bez przerwy przez szmat czasu. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że jestem przecież w trakcie zabawy w chowanego.
- Ćśśśś - zapiszczałam cichutko, przykładając paluszek do ust. - Bo Suzu-neechan mnie znajdzie.
Dwunastolatek patrzył na mnie przez moment, a potem znów się zaśmiał, choć tym razem już nieco ciszej.
- Bawisz się w chowanego, tak? Dlatego tutaj przyszłaś? To twoja kryjówka? - wyszeptał konspiracyjnym tonem.
Energicznie pokiwałam głową. On zaś stwierdził, że w takim razie możemy posiedzieć sobie razem i poczekać, aż moja towarzyszka mnie znajdzie. Oparliśmy się o pień drzewa. Zauważyłam, że trawa jest bardzo miękka, poczułam się trochę tak, jakbym usiadła na jakimś puszystym dywanie.
- Kim jest „Suzu-neechan”? - zapytał Suzaku.
- Suzu-neechan to Suzu-neechan - odparłam, przez co wywołałam u chłopaka kolejny wybuch śmiechu.
- Soka - westchnął, domyśliwszy się, że raczej nie dowie się ode mnie czegoś konkretniejszego. - Powiedz mi, gdzie jest twoja mama albo twój tata? - spytał po kilku minutach milczenia.
Zachmurzyłam się.
- Tatuś niedługo wróci, a mamusia jest w niebie - powiedziałam poważnym tonem, a książę speszył się.
- Przykro mi, Aya-chan - rzekł szczerze. - Wiesz, mój tatuś też jest w niebie - dodał po chwili.
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
- Może się znają? - zapytałam. Od razu wyobraziłam sobie matkę i nieznajomego mężczyznę podobnego do Suzaku jako dwa skrzydlate anioły zewsząd otoczone śnieżnobiałymi chmurami.
- Na pewno - rzucił, uśmiechając się subtelnie. - I jestem przekonany, iż patrzą teraz na nas i cieszą się, że się poznaliśmy. A kto wie, może sami doprowadzili do tego spotkania…?
Zamyślił się, a ja zatopiłam się w swoich dziecinnych wizjach, dlatego żadne z nas nie zwróciło z początku uwagi na to, że ktoś się do nas zbliżał. Dopiero gdy przerażona szatynka przedarła się przez gęste krzaki, oprzytomniałam i na nią spojrzałam. Natychmiast poderwałam się z ziemi i w podskokach do niej dobiegłam.
- Suzu-neechan, znalazłaś mnie! - zawołałam. - A wiesz co, a wiesz co? - świergotałam, skacząc dookoła niej i próbując zwrócić na siebie jej uwagę. - Suzu-neechan! - poskarżyłam się, gdy nie reagowała. Ze strachem wpatrywała się w mojego nowego kolegę, nie mając pojęcia, co zrobić.
Lekko zdenerwowana oderwałam wzrok od przyjaciółki i spojrzałam na chłopca. Zdążył podnieść się już z ziemi i z wyższością patrzył teraz na Suzue. Przestraszyłam się odrobinkę, bo nie wyglądał teraz już na tak sympatycznego jak przed chwilą. O ile wtedy był księciem z bajki, o tyle teraz przypominał raczej jakiegoś mrocznego królewicza.
Namizawa przełknęła ślinę.
- Ty jesteś… Suzaku Shoutou-sama? - zapytała cicho.
- Owszem - odparł władczym tonem. - A ty to…?
Jestem pewna, że w tamtej chwili serce wampirzycy przyspieszyło ze stresu i obawy.
- Suzue Namizawa, Suzaku-sama - odpowiedziała wreszcie, lekko przy tym dygając.
- Suzu-neechan, Suzu-neechan! - zapiszczałam, a ona oderwała wreszcie wzrok od „czystokrwistego” i szybko chwyciła mnie za rękę.
- Ai-chan, musimy iść - oznajmiła. Zwracała się do mnie wtedy w taki sposób ze względu na moje życzenie. Uważałam, że „Ai-chan” brzmi dużo lepiej niż „Aya-sama”. Jako iż tata poparł moją decyzję, Suzue nie miała wyboru i musiała tak na mnie wołać. Wiem, że ogólnie jej to nie przeszkadzało, obawiała się po prostu, że niepotrzebnie zwraca się do mnie bez należytego szacunku. - Twój tatuś na pewno za chwileczkę wróci.
- Kim jest jej ojciec? - zapytał kasztanowowłosy.
Poczułam, że Namizawa drży.
- Proszę o wybaczenie, jednak nie mogę ujawnić tej informacji…
Chłopak prychnął, po czym stwierdził, że w takim razie sam wymusi na niej odpowiedź. Kiedy jednak począł się do nas zbliżać, a mnie w oczach stanęły łzy - i on to zauważył - nagle stanął. Przez moment wyglądał na dziwnie zagubionego.
- Mniejsza o to, nieważne - mruknął bardziej do siebie niż do nas.
- Proszę wybaczyć - szepnęła szatynka, szybko pokłoniła się Suzaku i ciągnąc mnie za rękę, poczęła szybko się oddalać.
- Aya-chan!
Odwróciłam się, wyrwałam się na chwilę Suzue i podbiegłam do kolegi, znów bowiem był moim księciem z bajki. Namizawa zachłysnęła się powietrzem i ruszyła za mną, lecz zatrzymała się, gdy podświadomie poczuła, że nic mi nie grozi.
Podeszłam do chłopca, a on przeprosił mnie i podarował mi prześliczny kwiatek. Nie miałam wówczas pojęcia, skąd go wziął, wokół nie było przecież żadnych kwiatów - a już na pewno nie TAKICH.
- Jeśli będziesz o niego dbała, nigdy nie zwiędnie - szepnął w taki sposób, bym usłyszała to tylko ja. - No, idź już, Aya-chan. Zobaczymy się jeszcze.
- Obiecujesz? - spytałam automatycznie, wpatrując się w jego cudne oczy jak zahipnotyzowana.
- Hai - odparł, uśmiechając się przy tym w taki sposób jak wcześniej. - Obiecuję.
Skinęłam głową, po czym szybko wróciłam do zdezorientowanej przyjaciółki.
Kilkanaście minut później, gdy względnie spokojnym już krokiem spacerowałyśmy po parku, w oddali zauważyłam wreszcie tatę. Rzuciłam się w jego stronę, odpowiednio dbając jednak o to, by nic nie stało się z kwiatkiem. Kage uśmiechnął się na mój widok i już chciał mnie przytulić, gdy mu na to nie pozwoliłam, wyciągając przed siebie śliczną roślinkę. Mężczyzna zmarszczył lekko czoło. Teraz wiem, że od razu wyczuł, iż był to wytwór magii związanej z żywiołem ziemi. Nic więc dziwnego, że poczuł wtedy pewne obawy. Tata zapytał, co robiłam i gdzie znalazłam to cudo, więc zaczęłam opowiadać mu o zabawie w chowanego i spotkaniu z księciem. W międzyczasie doszła do nas skruszona Suzue i gdy tylko ja skończyłam mówić, zaczęła przepraszać Hiou, wyjaśniając przy tym to, czemu ja nie poświęciłam większej uwagi. Kage nawet przez myśl nie przeszło, by zbesztać dziewczynę, po prostu zamyślił się na moment, a potem, kucając i patrząc mi głęboko w oczy spytał, czy jestem pewna, że Suzaku przyznał, że tak jak i ja jest dhampirem. Pokiwałam twierdząco głową i straciłam zainteresowanie wszystkim poza kwiatkiem.
Gdy tylko wróciliśmy do domu i ostrożnie włożyłam swoją piękną roślinkę do kryształowego wazonu, natychmiast padłam na łóżko i zasnęłam.
Kiedy obudziłam się w okolicach północy i mój wzrok napotkał prezent od Suzaku, moje myśli natychmiast poczęły krążyć wokół księcia. Bardzo chciałam znów się z nim zobaczyć i pobawić. Zastanawiałam się nad tak banalnymi sprawami jak to, czy lubi się bawić w chowanego albo w berka, za jakimi słodyczami przepada i, co najważniejsze, czy jest prawdziwym księciem lub królewiczem.
Postanowiłam wreszcie wstać. Zauważyłam, że położyłam się spać w ubraniu - ktoś, to znaczy na pewno tata - mnie za to przykrył. Wyruszyłam na poszukiwania ojca, by po chwili znaleźć go w jednej z jego komnat i spytać, czy mogę popluskać się trochę w wannie. Zgodził się ze śmiechem, ale zapowiedział, że po kąpieli będziemy musieli poważnie porozmawiać.
Na czas siedzenia w wannie zupełnie zapomniałam o wszystkim i o wszystkich, byłam tylko ja i woda. Bawiłam się nią, kształtując ją w dowolne twory, podgrzewałam, gdy miałam na to ochotę, i tak dalej. Nie mam pojęcia, ile czasu spędziłam w łazience. W końcu jednak z niej wyszłam, szybko założyłam przygotowane ubrania i poszłam do taty. Nie zastałam go tam, gdzie wcześniej, więc podreptałam do salonu, w którym spodziewałam się go ujrzeć. Rzeczywiście, był tam - w towarzystwie Minato. Przywitałam się z nim i usiadłam w kącie, bawiąc się zabawkami i odpływając przy tym na chwilę do swojego świata.
W pewnym momencie nieświadomie zaczęłam wychwytywać słowa rozmowy. Jednocześnie więc bawiłam się, pozornie nie zwracając uwagi na dorosłych, i wsłuchiwałam się we fragmenty ich wypowiedzi.
- Naprawdę nie chce mi się w to wierzyć. Czy to nie zbyt wielki zbieg okoliczności? - usłyszałam głos ojca.
- Owszem, to naprawdę niecodzienne… - przyznał Namizawa. - Dwa dhampiry tego specyficznego rodzaju w tak krótkim odstępie czasu…
- Zastanawiam się, czy Naoko-san naprawdę… - mruknął zamyślony tata, po czym urwał. - Czy jest w takiej samej sytuacji jak ja - rzekł w końcu.
Długo jeszcze spekulowali na temat mojego księcia, co już po kilku minutach mnie znudziło, w pełni zajęłam się więc zabawą. Ucieszyłam się, gdy zawitali u nas Suzue i Shuusei. Rzuciłam się na nich ze śmiechem. Suzu tradycyjnie mnie połaskotała - wciąż to bowiem uwielbiałam - ale tym razem nie byłam jej dłużna i zaczęłam robić to samo. Wyszło więc na to, że obie wiłyśmy się ze śmiechu, a chłopak ledwo powstrzymywał się od dołączenia do nas. Kiedy obie się zmęczyłyśmy, poczochrał nas pieszczotliwie po włosach, na co wszyscy znów wybuchliśmy śmiechem. Właściwie nie wiem, co w tym było aż tak zabawnego. Po prostu cieszyłam się, że mogę się z nimi spotykać i traktowałam ich jak starsze rodzeństwo, dodając nawet do ich imion przyrostki „neechan” i „niisan”.
Już chciałam spytać, czy mogę iść z nimi na spacer albo chociaż do ogrodu, gdy tata oznajmił nagle, że pora porozmawiać. Z nieco naburmuszoną minką pożegnałam się z przyjaciółmi, po czym usiadłam ojcu na kolanach.
- Będziemy rozmawiać o księciu? - spytałam zaciekawiona, wlepiając oczy w równie szare jak moje tęczówki Kage.
- Tak, skarbie - odparł. - Widzisz… Nie znamy zbyt dobrze tego chłopca, dlatego… Nie powinnaś na razie się z nim widywać.
- Dlaczego? - zapiszczałam, a w oczach z jakiegoś powodu stanęły mi łzy. - Tatusiu, on był bardzo miły! I dał mi taki ładny kwiatek! - rzekłam zachwycona.
- Owszem, córeczko, ale… - zawahał się. - Zrozum, trzeba na siebie uważać. Miałaś nie rozmawiać z nieznajomymi…
- Ale tatusiu, on jest taki jak ja - przerwałam mu gwałtownie, nie mogąc wprost zrozumieć, jak może porównywać go z innymi przypadkowo napotkanymi osobami.
- Jesteś tego pewna? - zapytał poważnym tonem. - Według Suzue zdawał się być czystokrwistym. I wszyscy go za takiego uważają. Za takiego wampira jak ja - dodał.
- Ale on nie jest taki jak ty, tatusiu, tylko taki jak ja - zaprotestowałam. - Na pewno, na pewno! - wykrzyknęłam z entuzjazmem. - Może to mój braciszek? - spytałam nagle, co odrobinę zbiło tatę z tropu.
- Kochanie, dobrze wiesz, że nie masz braciszka…
- Skąd wiesz, tatku? - zapytałam szybko. Ojciec jakoś nie kwapił się z odpowiedzią, więc kontynuowałam - Naprawdę chciałabym się z nim spotkać!
- Na razie to niemożliwe, Aya-chan - rzekł tonem, któremu nie potrafiłam się sprzeciwić. - Kiedyś… Kiedyś może się poznacie. Ale na razie proszę cię, byś o nim nie myślała, zgoda?
Najłatwiej byłoby mu usunąć niektóre moje wspomnienia albo nieco je zmodyfikować, dlatego jestem mu wdzięczna, że tego nie zrobił. Patrzył za to na mnie z pełną powagą, aż w końcu obiecałam, że postaram się zrobić to, o co prosił.
Trudno jednak było nie myśleć o księciu, o którym przypominało mi każde spojrzenie na baśniowy kwiat…
- Nie dogonicie mnie! - zawołałam wesoło, uciekając ile sił w nogach przed rodzeństwem Namizawa, które specjalnie poruszało się raczej powoli, by dać mi wygrać.
Było trochę po północy i bawiliśmy się akurat w parku. Nie powiedziałam im o tym, ale miałam cichą nadzieję, że przypadkiem wpadnę tam na księcia z bajki. Tamtego pamiętnego dnia przeszło rok temu widziałam go po raz pierwszy i ostatni - do czasu. Okropnie za nim tęskniłam, choć tak naprawdę go przecież nie znałam. Wywarł jednak na mnie dobre wrażenie, o incydencie z mrocznym królewiczem niemal zapomniałam, z kolei kwiatek, który mi podarował, wciąż był tak samo piękny i nie wyglądało na to, by miał zwiędnąć czy uschnąć.
Przyspieszyłam jeszcze i ucieszyłam się widząc, że przyjaciele zostali w tyle. Zaczęłam kluczyć między drzewami i po chwili udało mi się ich zgubić - a przynajmniej taką żywiłam nadzieję. Wykorzystując nadarzającą się okazję, prędko pobiegłam w stronę zapamiętanej kryjówki. Wpadłam między krzaki i gorączkowo zaczęłam się przez nie przedzierać. Gdy dotarłam już do drzewa, pod którym siedzieliśmy rok temu i go tam nie ujrzałam, poczułam się zawiedziona i zachciało mi się płakać. Pociągnęłam noskiem i niechętnie powlokłam się z powrotem ku krzakom. Wtedy jednak poczułam, że ktoś delikatnie łapie mnie od tyłu i ostrożnie zasłania mi usta dłonią. Serce zdążyło mi przyspieszyć, ale uspokoiło się, gdy tylko zobaczyłam, że to chłopiec, którego tak bardzo chciałam znowu spotkać.
- Ech, przychodzenie tutaj niemal codziennie, by znowu cię spotkać było okropnie kłopotliwe… - mruknął raczej do siebie, ale potem skupił już uwagę na mnie. - Nie mamy wiele czasu - rzekł zamiast przywitania, puszczając do mnie oko. Zachichotałam. - Jak tam kwiatek? - zapytał serdecznym tonem.
- Cudownie! - odparłam, uśmiechając się od ucha do ucha. - Jest taki śliczny! - dodałam, po czym spojrzałam na niego badawczo. - Suzaku, jesteś księciem? - spytałam prosto z mostu.
Popatrzył na mnie zdziwiony.
- Dlaczego pytasz?
- Bo wyglądasz jak książę, choć nie masz jasnych włosów i niebieskich oczu - odparłam, przypominając sobie opisy królewiczów z licznych bajek. - I jesteś taki miły, i dałeś mi prezent, i…
Przerwałam, bo trzynastolatek roześmiał się szczerze.
- To jesteś tym księciem czy nie? - zapytałam odrobinkę nadąsana, gdyż nie mogłam doczekać się odpowiedzi.
Chłopak przyglądał mi się przez chwilę i zamyślił się na moment.
- Tak, chyba tak - powiedział wreszcie. - Można tak powiedzieć.
Oczy mi zabłyszczały, wpatrzyłam się na niego z uwielbieniem.
- Jejku - zapiszczałam.
Znowu się zaśmiał, po czym spytał:
- Wiesz, czym jest przeznaczenie?
- Umm - skinęłam głową po chwili namysłu. - Książę i księżniczka są sobie przeznaczeni, bo się kochają i biorą ślub! - zawołałam.
- Hm, ciekawa definicja - mruknął pod nosem chichocząc. - Cóż, w pewnym sensie masz rację. Przeznaczenie to coś, co prędzej czy później musi się wypełnić… - szepnął. - Czy uwierzysz, jeśli ci powiem, że my jesteśmy sobie przeznaczeni?
- Hai - odparłam bez namysłu. Po chwili jednak spuściłam głowę i schowałam oczy za firanką długich, czarnych rzęs. - Ale ty jesteś księciem, a ja nie wiem, czy jestem księżniczką- wydukałam ze smutną minką.
- Oczywiście, że nią jesteś, Aya-chan - zapewnił mnie z pokrzepiającym uśmiechem. - Ufasz mi? - spytał nagle, a ja bez dłuższego zastanawiania się potwierdziłam. - Więc powiedz mi, jak się nazywasz.
Przegryzłam leciutko wargę. Tata zabronił mi wyjawiać komukolwiek swoje nazwisko. Drgnęłam, bo poczułam nagle, że zbliżają się moi przyjaciele. Zaczęłam przystępować z nogi na nogę.
- Aya... - szepnęłam nieco zatrwożona, bawiąc się nerwowo palcami. - Hiou - dodałam, po czym szybciutko wybiegłam z kryjówki, nawet się nie odwracając.
Shuusei i Suzue odetchnęli z ulgą, gdy mnie zobaczyli. Po raz setny usłyszałam wykład o tym, że nie wolno mi się tak oddalać, bo może się to okazać niebezpieczne. Myślami jednak byłam zupełnie gdzie indziej.
Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do domu. Rodzeństwo przekazało mnie w ręce Kage i pożegnało się z nami. Ogarnęły mnie wtedy wątpliwości i wyrzuty sumienia. Wiedziałam, że zrobiłam źle, bo sprzeciwiłam się poleceniom taty. Nie miałam też pojęcia, czy powiedzieć mu o tym, co się dzisiaj wydarzyło, czy też lepiej zachować milczenie. Gryzłam się tym prawie do rana, w międzyczasie nie robiąc nic poza wpatrywaniem się w prezent od Shoutou.
Po kolacji i przygotowaniu się do spania, gdy leżałam już w łóżku i usłyszałam od taty „dobranoc”, złapałam go za rękaw koszuli, tym samym prosząc go, by chwilę jeszcze ze mną posiedział. Przez jakąś minutkę zastanawiałam się, czy podjęłam właściwą decyzję, ale wreszcie westchnęłam cichutko i wyznałam ojcu, że widziałam się z księciem, rozmawiałam z nim, a do tego wyjawiłam, jak się nazywam. Widząc lekki zawód i strach przemykające po twarzy taty, mimowolnie zaczęłam szlochać.
- Gomen nasai, otosama - jęknęłam. Rzadko zwracałam się do ojca z takim szacunkiem, z reguły mówiłam na niego w bardziej pieszczotliwy sposób.
- No już, już - szepnął uspokajającym tonem, troskliwie mnie przytulając i głaszcząc po główce. - Zrozum, skarbie, po prostu martwię się o ciebie.
Siedzieliśmy tak do czasu, aż doszłam do siebie. Otarłam zaczerwienione oczka i wlepiłam je w tatę.
- To teraz powiedz mi ładnie, o czym rozmawiałaś z tym swoim kolegą - poprosił.
- O przeznaczeniu - wypaliłam, nieco się ożywiwszy. - I wiesz co, i wiesz co? - dopytywałam się. - Suzaku powiedział, że naprawdę jest księciem! I jeszcze, że ja jestem księżniczką, wiesz? I, i… - mówiłam, nie robiąc nawet przerwy na nabranie powietrza. - I że jesteśmy sobie przeznaczeni!
- Ach tak? - mruknął pod nosem, zamyśliwszy się na moment. - Soka… - wyszeptał jeszcze. - Cóż, spróbuj już zasnąć, córeczko. Oyasumi nasai - rzekł, kładąc mnie i całując w czółko.
- Dobranoc, tatusiu… - odparłam, po czym zamknęłam oczy i natychmiast zasnęłam.
Wieczorem, gdy już się obudziłam, zdałam sobie sprawę z tego, iż ktoś nas odwiedził. Ucieszona zbiegłam na dół - w piżamie i potarganych włosach. W salonie zastałam ojca oraz Shizukę. Rozmawiali chyba o czymś poważnym, niemniej jednak nie przejęłam się tym i rzuciłam się szybko na czystokrwistą, by się z nią przywitać.
- Ciociu, ciociu! - zawołałam, przytulając ją, a ona obdarzyła mnie całusem w czółko.
- Aya-chan, nawet się nie ubrałaś - wydukał tata, patrząc na mnie z rozrzewnieniem.
- Gomen nasai, tatusiu! - zapiszczałam cichutko, zakrywając sobie usta dłońmi.
- No już, idź doprowadzić się do porządku, a potem zjemy śniadanie, zgoda? - zapytał z uśmiechem.
- Hai! - zaświergotałam, po czym podreptałam w stronę drzwi.
Tymczasem dorośli podjęli przerwaną rozmowę. Usłyszałam, jak ciocia zapewniała tatę, że może załatwić mu spotkanie z „Naoko-san” i dzięki temu będzie mógł wyjaśnić to i owo. Nie wiedziałam, co to oznacza, więc nie zastanawiając się nad tym dłużej, po prostu pobiegłam do swoich komnat i szybciutko odziałam się w wygodną sukienkę.
Wpadłam do środka rezydencji rodziny Namizawa, szybko przywitałam się z Kaede i Minato, po czym w podskokach udałam się na poszukiwanie Suzue i Shuuseia. Cóż, trzeba przyznać, że w tym budynku czułam się dosłownie jak w swoim własnym domu. Choć to nie było szczególnie grzeczne, nikomu to nie przeszkadzało - wprost przeciwnie, o dziwo, wszyscy byli zadowoleni, że było mi tam tak dobrze. Może dlatego, że dzięki temu chętnie tam bywałam - a musiałam, gdyż tata nieraz zmuszony był coś załatwiać, przez co zajmowali się mną przyjaciele.
Tak było i tym razem.
Podczas gdy ja rzuciłam się ze śmiechem na Suzue i dowiadywałam się właśnie, że Shuusei gdzieś wyszedł, więc nie będzie mógł się ze mną pobawić, Kage rozmawiał z dorosłymi. Zupełnie nie interesowała mnie ta pogawędka - do czasu. Do czasu, kiedy wyłapałam nagle imię mojego królewicza. W jednej chwili oderwałam się od szatynki i jak strzała pomknęłam ku tacie, łapiąc go obiema dłońmi za rękę, chcąc zwrócić na niego swoją uwagę.
- Spotkasz się z księciem? - zapytałam, wlepiając w niego oczy i rozdziawiając buźkę.
- Ano… - zawahał się tata. - Niezupełnie. Muszę po prostu porozmawiać z jego mamą - powiedział.
Niemal zachłysnęłam się powietrzem.
- Jej! - zapiszczałam, a oczy mi zabłysły. - Ja też, ja też! Ja też chcę! Tatu…
- Nie, Aya-chan, nie ma mowy - przerwał mi. - Nie tym razem, skarbie - dodał, widząc moją smutną minkę.
- Ale dlaczego…? - spytałam cichutko, a w oczach błysnęły mi łzy.
Tata zaczął mi coś wyjaśniać, Kaede uspokajać, Suzue pocieszać. Jak tak o tym myślę, musiałam być naprawdę irytującym dzieckiem. Dobrze, że w końcu mi to przeszło.
Ojciec zmuszony był już wyjść, a ja wpadłam wówczas w nieciekawy nastrój. Nie miałam ochoty na zabawę, siedziałam grzecznie i cicho na kanapie, prawie się nie odzywając. Moje myśli tradycyjnie powędrowały ku Suzaku.
Nikogo nie zdziwił fakt, że w pewnym momencie zasnęłam. Skuliłam się na sofie, wtuliłam w poduszkę i oddaliłam się do świata snów. Nad ranem zaczęły dobiegać do mnie głosy. Jako iż nie byłam jeszcze do końca dobudzona - nie otworzyłam nawet oczu - nie zareagowałam na żadne ze słów.
- Niesamowite… - szepnęła Kaede. - Więc to rzeczywiście prawda?
- Tak - odparł cicho Kage. - Wciąż nie chce mi się w to wierzyć… Niemniej jednak Naoko-san nie kłamała. Zresztą z samym Suzaku też udało mi się porozmawiać. Szczerze mówiąc, on naprawdę zachowuje się jak mały książę…
- Nic więc dziwnego, że jest tak zachwycony naszą małą księżniczką - zachichotała arystokratka.
- Kage-sama, to znaczy, że ujawniłeś swoją tożsamość jako czystokrwisty, prawda? - zapytał dla pewności Minato.
- Tak, byłem zmuszony to zrobić - przyznał. - Ale widzę, że Naoko-san można ufać.
- A Suzaku-sama?
- Tego jeszcze nie wiem - przyznał tata, po czym westchnął. - Trudno rozgryźć tego chłopca, doprawdy…
Dorośli zagłębili się w dyskusję na temat tego, czy Kage powinien ujawnić się całej wampirzej społeczności, a ja powoli zaczęłam się dobudzać. Uniosłam powieki, przetarłam je i ziewnęłam przeciągle.
- Aya-chan. - Tata uśmiechnął się. - Miło ci się spało?
- Haaai - odparłam, znów ziewając, po czym podeszłam do niego i wdrapałam mu się na kolana. - Czy teraz będę mogła bawić się z księciem, tatusiu?
Hiou westchnął i zaczął mi cierpliwie tłumaczyć, że najpierw trzeba się więcej o nim dowiedzieć, lepiej go poznać i tak dalej. Słuchałam go uważnie, ale z lekko naburmuszoną minką. Jednakże choć nie podobało mi się to, co mówili dorośli, musiałam zastosować się do ich poleceń. Taki los dziecka.
- Ale ja nie chcę - oświadczyłam, robiąc obrażoną minę.
Tata właśnie raczył powiedzieć mi, że wysyła mnie do ludzkiej szkoły, a ja wcale nie miałam ochoty do takowej uczęszczać. Od jakiegoś czasu wiedziałam już, że niebawem zacznę naukę, przez myśl mi jednak nie przeszło, że ojciec chce mnie wysłać do placówki, w której uczą się ludzie. Wampiry nie miały szkół, większość uczyła się prywatnie, w domach, nieliczni zaś wybierali się do ludzkich uczelni. Nie zamierzałam jednak dołączać do tej ostatniej grupy. Trudno było mi nawiązywać nowe znajomości. Po prawdzie żyłam bowiem tylko z tatą, rodziną Namizawa, od czasu do czasu widziałam się z ciocią, a oprócz tego wciąż powracałam wspomnieniami do dwóch spotkań z Suzaku Shoutou. Poza tymi osobami nikogo nie znałam bliżej i szczerze mówiąc wówczas bynajmniej nie zamierzałam zmieniać tego stanu rzeczy. Oczywiście i tata, i Namiazawa kilkakrotnie próbowali namówić mnie na zabawę z ludzkimi dziećmi. Chodziłam więc na place zabaw, do parku i tak dalej, ale nigdy nie mogłam złapać kontaktu z żadnym ludzkim rówieśnikiem. Czułam swoją odrębność, wiedziałam, że jestem inna i że nie należę do ich świata.
Nie dał się przekonać. Jako siedmiolatka w kwietniu po raz pierwszy przestąpiłam próg szkoły. Wszystko wydawało mi się w jakiś sposób straszne. Bałam się, choć wszyscy pozornie byli mili. Wychowawczyni zdawała się być sympatyczna, dzieci wesołe. W żaden jednak sposób nie mogłam do nich dotrzeć - albo raczej oni do mnie. Izolowałam się i była to moja osobista decyzja. Choć byłam ledwie dzieciakiem, o ludziach myślałam jak o tych, których płomień życia bardzo łatwo jest zgasić. Dlaczego miałabym kogoś do siebie dopuścić, polubić go, może nawet się zaprzyjaźnić, a potem, zaledwie po maksymalnie kilkudziesięciu latach go stracić?
Uczęszczałam na lekcje regularnie, bo tak życzyli sobie dorośli. Byłam najlepszą uczennicą w klasie, bo nauka nie sprawiała mi żadnych problemów, na dodatek przyswajałam sobie wiedzę w naprawdę szybkim tempie. Do szkoły zawsze ktoś mnie odprowadzał i przychodził po mnie, gdy skończyły się zajęcia. Najczęściej byli to Shuusei lub Suzue. W drodze powrotnej pytali mnie, jak minął mi dzień, czy dobrze się bawiłam, czego się nauczyłam, czy kogoś poznałam, a ja za każdym niemal razem odpowiadałam praktycznie to samo. Wpadłam w swego rodzaju rutynę, dopiero wtedy dowiedziałam się, czym jest „szara rzeczywistość”. Miałam ledwie siedem lat, wciąż byłam dzieckiem, ale nie czerpałam z tego czasu żadnej radości. Było mi wszystko jedno, stałam się obojętna. Moim bliskim krajało się serce. W końcu ustalono, że jeśli naprawdę nie chcę chodzić do szkoły, mogę przejść na prywatny tok nauki. Dziwiąc się jednak samej sobie odparłam, że nie trzeba nic zmieniać. Przywykłam i naprawdę… naprawdę było mi wszystko jedno.
Z obojętną miną dreptałam po ścieżce prowadzącej do domu, ściskając lekko dłoń Suzu. Wpatrywałam się w ziemię i podniosłam głowę dopiero wtedy, gdy wyczułam, że w domu oprócz taty, Minato i kilku osób u nas pracujących, jest ktoś jeszcze. A dokładniej dwa „ktosie”. Od kilku miesięcy umiałam już bezbłędnie rozróżniać poszczególne zapachy i aury wampirów - ponadto moje zmysły zdecydowanie się wyostrzyły. Na początku trudno było mi do tego przywyknąć, w końcu jednak nauczyłam się korzystać z tych wampirzych zdolności.
Szeroko otworzyłam oczy i przyspieszyłam, ciągnąc za sobą starszą przyjaciółkę. Choć wiedziała, co mnie tak ożywiło, i tak mimowolnie zdziwiła się tym wybuchem energii z mojej strony.
Nie zwracałam uwagi na październikowy wiatr ani na to, że zaczęło mżyć. Wprost pędziłam już w stronę domu. Tam zaś, nawet nie ściągnąwszy butów, wpadłam do salonu. Stanęłam nieruchomo, wpatrując się w sylwetkę księcia jak w obrazek.
- Suzaku! - zawołałam, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Aya-chan! - odparł ze śmiechem. Gdy tylko się pojawiłam, wstał z fotela, a zaraz potem podszedł do mnie. - Cieszę się, że cię widzę! - zapewnił. - Wszystko u ciebie w porządku?
- Hai! - zaświergotałam.
Nie zwracałam uwagi na pozostałych - ani na tatę, ani na Suzue, ani na Minato, ani na nieznajomą czystokrwistą. Poświęciłam się opowiadaniu chłopcu o tym, co działo się w domu i w szkole, ponarzekałam trochę, pośmiałam się i tak dalej. Dopiero po jakimś czasie czternastolatkowi udało się przerwać mój potok słów i zaproponować, że przedstawi mi swoją mamę.
Z lekkim onieśmieleniem przywitałam się grzecznie z Naoko Shoutou. To kobieta elegancka i piękna, blada, o ciemnoblond włosach sięgających niemal pasa i brązowych oczach. Była bardzo miła, dlatego po kilkunastu minutach czułam się już swobodniej i na nowo zajęłam się księciem. Zauważyłam, że zebrani od czasu do czasu uważnie nas obserwują i na bieżąco kontrolują naszą rozmowę. Nie miałam nic przeciwko temu, właściwie nawet się nad tym specjalnie nie zastanawiałam. Liczyło się tylko to, że mogłam spędzić czas z tym chłopcem.
Od tamtej pory moje życie diametralnie się zmieniło. Nareszcie dostałam pozwolenie na widywanie się z Suzaku. Wówczas było to dla mnie spełnienie wszystkich marzeń. Rutyna już mi nie zagrażała. Choć dalej chodziłam do szkoły, obowiązek ten stał się dla mnie czymś w rodzaju nieistotnej powinności. Ważniejsze było to, co mogłam robić po lekcjach.
Naturalnie tata nie zaufał Shoutou na tyle, by puszczać mnie dokądkolwiek w towarzystwie samego księcia. Zawsze asystował nam ktoś z rodziny Namizawa, choć, jakby na to nie patrzeć, gdyby Suzaku miał jakiekolwiek złe intencje, taka ochrona na nic by się nie zdała, skoro „czystokrwisty” w dowolnej chwili mógł oddziałać na moich przyjaciół specjalnymi umiejętnościami. Niemniej jednak nic takiego nie miało miejsca, nastolatek był najcudowniejszym na świecie partnerem do zabaw i rozmów. Wiem, że bardzo go idealizowałam… i pewnie robię to do teraz, ale on naprawdę jest osobą, bez której moje życie nie byłoby tak kolorowe. To on wprowadził do mojego świata nutkę tajemniczości, garść ciekawości i świadomość, że mimo tego, iż jestem dziwnym rodzajem dhampira, nie jestem nim sama. Do dziś chłopak ten rozumie mnie jak nikt inny i zauważa nawet to, co z całych sił staram się ukryć przed wszystkimi - ale gdy wie, iż wolę mieć nadzieję, że wcale tak nie jest, nie daje po sobie poznać, że przejrzał mnie na wylot.
Kolejne trzy lata spędziłam na uczeniu się, spotykaniu z przyjaciółmi i zdobywaniu następnych cech właściwych wampirom. Najpierw zaczęłam wyczuwać krew, potem zaś okazało się, że mogę kopiować sobie arystokratyczne moce innych (kiedy ujawniła się we mnie ta umiejętność - a ja nie miałam jeszcze o tym pojęcia - i dotknęłam Suzue, na pięć długich jak wieczność minut stałam się niewidzialna i nie miałam pojęcia, jak to zmienić), a co za tym idzie, Suzaku obdarował mnie niewyczerpalną praktycznie skarbnicą nietuzinkowych zdolności, których z początku nie potrafiłam kontrolować. Po kilku dniach lekkiej paniki udało mi się jednak opanować wszystkie moce - naturalnie dzięki księciu. Którejś nocy odkryłam też niesamowitą właściwość mojej pierwszej umiejętności - otóż okazało się, iż za pomocą magii wody mogę uzdrawiać, przenosząc swoją energię życiową na czyjeś obrażenia. Pierwszy raz wykorzystałam to, próbując oczyścić rany jakiegoś zbłąkanego, niemal na śmierć zakatowanego psa, którego znalazłam na jednym z pól otaczających mój dom. To był zwykły kundelek. Ktoś widocznie czerpał radość z zadawania mąk biednemu zwierzęciu, a potem go porzucił. Jakież było moje zdziwienie, gdy całkowicie go uleczyłam! Nie chcąc go zostawić na pastwę losu, przygarnęłam go, gdy tylko otrzymałam pozwolenie od taty. Co ciekawe, nowej mocy nie mogłam wykorzystać dla własnej korzyści - gdy raz nieopatrznie przecięłam sobie skórę i postanowiłam ją „naprawić”, nic się nie wydarzyło. Jakiś czas później i tak zdobyłam zdolność szybkiej regeneracji, przestałam więc zawracać sobie tym głowę.
Dzięki Shoutou wystarczająco wcześniej wiedziałam, czego mogę się spodziewać, dlatego też jakoś znosiłam tę przemianę. Bliskie mi osoby pomagały mi przezwyciężać skutki uboczne zdobywania nowych wampirzych cech. Najbardziej bałam się tego, iż może się we mnie obudzić coś na kształt drugiej osobowości. To coś, co w przeszłości nieraz przysporzyło Suzaku wielu kłopotów. Kiedy pierwszy raz chłopak stał się „tym drugim”, niemal zabił niewinną dziewczynkę.
To dziwne zjawisko mnie nie ominęło. Nie pamiętam tego dnia, kiedy „druga Aya” po raz pierwszy przejęła władzę nad moim ciałem i umysłem. Inni opowiadali mi, że zachowywałam się całkowicie inaczej niż normalnie, byłam wredna jak mało kto, przysparzałam wiele problemów… I choć, chcąc nie chcąc, odrobinę uprzykrzyłam życie kilku osobom, nie stało się nic naprawdę złego, gdyż bliscy mieli mnie na oku przez caluteńki ten czas.
Przełom nastąpił kilka dni po moich dziesiątych urodzinach. To wtedy zaczęłam odczuwać pragnienie właściwe wampirom. Głód krwi… Naturalnie nie pozwolono mi się męczyć, moje potrzeby zawsze były zaspokajane od razu. Zazwyczaj piłam krew ojca, ale gdy nie miałam akurat takiej możliwości, znajdował się ktoś, kto mógł go zastąpić, choć to nie mogło całkowicie zaspokoić pragnienia.
Wtedy też zaczęłam pachnieć jak czystokrwista.
Jakiś miesiąc po wyżej wymienionych urodzinach siedemnastoletni Shoutou odwiedził mnie w niebywale dobrym nastroju. Ciekawsko spytałam, dlaczego jest tak zadowolony.
- Czegoś się o nas dowiedziałem - rzekł, siadając obok mnie na kanapie i czochrając mi włosy. - Albo raczej zyskałem pewność odnośnie jednej ze spraw, bo zdarzyło się coś, co potwierdziło moje przypuszczenia - powiedział jakby w zamyśleniu. Zerknęłam na niego pytająco, więc kontynuował - Wczoraj byłem na spacerze w parku. Przyszedł do mnie pewien człowiek, Yoshihide Daikatsu, i poprosił, bym go przemienił - wyjaśnił. - Udało się. A to oznacza, że naprawdę jestem „czystokrwisty”. Całkowicie.
- Och - wymsknęło mi się. Tradycyjnie wpatrywałam się w niego jak w obrazek. - Czy ja też tak mogę?
- Nie, musiałby cię ugryźć jakiś czystokrwisty, Aya-chan - odparł poważnym tonem. - Twój tata albo na przykład ja…
- Więc zrób to! - zaświergotałam, ale chłopak natychmiast odmówił. Spuściłam wzrok.
- Masz dużo czasu, Aya-chan - zapewnił. - Dlaczego tak ci na tym zależy?
- Po prostu chciałabym być taka jak ty i tatko - odpowiedziałam szczerze.
Mój towarzysz uśmiechnął się tylko, po czym lekko mnie przytulił, jak to zwykł od jakiegoś czasu robić. Na szczęście nikomu już to nie przeszkadzało, choć i tak byliśmy wtedy obserwowani uważniej.
Niebawem tata ujawnił w społeczeństwie wampirów i Łowców swoją prawdziwą tożsamość jako czystokrwisty. Ciocia zapewniła mu względnie łatwy start, ale w związku z tymi okolicznościami na ojca spadło wiele obowiązków. Dorośli uznali jednak, że lepiej, by Kage ujawnił się sam, niż żeby ktoś to później zrobił za niego. Moje istnienie dalej jednak utrzymywane było w tajemnicy, nikt poza kilkoma zaufanymi od dawna osobami nie miał pojęcia, że młodszy z rodzeństwa Hiou, jednego z najszlachetniejszych rodów Klasy A, ma córkę. Zapowiedziano mi jednak, że za kilka lub kilkanaście lat to się zapewne zmieni. Wówczas pasowało mi to, bowiem nie miałam zamiaru spędzić całego życia w ukryciu. Jednak to, iż pachniałam jak czystokrwista, okazało się nieco kłopotliwe - przynajmniej do czasu, kiedy nauczyłam się ukrywać swoją obecność. Wtedy było już wszystko jedno.
Minął mniej więcej rok, gdy w rodzinie Namizawa wydarzyła się tragedia.
Choroby niesamowicie rzadko dopadały przedstawicieli naszej rasy. Kiedy jednak już się tak działo, skutki mogły być naprawdę nieprzyjemne. Większość infekcji można było jednak wyleczyć. Dlaczego więc Kaede musiała trafić na taką, której jedynym możliwym końcem okazała się śmierć…?
Wtedy nieco rzadziej widywałam się z żoną Minato, nie byłam już bowiem na tyle mała, by musieć zostawać pod opieką dwadzieścia cztery godziny na dobę, a co za tym idzie, nie tak często bywałam już w domu Namizawa. Głowa rodziny oraz jego dzieci tak czy owak pojawiały się u nas niemal codziennie, więc utrzymywałam z nimi stałe kontakty. Teraz żałuję, że nie mogłam spędzić z Kaede więcej czasu. Może gdybym częściej u niej bywała, zauważyłabym objawy, o których początkowo nic nikomu nie mówiła, może… Nie. Wiem, że i tak nic bym nie poradziła. Przecież próbowałam… Tak bardzo się starałam…
Kiedy tata, ciocia, Suzaku i ja wiedzieliśmy już, że arystokratkę z tak bliskiej nam rodziny zaatakowała okropna choroba, próbowaliśmy wszystkiego, by jej pomóc. Wraz z Minato, Suzue i Shuuseiem przeszukiwaliśmy setki ksiąg, wypytywaliśmy potencjalnych znachorów o to, co można zrobić i tak dalej… Niemniej jednak nie dowiedzieliśmy się niczego poza tym, że choroba ta dotknęła póki co ledwie kilka osób… i żadna jej nie przeżyła. Ponadto śmierć zawsze wiązała się z niewyobrażalnym cierpieniem…
Przez pierwszych kilka miesięcy to były tylko zawroty głowy, zasłabnięcia i tym podobne. Potem jednak… było tylko gorzej.
Serce mi się krajało, gdy patrzyłam na rodzinę Namizawa w takim stanie. Wiecznie przygnębieni, ale wciąż niepozbawieni nadziei… Postanowiłam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by w jakikolwiek sposób im pomóc, choć jako jedenastolatka nie miałam szczególnie wielu możliwości. Którejś nocy coś mi jednak przyszło na myśl.
Wiedzieli, że moja moc uzdrawiania ogranicza się do ran i obrażeń zewnętrznych, nie działała na choroby. Musiałam jednak spróbować, nikt nie mógł mnie powstrzymać. Ze łzami w oczach zabrałam się do dzieła. Czym dłużej próbowałam, tym większe poczucie beznadziei mnie wypełniało. To na nic. Nie byłam w stanie czemukolwiek zaradzić. Nikt nie był.
Załamana i zalana łzami, zostałam przez kogoś wyprowadzona z pomieszczenia. Prawdopodobnie był to tata, ale szczerze mówiąc naprawdę tego nie pamiętam. Przebywałam wówczas w swego rodzaju transie… I nie mogę sobie wyobrazić, jak musieli czuć się wtedy Minato i jego dzieci.
Kaede zmarła kilka dni później. Jej rodzina i my, przyjaciele, pogrążyliśmy się w żałobie. Najgorsza była niemoc, która dotknęła nas wszystkich. Zdaliśmy sobie sprawę, że w obliczu niektórych kaprysów losu nawet tak potężne osoby, jakimi są czystokrwiści, okazują się bezsilne i mogą czuć się zagubione niczym dziecko we mgle.
Czułam się, jakbym straciła kogoś z rodziny - bo po prawdzie od dawna traktowałam Namizawa jako prawdziwych krewnych. Minato i Kaede robili za wujka i ciocię, ich dzieci prawie że za starsze rodzeństwo… Również Suzaku był wtedy dla mnie kimś w rodzaju starszego brata. W tamtym pamiętnym okresie zauważyłam jednak swoją odrębność. To był cios przede wszystkim dla najbliższych Kaede osób. Mogłam tylko próbować je wspierać…
Zimą poprzedzającą moje dwunaste urodziny stało się coś okropnego. Długo nie mogłam w to uwierzyć…
Jakiś czas wcześniej kontakt taty z siostrą nagle się urwał. Nie znaliśmy przyczyny jej zniknięcia, baliśmy się więc, że mogło wydarzyć się coś złego. Tak było w istocie. Minato udało się dowiedzieć, że Shizuka przebywała w zamknięciu, nie wiadomo jednak, u kogo i z jakiej przyczyny. Jakby tego było mało, czystokrwista poczuła coś do mężczyzny przeznaczonego na jej posiłek. Zaczęli rozmawiać, poznawać się, aż w końcu się w sobie zakochali. Wtedy… ona go przemieniła. I obdarowała swoją krwią, by nie upadł do Poziomu E.
Słuchając sprawozdania Namizawy z korytarza, poczęłam drżeć. Nie chciało mi się wierzyć, że coś takiego mogło spotkać moją ciocię. Co więcej, ta sytuacja aż nadto przypominała tę, która przytrafiła się tacie czy Naoko Shoutou. Miłość do człowieka… po raz kolejny okazała się zgubną w skutkach.
Rozmowa dorosłych trwała. Minato ze smutkiem opowiedział memu ojcu, że ukochany Shizuki znalazł się na liście Łowców, mimo iż był wampirem Poziomu D. Zlecenie wykonali Midori i Ren Kiryuu, których nazwisko nawet ja już w przeszłości słyszałam. Wraz z Kurosu, Touga czy Asamoto byli jedną z najdoskonalszych łowieckich rodzin, od dawna związanych tradycją, która kazała im przejść za młodu specjalne, wymagające szkolenie, by zaraz po nim zrzeszyć się w Stowarzyszeniu.
Czystokrwista nie mogła pogodzić się ze swoją stratą. Nie miałam pojęcia, że była aż tak wrażliwa, zawsze miałam ją za nieco chłodną. Wiedziałam, że mnie lubiła, ale trzymała mnie na dystans i całym sercem kochała tylko młodszego brata. Tamten mężczyzna naprawdę musiał być dla niej szalenie drogi. Choć jedenaście lat temu sama zakazała Kage zemsty, stanąwszy w podobnej do niego sytuacji, nie potrafiła zapanować nad nienawiścią. Zemściła się chyba w najokrutniejszy możliwy sposób - z zimną krwią zabiła morderców jej ukochanego, a także młodszego z ich synów. Drugiego ugryzła, skazując go na najgorsze przekleństwo, które mogło dotknąć Łowcę, szczególnie tak uzdolnionego. Ta sytuacja przeraziła mnie tym bardziej, że pamiętałam opowieść mamy o tych chłopcach. Umknęli „przekleństwu bliźniąt”, by wpaść w nie kilkanaście lat później… Przypomniałam sobie słowa Suzaku sprzed kilku lat - „Przeznaczenie to coś, co prędzej czy później musi się wypełnić…” - i ze łzami w oczach stwierdziłam, że miał rację, choć w tym przypadku to było przekleństwo.
Po kilku minutach Namizawa wyszedł z salonu, omal się o mnie nie potykając. Nie zwróciłam na to uwagi, jak w transie podeszłam do ojca i się do niego przytuliłam, znacząc słonymi kroplami jego ciemną koszulę. Jego widok dodatkowo mnie zdołował, wyglądał bowiem na naprawdę przybitego. Objął mnie jednak czule i przez długi czas od siebie nie odsuwał.
Kilka tygodni później, gdy byłam już dwunastolatką, Shizuka wreszcie nas odwiedziła. Niemal zakrztusiłam się powietrzem, gdy ujrzałam, kogo ze sobą przyprowadziła.
Miał chyba trzynaście lat i był bardzo ładnym chłopcem. Szare włosy i cudnie lawendowe oczy nadawały mu łagodny wygląd.
Ichiru Kiryuu. Ten, którego ciocia niby uśmierciła, tak naprawdę nie dość, że uszedł z życiem, to jeszcze z własnej woli przyłączył się do czystokrwistej. Nie mogłam pojąć, dlaczego to uczynił. Jak mógł odejść z zabójczynią swoich własnych rodziców, na dodatek zostawiając w domu swojego brata bliźniaka na pastwę losu? Zapewne wiedział, że Shizuka tak naprawdę nie była zła, że zrobiła to, co zrobiła z żalu i gniewu, ale według mnie, to go w żaden sposób nie usprawiedliwiało. Zwyczajnie nie mieściło mi się to w głowie. Wyobraźnia podsunęła mi nagle obraz, w którym odchodziłam dokądś z Rido Kuranem, który w bezduszny sposób i bez powodu odebrał mi matkę. Chcąc odrzucić tę okropną wizję, energicznie pokręciłam głową. Chłopiec przyglądał mi się w milczeniu.
Rodzeństwo rozmawiało przez jakiś czas, a Ichiru i ja staliśmy nieruchomo, tylko się w siebie wpatrując. On raczej obojętnie, ja zaś lekko strachliwie.
- A co z nim? - spytał tata, wskazując na młodego Kiryuu, gdy ciocia miała już zamiar się zbierać. - Nie chcę, by ktokolwiek poza tobą, rodziną Namizawa i jeszcze kilkoma zaufanymi osobami wiedział, gdzie mieszkamy - oświadczył, kładąc dłoń na moim ramieniu. Choć się ujawnił, nikt nie wiedział, gdzie przebywał na co dzień. Czystokrwiści często tak robili, nikogo więc to nie dziwiło. Zazwyczaj każdy ród miał po prostu jedną lub więcej posiadłości typowo reprezentacyjnych, w których przyjmował gości, położenie prywatnego dworu utrzymując przy tym w tajemnicy.
- Spokojnie, braciszku - odparła cierpliwie wampirzyca, po czym przyrzekła - Zajmę się tym kawałkiem jego pamięci. Ach, byłabym zapomniała! - wykrzyknęła nagle, wyjmując coś i podając memu ojcu. - Weź to. Przechowaj. I kiedy nadejdzie czas, wręcz to temu chłopcu.
Powiedziawszy to, wraz z trzynastolatkiem opuściła nasz dom i na cztery lata słuch o niej praktycznie zaginął. Tata bardzo rzadko dostawał od siostry wiadomości, z których zresztą i tak niewiele wynikało…
Mniej więcej rok później zauważyłam, że zaczęłam się zmieniać. To może zabrzmieć zaskakująco zwyczajnie i banalnie, ale najprawdopodobniej spowodowane to było po prostu okresem dojrzewania. Nie mam tu na myśli zmian związanych z wampiryzmem, byłam już „czystrokrwistą”, choć wciąż jeszcze nie stanęłam na tym najwyższym poziomie, na którym Suzaku tkwił od dziewięciu lat. Wówczas począł zmieniać się mój charakter, spojrzenie na świat i tym podobne rzeczy - w tej kwestii nie różniłam się znacząco od ludzkich rówieśników.
Największym szokiem było dla mnie odkrycie, że „Mały Książę”, jak kiedyś nazywano Shoutou, już jakiś czas temu zmienił się w co najmniej młodego boga. Dopiero wtedy zauważyłam, że to już mężczyzna, nie chłopiec, z którym się niegdyś bawiłam. Relacje między nami uległy przez to zmianie. Nie potrafiłam już traktować go jak starszego brata, często wprost peszyłam się w jego obecności. Mimo tego wciąż przyciągał mnie jak magnes, a jego wzrok okazywał się hipnotyzujący. Choć kiedyś bez jakiegokolwiek wstydu mogłam wpatrywać się w niego nawet godzinami, wtedy pozwalałam sobie jedynie zerkać na niego od czasu do czasu, próbując nie dać się na tym komukolwiek przyłapać. Kiedy jednak nasze spojrzenia się spotykały, wpadałam w swego rodzaju pułapkę. Płonęłam wówczas rumieńcem i czułam się jeszcze bardziej głupio. Miałam tylko trzynaście lat, nie mogłam ot tak sobie zakochać się w dwudziestolatku. Zgoda, dla wampirów taka różnica wieku to tyle co nic, ale my oboje w niektórych kategoriach zwykliśmy myśleć jak ludzie.
Przewracałam się z boku na bok, za nic nie mogąc zasnąć. Jak zwykle w takich chwilach poczęłam wpatrywać się w przepiękny kwiat, który książę stworzył dla mnie jakieś osiem lat temu. W dalszym ciągu był tak samo cudny, nie musiałam mu w żaden sposób pomagać zachowywać tego stanu rzeczy.
Coraz częściej wspominałam naszą pamiętną rozmowę o przeznaczeniu: „Książę i księżniczka są sobie przeznaczeni, bo się kochają i biorą ślub”. „ Czy uwierzysz, jeśli ci powiem, że my jesteśmy sobie przeznaczeni?”. „Hai. Ale ty jesteś księciem, a ja nie wiem, czy jestem księżniczką”. „Oczywiście, że nią jesteś, Aya-chan”. Dopiero wówczas zauważyłam niejakie drugie dno tej wymiany zdań. Czy raczej jego wypowiedzi. Zastanawiałam się, co on właściwie o mnie sądził. Spędzał ze mną czas tylko przez wzgląd na to, iż „jesteśmy tacy sami”, czy też zwyczajnie lubił ze mną przebywać? Co do mnie czuł? Wiedziałam, że nie byłam mu obojętna, nie potrafiłam jednak stwierdzić, co kryło się pod maską grzecznego chłopca. Czy raczej młodzieńca.
Postanowiłam dłużej o tym nie myśleć. Wątpiłam, że mi się to uda, niemniej jednak spróbowałam. Wiedząc doskonale, iż nie ma szans, bym zasnęła, wysunęłam się spod kołdry, ubrałam i wyszłam na zewnątrz, zabierając ze sobą Kako. Pies biegał sobie radośnie po łąkach, a ja niespiesznie szłam za nim. Cieszyłam się, że temperatura tego dnia była w sam raz, a nieznośne promienie słońca zatrzymywały litościwe chmury.
Nagle poczułam chęć zrobienia czegoś, czego się po sobie nie spodziewałam. Zapragnęłam spotkać się ze swoimi dziadkami ze strony mamy. Przy śniadaniu zapytałam ojca o zdanie w tej kwestii. Przypomniał mi, że oni nie wiedzą nawet o moim istnieniu - kilkanaście lat temu tata stwierdził, że lepiej będzie im o mnie nie mówić, bo mogłoby to sprowadzić na nich niepotrzebne niebezpieczeństwo.
- Nie ujawnię swojej tożsamości - zapewniłam. - Po prostu chciałabym zobaczyć, jak żyją, jak sobie radzą… - wyjaśniłam.
Dyskutowaliśmy jakiś czas, aż wreszcie otrzymałam zgodę. Uparłam się, by udać się tam sama. Nie przebywali szczególnie daleko. Tata zapewnił im bezpieczeństwo, ułatwiając zmianę nazwiska i miejsca zamieszkania. Ja z kolei umiałam już o siebie zadbać, nie chciałam wciąż być chroniona.
Swój zamiar zrealizowałam następnego dnia. Pociągiem podjechałam do mieściny, w której mieszkali i przeszłam się na ulicę, na której stał ich dom. Był niewielki, ale wyglądał przytulnie, otaczał go mały ogródek. Jeszcze raz sprawdziłam, czy adres zgadza się z tym na kartce, po czym zaczęłam zastanawiać się, co właściwie powinnam zrobić. Skoro nie mogłam się ujawnić, nie wolno mi było po prostu zapukać do ich drzwi i rozpocząć rozmowę. Chwilę przystępowałam więc z nogi na nogę, po czym z westchnieniem rezygnacji zaczęłam iść ku stacji. Przeszłam jednak zaledwie kilkadziesiąt metrów, gdy przed sobą ujrzałam sympatycznie wyglądającą panią w wieku pięćdziesięciu-sześćdziesięciu lat. Stanęłam i z lekko rozchylonymi ustami zaczęłam uważnie się jej przyglądać. Ona po chwili też mnie zauważyła, również przystanęła i poczęła lustrować mnie bystrym spojrzeniem zielonych oczu.
Wiedziałam, że to nie kto inny jak moja babcia - Ise Katayama, choć wówczas nosiła inne nazwisko. Coś kazało mi sądzić, iż ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kim jestem albo chociaż się tego domyśla.
Zauważyłam, że niesie ciężko wyglądające siatki z zakupami, zreflektowałam się więc i zaproponowałam pomoc. Przyjęła ją z uśmiechem, wciąż bacznie mi się przyglądając. Jako iż do jej domu było bardzo niedaleko, po chwili nadszedłby moment rozstania, jednak kobieta zaproponowała mi wejście do środka na herbatę i coś słodkiego. Przyjęłam zaproszenie, zanim zdążyłam to przemyśleć. Nieco speszona weszłam do domku. Kilka minut później poznałam też dziadka, Shinichiego, który wrócił właśnie ze spotkania z jakimś kolegą. Miałam dziwne wrażanie, że i on rozpoznał we mnie wnuczkę.
Momentami rozglądałam się po saloniku. Nie dało się nie zauważyć licznych ramek z rodzinnymi zdjęciami. Niemal na wszystkich znajdowała się Maaya. Widząc wizerunki mamy, miałam ochotę się rozpłakać. A kiedy podczas rozmowy któreś z dorosłych przyznało, że bardzo przypominam im ich córkę, autentycznie miałam już łzy w oczach. Wyszeptałam, że musiała być wspaniałą osobą, a oni przyznali mi rację. Nie wiem, jak do tego doszło, ale chwilę później oglądaliśmy już albumy ze zdjęciami. I tutaj na większości z nich pojawiała się moja matka. Na niektórych fotografiach uwieczniona została z niebieskooką blondynką - natychmiast domyśliłam się, że to nie kto inny jak Reiko Mitsui, co zresztą po chwili potwierdziła Ise wspominając, iż to najlepsza przyjaciółka Maayi.
Spędziliśmy tak co najmniej dwie godziny. W końcu jednak zmuszona byłam się pożegnać, choć czułam, że mogłabym zostać tam na wiele, wiele dłużej.
Będąc już na zewnątrz, nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Żałowałam, że życie potoczyło się w taki sposób, zapragnęłam spędzić z dziadkami więcej czasu. Zaczęłam też czuć większy pociąg do ludzi, zachciałam wprost znaleźć wśród nich kogoś, z kim mogłabym się zaprzyjaźnić. W szkole jednak nie było osoby, która w jakikolwiek sposób by mnie pociągała, uznałam więc, że skupię się na przyjaciołach, których już miałam, choć każde z nich było wampirem.
Znalazłam jakiś niewielki park i usiadłam na najbardziej odosobnionej ławce, jaką znalazłam. Przyciągnęłam do siebie kolana i oplotłam nogi rękoma.
Nie jestem pewna, jak długo tak siedziałam i popłakiwałam. W końcu jednak oprzytomniałam i postanowiłam wziąć się w garść. Wstałam, ale nie zdążyłam zrobić nawet kroku, gdy zaczepiło mnie kilku podejrzanie wyglądających typków. Wiedziałam, że dla nich, żałosnych przedstawicieli ludzi, tych, którzy zdawali się w ogóle nie myśleć, wydawałam się zjawiskową dziewczyną, choć bardzo jeszcze młodą, nie do końca nawet dojrzałą. Mimo zaczerwienionej twarzy wciąż byłam piękna i oni to zauważyli. Zapewne mieli kilka lat więcej ode mnie. Widziałam, że sporo już tego dnia wypili, co dodatkowo ich ogłupiało. Zaczęli coś do mnie mówić, namawiać mnie, bym gdzieś z nimi poszła, ale rzuciłam im tylko pogardliwe spojrzenie i zabrałam się do odejścia. Wtedy jeden z chłopaków złapał mnie mocno za nadgarstek. Ze strachem pomyślałam, że gdybym była człowiekiem, byłoby już po mnie. Mieli jednak pecha, zadarli nie z tym, z kim trzeba. Korzystając z wampirzej siły, wyrwałam się opryszkowi, na co on i jego koledzy wytrzeszczyli oczy. Szybko się jednak zreflektowali i otoczyli mnie ze wszystkich stron. Westchnęłam ze znudzeniem, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo się bałam. Wiedziałam, że mogę załatwić ich jednym posunięciem, jednak nigdy jeszcze nie znalazłam się w sytuacji, w której musiałabym bronić się sama. Na posterunku zawsze ktoś był - i to właśnie te osoby chroniły mnie przede wszystkim przed napadami wampirów, które najwyraźniej kusił mój zapach. Teraz ukrywałam swoją obecność, więc „krwiopijcy” mnie nie wyczuwali, ale naturalnie ludziom nie robiło to różnicy.
Przygotowałam się, by użyć którejś z mocy, gdy nagle wszyscy napastnicy zostali powaleni przez niewidzialną siłę. Odwróciłam się. Trudno byłoby powiedzieć, że się zdziwiłam, gdy ujrzałam Suzaku. Oprzytomniałam dopiero po chwili, podziękowałam, ale zaraz rozpoczęłam przesłuchanie.
- Więc jednak tata nie wytrzymał? - zapytałam, przymykając na chwilę oczy, by się uspokoić.
- Nie, to był mój wybór - wyjaśnił. - Kiedy do was wpadłem i dowiedziałem się, gdzie jesteś, za bardzo się denerwowałem, by tam zostać. Choć nie powiem, Kage-san też nie był do końca spokojny.
Podszedł do mnie i odciągnął mnie od zemdlonych chłopaków, biorąc mnie za rękę. Spłonęłam niechcianym rumieńcem i zaczęłam wpatrywać się w ziemię.
- Tego się akurat domyślam - przyznałam.
Nie omieszkałam zaznaczyć, że poradziłabym sobie sama i że nie musiał się fatygować. Odpowiedział sympatycznym uśmiechem i teleportował nas do mojego domu.
Nie mogłam uwierzyć, gdy zaledwie kilka miesięcy później dowiedziałam się, że moi dziadkowie nie żyją. Żałowałam, że dane mi było spędzić z nimi tak mało czasu, że widziałam ich ledwie raz.
Zaszyłam się w sypialni i zalałam poduszkę łzami. W tamtym okresie często zdarzało mi się płakać, czasami nawet bez wyraźnej przyczyny. Po prostu już tak miałam, miewałam dziwne humory, byłam ponura i niezadowolona bez powodu. Momentami odpychałam od siebie wszystkich bliskich, by chwilę później, zazwyczaj bez słów, ich za to przepraszać i pragnąć ich stałej obecności.
Tata załatwił wszystkie sprawy związane z pogrzebem. Zostali pochowani razem - na cmentarzu wznoszącym się na wzgórzu, z którego widać było całe najbliższe miasteczko.
Wszystko, co mieli, zapisali mnie. To utwierdziło nas - tatę, Suzaku, Namizawa i mnie - że naprawdę wiedzieli więcej, niż się spodziewaliśmy. Jakim cudem, nie wiadomo.
Kolejne noce spędziłam na przeglądaniu rodzinnych pamiątek. Tuląc maskotkę Kubusia Puchatka, mojego pluszowego przyjaciela, którego mam, odkąd pamiętam, oglądałam fotografie, czytałam dzienniki i tak dalej. Chwilami miałam wrażenie, że wprost wyczuwam wokół siebie coś na kształt obecności moich zmarłych bliskich.
Powracając w ten sposób do przeszłości, zapragnęłam po raz kolejny przyjrzeć się pamiątkom ojca. Nikt oprócz mnie i jego samego nie miał dostępu do regału, na którym się znajdowały. Były to liczne księgi zawierające historię rodu Hiou, albumy ze zdjęciami - zarówno bardzo starymi, jak i nowymi, pamiętniki, drobne przedmioty mające wartość sentymentalną… Nieraz już do nich zaglądałam. Prawie za każdym razem roniłam łzy, gdy patrzyłam na fotografie matki albo całej naszej rodziny razem. Zrobiono ich niewiele, na wszystkich byłam jeszcze niemowlęciem. W nowszych zbiorach znajdowały się zdjęcia z mojego dzieciństwa, a ja doskonale pamiętam do dziś każdą uwiecznioną na nich sytuację.
Na przekopywaniu tych pokładów wspomnień mogłam spędzić wiele godzin. Tym razem robiłam to na tyle długo, że w końcu zasnęłam na podłodze, trzymając dłoń na zdjęciu uśmiechniętych rodziców.
Przechadzałam się nerwowo po pokoju, nie zwracając nawet uwagi na Kako, który, radośnie merdając ogonem, biegał wokół mnie z wywieszonym językiem. Chodząc tak w kółko i wydeptując dziurę w puszystym dywanie, co jakiś czas zerkałam w lustro, by się upewnić, że wyglądam jak trzeba. Wszystko było w porządku, modna spódniczka i ładna, delikatna bluzka idealnie podkreślały liczne atuty szesnastoletniego ciała „księżniczki”, ale i tak się denerwowałam.
- Wciąż nie mogę się nadziwić, że zwracasz teraz taką wielką uwagę na tak prozaiczne rzeczy - rzekła z lekkim uśmiechem Suzue, przekraczając próg jednej z moich komnat. - Wiesz przecież, że zawsze wyglądasz ślicznie - dodała.
Spojrzałam na nią i zmarszczyłam czoło. Namizawa przyglądała mi się badawczym wzrokiem.
- Wiesz, że zawsze możesz mi się wygadać - powiedziała spokojnie, subtelnie się do mnie uśmiechając.
Klapnęłam na sofę i zaczęłam bawić się palcami. Suzu usiadła obok.
- Jest coraz gorzej - wyszeptałam. - W moich oczach urasta do rangi boga, bezustannie o nim myślę... Z pozoru może się wydawać, że tak było od kiedy go poznałam, ale… Ale to co innego.
- Miłość - rzuciła, a na jej twarzy pojawił się przebłysk smutku.
- Nie wiem już co robić, jak zachowywać się w jego towarzystwie, co mówić… Właściwie to on się odzywa, ja czasem wyjąkam tylko jakieś półsłówka… Zachowuję się jak idiotka.
Parsknęłam ponurym śmiechem.
- Chciałabyś, by wykonał już jakiś krok? - spytała poważnym tonem szatynka. Podniosłam głowę i spojrzałam na nią ze strachem, czując przy tym, jak mocno biło mi serce.
- Ja-aki krok? - zawahałam się, lekko drżąc.
- Jakikolwiek - zaśmiała się lekko Suzu. - Przecież to oczywiste, że cię kocha. I wie, że ty kochasz jego. Więc pewnie na coś czeka. Może na jakiś znak od ciebie?
- Znak? - spytałam. - Całe moje zachowanie to jeden wielki znak - odparłam. - Gołym okiem widać, że jestem zakochaną po uszy wariatką. Ale nie wiem, co on…
- Przecież to oczywiste - powtórzyła moja przyjaciółka. - Nie mów mi, że w to nie wierzysz, Aya-sama.
- Aya - poprawiłam ją machinalnie. - Mam świadomość, że darzy mnie silnym uczuciem, ale nie wiem, jaki to rodzaj miłości - wyjaśniłam. - Pewnie myśli o mnie jak o młodszej siostrze czy coś w ten deseń - mruknęłam.
- Młodszej siostry nie pochłania się tak wzrokiem.
Suzue ledwo powstrzymała śmiech, natomiast ja spłonęłam rumieńcem i ponownie spuściłam wzrok.
- Może go dziś wybadasz? - zapytała.
- Nie nadaję się do takich eksperymentów - jęknęłam.
Kilka sekund później usłyszałyśmy, że Suzaku już przybył. To miało być jedno z wielu naszych spotkań, a stresowałam się jak głupia.
- Znów zrobię z siebie idiotkę - westchnęłam wstając, by po chwili ruszyć ku korytarzowi. Rumieniec jak na złość nie chciał zejść.
To wydarzyło się w pierwszej połowie marca. Wtedy po raz kolejny wyczułam stratę bliskiej osoby. Nie byłam do niej przywiązana tak jak ojciec - ba, tych dwóch związków nie da się nawet porównać - ale i tak zapisało się to w mojej pamięci.
Poczuliśmy to w chwili, w której zginęła, ale dopiero Minato mógł nam powiedzieć na ten temat coś więcej.
Shizuka w dalszym ciągu nie mogła pogodzić się ze stratą ukochanego. Co więcej, przeprowadziła własne dochodzenie i najprawdopodobniej za wszystkim stał nie kto inny jak Rido Kuran… Przeraziła mnie ta informacja. Czego on od nas chciał? Wystarczająco przecież zniszczył nam życie… Zdziwiło nas jednak wplątanie w całą sprawę Kurana - od tylu lat uważany był przecież za zaginionego, a może nawet zmarłego… Zniknął przecież w tym samym czasie, w którym Juri i Haruka Kuranowie, jego rodzeństwo, popełnili samobójstwo - a przynajmniej tak wyglądała oficjalna wersja. Ta druga, która wydaje nam się bardziej prawdopodobna, przewiduje, że to sam Rido zamordował brata i siostrę…
Wracając jednak do cioci - po latach ukrywania się przed światem (nie licząc kilku wiadomości do Kage) pokazała się w prestiżowej Akademii Kurosu. Wiele słyszałam o tej placówce. Po pierwsze, założył ją przyjaciel mamy, Kaien Kurosu. Słyszałam, że mieszkał na terenie Akademii wraz z żoną - najlepszą przyjaciółką Maayi, Reiko Mistui - i dziećmi. Nie znałam wtedy ich imion i nic o nich nie wiedziałam. Nie przypuszczałam też, że niebawem się to zmieni…
Po drugie, jakiś czas temu podzielono uczniów na dwa wydziały. Pierwszy - Dzienna Klasa - składał się ze zwykłych ludzi, czyli nie odznaczał się niczym specjalnym. Nowością była Nocna Klasa, w której uczyły się… wampiry. Dyrektor Akademii okazał się idealistą, marzył o koegzystencji ludzi i wampirów. Na czele Nocnego Wydziału stał zaś Kaname Kuran, syn Juri i Haruki. On i inni przedstawiciele uczniów z jego klasy testowali też ponoć jakieś tabletki krwi, prototyp czegoś, co niby miałoby nam kiedyś zastąpić krew.
Shizuka pojawiła się w Akademii jako Maria Kurenai - widocznie pożyczyła lub zwyczajnie ukradła na jakiś czas jej ciało, by móc praktycznie niepostrzeżenie dostać się do szkoły. Kurenai są naszymi odległymi krewnymi, więc niewykluczone, że arystokratka współpracowała z moją ciocią.
Nie jesteśmy pewni, dlaczego Shizuka przybyła do Akademii. Jest kilka możliwości, biorąc pod uwagę przebywanie tam takich osób jak Kaname Kuran (bratanek tego, który odpowiedzialny był zapewne za wpisanie ukochanego ciotki na listę Łowców, a także zabójcy mojej mamy) czy Zero Kiryuu. Wiadomo przecież, że czystokrwisty, który przemieni człowieka w przedstawiciela naszej rasy, ma władzę nad swoim „stworzeniem”. Być może Shizuka miała więc w planach wykorzystanie do czegoś tego chłopaka? A może cała ta sprawa miała jakiś związek z Yuuki Kurosu? Podobno ta dziewczyna spotkała się z Shizuką, zanim ta zmarła.
Trudno jednoznacznie powiedzieć, kto był odpowiedzialny za jej śmierć - tym bardziej, że większość informacji i ustaleń opiera się na naszych domysłach. Minato twierdzi jednak, że po przyjściu do Shizuki owej Yuuki wywiązała się walka, w trakcie której ciocia musiała zostać zraniona łowiecką bronią, co zaś musiało być robotą Zero Kiryuu lub któregoś z dzieci Kaiena i Reiko Kurosu. Jednakże najprawdopodobniej to Kaname wymierzył ostateczny cios. Dlaczego nas to nie zdziwiło?
Nie wiem, co takiego musiało się stać w przeszłości, prawdą jest jednak, że ród Kuranów i Hiou nigdy nie pałał do siebie szczególną sympatią. Jak wyraźnie widać to w czasach, w których przyszło nam żyć…
Odpowiednio wcześniej uprzedzono mnie, że w dzień i noc moich siedemnastych urodzin nie będę miała czasu na spanie. Nie wierzyłam tym zapewnieniom, ale wyszło na to, że rzeczywiście tak się stało.
O północy zaczęło się świętowanie z tatą, niedługo potem dołączyła do nas rodzina Namizawa. Spędzaliśmy w podobny sposób każde moje urodziny. To, że kończyłam daną liczbę lat nie miało szczególnie wielkiego znaczenia, skoro miałam ich przeżyć jeszcze niesamowicie wiele, niemniej jednak była to jedna z tych okazji, kiedy wszyscy zbieraliśmy się razem i w spokoju, niczym się nie martwiąc, rozmawialiśmy i żartowaliśmy. Na tę jedną dobę odrzuciliśmy od siebie smutki związane ze stratą Shizuki, choć dla każdego z nas było to okropnie trudne.
Wiedziałam, że w ciągu dnia „przejmie mnie” Suzaku, nie spodziewałam się jednak, że do jego dyspozycji oddano caluteńki mój dzień. Zestresowałam się porządnie, bo choć uwielbiałam przebywać w jego towarzystwie, nieustannie się przy nim peszyłam, jak to już było od kilku lat. Mając przed sobą perspektywę spędzenia tylu godzin sam na sam z księciem - co przecież nigdy wcześniej się nie zdarzyło - myślałam, że padnę, nie wiedząc do końca, czy tylko i wyłącznie ze stresu, czy raczej z ogromnego szczęścia.
Na nasze spotkanie ubrałam nową sukienkę. Była śliczna i zwiewna, w jasnym kolorze. Włosy upięłam w luźny kok. Nie malowałam się, nigdy tego nie robiłam i nie robię, bo zwyczajnie tego nie potrzebuję.
Kiedy jeden z nielicznych służących otworzył mu drzwi, wszyscy przeszliśmy do salonu, by go przywitać. Młodzieniec, jak zwykle dbając o maniery, uprzejmie powitał Kage, Minato, Shuuseia i Suzue, po czym utkwił we mnie spojrzenie. Przez chwilę patrzyłam na niego czując, jak mocno bije mi serce, ale w końcu jak zawsze spuściłam wzrok. Widząc moje rumieńce uśmiechnął się.
- Gotowa na podróż w nieznane? - zagadnął swobodnym tonem.
Potwierdziłam cicho. Kątem oka zauważyłam, że tata posłał chłopakowi ostrzegające i jakby niepewne spojrzenie. Ten zaś, ku zdumieniu obserwatorów, z powagą skinął głową. Następnie pełnym galanterii ruchem ujął moją dłoń i wyprowadził mnie na zewnątrz. Niespiesznie wyszliśmy poza teren posesji. Tam Shoutou się zatrzymał.
- Zabiorę cię gdzieś - powiedział z uśmiechem. Nie zdziwiło mnie to, odkąd otrzymał pozwolenie, robił to co roku, zawsze wybierając miejsce, które niezwykle mi się podobało. - Zamknij oczy - przykazał.
Posłusznie wysłuchałam jego prośby. Ułamek sekundy później poczułam charakterystyczny „skok”, który oznaczał, że się teleportowaliśmy. Zanim zdążyłam zastanowić się nad niezwykle świeżym powietrzem, szumem wiatru i innymi tego typu zjawiskami, poprosił, bym uniosła powieki.
To, co ujrzałam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
Krajobraz zdawał się być wyciągniętym z urzekającego świata baśni. Gdyby ktoś mi go opisał - obojętnie, prostymi czy starannie wyszukanymi słowami - zapewne pomyślałabym, że to miejsce takie, jakich wiele. Piękne, bo piękne, ale jednocześnie… cóż, banalne. Z tego też powodu najchętniej przemilczałabym to, co ujrzałam. Bo czyż migoczące w świetle słońca jezioro o nieskazitelnie czystej wodzie, otoczone łąkami przywodzącymi na myśl dziki rajski ogród, odbijające wysokie wzgórza odgradzające je od reszty świata nie brzmi nieco… Właściwie jak? Całkowicie zauroczona, nie zdałam sobie nawet sprawy z pustki w głowie. Choć nie do końca była to pustka - nieuchwytne, fantazyjne myśli wirowały w moim umyśle niczym w tańcu. Każdy mój oddech przynosił ze sobą najwspanialszą woń flory, jaką można sobie wyobrazić. Każde moje spojrzenie chwytało obraz, którego nie chcę zapomnieć do końca życia, i który wspominać mogłabym codziennie. Każdy docierający do mnie dźwięk zdawał się czymś tak cudownym, że można by tego słuchać wiecznie. Promienie słońca, które przecież były tak jasne i nieznośne jak zazwyczaj, zdawały się nie mieć znaczenia. Temperatura powietrza była w sam raz, być może dzięki jezioru, bo patrząc na to wszystko, nie wydawało mi się, że mamy ostatni dzień zimy, raczej siłę wiosny albo lata. Brzęczenie owadów było jakby mniej irytujące niż zwykle, właściwie posiadało tutaj coś, czego nie potrafiłam zdefiniować. Tak naprawdę jednak wszystko takie było. Po prostu… miejsce, w którym się nagle znalazłam, zdawało się wprost magiczne. Nie była to jednak taka magia, którą znałam, i z którą obcowałam od siedemnastu lat. To była magia przyrody, stworzenia, magia matki natury, której w pracy nie pomagała żadna nadprzyrodzona siła.
Nie mam pojęcia, jak długo z niegasnącym zachwytem obserwowałam przepiękny krajobraz, stojąc nieruchomo w tym samym miejscu, w którym się pojawiłam. Zdałam sobie sprawę, że mam lekko rozchylone usta. Zupełnie się tym nie przejąwszy, oczarowana w najwyższym stopniu, obróciłam głowę, by spojrzeć na Suzaku.
Pasował do tego miejsca tak bardzo, jakby się w nim urodził. Ich piękno współgrało i zdawało się bawić moimi rozszalałymi emocjami.
Uśmiechnął się w taki sposób, jaki lubiłam najbardziej. Szczery, pozbawiony jakichkolwiek negatywnych uczuć, w pewnym sensie przywodzący na myśl uśmiech dziecka, jednocześnie jednak doskonale pasujący do młodego mężczyzny. Nagle przestało być ważne to, czy jak zwykle rumienię się jak głupia, czy też nie. Odwzajemniłam uśmiech, co widocznie sprawiło mu niemałą radość, zupełnie jak dziecku, któremu wręczono zabawkę, o której zawsze marzyło. Poczęłam się zastanawiać, jak te dwie osobowości mogą istnieć w nim równocześnie, koegzystować, być najlepszymi partnerami. Co rusz zachwycający się czymś chłopczyk oraz mężczyzna, o którym marzy każda kobieta, zdolny zaspokoić wszystkie potrzeby wybranki.
A może każdy dorosły mężczyzna ma w sobie coś z dziecka? Choć większość z nich to ukrywa, wewnątrz nich wciąż pozostaje coś, co właściwe było małym chłopcom. Pomyślałam o tacie, Minato i Shuuseiu, jedynych - poza Suzaku - wampirach płci męskiej dobrze mi znanych. Owszem, gdy głębiej się nad tym zastanowić, każdy z nich miewał chwile, w których Suzue i ja miałyśmy ochotę wybuchnąć śmiechem. Wymieniając porozumiewawcze spojrzenia, niewerbalnie mówiłyśmy wtedy: „Zupełnie jak dzieci!”. Prawdą było jednak, że to Shoutou w tym przodował - zazwyczaj, gdy nie było wielu świadków. Pozwalał sobie wtedy na naburmuszoną minę, jakąś dziecinną uwagę… Może dlatego, że był najmłodszy z najbliższych mi mężczyzn, może dlatego, że jako rozpieszczony chłopak przywykł do tego, że może robić, co mu się podoba, a może po prostu po to, by wzbudzić we mnie uśmiech nawet wtedy, gdy miałam ochotę płakać.
Nie potrafiłam powstrzymać wybuchu śmiechu. Wszystko, co mnie otaczało, wydawało mi się takie nierzeczywiste, tak wspaniałe, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Choć z jednej strony myślałam, że mnie to przerasta, z drugiej miałam świadomość, że w tamtej chwili nie chciałabym być nigdzie indziej. Tylko i wyłącznie w owym raju, tylko i wyłącznie w towarzystwie „księcia z bajki”. Myśli, emocje, krajobraz roztaczający się wokoło, chłopak stojący tuż obok mnie… Czy to wszystko nie przypominało baśni? Pięknej, czarodziejskiej, podszytej nutą romantyzmu?
Ze zdziwieniem zauważyłam, że Suzaku wciąż trzyma mnie za rękę. Dusił w sobie wybuch śmiechu podobny do mojego. Spoważnieliśmy trochę i wtedy ujął też moją drugą dłoń. Przez kilka minut po prostu tak staliśmy w milczeniu, jedynie na siebie patrząc. Nie uwierzyłabym komuś, kto powiedziałby, że nie byłam wtedy czerwona jak burak. Wciąż dziwię się, czemu mu to nie przeszkadza - tym bardziej, że przywykłam do jego obecności, do wszystkiego, co się z nim wiąże, ale mimo tego rumieńce wciąż się ukazują. Ba, one nie tylko mu nie przeszkadzają, on je zwyczajnie lubi. No dobrze, muszę przyznać, że dzięki jego podejściu i mnie już one nie irytują.
Speszona niemalże do granic możliwości, postanowiłam przerwać magiczną ciszę. Kiedy to robiłam, czułam się tak, jakbym właśnie popełniała jakiś trudny do opisania grzech, coś zakazanego w tym miejscu zdającym się tchnąć świętością niczym nieskażonej natury.
- Dziękuję - wyszeptałam, zmuszając się do tego, by nie uciec wzrokiem gdzieś w bok i wciąż patrzeć mu prosto w oczy. Te cudowne, magiczne oczy, takie, jakich nie miał nikt inny. - Tu jest… - Zawahałam się. - Mam wrażenie, że każde słowo, choćby najpiękniejsze, byłoby niewystarczające - przyznałam.
- Może dlatego, że naprawdę tak jest? - rzucił, uśmiechając się nieco tajemniczo. - Nie da się tego opisać słowami, prawda?
Przyznałam mu rację, wciąż nie odrywając od niego wzroku.
- Dokładnie tak, jak nie da się opisać twojej urody - powiedział dość cicho, pozwalając dźwiękom natury przeszyć jego wypowiedź dodatkową iskierką magii. Znowu się uśmiechnął, tym razem nieco zadziornie i uwodzicielsko. On się nigdy nie zmieni!
- Komplemenciarz - mruknęłam, robiąc minę lekko obrażonej. Skorzystałam z tej okazji, by skierować spojrzenie w inną stronę. Ale gdy tylko to zrobiłam, natychmiast zapragnęłam znów na niego patrzeć. Choć irytowało mnie to, jak bardzo byłam (no dobrze: jestem) od niego uzależniona, jednocześnie wydawało mi się to piękne. Miłość jest okropnie dziwna i zakręcona.
- Cóż, kiedy ma się taki wrodzony dar, trzeba z niego korzystać, nie uważasz?
Nie zastanawiając się nad tym, co robię, automatycznie znów na niego spojrzałam i oboje wybuchliśmy pełnym swobody śmiechem. Potem droczyliśmy się jakiś czas, a ja niemal zapomniałam o stresie.
Nie puszczając mojej dłoni, zaprowadził mnie pod jedno ze stosunkowo nielicznych drzew. Usiedliśmy na miękkim kocu, który musiał przygotować wcześniej - a którego ja nie zauważyłam do chwili, w której wreszcie się ruszyliśmy - i urządziliśmy sobie przyjemny piknik. Korona drzewa chroniła nas przed słońcem. Przekąski były lekkie i smaczne, głównie składające się z owoców, które uwielbiam.
- Jak znalazłeś to miejsce? - spytałam z ciekawością.
- Przypadkiem - odparł, szczerząc przy tym zęby i znów wyglądając jak dziecko, choć jeszcze przed chwilą, gdy pogrążeni byliśmy w odrobinę poważniejszej rozmowie, ta jego dziecinna natura była głęboko ukryta.
- A konkretniej? - zaśmiałam się.
- Natknąłem się na rysunek w jakiejś książce. Urzekł mnie. Wiesz, że żaden człowiek nigdy tu nie dotarł? Wampirów było zaś tylko kilkoro. Choć na to nie wygląda, bardzo trudno się tu dostać i…
- Jesteś nienormalny?! - przerwałam mu, ze strachem się w niego wpatrując. Zamilknął i spojrzał na mnie, próbując udawać zdziwienie. Naturalnie jednak doskonale wiedział, skąd ten mój wybuch troski. - Nie powinieneś teleportować się w takie niepewne miejsca. Co by było, gdybyś wylądował… Sama nie wiem gdzie. W każdym razie… to niebezpieczne! Najprawdopodobniej nawet nie miałeś pojęcia, czy to miejsca naprawdę istnieje…
Jego wyraz twarzy utwierdził mnie w przekonaniu, że miałam rację, choć starał się to ukryć.
- Nie słyszałeś o wampirach, które teleportowały się w niesprawdzone miejsca? - kontynuowałam. - Większość z nich nie wróciła! Gdybyś ty…
- Co wtedy? - przerwał mi, patrząc głęboko w moje oczy. - Co byś zrobiła, gdybym nie wrócił?
Zupełnie nie spodziewałam się podobnych pytań. Niewinne zagadnięcie przerodziło się w poważną rozmowę zahaczającą mocno o moje uczucia. A takie rozmowy były dla mnie czymś niesamowicie stresującym.
Nie byłam zdolna do wymówienia jakiegokolwiek słowa. Mój umysł oddalił się od rzeczywistości, przysyłając mi obrazy, w których traciłam Suzaku, obojętnie w jaki sposób.
Nie mogłam go stracić. Nigdy, przenigdy. Był mi potrzebny do życia, tak samo jak powietrze czy krew. Uzmysłowiwszy sobie, co najprawdopodobniej bym czuła, gdyby zniknął, zauważyłam, że moje oczy są pełne łez. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, co by było, gdyby…
- Przepraszam - szepnął, a ja powróciłam na jawę i ze zdziwieniem odkryłam, że Suzaku delikatnie mnie obejmuje. - Nie chciałem ci sprawić przykrości. Szlag by trafił ten mój niewyparzony język.
Zaśmiałam się poprzez łzy i spojrzałam na niego z czułością. Na jego twarzy malowały się tak silne uczucia… Miłość, troska, szacunek…
Rozluźnił uchwyt i prawą dłonią musnął mój lewy policzek. Przeszyły mnie dreszcze podniecenia. Tak długo czekałam na coś takiego, a jednocześnie tak się tego bałam…
Pochylił się powoli - jakby chciał sprawdzić, czy mu pozwolę - by chwilę później złożyć na moich ustach pocałunek, o którym śniłam od dawna. W jednej chwili zapomniałam o wszystkim i o wszystkich. Zarzuciłam mu ręce za szyję, tym samym wyrażając zgodę na dalsze pieszczoty.
Nie mogliśmy się od siebie oderwać. To było… tak piękne, tak cudowne, że chciałam, by trwało wiecznie. W końcu jednak odrobinę się od siebie odsunęliśmy. Czułam się niesamowicie rozpalona, ale to było przyjemne ciepło, trawiące me ciało niczym ogień miłości. Rumieniąc się nieznośnie, wpatrywałam się w niego, a on we mnie. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wtuliłam twarz w jego koszulę. On zaś obejmował mnie tak, jakby nigdy już nie miał zamiaru mnie puścić.
Niespodziewanie wyszeptał mi do ucha najpiękniejsze w świecie słowa. Odpowiedziałam tym samym, czując się jak w bajce. Wszystko było na swoim miejscu, książę i księżniczka wreszcie się zeszli. Pytanie, czy będą żyli długo i szczęśliwie?
Na pewno.
Ten dzień wydawał się zarówno przyjemnie długi, jak i nieznośnie krótki. Czas płynął sobie powolutku, a jednocześnie gnał jak szalony.
Zdążyliśmy wykąpać się w jeziorze, pospacerować wśród kwiatów, poleżeć na trawie, niczym się nie przejmując, i przeżyć najwspanialsze jak dotychczas chwile w naszym życiu. Chciałam tam zostać dłużej, choćby na zawsze. Tylko z nim. Choć serce biło jak szalone, byłam speszona i nieco zakłopotana, równocześnie czułam się spokojna i pewna siebie. Moje serce i umysł zalewało wtedy tyle sprzeczności, że zastanawiałam się, jak to w ogóle możliwe.
- Nie możemy zostać dłużej? - zapytałam, gdy słońce niemal już skryło się za horyzontem.
- Niestety - odpadł, uśmiechając się w taki sposób, że dostrzegłam w nim przebłysk smutku.
- Dlaczego? - spytałam. - Wiem, że miałeś mnie „oddać” wieczorem, ale tata chyba nas nie zabije, jeśli…
- Zrozum, nie mogę stracić jego zaufania - przerwał mi. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. - Wiesz, że minęło trochę czasu, zanim zaufał mi na tyle, by pozwolić mi się z tobą spotykać. Ile czasu minęło, zanim mogliśmy wyjść gdzieś sami, choć tylko na chwilkę. I ile czasu minęło, zanim dostałem pozwolenie na porwanie cię na cały dzień - wyszczerzył zęby, choć nie do końca było mu do śmiechu.
- Wiem, ale…
Zamilkłam na moment.
Tata rzeczywiście był nieco nadopiekuńczy, ale to nie powód, żeby tak stosować się do jego rozkazów. Nie byłam już małą dziewczynką. I właściwie dlaczego Suzaku otrzymał „pozwolenie na porwanie mnie na cały dzień” właśnie w moje siedemnaste urodziny? I dlaczego, skoro kochał mnie od dawna, książę dopiero teraz wykonał jakiś poważny ruch?
Nagle przypomniałam sobie ostrzegawcze spojrzenie ojca i poważny wyraz twarzy Shoutou tuż przed naszym wyjściem.
- Wy coś uknuliście.
To nie było pytanie, lecz stwierdzenie faktu.
- Tak jakby… - mruknął nieco zawstydzony. Chyba miała to być męska tajemnica.
- Co wyście wymyślili? - spytałam takim tonem, który kazał mu pokornie odpowiedzieć.
- Aya-chan, wiesz dobrze, że bywam nieco niegrzecznym chłopcem i jestem parszywym egoistą - rzucił. - Kage-san doskonale o tym wie i chciał cię przede mną uchronić… Znaczy… Nigdy w życiu bym cię nie skrzywdził, ale… Ale mógłbym oczekiwać czegoś więcej dużo wcześniej, kiedy byłaś ładnych parę lat młodsza… - Nie do końca wiedział, jak się wysłowić. Znajomym ruchem dłoni poczochrał się po głowie. - Mieliśmy umowę. Nie mogłem wykroczyć poza sfery przyjaźni dopóki nie ukończysz siedemnastu lat. Długo się spieraliśmy co do wieku, ale zwyciężył argument, że oboje jesteśmy dhampirami i masz przecież żyć w pewnym stopniu jak człowiek, a dziewczyny w tym wieku często mają już chłopaków - wyszczerzył zęby. Czasami zadziwiała mnie jego prostolinijność i szczerość.
- Ach tak, więc wykorzystałeś sytuację już pierwszego dnia - westchnęłam niby to z dezaprobatą. - Jesteś bardzo niecierpliwy.
- Taak, w końcu czekałem na tę chwilę tylko dwanaście lat - przyznał z udawaną powagą i skruchą.
Zanosząc się śmiechem, przytuliłam się do niego. Wciąż speszona, wciąż zarumieniona, ale jednocześnie pewna siebie i miłości, jaką mnie darzył.
- Wygląda na to, że rzeczywiście musimy już wracać. Masz być grzecznym chłopcem i nie denerwować mojego taty, gdy już się do ciebie przekonał - pouczyłam go z figlarnym uśmiechem.
- Hai! - odparł jak dziecko w szkole, uśmiechając się od ucha do ucha i niespodziewanie mnie całując.
Do północy siedzieliśmy wszyscy razem - tata, Suzaku, rodzina Namizawa i ja. Patrząc na ojca, miałam wrażenie, że nie może się zdecydować, czy powinien cieszyć się moim widocznym gołym okiem szczęściem, czy raczej płakać nad tym, że „utracił” część córki na rzecz Shoutou.
- Nie martw się, tatku. Nic się nie zmieni - zapewniłam, gdy zostaliśmy sami. - To znaczy… Nie bardzo.
- Hai, hai - westchnął. - Przepraszam, córeczko - rzekł z uśmiechem podszytym nutką smutku. - Cieszę się twoim szczęściem, naprawdę. I doskonale zdawałem sobie sprawę, że ta chwila kiedyś nadejdzie. Wiedziałem to, od kiedy po raz pierwszy, jako pięciolatka, spotkałaś „księcia z bajki”.
- Naprawdę? - zdziwiłam się.
- Trudno się nie domyślić, kiedy „jedyny” dhampir spotyka nagle drugiego - odparł.
Podeszłam i przytuliłam się do niego.
- Dziękuję - wyszeptałam. - Jesteś najlepszym tatą pod słońcem, wiesz?
Uśmiechnął się łagodnie i pogłaskał mnie po głowie. Często tak robił, gdy byłam młodsza.
- Suzaku dobrze się tobą zaopiekuje - oświadczył, po czym na chwilę zamilkł. - Chyba mówię tak, jakbyś miała się stąd wyprowadzić - zauważył i oboje się zaśmialiśmy.
- Na razie nie ma takiej opcji. - Puściłam do niego oko, ale miałam dziwne wrażenie, że za bardzo utkwiło mu w pamięci „na razie”. - A tak nawiasem - podjęłam - wygląda na to, że ufasz już Suzaku?
- Taak… Od dawna mu ufam.
- Nie do końca było to widać - rzuciłam.
- Może ojcowie już tak mają - stwierdził w zamyśleniu.
Zamieniliśmy jeszcze parę słów, po czym udałam się do swoich komnat. Zastałam w nich Suzue - wcześniej poprosiłam ją, by chwilę poczekała, żebyśmy mogły jeszcze trochę porozmawiać. Po takim emocjonującym dniu pogawędka z przyjaciółką była niemalże koniecznością.
Usiadłam na sofie i odetchnęłam głęboko. Namizawa przypatrywała mi się z uśmiechem.
- Suzu, jestem tak szczęśliwa, że chyba oszaleję - powiedziałam.
- Na pewno nie - zaśmiała się. - Ale to cudownie, że wasze sprawy wreszcie się ułożyły.
- Teraz, gdy odrobinę ochłonęłam, mam wrażenie, że wyczerpałam już limit szczęścia na całe życie - szepnęłam.
- Nie mów tak, Aya-sa…
- Aya - ucięłam automatycznie, zanim dopowiedziała „ma”. - Sama już nie wiem. Ale mniejsza z tym. Nie powinnam teraz o tym myśleć, prawda?
- W rzeczy samej - odparła.
- Byłaś kiedyś zakochana, Suzu? - spytałam rozanielonym tonem.
Nie odpowiedziała. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Spojrzałam na nią z lekkim zdziwieniem. Nie drążyłam jednak tematu, wyczuwając, że moja przyjaciółka tego nie chce. Kiedy ponownie na mnie spojrzała, jej spojrzenie zdawało się mówić: „Kiedyś ci o tym opowiem, obiecuję”.
W istocie, jakiś czas później dane mi było poznać tę historię.
Zanim to jednak nastąpiło, wpadłam na najgłupszy i najbardziej zwariowany pomysł w moim życiu. Ubzdurałam sobie nagle, że chciałabym podjąć naukę w Akademii Kurosu.
Kiedy oznajmiłam to tacie, patrzył na mnie, jakbym przybyła z innej planety. Nie dziwię mu się, sama byłam zdumiona tą moją nagłą zachcianką. Nie wiem, skąd ona się dokładnie wzięła. Złożyło się na to kilka składników - wypełniła mnie jakaś dziwna chęć przeżycia niecodziennej przygody, mogłabym powęszyć w związku z zabójstwem ciotki, a także… Cóż, bardzo chciałam poznać osoby, które przyjaźniły się kiedyś z moją matką. Miałam świadomość, że pewnie mnie nienawidzą, ale chciałam spróbować. Ciągnęło mnie też do spotkania z dziećmi Reiko i Kaiena… I do poznania starszego z bliźniaków Kiryuu, choć to graniczyło z samobójstwem z mojej strony.
Naturalnie się nie zgodził. Ani on, ani Suzaku, ani Minato. Suzue i Shuusei próbowali zrozumieć moje pobudki i zdawali się w jakiś sposób mnie popierać (logicznym było, że zostaliby wysłani do Akademii wraz ze mną, a to mogłoby być ciekawym doświadczeniem i świetnym treningiem ich umiejętności), ale nie byli też do końca przekonani.
Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem ich wreszcie przekonałam. Być może pragnienie wyjaśnienia śmierci Shizuki przeważyło?
Oczywiście nie było mowy o tym, bym wyruszyła tam pod swoim nazwiskiem. Na jakiś czas stałam się więc jakąś dalszą kuzynką Shuuseia i Suzue, przyjmując imię Ayame Iseki. Nazwisko to było rodowym nazwiskiem Kaede, a ponieważ jakaś gałąź tej rodziny wyprowadziła się kiedyś za granicę, spokojnie mogłam udawać jakąś ich krewną, która powróciła do Japonii. Musiałam też ukrywać swoją obecność jako „czystokrwistej” i nie dopuścić do tego, by ktoś poczuł zapach mojej krwi, bo każdy głupi zorientowałby się, że nie należy on do zwykłej przedstawicielki Klasy B. Musiałam pamiętać też o tym, by nie używać innych umiejętności poza swoją podstawową - mocą władzy nad wodą w stanie ciekłym i gazowym. Mogłam wybrać inną spośród licznych zdolności, ale zdecydowałam się na tę pierwszą i wciąż ulubioną.
Suzaku najchętniej poszedłby za mną, ale jago obecność na dobre przerwałaby spokój. Z pewnością znał go każdy, więc mowy nie było o jakimkolwiek ukrywaniu się.
Wszystko to zdawało się takie nierealne… Pożegnanie z ojcem, ukochanym i Minato, podróż do Akademii Kurosu znajdującej się na wzgórzu przy jednym z niewielkich miasteczek… Wiedziałam, że nie spędzę w tej szkole dużo czasu, nie sądziłam jednak, że pobyt tam będzie aż tak krótki.
Przybyliśmy noc przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Troje nowych uczniów Nocnego Wydziału było czymś co najmniej niecodziennym, więc nierozgarnięta szatynka (która przedstawiła się jako Yuuki Kurosu), prowadząc nas na spotkanie z dyrektorem, nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Shuusei uprzejmie z nią jednak konwersował, a Suzu i ja milczałyśmy, czując trudny do opanowania stres. Coraz bardziej przekonywałam się, że to był głupi pomysł, ale nie mogłam się teraz poddać. Nerwowo poprawiłam tylko okropnie krótką spódniczkę od białego mundurku z czarnymi, różanymi motywami. Nie przywykłam do noszenia spódniczek krótszych niż do kolan. Suzue również, jak zdążyłam się już domyślić.
Już na jednym ze szkolnych korytarzy zza drzwi jednego z pomieszczeń dobiegła nas czyjaś żywa wymiana zdań. Yuuki naturalnie nie mogła jej słyszeć, my to jednak co innego.
- Skoro już po nich poszła, to niech zajmie się oprowadzaniem - żachnęła się jakaś nastolatka. - Miałam plany na ten wieczór!
- Kao-chan, możesz to chyba zrobić dla tatusia, co? - To musiał być dyrektor. Więc rozmawiał z córką. - Yuuki-chan zajęła się przecież Kurenai-san, bo ty nie chciałaś tego wtedy zrobić.
- Dałbyś już spokój i przestał przyjmować do szkoły kolejne podejrzane pijawki - mruknęła dziewczyna, ale po tonie jej głosu poznać można było, że dawała już za wygraną. Musiała mieć chyba całkiem dobre stosunki z ojcem, choć wyglądało na to, że mieli raczej odmienne poglądy.
- Kao-neechan, wyluzuj - rzucił trzeci głos, który musiał należeć do chłopca w dość młodym wieku.
- Dei, i ty przeciwko mnie?
W tej chwili dotarliśmy do odpowiednich drzwi. Kurosu zapukała i po odezwie dyrektora wszyscy przekroczyliśmy próg gabinetu Przewodniczącego Akademii.
Musiałam wstrzymać oddech. Więc to był jeden z przyjaciół mamy… Wyglądał dość niepozornie. Włosy spiął w kucyk, na nosie miał okulary, ubrany był w sweter bynajmniej nie wyglądający na ostatni krzyk mody… Jakoś nie chciało mi się wierzyć w to, że to ten sam sławny Łowca, który był u nas tamtego pamiętnego dnia niecałe siedemnaście lat temu.
Suzue musiała ukradkiem dać mi kuksańca w bok, bym oprzytomniała i grzecznie się przywitała oraz przedstawiła. Dyrektor patrzył na mnie w taki sposób, jakby doskonale wiedział, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Nic jednak na ten temat nie powiedział i zajął się przedstawianiem swoich dzieci. Najstarsza, Yuuki, zaczynała właśnie drugą klasę liceum i była adoptowaną córką Kaiena i Reiko. Kolejna, Kaori, miała dopiero rozpocząć naukę w Akademii ojca. Najmłodszym przedstawicielem rodzeństwa był Deichi, który w tym roku miał kończyć gimnazjum. Dziewczęta ubrane były w tutejsze mundurki - jako przedstawicielki Klasy Dziennej - w czarne. Każda z nich miała na ramieniu opaskę oznaczającą prefekta. Chłopak zaś, bodajże czternastoletni, ubrany był w swój gimnazjalny mundurek. Prefektem miał zostać za rok, tymczasem zastępował tylko Kiryuu.
Yuuki pożegnała się z nami i poszła „na patrol”. Kaori zmierzyła uważnym spojrzeniem bystrych, błękitnych oczu każdego z nas - przy czym na mnie przytrzymała wzrok na dłużej i wyglądało na to, że ani myśli go odrywać. Przyszło mi na myśl, że jeśli jest wtajemniczona w historię rodziców i ich przyjaciół, i ona najprawdopodobniej domyśla się, z kim się właśnie zetknęła.
Deichi zaś wyglądał tak słodko i sympatycznie, że nie sposób go było z miejsca nie polubić. Lustrował nas wesołym spojrzeniem roziskrzonych oczu identycznej barwy jak siostry. Właściwie był do niej tak podobny, że gdyby byli w tym samym wieku, wyglądaliby jak bliźnięta. Oboje odziedziczyli większość cech wyglądu zewnętrznego po matce - byli blondynami o niebieskich oczach.
Dyrektor życzył nam miłej zabawy i niemal wypchnął nas na korytarz. Kaori westchnęła z lekkim rozdrażnieniem, natomiast z ust Deichiego nie schodził uśmiech.
Najpierw rodzeństwo oprowadziło nas po budynku szkolnym, wyjaśniło, gdzie będziemy odbywali zajęcia, gdzie znajdują się aula, sklepik i stołówka i tak dalej. Potem pokazali najbliższe szkole tereny - dziedziniec, stajnię i dzienne dormitoria… Dopiero wtedy nadszedł czas na zabranie nas do Księżycowego Akademika. Serce przyspieszyło mi na myśl, że zaraz prawdopodobnie spotkam się z Kaname Kuranem.
Teren naszego dormitorium i pozostałe otoczenie oddzielone były murem i potężnymi wrotami. Jeśli to były środki bezpieczeństwa przed wampirami, to raczej na niewiele by się zdały, gdyby któryś z nich miał ochotę coś zbroić.
- Pamiętajcie, że picie krwi jest w Akademii Kurosu surowo zabronione - mruknęła blondynka. - Tabletek będziecie mieli pod dostatkiem - dorzuciła.
- Spokojnie, będziemy się stosować do panujących tu zasad - odparł z lekkim uśmiechem Shuusei, który jako jedyny zdolny był do normalnej rozmowy.
Doszliśmy wreszcie do okazałego budynku. Kaori pewnym siebie ruchem otworzyła drzwi wejściowe i nie namyślając się, od razu rzekła:
- Kuran-senpai, przyprowadziliśmy ci nowych. - Przepuściła nas w drzwiach. - Zajmij się nimi - rzuciła wyzutym z głębszych emocji tonem, po czym gestem nakazała bratu iść za sobą i zniknęła nam z pola widzenia.
Odwróciliśmy się i przyjrzeliśmy stojącym przed nami wampirom. Na środku stał Kaname, brązowooki szatyn, emanujący dostojeństwem i potęgą właściwą czystokrwistym. Wokół niego stali - jak się potem okazało - jego najbardziej zaufani ludzie. Byli to Takuma Ichijou (zielonooki blondyn, zastępca Kurana, jeśli chodzi o przewodnictwo nad wampirami z Nocnej Klasy), Hanabusa Aidou (niebieskooki blondyn, którego moc uzupełniała moją - panował nad lodem), Akatsuki Kain (kuzyn Aidou), Ruka Souen (już po kilku minutach widać było, że kocha się w Kaname), Senri Shiki i Rima Touya (tych dwoje ostatnich, jak się później dowiedziałam, pracowało jako modele).
Moi przyjaciele od razu nisko pokłonili się Kuranowi, a ja, zupełnie do tego nieprzyzwyczajona, zrobiłam to z lekkim opóźnieniem. Muszę przyznać, że chcąc nie chcąc poczułam, że to plama na moim honorze. Nie miałam pojęcia, że byłam aż tak dumna, że pokłonienie się komuś, kto - jakby na to nie patrzeć - w hierarchii wampirów stał mimo wszystko wyżej ode mnie, było czymś tak trudnym i wymagającym zaciśnięcia zębów.
Przyglądając nam się spokojnie i beznamiętnie, przedstawił się i resztę obecnych. My również się przywitaliśmy i przedstawiliśmy. Potem Kaname zlecił Ichijou oprowadzenie nas po dormitorium.
Kiedy już poznaliśmy cały budynek, pokazano nam nasze pokoje. Każdy tutaj miał oddzielny, ale na szczęście Suzu i ja trafiłyśmy na mieszkanka tuż przy sobie.
Z nietęgą miną wpatrywałam się w niewielką, białą tabletkę. To coś miało mi teraz zastępować krew? Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Suzue miała chyba podobne odczucia, bo jej wyraz twarzy musiał być podobny do mojego.
Siedziałyśmy właśnie w moim pokoju. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a to oznaczało, że niebawem musiałyśmy udać się do szkoły.
Westchnęłam i sięgnęłam po kieliszek. Tabletki te można było połykać lub rozpuszczać - postanowiłam uczynić to drugie. Na pierwszy rzut oka widać było, że to tylko imitacja krwi, nawet kolor pozbawiony był tego znajomego szkarłatu. Podniosłam kieliszek i podejrzliwym spojrzeniem zlustrowałam jego zawartość. W końcu wzruszyłam ramionami i podniosłam naczynie do ust. Po chwili moja przyjaciółka zrobiła to samo.
Spojrzałyśmy na siebie z grymasem. Fakt, to coś zaspokajało wampirze żądze, ale tylko na tyle, by nie zwariować z pragnienia. Pomyślałam jednak, że bez krwi osoby, którą kocham, tak czy owak prędzej lub później oszaleję. Nigdy wcześniej nie byłam na podobnym głodzie dłużej niż przez kilka godzin.
- Parszywe zasady - mruknęłam.
- Fakt - przytaknęła Namizawa.
Jednocześnie westchnęłyśmy i wyszłyśmy na korytarz. Inne wampiry również opuszczały swoje komnaty i kierowały się ku wyjściu. Z ulgą zauważyłyśmy Shuuseia, którego pokój znajdował się w innej części akademika, więc szybko do niego dobiegłyśmy. Uśmiechnął się na nasz widok, a my momentalnie poczułyśmy się nieco pewniej. Co my byśmy bez niego zrobiły? Od kiedy pamiętam, jest dla nas swego rodzaju opoką. Muszę przyznać, że czasami zazdrościłam Suzu takiego świetnego brata, choć po prawdzie i mnie traktował jak młodszą siostrę. No, prawie. Z reguły bracia nie zwracają się do siostrzyczek z takim szacunkiem jak Shuusei do mnie.
Teraz jednak robiliśmy za równych sobie i bardzo mi się to podobało. Cieszyło mnie, że rodzeństwo Namizawa nie może obecnie dodawać do mojego imienia przyrostka „-sama”.
Wraz z wampirami, które zdążyliśmy już poznać, oraz z tymi, które widzieliśmy po raz pierwszy, ruszyliśmy ku bramie. Zdumieliśmy się, zauważywszy, że za wrotami słychać podniecone ludzkie głosy.
Kiedy otworzono bramę, ujrzeliśmy tłum uczniów Dziennej Klasy wpatrujących się w nas niemalże z namaszczeniem. Zewsząd rozległy się krzyki typu „Kuran-senpai!”, „Idol-senpai!”, „Wild-senpai!”, „Shiki-kun!” i tak dalej.
Spojrzeliśmy po sobie ze zdumieniem.
- Nikt was nie uprzedził? - zapytał z uśmiechem Ichijou. - Cóż, to nasze fanki. Zawsze się tu zbierają.
Ledwo wyszliśmy, Shuuseia otoczyły roziskrzone spojrzenia ludzkich dziewcząt. Chłopak uśmiechnął się spokojnie, przez co pewnie podbił serca połowy z nich. Z kolei Suzue i ja bałyśmy się na dłużej podnieść wzrok - wszyscy bowiem patrzyli się na naszą trójkę, gdyż byliśmy nowi i wzbudzaliśmy powszechne zainteresowanie.
Kilka fanek podbiegło do Shuuseia i zasypało go pytaniami - jak się nazywa, skąd pochodzi, czym się interesuje i tym podobnymi.
Wzięłam głębszy oddech i odważyłam się wreszcie spojrzeć na prefektów, ignorując przy tym całą resztę.
Yuuki jako jedyna nie dawała sobie rady. Dziewczyny, które otoczyły Shuuseia, zbiegły właśnie spod jej nadzoru.
Kaori z kamiennym wyrazem twarzy obserwowała… No cóż, głównie nas. Wyglądało na to, że próbuje wyrobić sobie o nas opinię. Jej „podopieczni” z zazdrością wpatrywali się w tych spod kurateli Yuuki.
Nie inaczej wyglądała sytuacja u „więźniów” trzeciego prefekta, Zero Kiryuu. Na pierwszy rzut oka wyglądał na znudzonego, ale uważniejszy obserwator dostrzec mógł ogromną nienawiść w jego lawendowych oczach. Szczególnie, gdy jego wzrok napotykał Kaname Kurana, który, nawiasem mówiąc, jedynie Yuuki dziękował za „ciężką pracę”, choć to przecież ona nie wywiązywała się ze swoich obowiązków jak należy.
Nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, zaczęłam wpatrywać się w młodego Łowcę i w myślach porównywać go z jego bratem bliźniakiem, którego widziałam jakieś pięć lat temu w towarzystwie Shizuki. Chłopcy musieli być identyczni, chyba że któryś z nich zmienił fryzurę lub coś w ten deseń. Jedynym, co na pewno rozróżniało ich obu, musiał być łowiecki tatuaż, który, jak słyszałam, miał pomóc nie upaść zbyt szybko do Poziomu E. To chyba cud, ale skoro ten chłopak wciąż jest w Akademii, ta łowiecka magia naprawdę musi działać - i to o wiele lepiej niż sądziłam.
Niemalże dostałam zawału, gdy Kiryuu przeniósł wzrok na mnie. Jakim cudem w oczach tak pięknej barwy pomieścić się może tyle bezsilnej złości i nienawiści…?
Uciekłam spojrzeniem gdzieś w bok i przyrzekłam sobie, że będę tego chłopaka unikać jak ognia.
Tymczasem do Kaori podszedł Aidou i zaczął ją kokietować, kiedy jednak ta zmroziła go spojrzeniem i kazała spadać, blondyn z westchnieniem zawodu wrócił do swoich. Shuusei zaś wreszcie wyzwolił się od fanek i z lekko wstydliwym uśmiechem doszedł do mnie i do Suzu. Razem ruszyliśmy za resztą Nocnego Wydziału w kierunku budynku szkolnego. Odprowadzały nas „ochy i achy” uczniów Dziennej Klasy.
Zajęcia były całkiem ciekawe, aczkolwiek nie do końca mogłam się skupić na ich treści. Tym bardziej, że okazały się okropnie luźne - każdy siedział, gdzie chciał, a ewentualne słowa Kurana ważniejsze były od poleceń profesorów. Poza tym na zewnątrz wyczuwałam bliską obecność prefektów , co bardzo mnie irytowało i - przyznaję - stresowało. Chcąc nie chcąc, ukrywając się pod innym nazwiskiem, czułam się jak intruz czy inny podejrzany osobnik.
Kiedy lekcje się skończyły, wszyscy ruszyliśmy na leśną ścieżkę, która zaprowadzić nas miała z powrotem do Księżycowego Dormitorium. Moi przyjaciele i ja szliśmy na końcu. Rozmawialiśmy cicho w taki sposób, w jaki gawędzić mogli nowi uczniowie wybranej szkoły.
W pewnej chwili między drzewami dostrzegłam czyjąś sylwetkę. W pierwszym momencie pomyślałam, że to prefekt Kiryuu, ale okazało się, że to nie kto inny, jak jego młodszy brat we własnej osobie. Zdumiona jego obecnością, bezwiednie się zatrzymałam. Namizawa zaś dopiero po kilkunastu sekundach zauważyli, że stanęłam. Mina Shuuseia wskazywała na to, że nie był specjalnie zdziwiony widokiem Ichiru.
- Ayame, chodź - poprosiła cicho Suzue. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, odezwał się Kiryuu.
- „Ayame Iseki”, co?
Uśmiechnął się ponuro pod nosem. Jego mina i ton dobitnie wskazywały na to, że wiedział, z kim naprawdę ma do czynienia. Jakim jednak cudem? Rozumiem, że mógłby mnie poznać, ale Shizuka obiecała przecież mojemu ojcu wymazać chłopcu pamięć o pobycie w naszym domu. A skoro tak, co to wszystko miało znaczyć?
- Dlaczego… - zaczęłam, ale Shuusei szybko mi przerwał.
- Ayame, musimy iść. Miło byłoby nie wpadać w kłopoty już pierwszej nocy zajęć - rzekł z delikatnym uśmiechem.
- Och, no tak, masz rację - odparłam lekko zawstydzona.
Ruszyliśmy w samą porę, gdyż w naszym polu widzenia ukazała się Kaori. Niemal czuliśmy na plecach jej zdenerwowane spojrzenie.
Bez trudu dogoniliśmy resztę naszego wydziału i dotarliśmy do dormitorium. Tam zmuszeni byliśmy posiedzieć przez jakiś czas we wspólnym salonie - dziwne byłoby, gdybyśmy wciąż trzymali się tylko we troje, izolując się całkowicie od reszty. Towarzystwo tylu różnych osób nieźle mnie jednak męczyło, dlatego gdy wróciłam wreszcie do swojego pokoju, odetchnęłam z widoczną ulgą.
Noce mijały mi na uczestniczeniu w zajęciach, rozmowach z przyjaciółmi i innymi wampirami oraz skurpulatnym unikaniu prefektów i - w miarę możliwości - także Kaname Kurana. Zwyczajnie się go bałam, nie potrafiłam się zrelaksować, kiedy przebywał w tym samym pomieszczeniu co ja. Nie umiałam nie myśleć o tym, że jego wujem jest morderca mojej matki, a on najprawdopodobniej zabił mą ciotkę.
- Kaori Kurosu-san i Zero Kiryuu-kun mnie przerażają - mruknęłam na tyle cicho, by nikt znajdujący się poza czterema ścianami, w których się znajdowałam, nie mógł tego usłyszeć. Siedziałam z Suzue w moim pokoju, jak to zresztą często bywało. - Kiedy na mnie patrzą, mam wrażenie, że przewiercają mnie na wylot - przyznałam i mimowolnie zadrżałam.
- Wiem, co czujesz - odparła szeptem Suzu.
- Za to Deichi Kurosu-kun wydaje się przesympatyczny - stwierdziłam, a moja przyjaciółka przytaknęła. - Mimo iż z wyglądu tak bardzo przypomina siostrę, ich charakter okropnie się różni.
- Może nie tyle charakter, ile przekonania - westchnęła Namizawa. - Kaori-san jest wrogo nastawiona do wampirów, tak samo jak Kiryuu-kun, za to Deichi-kun i Yuuki-san najwyraźniej podzielają ideały dyrektora.
Przyznałam jej rację i pogrążyłam się w rozmyśleniach, zapatrzywszy się w widok za oknem. Słońce właśnie zaczęło wschodzić. Zmrużyłam oczy.
- Powinnyśmy iść spać - zauważyła Suzue. - Pójdę już do siebie.
Kiwnęłam głową i pożegnałam się z przyjaciółką. Uznałam, że rzeczywiście pora na sen, więc po odprężającej kąpieli w wannie wślizgnęłam się pod kołdrę.
I tu zaczęła się kolejna luka w pamięci.
Ziewnęłam cicho, przeciągając się mocno i nie podnosząc jeszcze powiek.
- Ohayo, śpioszku - usłyszałam jeden z najbardziej ukochanych przeze mnie głosów na świecie.
- Ohayo - odparłam nieco sennie, uśmiechając się bezwiednie. Otworzyłam oczy i wzrokiem napotkałam twarz Suzaku. Patrzył na mnie w sposób, który uwielbiam ponad wszystko i chyba odwdzięczyłam mu się tym samym. Patrzyliśmy na siebie i patrzyliśmy, aż wreszcie... zdałam sobie sprawę z tego, że mojego księcia nie powinno tu być.
Zdezorientowana rozejrzałam się po komnacie. Okazało się, że to jednak mnie nie powinno tu być - nie znajdowałam się bowiem w Księżycowym Dormitorium Akademii Kurosu, lecz we własnym domu, we własnym pokoju i we własnym łóżku.
- Co ja tutaj robię? - wymamrotałam.
- Mieszkasz - odrzekł Shoutou, wyszczerzając przy tym zęby. - I wylegujesz się w wyrku, zamiast entuzjastycznie przywitać swojego księcia - dodał, udając przybitego.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo zdążyłam się za nim stęsknić. Nie do końca nad sobą panując, zarzuciłam mu ręce za szyję i mocno się w niego wtuliłam. Zaśmiał się dźwięcznie, a moje serce wywinęło radosne salto.
- Potraktowałaś to bardzo dosłownie - zauważył, po czym pocałował mnie, a jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech. - Tęskniłem. Nie miewaj więcej takich niemądrych zachcianek, zgoda?
Posłusznie pokiwałam głową, wpatrując się w niego i nie mogąc się napatrzeć. Westchnęłam rozmarzona, uczucie miłości całkowicie mnie pochłaniało. Dopiero po chwili nieco oprzytomniałam i już na poważnie spytałam, dlaczego zasnęłam w Akademii, a obudziłam się w domu.
Suzaku jak zwykle poczochrał sobie włosy.
- Cóż, nastąpiły pewne trudności - mruknął. - Przez ostatni dzień nie byłaś sobą.
Jęknęłam.
- „Druga ja”?
Skinął głową i wyjaśnił, że nie mogłam zostać w Akademii, będąc kimś innym. Mogły z tego wyniknąć ogromne kłopoty, a ja prawdopodobnie znalazłabym się w niebezpieczeństwie. Nigdy nie wiadomo, jak zareagowałby Kuran albo co poniektórzy prefekci. Shoutou potajemnie mnie więc „porwał” z terenu szkoły.
- Ale skąd wiedzieliście, że... - zaczęłam, ale Suzaku mi przerwał, domyślając się dalszej części pytania.
- Kage-san jest w stałym kontakcie z Shuuseiem - wyjaśnił.
- Aha - odparłam zdumiona. Musiałam wyglądać dość zabawnie, bo Shoutou nie umiał powstrzymać cisnącego mu się na twarz uśmieszku. - Nie śmiej się - mruknęłam. - Nie miałam o tym pojęcia.
- Wiem - rzucił, znów wyszczerzając zęby. Potem spoważniał. - Chyba nie myślisz, że puścilibyśmy cię tam, jakoś się nie zabezpieczając i nie mając z wami łączności?
- Yare, yare - westchnęłam. - No dobrze. Czyli wróciłam, niczego się nie dowiedziawszy. Gdzie Suzu i Shuusei?
Suzaku przegryzł wargę.
- Tu przechodzimy do nieco gorszych wiadomości. Są jeszcze w Akademii Kurosu - wyjaśnił, a ja zaniemówiłam. Dlaczego, skoro ja odeszłam (i już raczej tam nie wrócę - bądź co bądź ten fakt mnie jakoś szczególnie nie zasmucił), oni zostali? - Sprawy się pokomplikowały. Aktualnie... w Akademii grasuje Rido Kuran.
Miałam wrażenie, że serce mi stanęło. Przeszył mnie lodowaty dreszcz. Na chwilę zapomniałam o oddychaniu.
Moje myśli zbombardowały wspomnienia dotyczące śmierci mamy. I szatański uśmieszek Rido, kiedy z ukrycia ją zabijał, tym samym zrzucając podejrzenia na tatę.
Ogarnęła mnie straszliwa złość i paląca nienawiść. Wyskoczyłam z łóżka i rzuciłam się ku drzwiom.
- Aya! - zawołał Suzaku, łapiąc mnie za nadgarstek.
- Puść! Muszę tam być! - warknęłam. - Moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie, a zagraża im morderca mojej matki!
- Nigdzie cię nie puszczę - oznajmił przez zaciśnięte zęby Shoutou. - Uspokój się. Shuusei i Suzue dadzą sobie radę. Gdyby coś im się stało, poczułabyś to przecież. A Kuran już długo nie pożyje.
- Że co? - wysapałam tylko.
- Łowcy, kochanie. Łowcy. A szczególnie taki jeden, specyficzny, którego na pewno poznałaś.
- Och.
Miał na myśli oczywiście nie kogo innego jak Zero Kiryuu. Nie rozumiałam jednak, dlaczego Suzaku sądził, że to on pokona Rido. Nie powinien tego zrobić Kaname? A najlepiej ja sama albo tata, pomyślałam, czując bezsilną złość.
- Już dobrze - szepnął młodzieniec, przytulając mnie czule. - Nie stresuj się tak. Serce wciąż bije ci jak oszalałe.
- Naprawdę się o nich boję - powiedziałam, myśląc już o moich drogich przyjaciołach. Poczułam, że mam w oczach łzy. Pierwsze z nich poczęły spływać po moich zarumienionych policzkach.
- Nic im się nie stanie, obiecuję - rzekł, delikatnym gestem dłoni ocierając słone krople z mojej twarzy. - Czuję to. A ty?
Musiałam przyznać mu rację. Stres, jaki odczuwałam, był zwykłym niepokojem o ukochane osoby. To nie było to specyficzne uczucie, które towarzyszy czyjemuś wielkiemu niebezpieczeństwu lub bliskiej śmierci.
Po kilku minutach wypchnęłam Suzaku z pokoju, by móc się umyć i przebrać. Potem wyszłam na korytarz i ruszyłam w stronę salonu, w którym przebywali Shoutou, Minato i mój ojciec. I jeszcze jedna osoba, której zapachu nie rozpoznawałam. Zaintrygowana, przyspieszyłam.
Oprócz doskonale znanych mi osób w pomieszczeniu zauważyłam też szarowłosą arystokratkę. Uśmiechnęła się szczerze i pokłoniła mi się, po czym tanecznym krokiem podeszła do mnie i przedstawiła się jako Maria Kurenai.
- Maria-chan dołączyła do nas podczas twojej nieobecności - wyjaśnił Suzaku.
Skinęłam głową, po czym przywitałam się z Minato, a potem rzuciłam się na tatę.
- Tęskniłam - szepnęłam, przytulając go mocno.
- Ja też, córeczko - odparł, odwzajemniając uścisk.
Wtedy jak strzała do pokoju wpadł Kako. Piszczał radośnie i domagał się pieszczot, usiadłam więc na dywanie i zajęłam się głaskaniem pupila i staraniem się nie dopuscić do tego, by wylizał mi całą twarz.
Przez jakiś czas siedziałam w towarzystwie trzech mężczyzn, Marii i mojego pieska, ciesząc się, że wróciłam do domu. Wciąż jednak bałam się o Suzue i Shuuseia, a inni doskonale to widzieli. Zresztą Minato też nie wyglądał na szczególnie spokojnego - mimo pozorów, które utrzymywał.
Suzaku postanowił porwać mnie na spacer. Merdając ogonem, Kako pobiegł z nami, plącząc nam się wciąż pod nogami.
Wędrowaliśmy sobie powoli po łąkach okalających mój dwór. Trzymając się za ręce, trochę gawędziliśmy, a trochę milczeliśmy, napawając się ciszą (przerywaną co prawda poszczekiwaniem Kako) i swoją obecnością.
- Jak ci się podobała tabletkowa dieta?
- Bez komentarza - jęknęłam. Nagle poczułam, jak bardzo jestem głodna. Westchnęłam.
Zauważyłam, że Suzaku się zatrzymał. Posłałam mu pytające spojrzenie, ale w odpowiedzi on tylko przygarnął mnie do siebie i zaczął namiętnie całować. Zachichotałam jak wariatka, po czym oddałam się pieszczotom.
Jakiś czas później zauważyłam, że leżymy na ziemi - a dokładniej na puszystym dywanie soczystozielonej trawy, której wzrost przyspieszyła moc Suzaku.
- Napij się - szepnął, całując mnie po szyi.
- Hę?
Oprzytomniałam i zamarłam lekko, przez co chłopak przerwał pieszczoty i spojrzał na mnie.
- To przecież normalne - powiedział, uśmiechając się cudnie. - Jesteśmy parą, więc nikt ci już nie zabroni tego robić, prawda?
- Niby tak - przyznałam. - Ale zaskoczyłeś mnie. Nie przygotowałam się na to psychicznie - rzuciłam, pokazując mu język.
- Do czego się tu przygotowywać? - zaśmiał się. - No już - pogonił mnie, siadając i pomagając zrobić to samo mnie. Wyglądał na podekscytowanego, a i ja nie reagowałam obojętnie. Serce mi przyspieszyło, a do tego czułam, że ślinka cieknie mi na samą myśl o jego krwi, której wcześniej nie dane mi było zasmakować.
Przysunęłam twarz do jego alabastrowej szyi i po krótkim wahaniu wbiłam w nią kły. Poczułam najwspanialszy na świecie smak i rozkosz wprost nie do opisania. Ponadto dzieliłam z Suzaku jego uczucia - przede wszystkim wszechogarniającą miłość.
Kiedy wreszcie zmusiłam się do tego, by się od niego oderwać, poczułam, jakby ktoś wyrwał mnie z transu.
- Jej - westchnęłam tylko, nie mogąc powiedzieć nic więcej.
Uśmiechnął się od ucha do ucha. Po rankach na jego szyi nie było już śladu, a ja czułam się cudownie nasycona.
Niedługo później chłopak wstał i wyciągnął w moim kierunku dłoń. Zmarszczyłam brwi.
- A ty? - spytałam. Posłał mi pytające spojrzenie. - Nie wygłupiaj się. Chcę ci się zrewanżować - oznajmiłam lekko poirytowana, wskazując swoją szyję.
- Aya-chan, wiesz, że nie mogę - odparł spokojnym tonem. - Jeszcze nie.
- Dlaczego? - zezłościłam się nieco.
- Przemieniłbym cię.
- I co z tego? Nie przeszkadza mi to! - wykrzyknęłam. - Ba, ja tego chcę! Chcę być taka jak ty... Wiesz przecież - dodałam już ciszej.
- Wiem - przyznał. Ukucnął i ujął moje ręce. - Ale Kage-san tego nie chce. I twoja matka również.
- Zamierzasz więc pościć w ten sposób przez całe życie? - szepnęłam. - Sama siebie nie przemienię, a tata nigdy tego nie zrobi. Co, może mam poprosić o przysługę Kaname? - prychnęłam, odwracając wzrok. - Jeśli stanęłabym wreszcie na twoim poziomie, nie musiałbyś się już hamować. Ani znosić głodu, który teraz, podczas snu matki, wciąż odczuwasz. Tacie również mogłabym pomóc. Po śmierci mamy i cioci...
- Wiem - jęknął, przygarniając mnie do siebie. - Ale nie mogę tego zrobić. Kage-san by mi nie wybaczył.
- Ale pragniesz tego równie mocno jak ja, czyż nie?
- Przecież znasz prawdę - wyszeptał.
Trwaliśmy w tej pozycji co najmniej przez pięć minut, oddychając wolno.
- Powinniśmy już wracać - powiedział w końcu. Skinęłam głową i, wołając Kako, który biegał gdzieś między kwiatami, powlokłam się w stronę domu.
Następnego dnia - a dokładniej nocy - wrócili Shuusei i Suzue. Rzuciłam się na nich ze łzami w oczach, czując trudną do opisania ulgę. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś im się stało.
Po wszelkich powitaniach i przedstawieniu rodzeństwu Marii wszyscy usiedliśmy w salonie, by wysłuchać Suzu i Shuuseia.
- Nie wszystko poszło zgodnie z naszymi przypuszczaniami - zaczął Shuusei. - Tak jak prosiłeś, Kage-sama, dałem Ichiru Kiryuu fiolkę z krwią Shizuki-sama.
Spojrzałam na niego ze zdumieniem. Kiedy to zrobił, skoro większość czasu spędzaliśmy razem?
- Chłopak jednak - ciągnął - najpierw chciał zemścić się na Rido-sama. Wiem tyle, że został ciężko ranny... Nie dałoby się go uratować.
Maria pisnęła i zakryła dłońmi usta. W jej oczach ukazały się łzy. Musiała bardzo polubić Ichiru, kiedy oboje pracowali dla mojej cioci.
Spuściłam wzrok i zacisnęłam pięści na spódniczce. Mnie też zrobiło się przykro, choć bądź co bądź prawie nie znałam tego chłopaka. Najgorszą jednak myślą było to, że prawdopodobnie DAŁOBY się go uratować... Gdybym ja tam była. Moja moc uzdrawiania...
- Nie udałoby ci się mu pomóc, Aya-sama - szepnął Shuusei. - Stracił zbyt dużo krwi, a resztę podarował bratu.
Spojrzałam na Shuuseia z rozchylonymi ustami. W oczach stanęły mi łzy. Poświęcił się... Najpierw dla cioci - chcąc zemścić się za jej krzywdy - a potem dla brata bliźniaka, oddając mu wszystko, co mu zostało.
- Tym samym ratując go od upadku do Poziomu E - kontynuował Shuusei.
- Umm. - Maria ze zrozumieniem skinęła głową. - Ichiru pił krew Shizuki-sama...
- Więc krew bliźniaka uratowała Zero Kiryuu, czyniąc go najpotężniejszym Łowcą - uzupełnił Shuusei. - Który z kolei spełnił oczekiwania i pokonał Rido Kurana - obwieścił.
Stało się więc. Zabójcę mojej mamy wreszcie dosięgła kara, na jaką zasłużył. Żałowałam tylko, że nie zabił go ktoś z nas, lecz młodzieniec, na którego widok trudno było nie drżeć ze strachu, tak silny i pewny siebie się wydawał. I jeszcze ta jego nienawiść...
Shuusei opowiedział resztę. Uczniowie Nocnej Klasy i Łowcy Wampirów przebywający w Akademii wykonali kawał dobrej roboty. Przybyli też inni ludzie ze Stowarzyszenia, ale oni głównie przeszkadzali. Okazało się, że prezes Związku był po stronie Rido. I tak samo Rada Starszych, której członków własnoręcznie wybił nie kto inny jak Kaname Kuran. Kaiena Kurosu za coś aresztowano... Trudno było mi się w tym wszystkim połapać, miałam wielki mętlik w głowie.
Kiedy emocje opadły, mogłam wreszcie pogawędzić z Suzu. Chciałam wiedzieć, co dokładnie się z nią działo podczas ataku Rido.
Opowiedziała mi o walkach, jakie stoczyła z poplecznikami Kurana. Najgorsze jednak okazało się dla niej pewne spotkanie po latach... Zanim wyjaśniła mi, na czym polegało, wyjawiła wreszcie historię swojej pierwszej miłości.
Nazywał się Akira Dan. Był arystokratą należącym do rodziny oddanej Radzie Starszych. Korzystając ze swoich mocy, rozkochał w sobie Suzu i bawił się jej uczuciami, czym dogłębnie ją zranił i na wiele lat zraził do jakichkolwiek romantycznych historii z jej udziałem. Ponadto prawie ją zabił, pijąc jej krew. Uratował ją Shuusei. A wszystko to miało miejsce jeszcze przed poznaniem się moich rodziców...
- Nie umiałam z nim walczyć - szepnęła Suzue. - Choć patrzył w taki sposób... Jakby cieszył się swoją zdobyczą.
Miałam ochotę rozerwać go na strzępy. Nie potrafiłam wybaczyć tym, którzy ranili moich bliskich.
- Stałam jak skamieniała, a on tylko uśmiechał się drwiąco i powoli się do mnie zbliżał. - Mówiła cicho, ledwie doszłyszalnie, i nie patrzyła na mnie, wzrok miała wbity w ziemię. Nerwowo gniotła spódniczkę. Jęknęła. - Jestem słaba. Znów prawie mnie zabił.
Przełknęłam ślinę.
- Tyle że tym razem to nie niisan mnie uratował - szepnęła, podnosząc na mnie nieco strwożony wciąż wzrok.
- Więc kto? - zapytałam cicho.
- Deichi Kurosu - pisnęła rumieniąc się. - Ile on ma lat? Ze czternaście?
- Mhm - przyznałam. - A już uratował damę w opresji. Ładny rycerz nam się szykuje - powiedziałam z uśmiechem. Kiedy myślałam o tym chłopcu, nachodziły mnie jakieś ciepłe uczucia. Nie dało się go nie lubić. Tak po prostu.
- Taak... - Zamilkła na moment. - Wciąż ktoś mnie musi ratować... Nigdy nie umiem dać sobie rady sama.
- Skąd ja to znam - westchnęłam, opierając głowę na ręce. - Suzu, bądź co bądź to ja nie mogę nic ze sobą zrobić, to mnie zawsze i wszędzie się ochrania.
- Oczywiście, przecież nie mogłoby być inaczej - zaoponowała Suzue.
- Uświadamiam ci tylko, że wiem mniej więcej, co czujesz - powiedziałam. - A co do młodego Kurosu... Coś mi się wydaje, że wyrośnie z niego świetny chłopak.
- O tak, na pewno - szepnęła Namizawa, pogrążając się w tylko sobie znanych myślach.
Rok później nadszedł czas na moje ujawnienie się. Kuran organizował bal, który był dobrą sposobnością do tego, by przedstawić mnie społeczeństwu wampirów. I Łowców, bo oni też mieli być obecni, by pilnować porządku. Wcześniej zresztą najważniejsi z nich mieli odbyć z Kaname Kuranem jakieś spotkanie mające na celu ponowne rozpoczęcie współpracy między rasami.
Oprócz mnie na przyjęciu ujawniła się też inna czystokrwista - Yuuki. Niby dzięki Shuuseiowi od dawna wiedziałam, że to tak naprawdę córka Juri i Haurki Kuranów, ale... No cóż, nie było miło. Nie pałałam do niej sympatią. To, że pochodziła z rodu Rido, tylko potęgowało moją niechęć. Postanowiłam się z nią nie zadawać, choć i ona, i Sara Shirabuki miały „szczerą” nadzieję, że uda nam się zaprzyjaźnić.
Zostawszy zaakceptowaną jako nowa „księżniczka czystej krwi”, spędzałam czas na niesamowicie nudnych rozmowach z arystokratami i czystokrwistymi. Miłymi przerwami było tańczenie z Suzaku - choć nie przepadałam za tańcem, w jego ramionach czułam się bosko i jego bliskość dodawała mi otuchy. Również wsparcie taty było dla mnie bardzo ważne. Czułam się bowiem zagubiona i przerażona grą, jaka rozgrywała się na moich oczach. Pozornie przyjacielskie stosunki podszyte były jadem nienawiści, zazdrości i innych negatywnych emocji. Łowcy nie spuszczali z nas oczu, jakby tylko czekając na jakiekolwiek potknięcie, by móc się na nas rzucić. Wśród nich byli Kaori Kurosu i Zero Kiryuu. Niemal czułam na sobie ich miażdżące spojrzenie.
Nie obyło się bez niespodzianek. Pominę tu już wątek z wtargnięciem na bal jakiejś ludzkiej dziewczyny. Ważniejsze jest to, że podczas przyjęcia gdzieś poza salą balową zamordowano jednego z zaproszonych czystokrwistych - Masujiro Ouriego - oraz jedną z Łowczyń. Przyjęcie przedwcześnie zakończono. Podstawiono nam samochody, którymi wróciliśmy do swoich posiadłości.
Niedługo potem Związek Łowców przesłuchiwał wszystkich przedstawicieli Klasy A, którzy uczestniczyli w balu u Kuranów. Swego rodzaju komisja śledcza, przed którą zasiadłam, składała się z Kaiena Kurosu, którego już znałam, Hinako Asamoto, która była jedną z najważniejszych osób w Stowarzyszeniu, oraz Zero Kiryuu, który został mi przedstawiony jako czołowy kandydat na nowego prezesa Związku, co wprawiło mnie w osłupienie i tylko spotęgowało mój stres.
Nie sądzę, żebym im w czymś pomogła, ale odpowiedziałam na wszystkie pytania. Potem, o dziwo, udało mi się przez chwilę porozmawiać z dyrektorem Akademii sam na sam.
- Wiesz, że znałem twoją matkę, Aya-san? - zapytał z poważnym wyrazem twarzy.
Skinęłam głową.
- Był pan jej przyjacielem. Pańska żona też - powiedziałam, a on potaknął. - Przepraszam, że przybyłam do pańskiej szkoły, podając się za kogoś innego. Nie mogłam się wtedy ujawnić, a chciałam dowiedzieć się czegoś, co mogłoby mieć związek z zabójstwem mojej cioci.
- Wiem, Aya-san. Nie szkodzi.
Wydawał mi się naprawdę sympatycznym człowiekiem. Na co dzień musiał być bardzo energiczny i wesoły, ale tego dnia nie było po nim widać żywiołowości.
- Ja... - zaczęłam, po czym zamilkłam na chwilę. Serce mi przyspieszyło, nerwowo zaczepiłam pięści na sukience, gniotąc ją przy tym. - Pan wciąż jest przekonany, że to mój ojciec zabił matkę, prawda? - szepnęłam.
Nie odpowiedział. Spuścił wzrok, a jego oblicze posmutniało jeszcze bardziej.
- Przez wzgląd na pana przyjaźń z moją matką... - Uczyniłam krok w stronę Kurosu. - Czy mógłby pan coś dla mnie zrobić?
- Co takiego?
- Proszę podać mi dłoń.
Spełnił moją prośbę z lekkim wahaniem. Delikatnie chwyciłam jego rękę i zamknęłam oczy, skupiając się na dawnych wspomnieniach, tych najbardziej bolesnych. Odnalazłszy scenę śmierci mamy, wysłałam odpowiednie obrazy w stronę umysłu dyrektora Akademii.
- Tak wyglądała prawda - wyszeptałam, puszczając dłoń mężczyzny i pospiesznie się oddalając. Przed oczami wciąż miałam okrutny uśmiech Rido.
- Jak chcesz spędzić swoje urodziny? - spytałam.
- Tylko we dwoje - wymruczał mi do ucha Suzaku. Uśmiechnęłam się i dałam mu szybkiego całusa w policzek. Bynajmniej nie miałam nic przeciwko takiej opcji. Odsunęłam się od niego. - Gdzie mi uciekasz? - zapytał niepocieszony.
- Muszę już wracać - odparłam z pobłażliwym uśmiechem, jakbym tłumaczyła coś dziecku. Jego naburmuszona mina skrzywdzonego księcia pomogła mi wejść w rolę. - Tata nie lubi, gdy się spóźniam.
- Wiem, wiem - westchnął poważniejąc. - Ciągła kontrola...
- Cóż, takie życie - odpowiedziałam. - Ale obiecuję, że noc twoich urodzin zarezerwuję dla ciebie.
- Dobę.
- Dobę?
- Zarezerwuj całą dobę. Od północy do północy. Chcę się tobą nacieszyć - rzucił, wyszczerzając zęby. - W ramach urodzin chcę nie stresować się tym, jak mało czasu mamy.
Zaśmiałam się.
- Zgoda.
Wyszliśmy przed posiadłość należącą do rodu Shoutou i tam Suzaku teleportował nas przed mój dwór. Obdarzył mnie jeszcze słodkim pocałunkiem, po czym zniknął, a ja niemalże w podskokach weszłam do domu.
Czekał zawadiacko opierając się o furtkę. Podbiegłam do niego, podgrzewając wokół siebie zimowe powietrze, by nie zmarznąć, będąc ubraną jedynie w zwiewną i dość cienką sukienkę sięgającą kolan.
- Cóż, jestem twoja, mój książę - rzuciłam, elegancko dygając i spuszczając wzrok w teatralnym geście zawstydzenia.
- Dziękuję za przybycie - odparł, kłaniając się w pas. Potem podniósł się gwałtownie i porwał mnie w ramiona. Śmiałam się jak nienormalna, dziwnie podekscytowana czekającymi na mnie dwudziestoma czterema godzinami, które miałam spędzić w towarzystwie ukochanego.
Weszliśmy wreszcie do środka. Byliśmy sami - większość służby dostała wolne, a nieliczni, którzy zajmowali się posiłkami, poruszali się jak duchy, stając się zupełnie niedostrzegalni.
Rozmawialiśmy przez jakiś czas, by potem zasiąść do stołu. Jako iż było około pierwszej czy drugiej w nocy, zjedliśmy lekki obiad, by potem cieszyć się deserem - oczywiście był to jabłkowy kisiel, ulubiony specjał Suzaku. Zresztą ja też go uwielbiam.
Kolejnych kilka godzin spędziliśmy w ogrodzie. Na tę okazję za sprawą Shoutou zawitała do niego wiosna w pełnym rozkwicie. Jego mocom nie przeszkadzał fakt, iż mieliśmy końcówkę stycznia.
W końcu słońce zaczęło wschodzić, a my obserwowaliśmy ten widok, siedząc przytuleni pod drzewem sakury. Wokół nas płatki kwitnącej wiśni wirowały niczym w tańcu, zaś słońce witające nowy dzień naznaczyło niebo tysiącami odcieni pomarańczu, różu, błękitu i fioletu. Kwiaty nieśmiało wychylały się w stronę światła, wszystko nabierało barw.
- Aya - szepnął nagle Suzaku, muskając ustami mój policzek i szyję.
- Umm?
Odwróciłam do niego twarz, napotykając jego roziskrzone spojrzenie magicznych oczu mieniących się co najmniej kilkoma kolorami.
- Wiem, że to dość wcześnie, ale jako rozpieszczony książę nie będę się tym przejmował - zaczął, uśmiechając się niby zawadiacko, ale również z ledwo zauważalnym zażenowaniem. - Kocham cię - powiedział nie po raz pierwszy. Już miałam odpowiedzieć tym samym, gdy dodał - i dlatego już teraz chcę spytać... - Odsunął się ode mnie, by przede mną klęknąć. Wpatrywałam się w niego niedowierzając. - Czy wyjdziesz za mnie? - spytał, wyciągając przed siebie dłonie, w których trzymał małe ozdobne pudełeczko.
Serce zakołatało mi porządnie. Patrzyłam na Suzaku jak zaklęta, nie mogąc wykrztusić słowa. Zupełnie nie spodziewałam się takiej propozycji, mając zaledwie osiemnaście lat. Naturalnie miałam świadomość, że wśród wampirów - szczególnie czystokrwistych - zaręczyny często odbywają się, kiedy zainteresowani są dziećmi albo nawet przed ich narodzinami - nierzadko bowiem to rodzice ustalają, z kim zwiążą przyszłość ich potomkowie. Miałam wielkie szczęście, mogąc za siebie decydować. Mimo tego i tak byłam w szoku.
- Hm, mogę liczyć na odpowiedź? - zapytał wreszcie młodzieniec, uśmiechając się z pewną dozą nieśmiałości, z którą było mu bardzo do twarzy.
- Baka - odparłam, kiedy wreszcie udało mi się odezwać. - Przecież możliwa jest tylko jedna, czyż nie? - Uśmiechnęłam się, spuszczając wzrok i, jeśli to możliwe, rumieniąc się jeszcze bardziej. Pewnie pobiłam rekord w byciu czerwoną jak burak. - Tak - szepnęłam niemal niedosłyszalnie, choć planowałam to zrobić głośniej.
Suzaku zaśmiał się i obsypał mnie pocałunkami. Ja też się trochę rozluźniłam i odwzajemniałam pieszczoty, nie mogąc się nimi nacieszyć. Potem nastąpiła podniosła chwila wkładania na mój palec cudnego pierścionka. Wzdychałam raz po raz, nie zauważywszy nawet, że od jakiegoś czasu płaczę ze wzruszenia.
- Ciekawe, co na to mój tata - rzuciłam, gdy się wreszcie uspokoiłam.
- Spokojnie, jako wzorowy dżentelmen zapytałem go o zgodę i ją otrzymałem - powiadomił mnie mój narzeczony (!), uśmiechając się zadziornie. - Ale wiesz, nie ma co liczyć na to, że pozwoli nam wziąć ślub wcześniej niż za kilkadziesiąt lat - dodał.
- Domyślam się - zaśmiałam się. Szczerze mówiąc, byłabym gotowa pójść z nim przed ołtarz w każdej chwili. - Ale i tak zaczekalibyśmy na przebudzenie twojej matki.
- Oczywiście - odparł, kiwając głową. - Nie ma co, jestem najszczęśliwszym facetem na świecie - rzekł nagle, wyszczerzając zęby.
Dochodziła dwudziesta pierwsza.
- Zostały tylko trzy godziny - mruknęłam zasmucona, padając bez skrępowania na łóżko. Siedzieliśmy w prywatnych komnatach Suzaku.
- Nie myśl o tym - polecił, zapewne kierując to także do siebie samego. - Ale popatrz, jako twój przyszły mąż na pewno będę mógł teraz porywać cię częściej i na dłużej.
Zaśmiałam się.
- Może.
Podszedł do łóżka i położył się obok mnie. Ja leżałam na plecach, a on na boku po mojej lewej stronie, wodząc dłonią po moim ciele, co sprawiło, że przechodziły mnie dreszcze podniecenia.
- Słodko wyglądasz, gdy się tak rumienisz - oświadczył, pochylając się nade mną. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo wlepił swoje usta w moje wargi. Przebywając z nim, czułam się, jakbym oderwała się od ziemi i wzlatywała w błękitne przestworza. - Chciałbym już teraz mieć cię dla siebie na co dzień.
- Poczekaj jeszcze trochę - szepnęłam, choć marzyłam o tym samym. Moje serce należało do niego.
Pomyślawszy o sercu, przyszła mi na myśl krew. Ona też powinna do niego należeć, ale on w dalszym ciągu nie chciał zgodzić się na ugryzienie mnie. Czułam niemal fizyczny ból, mając świadomość, że od czasu, gdy Naoko pogrążyła się we śnie, Suzaku ani razu nie był w pełni nasycony. Ja nie umiałabym tak żyć. Jemu też musiało być niewymownie ciężko, w końcu wcześniej nigdy nie cierpiał z głodu.
Wiedziałam, że będzie na mnie zły. I nie tylko on. Ale miałam już dość. Musiałam to zrobić.
Prawą dłonią dotknęłam policzka Suzaku, po czym szybko ugryzłam się w palec wskazujący. Ranka prędko się zregenerowała, ale kropelka krwi zdążyła naznaczyć szkarłatem opuszek palca. Shoutou spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a jego tęczówki automatycznie zmieniły kolor na czerwony. Przeszło mi przez myśl, że wygląda niesamowicie seksownie, ale szybko się za to zganiłam wiedząc, że nie tym powinnam sobie teraz zawracać głowę.
- Aya - wydukał. Jego serce i oddech przyspieszyły. Wpatrywał się we mnie z wyrzutem, ale wiedziałam, że marzy w tej chwili tylko o tym, by wbić kły w moją szyję.
- No dalej, gryź - ponaglałam.
- Nie mogę - zaoponował słabo, z całej siły zaciskając pięści na kołdrze.
- Masochista - mruknęłam, po czym bezceremonialnie wpakowałam mu palec do ust.
Instynkt wygrał. Ani się obejrzałam, a Suzaku pił już moją krew. Nareszcie. Tak długo na to czekałam... Pragnęłam tego od dawien dawna, już jako dziecko o tym myślałam. I oto wreszcie stało się.
Szczęście i podniecenie walczyły z bólem i wyrzutami sumienia względem rodziców i samego Suzaku. Prawdę mówiąc, był to pierwszy raz, kiedy ktoś wgryzł się w moją szyję - czy ogólnie gdziekolwiek - bowiem nikt nigdy nie odważył się tego zrobić. Tata kategorycznie odmawiał za każdym razem, gdy mu to proponowałam, inni teoretycznie nie mieli do tego prawa. Oprócz Suzaku, który wreszcie - ulegając memu małemu szantażowi - skorzystał z okazji posilenia się do syta.
Kiedy się ode mnie oderwał, wbił we mnie udręczony wzrok.
- Przepraszam - pisnęłam cicho.
Jęknął i padł na plecy, jednocześnie zasłaniając oczy ręką.
- Smakowała ci chociaż? - spytałam trwożliwie, wiedząc doskonale, że to pytanie jest nie na miejscu. Nie mogłam się jednak powstrzymać.
Odsunął rękę i spojrzał na mnie.
- Żartujesz? Oczywiście, że tak. To było niebo, poezja... - Znowu jęknął i zakrył twarz dłońmi. - Aya, czemu...?
- Zadajesz głupie pytania - mruknęłam. - Nie będziesz się więcej męczył, masochisto jeden. I mój tata też. O ile mi wybaczy - dodałam ze smutkiem. Nagle w moich oczach zakręciły się łzy. Bądź co bądź sprzeciwiłam się i jemu, i życzeniu mamy.
- Nie płacz - szepnął, przytulając mnie i powoli się uspokajając.
- Nie mogło być inaczej, prawda? - wychlipałam. - Wszyscy wiedzieliśmy, że ta chwila wreszcie nadejdzie.
- Owszem - przyznał mi rację.
Leżałam w jego objęciach, a moją głowę napełniła pustka.
- Jakoś nie czuję różnicy - rzuciłam wreszcie. - Jestem już „czystokrwistą”?
- Baka - mruknął, pukając mnie palcem w czoło. - Rytuał nie jest przecież dokończony.
- Och, rzeczywiście - zauważyłam, chcąc nie chcąc czując podniecenie na myśl, że zaraz będę mogła ponownie zasmakować krwi mego księcia.
Siła wyrzutów sumienia osiągnęła apogeum, kiedy przekroczyłam próg domu. Miałam wręcz trudności z poruszaniem się, czułam się jak sparaliżowana. Oddech to zwalniał, to nienaturalnie przyspieszał, ręce drżały.
Powoli skierowałam się w stronę gabinetu, wiedząc doskonale, że znajdę w nim tatę. Wzięłam głęboki oddech i, próbując już się tak nie trząść, zapukałam do drzwi, choć zwykle tego nie robiłam i bez większego skrępowania wchodziłam tam, gdzie mogłam zastać ojca. Usłyszawszy zgodę na wejście, przekroczyłam próg pomieszczenia.
Skruszona i zatroskana, nie podeszłam bliżej, zatrzymałam się przy drzwiach, choć uprzednio je jeszcze zamknęłam. Tata nie siedział za biurkiem, lecz na jednym z dwóch brązowych foteli. Patrzył na mnie z trudnym do opisania smutkiem.
- Przepraszam - powiedziałam o wiele ciszej niż zamierzałam, kłaniając się niemal do ziemi.
- Usiądź - polecił, a ja posłusznie wykonałam rozkaz, nie podnosząc na niego wzroku. Czułam na twarzy spływające leniwie łzy.
- Nie wiń Suzaku, tato - poprosiłam szlochając. - To przeze mnie, zmusiłam go. Nie chciałam, żebyście się dłużej męczyli. Przepraszam, że postąpiłam w taki sposób względem ciebie i mamy...
Płakałam już na całego i nie mogłam się uspokoić. Czułam się jak najgorsza córka na świecie, zdrajczyni i nie wiadomo kto jeszcze.
Tradycyjnie tata przytulił mnie, jakby nie miał serca świadomie pogarszać mojego stanu. Ten gest jednocześnie mnie pocieszył i zdołował - wiedziałam, że mi wybaczy, ale nie czułam się tego godna. Zawsze, gdy zrobię coś głupiego, winy zostają mi odpuszczone. Dlaczego? Bo jestem żywą pamiątką mamy...?
- Wiedziałem, że prędzej czy później to się stanie... - przyznał cicho.
- Umm - wydukałam. - Ja po prostu... Ty byś tego nie zrobił, więc chciałam, by to Suzaku mnie przemienił, a nie... ktoś... kiedyś... Sama nie wiem...
Wtuliłam się w tatę, wdychając jego uspokajający zapach. Nienawidziłam siebie za to, że sprawiłam takiemu wspaniałemu ojcu ból i zawód.
Kilka miesięcy później, w czerwcu, Sara Shirabuki zaprosiła wszystkich czystokrwistych na przyjęcie do jednej ze swoich reprezentacyjnych posiadłości. Bankiet ten był jedną wielką grą pozorów i przez cały czas jego trwania marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu. Nie interesowały mnie pozornie miłe pogawędki z Kuranami, Shirabuki czy Touma. Aluzje goniły aluzje, fałszywe dowody przyjaźni zdawały się zamrażać ciężką atmosferę, co rusz nowe kłamstewka potęgowały napięcie. Miałam dość już na samym początku, dlatego najchętniej nie ruszałam się spod kurateli taty i Suzaku. Oprócz nich tylko Isaya, wujek Suzaku, który w międzyczasie obudził się z trwającej pięćdziesiąt lat drzemki, był dobrym towarzyszem i sprzymierzeńcem. Wcześniej, gdy go poznałam, doznałam ulgi na wieść, że nie ma nic przeciwko dhampirom ani mojemu związkowi z jego siostrzeńcem. Ciekawa tylko byłam, jak na matrymonialne niespodzianki zareaguje matka Suzaku. Chłopak co prawda do dziś uparcie twierdzi, że będzie zachwycona, ale minie trochę czasu, zanim się o tym przekonamy.
***
Westchnęłam i ocknęłam się z transu. Otarłam ostatnie łzy i podeszłam do zdjęcia matki, by musnąć je opuszkami palców.
- Kocham cię, mamusiu - powiedziałam bezgłośnie.
Poczułam na ramionach dłonie taty. Odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam się smutno. Chwilę później szliśmy już w stronę samochodu, nie oglądając się za sobie. W końcu wrócimy tu za rok, żeby odprawić doskonale znany rytuał...
Kiedy weszliśmy do domu, tata tradycyjnie zniknął w swoich prywatnych komnatach. Co roku robi to samo - przez ładnych parę godzin ogląda liczne albumy i zatapia się w bliższych lub dalszych wspomnieniach.
Ruszyłam do swojego pokoju wiedząc, że czeka tam na mnie Suzaku. Uśmiechnęliśmy się do siebie smutno na przywitanie. Objął mnie mocno i delikatnie zarazem, bez słów wspierając mnie w najtrudniejszym dniu w roku.
Poszliśmy na spacer. Krocząc powoli wśród jesiennych liści, odczuwałam okropny brak Kako. Zdechł kilka lat temu podczas snu, spokojnie. Nie mogłam mu pomóc. Uratowałam go kiedyś, ale nie byłam w stanie zapobiec temu, co było nieuniknione.
Kiedy już wracaliśmy, spotkaliśmy Shuuseia i Marię. Zeszli się niedługo po dołączeniu Kurenai do grona naszych przyjaciół. Stanowili bardzo dobraną parę, mimo tego, iż ich charaktery znacząco się różniły.
Rozmawialiśmy przez chwilę, idąc ku posiadłości. Brakowało mi mniej lub bardziej poważnych pogawędek z Suzu, choć nie widziałam się z nią raptem od kilku dni. Wyjechała w odwiedziny do Deichiego Kurosu, swojego oficjalnego chłopaka. Jest teraz dwudziestodwuletnim studentem i wyrósł na bardzo przystojnego młodzieńca. Początkowo ich związek wzbudzał niemałe kontrowersje - miłość między przedstawicielami ras wampirzej i łowieckiej bynajmniej nie jest często spotykana - ale w końcu został zaakceptowany, ku wielkiej uciesze obojga. Szczerze im dopinguję - moja przyjaciółka nareszcie jest prawdziwie szczęśliwa, a Dei to niesamowicie sympatyczny chłopak, zupełnie nie zważający na wszelkie podziały między gatunkami. Jego rodzina też wreszcie zgodziła się na ten związek, a także zdecydowała się nawiązać kontakt ze mną i tatą.
- Nasze życie mimo wszystko za bardzo przypomina sielankę - szepnęłam, leżąc na łóżku przytulona do Suzaku.
- To źle? - spytał spokojnym tonem.
- Nie - przyznałam. - Ale... Czuję niepokój. To nie może trwać wiecznie...
- Nie martw się na zapas. Problemy były, są i będą. Ale jakie by nas nie spotkały, poradzimy sobie z nimi. Pamiętaj, że książę i księżniczka zawsze żyją długo i szczęśliwie - powiedział, uśmiechając się i muskając palcami moją skórę.
- Jakże mogłabym zapomnieć - odparłam tylko, czując na sobie wargi ukochanego. Uśmiechnęłam się, przenosząc wzrok na kwiat, który Suzaku stworzył dla mnie dwadzieścia lat temu. Nie zmienił się ani odrobinę. I nie zmieni, dopóki któreś z nas nie umrze.
***
Cześć... Tu Aya.
Macie tu potocznie zwaną "alternatywkę". Wiem, że nie ma tu prawie nic poza sporą dawką sentymentalizmu i romantyzmu, ale trudno. Urodziłam się nie w tej epoce co trzeba, a pisanie tego dodatku było niejako odskocznią od szarej i przeklętej po stokroć rzeczywistości...
Cała alternatywka jest napisana przeze mnie. Jeśli Kao kiedyś dokończy swoją, na pewno ją opublikujemy.
Jak ktoś nie lubi tego typu rzeczy, po prostu niech nie czyta, nikogo nie zmuszam.
Często pytacie, kiedy pojawi się pierwszy rozdział VN. Powtarzam: nie wiemy, najpierw musimy dokończyć publikację TN, a do napisania zostało nam jeszcze kilka rozdziałów tego opowiadania. Prosimy o cierpliwość.
Dedykacja dla Suzu-chan - za największe wsparcie. Arigato za wszystko :*
Właśnie kończę czytać VK. Mimo tego zapoznałam się z tym dodatkiem. No i kurczę, no! Lekko się zawiodłam, ale nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podobało, bo się podobało! Było takie.. no w każdym razie było dobrą dawką czegoś innego! Jakby się nad tym zastanowić to w końcu alternatywa, więc takie miało być. A zawiodłam się dlatego, że było strasznie mało mrocznego klimatu, który jest tak bardzo charakterystyczny dla VK. Mimo tego całość czyta się bardzo przyjemnie! Nie przeszkadzała mi nawet niesamowita długość rozdziału. Ach! Nie wiem, co jeszcze napisać więc chyba po prostu ,,powiem":
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Shiori-san.
Witaj, Shiori-san ;)
OdpowiedzUsuńMogłam na siłę wtrącić tu coś mrocznego, ale jakoś nie miałam ochoty. I tak VK jest troszkę przedramatyzowane i w ogóle, a to jako alternetywka jest po prostu odskocznią. Mimo wszystko cieszę się, że Ci się podobało - oraz że czytasz naszą wersję VK. :)
Pozdrawiam,
Aya
Ten dodatek jest boski! Nie mogłam się wprost oderwać! Co prawda nie wierzę w rzeczy typu miłości itd., ale sama również piszę podobne "bzdety", więc bardzo przypadł mi do gustu ^^ Muszę przyznać, że czekałam na ten dodatek od czwartku i jestem w pełni pocieszona, gdyż odczuwam wyraźną tęsknotę za waszą wersją VK
OdpowiedzUsuńO rety, bardzo miło mi to słyszeć ^.^ Wiesz, w prawdziwym życiu to ja też w coś takiego nie wierzę, ale lubię pisać podobne rzeczy... Choć swoją drogą, szkoda, że takie historie istnieją chyba tylko w wyobraźni...
OdpowiedzUsuńAya
Z przykrością stwierdzam, że nie jestem pierwsza, ale cóż...ja się z umowy wywiązałam z rozdziałem ;)
OdpowiedzUsuńBędę trochę niemiła i powiem, że pisanie historii alternatywnej to mieszanie w głowie czytelnikom. Takie gdybyanie może i jest fajne, ale lepiej pozostawić to głowom odbiorców. Rozumiem, że przywiązałyście się do historii vk, ale mogłybyście zacząć dawać vn :)
Wracając do sensu istnienia komentarzy pod rozdziałami (o które tak mnie męczycie i zawsze wiecie, że nie wstawię, więc w sumie nie wiem po co pisze no ale) to cała alternatywa była ciekawa. Takie zaskakujące co by było, gdyby matka Kao nie dosięgła Ayi (mimo to nadal jestem za dodawaniem rozdziałów vn). Trochę jak z życiem ludzkim, jedna nasza decyzja potrafi zmienić wiele, a i często wyrzucamy sobie, że tego i owego nie zrobiliśmy, co wywołuje tyko żal/smutek/gniew.
Bywały momenty, które mnie rozśmieszały (jakieś 30 stron wcześniej pamiętałabym te z początku, ale po skończeniu czytania...cóz, ludzka pamięć zawodna jest).
Często było, że łezka się zakręciła w oku, zwłaszcza gdy chodziło o sytuacje z matką Ayi. Gdy była ona mała, przesłodzone były momenty gdy wspominała Suzaku, ale dodało to takie smaczku tylko (przynajmniej moim zdaniem). "I postanowiłam sobie, że będzie moim księciem, a ja jego księżniczką."normalnie gdyby chodziło o facetów, to moe (czy jak się je zwało) popadałyby z zachwytu.
Tymi słowami kończę swe krótkie wypracowanie. Życzę weny i czekam aż zacznie publikować vn <3
EvaAnna
Mizuki:WRAAAA dotarłam tylko do połowy i już muszę lecieć do pracy T.T!na razie super się zaczyna ^^ doczytam do końca potem :))
OdpowiedzUsuńHey!
OdpowiedzUsuńDzięki za info! I komentarz u mnie ;)
Piękna opowieść. Byłaby równie dobra jak poprzednie VK. Ale w sumie... wybacz, Aza, ale wole tamto, w którym to Zero i Aya byli razem.
Może dlatego, że Ichiru wtedy żył...
Heh... Jak zawsze,Yuuki jest idiotką. Tak już chyba pozostanie xd I jakoś jej nie współczuję.
Kaname jak zawsze wychodzi na bezwzględnego.
Rido jak zawsze jest krwiożerczą bestią.
Czyli sami swoi!
Hm... Miłość Suzaku i Ayi jest strasznie słodka. Lubię słodycze, ale to mnie zamuliło... Ale tak najwyraźniej miało być.
Cóż... to jedyne czego się czepiam xd
Pozdro i weny!
PS. jak ja się nie mogę doczekać VN!!!! ^.^"
No tak... ja się cieszę, że chociaż w mojej wyobraźni takie historie istnieją(czasem ta moja wyobraźnia jest aż za bardzo bujna, ale co poradzić xD)
OdpowiedzUsuńHmm... Zupełnie nie wiem, co o tym sądzić.
OdpowiedzUsuńJak zaczęłam czytać to jakoś tak dziwnie mi było ^^.
No ale zdałam sobie sprawę, jak zatęskniłam za Vampire Knight. Chyba znów zacznę oglądać. Aczkolwiek jest bardzo możliwe, iż po pierwszym odcinku poprzestanę, bo jakoś ciężko jest mi wyobrazić sobie tą historię bez Ayi i Kaori.
A wracając do notki. Była ona bardzo... sentymentalna i, rzekłabym, piękna. Ale zabrakło tej tajemniczości. ;)
EV: no cóż, trudno. Bycie pierwszym wcale nie jest istotne xP W ogóle szok, że się tak niesamowicie poświęciłaś i zdecydowałaś się coś napisać... Jeśli to dla Ciebie mącenie w głowie, mogłaś tego nie czytać xD Nikogo nie zmuszamy, to wybór Wasz, czytelników, my dajemy tylko okazję do przeczytania czegoś innego xP Ależ się wszyscy uparliście na to VN ^^' Rety, takie gdybanie jest bardzo w moim stylu i to jeden z powodów, dla których tak fajnie pisało mi się tę alternatywkę... Cóż, dzięki za komentarz. Tak nawiasem, jestem w szoku, że to przeżyłaś taką ilość romantyzmu :P
OdpowiedzUsuńMIZUKI: Cieszę się, że póki co Ci się podoba i życzę powodzenia w dalszym czytaniu ^^
KIRAN: Ja też dziękuję :* Nie no, w porządku xD To w końcu tylko historia alternatywna. Wiem, że to wszystko było przesłodzone, ale jakoś tak wyszło ^^' Szczerze mówiąc nie chciało mi się już tego zmieniać i po prostu uznałam, że będzie to małą odskocznią od ciągłych dramatów i tragedii, których u nas jest pełno -.- Taak... A na VN troszkę sobie jeszcze musicie poczekać, gomen ^^'
ANDZIK: Mam tak samo, uwierz ^^'
KIKI: Ech, my, kiedy próbujemy obejrzeć VK, też dziwnie się czujemy... I ostatnio nawet nie dokończyłyśmy oglądania, nie mogąc znieść tego, iż nie ma tam postaci takich jak Aya, Kaori czy na przykład Suzaku...
~Aya
Ano znasz moją sytuację: twarda skorupka, miękkie, milusie wnętrze. Romantyzm jest mi dobrze znany i nie powiem, bardzo lubie takie historie. Niestety szkoda tylko, że nie ma możliwości, aby spełniło się to w życiu codziennym, acz zdarzyło mi się spotkać z pewną sytuacją, która mogłaby się zaliczać do tych "pięknych". Niestety z wiekiem się skończyła (mówie tu o śmierci jednej osoby).
OdpowiedzUsuńNo i nic o tym, że napisałam długi jak na mnie komentarz xd
EvaAnna.
Hai, hai xP Nie no, mimo wszystko masz coś po mamusi xD Też żałuję, że coś takiego raczej nie zdarza się w rzeczywistości... To znaczy - teoretycznie "wszystko" jest możliwe, ale w praktyce... Cóż, w każdym razie na pewno nie w moim życiu. Potrzebowałabym cudu nad cudami :/
OdpowiedzUsuńNo tak, jak na Ciebie rzeczywiście był długi, gratulacje :P Aczkolwiek humaniści z reguły mają to do siebie, że lubią się rozpisywać... a Ty chyba bynajmniej za tym nie przepadasz :P
Aya
Niestety odporność też mam po mamusi
OdpowiedzUsuńBo ja mam zamiar być dziennikarką ! Dziennikarz musi umieć przedstawić informacje jak najzwięźlej (acz niż reportaż, bardziej wolę napisać prozę). W sumie wzięłam sobie uwagę do serca i zaczęłam dopisywać tekst do tamtego pierwszego rozdziału. Może uda mi się dojść do 10 stron, zobaczymy. Kibicuj, kibicuj ! Może uda mi się skończyć przed 3 klasą liceum, zobaczym (aczkolwiek się na to nie zapowiada, szkoła wyżera zbyt wiele weny).
Znaczy wiesz, niby często zapowiada się bajecznie (jak wiesz miałam tak z niedoszłym zięciem, acz tu bardziej Kao jest "specjalistką" {ach te rozmowy})i tak z jakiegoś powodu dostaniemy po tyłeczku. Takie moje zdanie ;3
EvaAnna
No, niestety ^^'
OdpowiedzUsuńTo zależy, co się pisze xD Powodzenia xD
Chłopacy są do kitu x_x Raczej nie warto zawracać sobie nimi głowy... U mnie problem jest w tym, że "zakochuję się" w facetach, którzy nie istnieją... Ale cóż zrobić...
Aya
Oh...Jakoś to chyba przeżyjemy ;)
OdpowiedzUsuńAle serio, nie mogę się już doczekać xd
No jakoś musicie przeżyć xD
OdpowiedzUsuńKurczę, bądź co bądź to bardzo miłe i budujące, że tak na to czekacie ^.^
Aya
Czekajcie na VN bo warto :DD
OdpowiedzUsuńJa osobiście też nie mogę się doczekać pisania, bo pomysłow w główce mamy z Ayą mnóstwo !:D
Kaoś
Piękna historia Aya. Jednak tak jakoś inaczej :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :)
Pozdrawiam
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że inaczej, w końcu to historia alternatywna ;)
Aya
nyorii:to jest ..wspaniale O.o...nawet nie wiem co powiedziec kurcze no !!PISAC MANGE !!!!i mysle dokladnie to samo co Andzik !!nie moge sie doczekac VN ,pozdrawiam ;******
OdpowiedzUsuńJej, dziękuję, Nyorii ^.^ Cóż, ja w sumie też bądź co bądź nie mogę się doczekać VN ^^'
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiam ;*
Aya
Ojojoj, czytałam jakoś koło godziny Oo. Ale warto było! Znowu moje ulubione lekkie pióro.
OdpowiedzUsuń"- Tatuś niedługo wróci, a mamusia jest w niebie - powiedziałam poważnym tonem, a książę speszył się.
- Przykro mi, Aya-chan - rzekł szczerze. - Wiesz, mój tatuś też jest w niebie (...)
- Może się znają? (...)
- Na pewno - rzucił, uśmiechając się subtelnie."
W tym fragmencie było coś takiego... smutnego...? Nie wiem, ale był piękny. Jak i wiele innych oczywiście.
Sama lubię czasem sobie pogdybać, więc podobało mi się. Myślałam, że jeśli Aya będzie z Księciem to będę bardziej szczęśliwa, a tu taki psikus. Ona NIE MOŻE nie być z Zero. Po prostu nie może.
Ten rozdział niby był taki dobry, słodki i w ogóle. Podszyty cierpieniem i smutkiem, trudno mi to opisać. Tyle śmierci, tyle nienawiści było w tej historii. A może właśnie taki nie był, a mi się tylko wydaje? Wg mnie był przesiąknięty tym własnie cierpieniem wszystkich ludzi, którzy w nim występowali. Uwielbiam to. Chyba doszukuję się ukrytych sensów.
W każdym razie rozdział jest piękny. Życzę weny i czekam na dodatek Kao oraz VN.
Pozdrawiam.
Wiesz co, czym więcej Twoich komentarzy czytam, tym bardziej mam wrażenie, że myślimy w niesamowicie podobnych kategoriach, praktycznie pod każdym Twoim zdaniem spokojnie mogłabym się podpisać... Może to trochę głupie, skoro jestem autorką tego, co czytasz, ale mniejsza z tym. Szczerze mówiąc często wcielam się jakoby w czytelnika i niemal zapominam, że pisałam VK, TN czy choćby tę alternatywkę...
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejne ciepłe słowa :)
Aya
Nyorii: ^^ http://lajt.onet.pl/blog/vampire-x-knight,359652625,notka.html
OdpowiedzUsuńNo dobra wredna Suzu-chan zabiera się za nadrobienie zaległości ^.^'
OdpowiedzUsuńEch no kurka wodna gomen że dopiero teraz ale zajęłam się pisaniem dodatku, szkołą ale mam nadziej że mi wypaczysz Q.Q
No dobra zabieram się wreszcie za to pisanie bo jak tak dalej pójdzie to sam wstęp zajmie mi ze dwie godziny a jest już prawie północ O.O Ech no więc zaczynając od samego początku...kurczę no jakie to dla mnie typowe że gdybam co by było gdy… Rany no naprawdę do życia Ayi można by było napisać nie jedną alternatywę Q.Q Po pierwsze że Maaya żyję, tą, Aya spotyka wcześniej w jakiś sposób Zero czy coś nie no na pewno można by wymyśleć różne drogi… Ech u mnie też mnóstwo było decyzji które mogły zmienić życie nie tylko osobie które de decyzje podejmowanie… Ashley , Lili, Rafael, jego rodzice, Kage i tak dalej… Ech to naprawdę zdumiewające i nieco przerażająca że podejmując pozornie nic nieznaczące decyzje możesz zawarzyć na życiu nie tylko swoim ale i innych ludzi… No ale dobra skończę filozofować bo nigdy nie skończę tej opinii ^.^'
Jeny no to jak opisałaś tą więź niemowlęcia z rodzicami było takie…takie wzruszające no Q.Q Nie no naprawdę idzie się popłakać . Rany no nie wiem dlaczego ale to zdanie o tym że Aya jest częścią Maayi i żywą pamiątką po matce naprawdę doprowadziło mnie do łez ;( Nie no jak pomyśle o tym to naprawdę człowieka dobija Q.Q
Ech no i doszłam do daty 6 listopada T.T Ech no zawsze tak jest że niczym się nie zawinia, nikomu nie wadzi, jest się dobrym i tak dale a dostaje się od życiu po tyłku że tak się wyrażę T^T Ech biedna Aya, biedna Maaya, biedny Kage… ogółem biedni wszyscy ;(
Ech no i co wam się dziwić że byliście w transie każdy chyba by był co nie ? T.T Ech no ale na szczęście macie nas wierną rodzinkę Namiza i biedną Shizukę Q.Q
No i pora na nas xD Ech no naprawdę mój domek jest taki ładny *o* Ech no ale wracając do tematu…Ech to nasze spotkanie z Kage było takie smutne no T.T Nie wiem dlaczego ale jakoś szczególnie przypadło mi do gustu to że Aya takie urwane wyrazy słyszała…Hmm może spodobał to złe słowo bardziej po prostu zwróciłam na to bardzo uwagę bo to hmm takie naturalne no ale mniejsza z tym…
Rany no jak czytałam to o tym jak ja i mój super mega sexi brat opiekujemy się tobą to kurka no naprawdę jak bym o sobie czytał ^.^' Nie no na pewno zachowywałam bym się identycznie w takiej sytuacji hmm pewnie bym nawet takich samych słów użyła…
Ech kurczę no ciekawe jak by zareagowała Maaya jakby wiedziała że Ty w końcu tak czy sieka staniesz się wampirzycą No nic znów włączyłam to swoje gdybyanie ^.^'
No dobra przechodzę do spotkania twojego księcia xD
Ej no ja to spotkanie widziałam normalnie przed oczami *o* Ej no to było takie słodkie, uroczę i w ogóle świetne *.* Ech no to takie smutne ze i ty i Suzaku stracili rodziców Q.Q Ech a te wizje tych aniołków są takie typowe dla dzieci Q.Q Ech no ale ja pewnie pomyślałabym identycznie kurka nie umiem powstrzymywać się od taki słodkich i dziecięcych wizji ^.^'
Ech Suzaku był nieco dla mnie nie miły T.T No ale cóż trudno i tak go kocham Xp On jest świetny no kurka książę jak się patrzy :D Ech Ai-chan normalnie do zawału doprowadzisz biedną Suzu-chan ^.^ Ech no ale cóż miłość to co będę kazać grzecznie ci iść ze mną :p
Oj ale najadł się stresu Kage odnośnie Suzaku no ale mu się nie dziwie ^.^' Ech no ale nie potrzebnie książę jest the best i nigdy nie zrobi krzywdy swojej księżniczce :D
Heh do tej pory pamiętam jak napisałaś ten fragment z czochraniem po włosach Xd Nie no mój brat czasami zachowuję się jak mój braciszek z VK xp
Oj jakie z ciebie niecierpliwe dziecko już byś chciała widzieć się z Suzaku :D No ale troszkę cierpliwości już niedługo :P
Jeny no to jak księże powiedział o tym przeznaczeniu jak nic skojarzyło mi się z moim opo no T.T No ale wracając jednak to myśli głównej heh niezła z ciebie agentka była Xd Hehehe jak byś tak dalej znikała to oj wydaje mi się że doprowadziłabyś kilka osób do zawału ^.^'
OdpowiedzUsuńHeh biedna Ai-chan tata wysyła ją do szkoły ^.^' Oj nic nie dał bunt ani nic z tych rzeczy tatuś nie dał się przekonać No ale cóż jakoś przeżyłaś :p No i mamy nareszcie spotkanie z małym księciem Xd Nie no ono było takie uroczę ^.^ Nie no nie wiem dlaczego ale naprawdę kocham sytuacje w których zakochana para zna się od dzieciństwa czy przynajmniej przypadkowo spotkali się będę małymi brzdącami *.* Heh no i spotkanie z mamą Suzaku a to ci gość :p
Heh Ai-chan dostaje możliwość spotykania księcia i proszę wracamy do życia xD
Ech w sumie nie dziwie się Ayi że chciała być jak Kage i Suzaku na jej miejscu też chciałabym być taka jak osoby które kocham
Ech no i mamy śmierć mojej biednej mamusi Q.Q Ej no ty tal to opisała że po prostu dramat ;( Nie no nie idzie się przy tym nie popłakać no Ech no…Q.Q Ech moja biedna mamcia nawet ty jej nie mogłaś pomóc Ech no ale to zabrzmi dziwne ale dziękuje ze chciałaś jej pomóc Q.Q
Ech no i mamy kolejną tragiczną postać i wydarzenie…Q.Q Ech no mi naprawdę jest żal Shizuki no Ej no biedna ;( Ech no i Zero w tedy został sam i w ogóle Q,Q Ech o tak przeznaczenie musi się wypełnić…T^T Ech no mogłabym jeszcze nad tym filozofować ale dam sobie spokój i nie będę cię zanudzać
Rany no jak czytam tą całą alternatywę to automatycznie wracam myślami do odpowiednich fragmentów z dodatków i kurka no to takie niesamowite uczucie porównując te wszystkie zdarzenie… Nie wiem czy rozumiesz o co mi chodzi ale ok ^.^ Tak wiec jak przeczytałam o tych odwiedzinach Shizuki to od razu porównałam ją z odpowiedna scenką z VK i kurka no aż dziwne ze Aya była przy tym i w ogóle widziała się już w tedy z Ichiru ^.^'
Heh no tak już jest że jak dziewczynka dorasta zaważa że chłopcy w jej otoczeniu są przystojni itd. (no w tym przypadku konkretny facet xp) mimo iż jeszcze nie tak dawno nic takiego nie widziały no i w tedy relacje między nimi są zmienia xd
Ech no i mamy spotkanie wnuczki z dziadkami jakie to wzruszające i smutne Q.Q Ech no ale to dobrze ze mogli ze sobą porozmawiać Q.Q
Heh nie ma to jak taki przystojny rycerz biegnący na ratunek swojej pani Xd Nie no po prostu marzenie :p
Ech no to takie kurczę wzruszające że Aya czuła bliskich którzy odeszli Q.Q Ech no ale naprawdę wierzę ze oni nami się opiekują ( abstrakując już od opo ) Ech kurka jakoś co rusz się tu wzruszam Q.Q
Heh no i mamy babskie pogadyszki :D Heh no i jakie to do nas podobne że nie wierzymy że osoba w której się zakochałyśmy nas nie kocha ^.^' No ale dobra najważniejsze że w końcu sobie z Suzaku wszystko wyjaśniliście xp
Ech no i Shizuka nie żyję Q.Q Ech jak już wcześniej wspominałam automatycznie wróciłam myślami do tej sytuacji z VK Naprawdę aż dziw że ona aż tak inaczej wygląda… No i uczucia Ayi są takie inne…
OdpowiedzUsuńHeh nie no to scena w której książę wyjaśnia wszystko Ayi jest boska *o* Nie no też bym chciała taką sytuację przeżyć ^.^' No ale dobra mniejsza z tym… Nie no po prostu pozazdrościć xp Heh no tak faceci są jak dzieci Xd
Heh na ba pewnie że po takich rewelacjach chce się pogadać z przyjaciółką i miło że to akurat ze mną chcesz pogadać ^.^'
No dobra idę dalej bo mnie wiosna zastanie ^.^'
No to Akademio Kurosu witaj xp Ech no i mój kochany Dei *o* Ej no ja dostaje wariacji jak o nim myślę ^.^' No wiem wiem jestem wariatką ale cóż trudno ^.^' Ech ale nie rozwodząc się nad tym kurczę naprawdę lubię czytać coś takiego… w sensie zjawia się tajemnicza wampirzyca itd. Jak to czytałam to jakoś przełożyłam sobie to na VK w sensie z perspektywy Zero czy cos w tym stylu sama nie wiem czy rozumiesz ale ok ^.^ Ech no i tabletki nam nie bardzo smakują ale cóż trudno :p Ech i spotkanie Kurana i Zero *o* Ech no znów wracam do początku VK… Ech no naprawdę nie da się tego nie porównywać… Heh Kao nie zwraca uwagi na super blondyna no nie wierze Xd
No nie dziwie się że prefekci ją przerażają mnie szczerzę w tym wykonaniu też ^.^'
Ech no i koniec końcu mamy akcję z Rido… Ech no jakie to miłe że się o nas martwisz no Q.Q Hehe no i mamy scenkę z piciem krwi czyli to co lubimy najbardziej :p Oj niegrzeczna z ciebie dziewczynką tak zagrać z Suzaku no ale cóż to dla waszego dobra ;p Heh a tak swoją drogą strasznie fajnie to napisałaś miała to przed oczami ;p
Ech no i nasz powrót z pola bitwy i mały raport ^.^
Ech no i ten cham Akira znów na mojej drodze >.< No ale mój cudny itd rycerz mnie obroniło *O* Kurka no jak Deia nie kochać *.* Ech no ale szczerze ja bym czuła się identycznie jak Suzu w sensie że zawsze trzeba mnie ratować T.T
Ech no i mamy wyjaśnienie, bale itd. To dobrze że przynajmniej Kurosu zrozumiał że to nie Kage zabił Maaye Q.Q
No i mamy dalej oświadczyny heh no a jak że mogłoby być inaczej xp No a później kuszenie przez Aye no no no Xd no ale cóż to dla dobra Suzaku i Kage :p Ech no ale naprawdę świetnie opisałaś te scenki miałam je przed oczami jak jakiś film czy coś :p
Ech no i happy end a jak że :D Nie no ja Dei ty Suzaki mój brat i Mari normalnie życie jak w bajce :D
No to na zakończenie powiem że alternatywa jest naprawdę świetna ^.^ Kurcze no kocham takie rzeczy… te porównania drobi wyboru itd. No naprawdę świetny pomysł ;) Ech sama nie wiem jaką wersje wolę ale jeżeli patrzeć na życie Ayi i chyba byłaby bardziej szczęśliwa gdyby tak naprawdę wydarzyła się alternatywa (pomińmy że to i tak się nie wydarzyło ^.^'' )…
Dobra kończę i weny kochana weny i nie gniewaj się że taki głupi komentarz i w ogóle że tak późno go napisałam
Całuski :*
P.S
Dziękuję za dedykację kochana :* Ech nie no wspomina jak czytałam co po niektóre fragmęty i mi sie śmiać chce xD
Witam.
OdpowiedzUsuńChciałam Was powiadomić, że na kodokuna.blog.onet.pl w końcu ukazała się nowa notka. Po prawie roku.
Przepraszam za zwłokę i pozdrawiam serdecznie,
Miyako.