niedziela, 2 października 2011

Terra Nostra - Rozdział piąty

    Wszyscy patrzyliśmy na kolejną śmierć jednej z nas. Jedynie Reed śmiał się pod nosem. Ciało Barunki zdematerializowało się.
    - Właściwie… dokąd odsyłacie ciała? - spytała niepewnie Carmen. Chyba wszystkich to ciekawiło, jednak nikt nie odważył się jeszcze o to spytać.
    - Zwykle odsyłam je do rodziny - rzuciła Lolli. - Chyba że ktoś ma szczególne upodobania - wyjaśniła. Nikt z nas nie pytał o nic więcej, ponieważ zeszliśmy z krzeseł, pozwalając im na kolejny wybór. Zwiesiłem wzrok, nie chcąc patrzeć na wynik. Przegryzłem wargę, kiedy poczułem, że Nadia mocniej ścisnęła moją dłoń i zaczęła drżeć. Poprosiłem w duchu, by drżała ze względu na to, że ja zostałem wybrany, nie ona. Najpierw spojrzałem na nią. Złapała mnie drugą ręką za koszulę i wczepiła ją we mnie, dygocząc. Po chwili przeniosłem wzrok na krzesła. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem i pogłaskałem dziewczynę po głowie. Tym, co mnie ucieszyło, był fakt, że będzie mogła dłużej pożyć, nawet kosztem mojego żywota.
    - Jak możesz się uśmiechać? - Spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Pierwszy raz przy reszcie okazała jakąś słabość, rzadko zdarzało jej się płakać.
    Dalej się uśmiechałem, nie będąc w stanie odpowiedzieć. Usłyszałem głuchy trzask i poczułem, jak uderza mnie w twarz. W jej oczach gotowała się dobrze mi znana nienawiść.
~*~
    - Jaka ona jest arogancka… I jej wielkie „wyrafinowanie” doprowadza mnie do szału - stwierdził na oko osiemnastoletni chłopak, patrząc na młodszego brata, który podobnie jak on ubrany był w elegancki garnitur.
    - Sam nie wiem - przyznał piętnastoletni Nathan, spoglądając na rok młodszą od siebie brunetkę, rozmawiającą z jednym z gospodarzy bankietu, na którym się znajdowali. - To może być tylko przykrywka, kiedyś była przecież normalna - zauważył.
    - Kiedyś - zaakcentował Nicolas. - Była mała i jej matka żyła - powiedział ciszej, by nikt ich nie dosłyszał, jednak wystarczająco głośno, by nie wzbudzić podejrzeń. - Teraz zachowuje się, jakby nigdy nas nie znała. Nie żeby mi to jakoś szczególnie przeszkadzało. - Wyszczerzył zęby, patrząc na gości zebranych w dość przestronnej sali.
    Wszystko było tutaj eleganckie, jednak chłopcy byli do tego przyzwyczajeni. W rogu stała orkiestra wygrywająca przyjemne dla ucha melodie. Bracia stali jednak przy stolikach, oczywiście starannie nakrytych. Takie polityczne przyjęcia były dla nich codziennością z racji wysokiej pozycji ich ojca, który, nawiasem mówiąc, walczył o stanowisko w Radzie Narodów właśnie z ojcem owej dziewczyny, Nadii. Ona sama nie pojawiała się na tego typu bankietach zbyt często, zawsze bowiem wywoływała duże zainteresowanie, co bardzo schlebiało jej ojcu, mniej za to samej Nadii, która oczywiście zawsze grała wyjątkowo miłą i szykowną damę. Nawet teraz, choć nie przeszła jeszcze okresu dojrzewania, była bardzo ładna i nikt nie omieszkał jej wspomnieć, że w przyszłości będzie piękną damą.
    Nathan zauważył, że wyraźnie zmęczona dziewczyna wychodzi na jeden z tarasów widokowych. Podążył za nią, zostawiając brata samego. Wiedział bowiem, że podczas tak ważnego dla ich ojców spotkania Nadia nie pozwoli sobie na zbyt aroganckie wpadki.
    - Ponczu? - zapytał grzecznym tonem, podając jej jeden z kieliszków trzymanych w dłoniach. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, choć w jej oczach dało się dostrzec nutkę nienawiści.
    - Dziękuję - rzuciła pozornie miłym tonem, uśmiechając się przy tym zjadliwie i popijając łyk napoju. - Wyborne - stwierdziła sarkastycznie. - Czemu zawdzięczam tę wizytę?
    - Przyszedłem wyrwać cię z opresji - odpowiedział z szarmanckim uśmiechem. - Nudzisz się tu.
    - Jeśli do takich wniosków doprowadziły cię twoje obserwacje, to powiem ci, że jesteś w błędzie - wypowiedziała dumnie, patrząc na bruneta.
    - Daj spokój, znam cię przecież - rzucił, uśmiechając się. - Wiem, co cię nudzi i czego nienawidzisz.
    - Ach tak? - odparła, lekko tracąc nad sobą kontrolę. - Oświeć mnie - powiedziała, chwilę potem tego żałując.
    - Nadal się GO boisz - oznajmił poważnym tonem, wpatrując się w ciemnoszare tęczówki Nadii, które ciskały gromami.
    - Nie znasz mnie - stwierdziła, odwracając się plecami do niego, by nie było widać jej trzęsących się rąk. Było to niezbyt kulturalne, jednak w tej chwili nikt ich raczej nie widział. - Wspomniano mi o tym, że twoja rodzina jest… - zaczęła tonem podsyconym jadem, ale przerwała w odpowiednim momencie, gdyż na scenie pojawił się Benjamin Charpentier, ojciec Nadii, który przeraźliwie miłym tonem przywitał się z brunetem, podchodząc następnie do córki i podając jej ramię. Oświadczył, iż muszą już opuścić przyjęcie. Dziewczyna pożegnała się więc z Nathanem wyjątkowo grzecznie, a chłopak oczywiście ucałował jej rękę, jak nakazywała tradycja. Potem Nadia w swych kilkucentymetrowych obcasach wyszła z ojcem. Piętnastolatek odprowadził ich wzrokiem, zastanawiając się, jaka naprawdę jest teraz Nad.
~*~
    Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, znalazłem się w domu, siedząc wygodnie w moim fotelu. Nie myśląc za wiele, schowałem twarz w dłoniach, ciężko oddychając. Trudno mi było teraz wszystko uporządkować - w końcu, bądź co bądź, wkrótce umrę. Kiedy zamknąłem oczy, zobaczyłem przerażoną twarz Nadii, więc czym prędzej je otworzyłem. Oparłem się o fotel i beznamiętnie patrzyłem w sufit, dotykając jedną ręką wciąż ciepłego policzka. Dosłownie po chwili poczułem wibracje komórki, więc wyjąłem ją z kieszeni. Tak jak się spodziewałem, Nadia chciała się spotkać. Nie miałem pojęcia, co mogę jej powiedzieć, wolałbym, żeby mnie nienawidziła, tak jak kilka lat temu. O wiele łatwiej by to zniosła. Wiedziałem, że nie byłbym w stanie jej tego teraz zrobić, więc umówiłem miejsce spotkania.
    Przebrałem się i zszedłem na dół. Mama zawzięcie czytała w salonie jakąś książkę. Usiadłem obok niej na wielkiej, skórzanej sofie, co zmusiło ją do chwilowego zaprzestania lektury.
    - Jakieś wieści od taty? - spytałem.
    Ojciec był na kolejnej ważnej konferencji z udziałem najbardziej wpływowych polityków Francji. Od dłuższego czasu kandydował do Rady Narodów - chciał w niej być przedstawicielem naszej ojczyzny. Organizacja Narodów Euroazjatyckich została stworzona już dawno temu i miała na celu utrzymanie pokoju na kontynencie euroazjatyckim, zjednoczenie gospodarki i zatwierdzanie nowych ustaw, pod które podlegają wszystkie państwa znajdujące się w ONE. Od jakiegoś czasu jedyną poważną konkurencję dla niego stanowił Banjamin Charpentier. Chociaż kiedyś się przyjaźnili, od chwili śmierci żony ojciec Nadii nienawidzi naszej rodziny.
    - Nie, Than, w telewizji mówią, że wszystko się przedłuży - oznajmiła mi mama. - Pewnie wróci na kolację – stwierdziła spokojnie.
    Westchnąłem cicho, łapiąc się za włosy, co oczywiście od razy spostrzegła mama i spytała, czy coś mnie trapi. Nie mogłem jej przecież powiedzieć, że niedługo umrę, a teraz zastanawiam się, jak to im dać do zrozumienia. Uśmiechnąłem się, jak zawsze, kiedy nie chciałem rozmawiać na temat moich problemów.
    - Dziś nie będzie mnie na kolacji - odparłem wymijająco.
    - Spieszy ci się gdzieś? - spytała.
    - Pod wieczór jestem umówiony - rzuciłem, prosząc, by znów nie pytała o cel mojego wyjścia. Oczywiście prośby nie zostały wysłuchane.
    - Z kim? I dlaczego masz jakieś zamiłowanie do wychodzenia późną porą? - Widocznie zaczęła się niecierpliwić.
    - Przez cały dzień po dzielnicy kręcą się paparazzi. Dobrze wiesz, że są strasznie upierdliwi - powiedziałem zgodnie z prawdą. Ci ludzie już dawno przestali być zabawni. Całymi dniami latają po okolicy, wzajemnie konkurując, kto zrobi więcej zdjęć sławnym ludziom. Nienawidziłem tego, szczególnie odkąd zacząłem spotykać się z Nadią. Nie dość, że kryjemy się przed rodzicami, to jeszcze idiotów z aparatami trzeba unikać jak ognia.
    Obdarzając matkę błagalnym wzrokiem, by już o nic więcej nie pytała, uśmiechnąłem się i dałem jej buziaka w policzek. Trzeba było przyznać, że mając taką rodzinę, byłem szczęściarzem. Wstałem i podszedłem do starej komody w rogu pokoju. Na wierzchu, niezmiennie od kilkunastu lat, leżała ramka ze zdjęciem przedstawiającym dwie młode kobiety oraz trójkę dzieci - Nadię, Nicolasa i mnie.
    - Właściwie czemu cały czas je tu trzymamy? - spytałem. Matka Nadii nie żyła od około siedmiu lat, a wraz z jej śmiercią nasze rodziny zostały największymi wrogami. Benjamin Charpentier obwiniał nas za to, ponieważ umarła podczas wspólnych wakacji, na które nie mógł pojechać, ponieważ wybrał pracę zamiast odpoczynku z rodziną. Kiedy dowiedział się o jej śmierci, natychmiast odebrał od nas Nadię i zrozpaczony wypowiedział wojnę. Potem wmówił dziewczynie, że śmierć jego żony to wyłącznie nasza wina, przez co również ona straciła do nas zaufanie. Nigdy nie zapomnę, jak wymknęła się do mnie wieczorem i ze łzami w oczach nazwała mnie mordercą.
    Mama podeszła do mnie i wzięła ramkę w dłonie, muskając ją delikatnie palcami.
    - Bianca była moją najlepszą przyjaciółką. Na dodatek dobrze wspominam tamte czasy - stwierdziła i popatrzyła na troje szczęśliwych dzieci uwiecznionych na starej fotografii.
~*~
    - Nathan! Nathan! Goń mnie! - krzyczała pięcioletnia dziewczynka, uciekając przed przyjacielem na największym placu zabaw w najbogatszej dzielnicy Paryża. Umieszczony był z daleka od miejskiego gwaru i ulic; dzięki doskonale zagospodarowanej zieleni wokół dzieci mogły bawić się bezpiecznie. Były tu różnorakie alejki dla mam spacerujących z wózkami, nie brakowało również małych drzew rzucających cień na wygodne ławeczki. Poza terenem placu znajdowały się wille i rezydencje należące do najbardziej wpływowych i znanych ludzi we Francji.
    - Mam cię! - ucieszył się chłopiec, momentalnie doganiając koleżankę i wywracając się razem z nią na ziemię, przez co do ich czarnych jak smoła włosów dostało się pełno piasku. Mimo to śmiali się w najlepsze, do czasu kiedy podeszły do nich ich matki - Bianca, szatynka o ciemnoszarych, przenikliwych oczach i Chantal, brunetka o bystrych, zielonych oczach.
    - Nadia, kochanie, znów będziesz cała brudna. - Bianca uśmiechnęła się czule, otrzepując z piasku zarówno główkę dziewczynki, jak i jej niebieską, koronkową sukienkę, kosztującą pewnie więcej niż dwutygodniowa pensja zwykłych ludzi na terenie kraju.
    Chantal zrobiła to samo z synem, do którego po chwili dobiegł o trzy lata starszy brat, z entuzjazmem opowiadając o nowych sztuczkach, które umie robić na drabinkach. Rozmowę przerwał telefon. Bianca oddaliła się na chwilę, wyraźnie widać było, iż rozmowa nie należała do szczególnie przyjemnych. Po jej skończeniu zawołała do siebie córkę, która wyraźnie zaprotestowała jakimś słowom matki. Momentalnie odbiegła od niej i podeszła do chłopców, od razu entuzjastycznie wczuwając się w dziecięcą gadaninę. Potem poszli do wcześniej wspomnianych drabinek, na których Nicolas pokazywał nowe umiejętności. Po chwili znudził się tym i odbiegł do innej grupki dzieci w jego wieku. Z ust Nadii zniknął uśmiech, zaczęła bawić się falbankami od swojej sukienki. Nathan to zauważył i biorąc przyjaciółkę za rękę, poprowadził ją w tylko sobie znanym kierunku, uważając, by matki nie widziały, dokąd zmierzają. Podreptali na obrzeża placu, gdzie znajdowały się niedobitki pierwszego placu zabaw. Została tu wprawdzie tylko ławeczka i coś, co dzieci nazywały jaskinią. Kiedyś miało to służyć za krytą piaskownicę, jednak maluchy bały się przebywać w środku, więc zaniechano dalszej budowy. Nie rozbudowano jej, ponieważ teoretycznie pięknie wtapiała się w okolicę, a do tego czasem służyła za kryjówkę, gdy bawiono się w chowanego.
    Nathan wprowadził Nadię do środka. Dziewczynce miejsce wydawało się naprawdę duże i piękne. Przez ciemny sufit przebijały się niewielkie ilości światła dziennego, co nadawało miejscu magiczną aurę. Nad rozglądała się zafascynowana, nie mogąc wydusić ani słowa. W końcu jednak się przełamała.
    - Than, boję się mojego tatusia… - rzuciła cichutko, spuszczając wzrok i siadając. Chłopiec popatrzył na nią z lekkim zdziwieniem.
    - Tatusiowie nie są źli, tylko czasami się tak zachowują - stwierdził, siadając obok. - To będzie nasze tajemne miejsce! - oświadczył z czarującym uśmiechem. - Jeśli będziesz miała zły humor, spotkamy się tu i wszystko się ułoży. Zawsze będę cię bronić! - powiedział z przekonaniem do dziewczynki, która uniosła głowę i ze łzami w oczach oraz promienistym uśmiechem pokiwała głową.
~*~
    Chwilę po rozmowie z mamą opuściłem dom, szlajając się gdzie popadnie, bo nie chciałem cały czas udawać, że wszystko jest w porządku. Siedziałem w jednej z osiedlowych kawiarenek i ze znudzeniem piłem kawę, słuchając starych, francuskich ballad śpiewanych przez sławy. Trzeba było przyznać, że klimat w tego typu miejscach w Paryżu był niesamowity. Kiedy tylko wystarczająco się ściemniło, zapłaciłem za usługi i wyszedłem, kierując się na plac zabaw. Ręce włożyłem do kieszeni bluzy, uprzednio nakładając kaptur. Czarne spodnie i granatowa bluza sprawiały, że nie rzucałem się w oczy. Nigdy nie wiadomo, czy nadal ktoś nie czatuje z aparatem w ręku. Leniwym krokiem szedłem na miejsce spotkania koło piętnastu minut. I tak jak zawsze byłem przed czasem, teraz chciałem jeszcze przemyśleć kilka spraw, nim przyjdzie Nadia. Usiadłem na ławce, przy której zawsze się umawialiśmy - niedaleko „naszego miejsca”. Oczywiście o wiele mniej kłopotliwe byłoby spotkanie się u kogoś w domu bądź w pobliskim parku. Jednak tam o tej porze przebywało jeszcze dużo młodzieży, również ze szkoły. Przez to, że nikt nie może o nas wiedzieć, jesteśmy zmuszeni widywać się w dziwnych, wyludnionych miejscach. Jeśli bym mógł, najchętniej pokazałbym się z nią wszędzie, w dzień, w nocy, w mieście, szkole, domu. Nie mogłem być jednak samolubny, musiałem się podporządkować, żeby nie dodawać jej zmartwień.
    Zamyśliłem się nad tym, co mam powiedzieć, jak się zachowywać. Zrezygnowany przekląłem pod nosem i kładąc łokcie na kolanach, oparłem głowę o dłonie. Zacisnąłem pięści, prawie wyrywając sobie włosy. Nigdy nie czułem się taki bezsilny. Kiedyś myślałem, że mogę mieć wszystko, czego pragnę. Wpływowi rodzice i morze pieniędzy na niewiele zdadzą mi się w tej sytuacji.
    Ze sztormu, jaki przeżywałem w środku, wyrwał mnie znajomy stukot obcasów, zbliżający się dość szybko w moją stronę. Wstałem, żeby się z nią przywitać, ale nie wiedziałem, co robić. Jak zawsze wyglądała pięknie, ubrana w krótką, czarną spódniczkę, idealnie opinającą jej biodra, biało-niebieską bluzkę w paski i wiosenną kurteczkę w granatowym odcieniu, zupełnie takim, jak jej kilkucentymetrowe obcasy. Kręcone włosy zaczesała na bok, dzięki czemu ponętnie odkrywała z drugiej strony szyję. Ku mojemu zdziwieniu, nie wyglądała na smutną czy załamaną, bardziej na wyprowadzoną z równowagi.
    - Gdzie trzymasz komórkę, idioto?! - krzyknęła na powitanie. Nie powiem, żebym się tego spodziewał. Wyjąłem z kieszeni telefon, który okazał się być rozładowany.
    - Co za powitanie… - rzuciłem lekko zdenerwowany. Dziewczyna zdawała się tego nie dosłyszeć. Tak się wita swojego chłopaka, wiedząc, że zaraz umrze?
    - W całej Europie puszczają nagranie naszej walki w Pradze! - oznajmiła, wpatrując się we mnie z lekko przerażonym wyrazem twarzy. Zszokowałem się. To prawda, po raz pierwszy pilot rozpoznał teren…
    - Walczyliśmy na naszej Ziemi - oznajmiłem, przez co nieco się oburzyła. Obrzuciła mnie oskarżającym spojrzeniem, które wyrażało równocześnie zaskoczenie, że sam nie jestem zdziwiony. - Przecież to nie mogła być tylko gra. Nie wiem, gdzie znajdowaliśmy się wcześniej, ale to nie jest zmyślony przez kogoś świat. My naprawdę giniemy… Terra jest prawdziwa - rzuciłem, a wtedy jej oczy się zaszkliły i odwróciła wzrok.
    - To nie miała być prawda - rzuciła, przegryzając wargę. - Przecież… ty… nie możesz… - powiedziała, przymykając oczy.
    Przygarnąłem ją mocno do siebie, wdychając kwiatowy zapach jej włosów i próbując dojść do siebie. W myślach non stop przeklinałem tę kolejność. Mimo że nikomu nie życzyłem śmierci, bałem się, jak Nadia zareaguje na mój przedwczesny zgon. Jestem jej najbliższą osobą. Do kogo się zwróci, kiedy mnie zabraknie? Jak sobie poradzi, gdy nadejdzie jej kolej? Nie mogłem jej ot tak zostawić.
    - Obiecaj mi, że wszystko będzie dobrze… Że przeżyjesz - wyszeptała, wczepiając kurczowo palce w moją bluzę na plecach.
    Odsunąłem ją od siebie i spojrzałem w jej lekko zaczerwienione oczy, w których znajdowało się tyle pytań i mieszanych uczuć, że nie dałoby się ich zliczyć.
    - Nie mogę… Wiesz, że i tak umrę. - Starałem się, aby mój głos był w miarę spokojny i nie łamał się. - Możemy tylko mieć nadzieję, że nie nastąpi to dziś czy jutro. Jest kilka rzeczy, które muszę zrobić.
    - Przestań mówić tak, jakbyś już miał umierać! - podniosła głos, patrząc na mnie z wyrzutami. - Naprawdę musimy bawić się w Romea i Julię? Nie możesz tak po prostu odejść i mnie zostawić…
    Miała rację. Cała ta zabawa była niczym z filmu wyjęta. Zakochani z nietolerujących się rodzin, próbujący miłością powstrzymać przeznaczenie. I tym razem, jak w przypadku dwojga słynnych kochanków, wszystko skończy się nieuniknioną śmiercią. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nic nie powstrzyma biegu całej tej historii.
    - Zostawmy już to - odparłem, przyklejając na twarz delikatny uśmiech. - Pokaż lepiej nagranie. - Wskazałem palcem na torbę z laptopem przewieszoną przez jej ramię.
    Bez słowa usiedliśmy na ławce. Zdołałem tylko usłyszeć ciche westchnięcie, kiedy odpaliła laptopa. Na tapecie, niezmiennie od roku, znajdowało się malownicze zdjęcie placu zabaw, w którego tle widać było kopułę z dzieciństwa. Pod względem prywatności Nadia z pewnością nie miała lekko. Ojciec często przeglądał jej laptopa, przez co nie mogła mieć na nim żadnych wspólnych zdjęć bądź zapisanych rozmów z komunikatora.
    Po chwili czekania obejrzeliśmy kilka filmików. Niektóre z nich były z pewnością nagrywane komórką, inne profesjonalną kamerą. Przeczytaliśmy też wiele reportaży z miejsca zdarzenia. Nagłówki głosiły „Obcy na naszej planecie!”, „Inwazja na Ziemię?!”, „Ziemia areną międzygalaktycznych walk!”, pod nimi widniała masa zdjęć ukazujących zniszczenia w Pradze, przerażonych ludzi na ulicach, naszej Terry i robota, z którym walczyła Barunka. Pod każdą informacją widniały niezliczone komentarze użytkowników z całego świata. Ludzie zastanawiali się, co to jest. Jedni głosili apokalipsę, inni zaparcie wierzyli w fotomontaż. Każdy wpis podsycany był strachem bądź chorą ekscytacją. Nie mogłem opanować śmiechu. Nadia o dziwo nie spojrzała na mnie jak na idiotę, tylko pokręciła głową.
    - Gdyby wiedzieli, że to my tym sterujemy... - rzuciła. - Podczas kiedy my giniemy za Ziemię, wszyscy myślą, że jesteśmy kosmitami mającymi na celu zniszczenie planety! - zdenerwowała się.
    - Nie wiesz, jak zareagowaliby na wieść, że piętnaścioro nastolatków próbuje ocalić świat za cenę własnego życia, bo jakiś idiota wrobił ich w „grę”. Naprawdę myślisz, że by uwierzyli? - spytałem spokojnym tonem, w środku jednak lekko się gotując. Prawdą było to, że nie byliśmy wiarygodni. Nic tego nie zmieni.
    - Spytamy o to innych - powiedziała, odpalając Terrę Nostrę i logując się na swoje konto.

Lilith18: Nagrania są wszędzie!
Arai: Co chwila dochodzą nowe komentarze! To naprawdę była nasza Ziemia…
Chatte: To w ogóle nie jest zabawne. Cała ta „gra” jest chora.
Lirio: Cześć, Nadia. Jak się czuje Nathan...? :(
Chatte: Jak się można ***** czuć w takiej sytuacji?!
Canzone:
Chatte: Cześć. Też tu jestem. Ze mną w porządku ;)
Chatte: Bzdura. Tak czy inaczej. Myślicie, że ktoś uwierzy, jeśli powiemy prawdę?
Boss: Chyba oszalałaś. Wezmą nas za idiotów i gdzieś wsadzą. Mój ojciec jest policjantem. Chyba by mnie do wariatkowa dał.
Kolympi: Moim zdaniem, dobrze by było komuś powiedzieć. Może da się temu zapobiec...?
Paksa007: Wątpię. Jesteśmy skazani na śmierć.
Chatte: Przestań tak mówić, idioto.
Boss: W sumie taka jest prawda. Nie znamy dnia i godziny. Padniemy jak muchy.
Canzone: To żałosne. Co, jeśli istnieje jakiś sposób, a my z niego nie skorzystamy?
Chatte: Spróbujemy. Pa!
Paksa007: Co zamierzasz zrobić…?!

    Spojrzałem pytająco na Nadię. Ona przechwyciła mój wzrok i uśmiechnęła się, po chwili składając na moich ustach stanowczo za krótki pocałunek. Schowała laptopa i wstała z ławki, łapiąc mnie za rękę, abym zrobił to samo. Jako iż było ciemno, mogliśmy pozwolić sobie na atrakcję, jaką był spacer ze splecionymi dłońmi. Zdziwiłem się, kiedy zaprowadziła mnie pod mój własny dom.
    - To prawda. Mój ojciec w życiu by nie uwierzył. Twoi rodzice to co innego. Może jest szansa - powiedziała z nutką nadziei w głosie. - Zresztą nie chcę się ukrywać. Nie przed nimi. Twoja mama była najlepszą ciocią, jaką miałam - dodała szeptem, pochylając lekko głowę. - Moja mama by tego chciała, więc chodźmy - nakazała.
    Wciąż trzymając ją za rękę, wszedłem do domu. Od razu usłyszałem szepty dochodzące z salonu. Z pewnością mama niecierpliwiła się, że włóczę się gdzieś po nocy. Chociaż teoretycznie byłem dorosły, ona zawsze będzie mnie traktować jak małe dziecko.
    Po kilku sekundach ze schodów zbiegł Nicolas. Stanął jak wryty na widok Nadii, ale uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Kto jak kto, ale ten łamacz serc pewnie dawno mnie rozszyfrował.
    - Wejdźcie, chyba szykuje się większa sprawa. - Wyszczerzył zęby, patrząc na moją dziewczynę i lustrując ją badawczym wzrokiem.
    Ona oczywiście lekko go zmierzyła i podreptała za mną do salonu, w którym siedzieli rodzice. Na nasz widok oboje wytrzeszczyli oczy. Nadia wyprostowała się i mocniej ścisnęła moją dłoń. Wiedziałem, że się denerwowała, zresztą przecież nie ona jedyna. Trochę się obawiałem reakcji rodziców. Po tylu latach cichych walk mam powiadomić ich, że jesteśmy zakochaną po uszy parą, która niedługo umrze? Zaśmiałem się pod nosem, widząc pytające miny rodziców. Oboje wstali już z kanapy, oczekując wyjaśnień. O dziwo, mama była raczej radosna i wpatrywała się z uśmiechem w Nadię, która nieco speszona odwzajemniła uśmiech.
    - Chciałabym… przeprosić - wydukała Nad. Uśmiechnąłem się, chcąc dodać jej otuchy. Nie mogłem przecież zrobić nic za nią, a miałem świadomość, że dla Nadii przepraszanie jest swego rodzaju utratą dumy i zawsze jej to trudno przychodziło. - Wiem, że ostatnie… kilka lat było co najmniej dziwne, jednak nie chcę zaprzepaścić tej relacji. Po mamie byliście najbliższymi mi osobami, których musiałam się wyrzec. Zdaję sobie sprawę, że zrobiłam wiele głupich rzeczy, powiedziałam za dużo przykrych słów… Zmieniłam się przez te sześć lat, mimo to… nie chcę umrzeć z poczuciem winy i z przekonaniem, że nie starałam się o wybaczenie - powiedziała, wzdychając lekko. Nim zdążyła coś dodać, moja mama ze łzami w oczach ją przytuliła. Odruchowo puściłem rękę dziewczyny, zastanawiając się, jak bardzo ulżyło im obu.
    Oderwałem od nich wzrok i przeniosłem go na ojca. Patrzył na mnie z politowaniem, ale i lekką radością, którą odzwierciedlał jego uśmiech.
    - Nadia, skarbie - zaczęła mama takim tonem, jak za dawnych czasów. - Wiesz, że zawsze jesteś u nas mile widziana. Ale od kiedy wy…
    Nie dokończyła, tylko odsunęła się i spojrzała na nas badawczo.
    - Od dziesięciu miesięcy - rzuciła z szerokim uśmiechem Nad, wczepiając się w moje ramię i posyłając mi upojne spojrzenie, przez które musiałem powstrzymać chęć pocałowania jej.
    - Twoje oczy są takie same jak Bianki - zaczęła mama, ale po chwili zaczęła się śmiać. - Gdyby żyła, musiałabym jej postawić lampkę wina. Przegrałam ten zakład - powiedziała tonem namiętnej hazardzistki. Wszyscy spojrzeliśmy na nią pytająco, na co ona tylko się uśmiechnęła. - Obstawiałam, że to Nicolas zdobędzie twoje względy. Bianca za to od początku upierała się, iż oddasz serce Thanowi - wyznała, wprawiając nas w zakłopotanie. - Niech to. Umieć tak wyprzedzić bieg wydarzeń - westchnęła, po czym wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Naprawdę byłem szczęściarzem, trafiając na taką dziewczynę. Dobrze, że umrę, mając przynajmniej dziką satysfakcję, że byłem jedynym, którego kochała.
    - Wszystko słodko i pięknie - zaczął Nicolas siedzący na jednym ze skórzanych foteli. - Ale spieszy ci się na tamten świat? - zapytał podejrzliwym tonem, sprawiając, że rodzice momentalnie przypomnieli sobie o jednym dziwnym zdaniu z wypowiedzi Nadii.
    - Lepiej usiądźmy - stwierdziłem, wymieniając z brunetką porozumiewawcze spojrzenia. Czas najwyższy powiedzieć im o wszystkim, co nas dręczy.
    Zasiedliśmy na dwuosobowej kanapie, zaś lekko zaniepokojeni rodzice na sofie naprzeciwko.
    - Słyszeliście pewnie o dziwnych robotach walczących w Pradze? - chciałem się upewnić.
    - Oczywiście. Stały się jednym z tematów dzisiejszej konferencji - odparł rzeczowym tonem tata. - Nie mamy pojęcia, co to jest… - oznajmił, wyraźnie zmęczony całym dniem pracy.
    - My wiemy - rzuciła tylko Nadia i położyła swoją dłoń na mojej.
    - To my sterujemy jedną z tych maszyn. Razem ze znajomymi z obozu Success.
    Przerwałem na moment, oczekując na reakcję rodziny. Była, jak mogłem się spodziewać, pełna niedowierzania i lekko zauważalnej kpiny - przynajmniej w przypadku rodziców. Nicolas za to patrzył na nas z powagą i smutkiem, jakby od razu nam uwierzył i czekał na dalsze wyjaśnienia.
    - Nieznany nam wcześniej mężczyzna, Harry Reed, wciągnął nas w coś, co początkowo miało być grą, później jednak okazało się być zaciętą walką o losy Ziemi, za którą płacimy życiem. Co kilka dni odbywają się bitwy, na które drogą losowania uprzednio wybierani są nowi piloci. To właśnie pilot steruje Terrą, tak nazwaliśmy tego robota, i musi pokonać wroga, gdyż inaczej nasza Ziemia zostanie zniszczona. Przez walkę maszyna wysysa z nas życie…
    - Czworo naszych znajomych już umarło, a koło toczy się dalej… - wtrąciła się Nadia, mocno smutniejąc. Wszyscy przenieśli wzrok na nią.
    - Teraz moja kolej - oznajmiłem, oddychając z ulgą. W końcu miałem to za sobą, przez co praktycznie nie zwróciłem uwagi na spojrzenia rodziców.
    - Kochani, nawet tak nie żartujcie. Świat ma poważny problem, jakim są te dziwne roboty, a wy chcecie powiedzieć, że jednym z nich starują dzieci z międzynarodowego obozu językowego? Przecież to niedorzeczne… - powiedziała szeptem mama, mając już zaszklone oczy. Po samych naszych minach widziała, że nie kłamiemy.
    - Ma pani rację. To chore, nienormalne i nielogiczne. Czemu to spotyka zwykłych nastolatków? Na początku też myśleliśmy, że to żart, ale nasi koledzy i koleżanki umierają na naszych oczach… - powiedziała Nadia łamiącym się głosem.
    - Nie chcesz chyba powiedzieć… - zaczął Nicolas, patrząc na mnie jak na idiotę.
    - Umrę - potwierdziłem. - W ciągu kilku dni, godzin, czy nawet minut… Wtedy, kiedy zostaniemy wezwani do walki i teleportowani na pokład Terry.
    - Musi być jakiś sposób. Nie wierzę w magię, znajdzie się naukowe wyjście… - rzekł ojciec, nerwowo stukając palcem w blat stołu.
    - Jesteśmy związani kontraktem z tą maszyną. Nie da się go zerwać - poinformowała Nadia. Atmosfera w domu stała się zbyt nerwowa.
    - Spokojnie. Pogodziłem się z tym - wyjaśniłem stonowanym tonem. - Nie rozmawiajmy już na ten temat. - Uśmiechnąłem się delikatnie, acz stanowczo, żeby niczego już nie drążyli.
    - Twój tata uwierzył? - spytała ostrożnie matka.
    Nadia pokręciła przecząco głową.
    - Nie i nie może się o niczym dowiedzieć. Tak samo o mojej wizycie tutaj i naszym związku. Ciężko by to przeżył, a nie chcę mu dokładać zmartwień - wydukała. - Dlatego proszę o pełną dyskrecję. - Schyliła lekko głowę. Rodzice nie pytali o nic więcej.
    Kiedy myślałem o jej ojcu, gotowało się we mnie. Zmarnował jej całe życie i zniszczył ją od środka tak jak nikt inny…
    - Jutro organizowany jest bankiet z okazji Święta Zjednoczenia Euroazji. Obiecałem już, że stawimy się na nim wszyscy i to samo tyczy się pewnie Nadii - powiedział ojciec.
    - Tak, wiem. Tata uprzedził mnie o obowiązkowym pojawieniu się tam - rzuciła znudzonym tonem dziewczyna.
    - Spróbujemy wybadać od specjalistów z innych państw coś na temat tych robotów - stwierdził tata z nutą nadziei w głosie.
~*~
    Chociaż wszyscy byliśmy nienagannie ubrani i zdawaliśmy się świetnie bawić na przyjęciu, wiedziałem, że każdy członek mojej rodziny ma mnie na oku, obawiając się nagłego zniknięcia. Nawet Nadia, która dziś w ogóle nie powinna obdarzać mnie spojrzeniem, od czasu do czasu zerkała niepewnie w moją stronę. Modliłem się tylko, by jej ojciec tego nie zauważył. Całe szczęście moja rodzinka idealnie grała swoją rolę, w której Nadia dalej była naszym wrogiem, którego nie darzy się szczególną uwagą. Tylko na początku przyjęcia ładnie przywitaliśmy się z nią i Benjaminem. Musiałem szybko odwrócić od niej wzrok, bo ubrała niestety zbyt kuszącą liliową sukienkę prawie do kolan. Droga biżuteria zdobiła jej szyję, ręce i uszy, a buty, niegdyś kilkucentymetrowe, zastąpiła jeszcze wyższymi szpilkami, które eksponowały jej bardzo długie, opalone i ponętne nogi.
    Po kilku rozmowach z politykami bądź ich dziećmi lekko się zmęczyłem, więc wróciłem do przydzielonego mi miejsca przy jednym ze stołów. Obok siedział Nicolas, aktualnie zręcznie kokietujący córkę premiera. Wywróciłem oczyma i zacząłem sączyć czerwone wino podane przez kelnera, jednocześnie czekając, aż brat skończy flirty. W tym czasie zastanawiałem się nad wypowiedziami ludzi, z którymi miałem okazję porozmawiać a propos Terry. Większość z nich twierdziła, że to zamach terrorystów bądź tajny eksperyment jakiegoś laboratorium. Młodzież za to wierzyła uparcie w inwazję kosmitów. Sam nie umiałem sprecyzować, czym te roboty są w rzeczywistości. Czy stworzył je człowiek? Przecież wszystko nie mogło być naszym ludzkim dziełem. Bo niby jakim cudem się teleportujemy? Ten termin znany jest przecież tylko z książek… Przekląłem w myślach, zdając sobie sprawę, że chyba nikt nie jest w stanie nam pomóc. Mimo złości i bezradności, które mną targały, z pozornym stoickim spokojem lustrowałem otoczenie do czasu, kiedy zetknąłem się ze spojrzeniem Michelle - mojej byłej dziewczyny, która od pewnego czasu widocznie znów ubiegała się o moje względy. Była w moim wieku, razem chodziliśmy też do klasy. Jej matka to jedna z bardziej znanych publicystek w mieście. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie słodko i ruchem głowy wskazała wyjście do ogrodu. Spojrzałem na Nicolasa, który niestety nie wyglądał na pragnącego kończyć, zapewne ciekawą, dyskusję z „koleżanką”, więc lekko się uśmiechając, podszedłem do Michelle i wyszliśmy z pomieszczenia, kierując się w stronę ogrodów. Na jej twarzy pojawił się zbyt szeroki uśmiech, była cała w skowronkach. Rozumiem, że teoretycznie znów robiłem jej nadzieję, ale przecież nie wypadało mi olać zaproszenia na przechadzkę. Zacząłem rozmowę, która po chwili zeszła na temat nieznośnych paparazzi, o których mogłem rozmawiać godzinami, o czym zresztą dziewczyna doskonale wiedziała. Po drodze, na moje nieszczęście, natknęliśmy się na Nadię prowadzącą konwersację ze swoim ojcem i premierem. Grzecznie się przywitaliśmy, po czym ruszyliśmy dalej. Chciałem jak najszybciej zejść z oczu Nadii, znając jej chorobliwą zazdrość, ale niestety Michelle uparła się, że chce usiąść właśnie na jednej z ławek, na którą Nad miała doskonały podgląd. Moja rozmówczyni przez dobre dziesięć minut opowiadała o swoich spostrzeżeniach dotyczących fotografów. Jak to ciężko jest zawsze ładnie wyglądać przed obiektywem i tak dalej… Mówiąc, co chwila przeczesywała średniej długości czarne włosy, wyprostowane do granic możliwości i trzepotała długimi, zapewne doklejanymi rzęsami okalającymi jej piwne oczy. Ogólnie rzecz biorąc była naprawdę ładna, w końcu kiedyś była moją dziewczyną, chociaż naturalności to w niej dużo nie było. Bez tej całej tapety, jak to mawia Nadia, na twarzy pewnie bym jej nie poznał. Kto jak kto, ale te dwie naprawdę się nie lubiły. Zresztą Nadia ogólnie nie przepadała za moimi byłymi, ale tego nigdy do końca nie zrozumiem - i już chyba nie będę musiał zrozumieć, w końcu niebawem będzie po wszystkim…
    Na moje nieszczęście, Nad co jakiś czas patrzyła uważnie w naszą stronę, co bynajmniej nie było zbyt mądrym posunięciem.
    Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos koleżanki.
    - Co odbiło Charpentier? Co chwila raczy nas spojrzeniem - rzuciła zjadliwie.
    - Nie zauważyłem - skłamałem, chcąc przejść do jakiegoś innego tematu, co jednak nie wypaliło, ponieważ Michelle już całkiem zatraciła się w omawianiu wad mojej dziewczyny.
    - Co z tego, że ma ładną buźkę, skoro ubiera się tak niegustownie? Dobrała złe kolczyki, nie ten dom mody… No ale co poradzić, że ktoś nie ma zmysłu dobrego smaku - zacmokała, patrząc bez skrępowania w stronę Nadii, co było niestosowne na takim bankiecie, a w dodatku dobitnie sugerowało, o kim rozmawiamy.
    - Wygląda zjawiskowo - przerwałem jej. - Kto jak kto, ale Nadia zawsze błyszczy.
    Wyszczerzyłem zęby, mówiąc szczerą prawdę. Niby dziewczyny zawsze konkurowały o pozycję „pierwszej”, jednak Nadia zwyciężała naturalnością oraz wrodzoną klasą i wdziękiem. Umiała idealnie ukryć swoją arogancję i inne wady - z wyjątkiem zazdrości, która teraz iskrzyła w jej oczach.
    - Gadasz tak, jakbyś się w niej zakochał - rzuciła Michelle. - Jeny, ona wygląda na zazdrosną!
    Uśmiechnęła się, czując zwycięstwo. Posłałbym Nadii karcące spojrzenie, ale niestety byłem na widoku również jej ojca, a do tego Michelle bacznie nade mną czuwała.
    Przez chwilę patrzyłem dyskretnie na moją dziewczynę, chcąc chociaż na chwilę pochwycić jej wzrok. Zamiast tego usłyszałem cichy śmiech Michelle, więc przekręciłem głowę w jej stronę i zanim zdążyłem pomyśleć, że jest trochę za blisko mnie, poczułem jej zlepione błyszczykiem wargi na moich. Całus trwał tylko ułamek sekundy, bo odsunąłem ją od siebie. To jednak jej nie przeszkodziło, bo zaczęła gładzić ręką moje spodnie. Rzuciłem jej ostrzegawcze spojrzenie, kątem oka sprawdzając, jak ma się Nadia. Wyglądała, jakby miała zaraz kogoś uderzyć, praktycznie czerwona ze złości.
    - Nie wiem, o co ci chodzi, ale nic nie wskórasz - powiedziałem dobitnie, wpatrując się w widocznie napaloną Michelle.
    - Chciałam tylko zobaczyć reakcję tej gówniary. Chyba podobają jej się starsi chłopcy… - Zaśmiała się szyderczo. - Zresztą wiem, że nadal ci się podobam, tylko widać nie chcesz nic robić na pokaz - rzuciła, wciąż posyłając ku Nadii niemiłe uśmieszki.
    Wrzało we mnie, bo cała szkoła wiedziała, że nasze rodziny i my sami co najmniej się nie tolerujemy. Dlatego nie mogłem dać po sobie poznać, że mi zależy.
    - Masz rację, chodźmy gdzieś indziej - wymruczałem, wstając z ławki.
    Michelle, lekko zdziwiona, zrobiła to samo, po czym odeszliśmy w głąb ogrodów, schodząc z oczu Nadii, która chwilę wcześniej i tak weszła do budynku, uprzednio ładnie żegnając się z premierem. Ja natomiast szedłem w stronę fontanny znajdującej się w samym środku parku. Ścieżki dookoła oświetlane były klimatycznymi lampionami. Michelle zatrzymała się i ponownie wpiła się w moje usta. Musiałem przyznać, że tęskniłem za tak namiętnym pocałunkiem. Dziewczyna wręcz mnie pożerała, wędrując rękoma po moim ciele. Odwzajemniłem pocałunek w delikatny sposób, błagając, by Nadia zrobiła to, o co ją podejrzewałem, bo inaczej polegnę w sidłach tej dziewczyny.
    Na szczęście po chwili poczułem w kieszeni garnituru wibracje komórki. Z minimalną niechęcią odsunąłem od siebie Michelle i wyciągnąłem telefon. Kilka sms-ów naraz. „Jak zaraz nie odejdziesz od tej szmaty, to przyjdę tam i osobiście jej pokażę, że moje paznokcie są naprawdę ostre!”, „Zresztą Ciebie też czeka kara, idioto!” i „Co chcesz przez to osiągnąć?!”.
    - Kto śmie nam przeszkadzać? - zdenerwowała się moja towarzyszka.
    - Mój brat. Musimy się zbierać, samochód zaraz przyjedzie - skłamałem, odsuwając się jeszcze bardziej. Miałem wyrzuty sumienia, bo przed chwilą gotów byłem kontynuować tę chwilę zapomnienia. - I żeby było jasne: to dla mnie nic nie znaczyło. Nie jesteś w moim typie, po prostu założyłem się z bratem - rzuciłem na odchodnym, zostawiając ją samą. Przecież nie chciałem, żeby po mojej śmierci pojawiła się w moim domu z tekstem: „Państwa syn mnie kochał!”.
    Udałem się z powrotem do sali balowej, w której odbywał się bankiet, trafiając po drodze na Benjamina, który posłał mi wymowne, pełne dzikiej nienawiści spojrzenie. Chcąc nie chcąc, odwzajemniłem się tym samym, po czym podszedłem do rodziców, namawiając ich na powrót. Na szczęście się zgodzili, więc po pożegnaniu z gospodarzami wyszliśmy, ruszając do samochodów. Rodzice wsiedli do jednej limuzyny, a ja z Nicolasem do drugiej. Szofer jak zwykle otwierał nam drzwi.
    W drodze Nicolas dostrzegł moją minę.
    - Zdradziłeś Nadię z tą niunią? - spytał dobitnie, na co przekląłem siarczyście.
    - To nie tak… Musiałem po prostu zejść jej z oczu, bo inaczej by się zagryzły. Nie było innego wyjścia. Michelle sama zaczęła mnie całować.
    - Jesteś idiotą. Takiej dziewczyny się nie zdradza.
    - I mówi to największy Casanova w Paryżu? - prychnąłem.
    - Nie zapominajmy, że do zeszłego roku miałem niezłego przeciwnika. - Spojrzał na mnie wymownie. - Nie mów mi, że Nadia nie daje ci wystarczająco dużo miłości - rzucił niedowierzając.- Taka gorąca dziewczyna jak ona…
    Utkwiłem w nim wściekły wzrok. Nie wiedział, jak wygląda sytuacja.
    - Mówisz tak, jakbyś coś do niej czuł - zdenerwowałem się, zaciskając pięści. Nie miał pojęcia, jak się czułem.
    - Jak byś zareagował, gdybym się z nią całował? - spytał z cwanym uśmiechem, jakby to już miało miejsce.
    Nie wytrzymałem i uderzyłem go w twarz. Częściowo po to, żeby dać upust zażenowaniu. On jednak odwdzięczył się tym samym, tyle że w brzuch. Kaszlnąłem i chciałem się na niego rzucić, ale mnie powstrzymał. W końcu był trzy lata starszy, zrobił to bez większych problemów.
    - Znamy ją od małego - powiedział. - Zresztą każdy był nią kiedyś co najmniej zauroczony - prychnął z uśmiechem. - Sposób, w jaki na ciebie patrzy, jest tak pełen miłości, że twój widok po zdradzeniu jej napawa mnie obrzydzeniem. W dodatku nie uwierzę, że po praktycznie roku nie poszliście ze sobą do łóżka - oznajmił, popadając w zadumę.
    Miał rację. Jestem idiotą.
    - To uwierz - rzuciłem, wywracając oczyma, gdy zauważyłem jego minę. - Wiem, że jestem draniem, po prostu mnie poniosło. Obiecaj mi, że kiedy mnie nie będzie, zaopiekujesz się nią - poprosiłem i wysiadłem z samochodu, który stał już pod domem.
    Bez słowa ominąłem rodziców chcących zadać mi kilka pytań. Szybkim krokiem powędrowałem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi. Rzuciłem marynarkę na fotel, sam kładąc się na łóżku. Kiedy wyzwałem się wszystkimi możliwymi wyzwiskami, wstałem i przebrałem się w dresy oraz czarną bluzę, zakrywającą mój ciemnozielony „tatuaż” na brzuchu. Chociaż było późno, nie czułem się zmęczony. Wyjąłem komórkę i napisałem krótkiego sms-a do Nadii. Cóż, treść: „Przepraszam. Wiesz, że to już się nie powtórzy.” była niezbyt przyjemna, ale przynajmniej odwzorowała mój nastrój. Myślałem, że nic nie będzie gorsze od mojego aktualnego humoru. Nawet wezwanie do Terry. Co prawda kończyć się ono miało śmiercią, ale ta akurat mi się należała. Teraz jeszcze bardziej utwierdziłem się w tym przekonaniu.
   
    Po około dwóch godzinach wewnętrznego użalania się nad sobą otrzymałem sms-a od Nadii. „Za pięć minut TAM. Nie znoszę sprzeciwu! ;)”. Nie wiedziałem, co wymyśliła, ale nie miałem czasu, by o tym myśleć, bo pięć minut to naprawdę mało na dojście na miejsce. Nie chcąc budzić rodziców, starałem się zejść na dół jak najciszej. Potem wsunąłem na nogi adidasy i wyszedłem z domu, biegnąc na miejsce spotkania.
    Po kilku minutach dotarłem do magicznej kopuły niedaleko placu zabaw i mocno się schylając, wszedłem do środka. Całe szczęście, że to miejsce w jakiś sposób zdawało się rosnąć wraz z nami.
    Nadia siedziała skulona w kłębek. Początkowo myślałem, że coś się stało, jednak gdy mnie usłyszała, z uśmiechem podniosła głowę. Jej twarz była delikatnie rozświetlona przez świeczkę wytwarzającą magiczny i romantyczny nastrój. Nad najwyraźniej przyniosła ją ze sobą.
    Dopiero wtedy przyjrzałem się jej. Miała na sobie dużo za dużą koszulę spiętą w talii grubym paskiem, a pod spodem dżinsowe spodenki przed kolana i markowe adidasy. Fryzura z bankietu była teraz w lekkim nieładzie - z koku wypadało kilka kręconych kosmyków. Makijaż był zupełnie inny niż na imprezie.
    - Jestem gnojem - rzuciłem. - Po co jeszcze tracisz na mnie czas? - spytałem, siadając obok niej i próbując oderwać wzrok od jej ciała i iskrzących oczu.
    - Fakt, jesteś nim. Ale to nie zmienia faktu, że cię kocham. Jeśli tego nie chcesz, pozwól mi chociaż ostatni raz się tobą nacieszyć - powiedziała lekko łamiącym się głosem, zawieszając mi ręce na szyi.
    - Przecież wiesz, że jesteś dla mnie największym skarbem… - zacząłem, ale przerwała mi, zamykając moje usta pocałunkiem rozgrzewającym wszystkie zmysły. Nie dało się porównać namiętnych całusów Michelle z choćby delikatnym muśnięciem ust przez Nadię. To pewnie przez uczucie, jakim ją darzyłem.
    Poczułem się tak dobrze, jak nigdy, zacząłem błądzić rękoma po jej drobnym ciele. Niczego nie chciałem mocniej, niż połączyć się z nią całkowicie. Po chwili zacząłem pieścić wargami jej szyję. Czując jej przyspieszony oddech i palce zatopione w moich włosach, zabrałem się za odpinane guzików jej koszuli. O dziwo, nie usłyszałem żadnego sprzeciwu, dzięki czemu dokończyłem odpinanie, uprzednio zdejmując jeszcze pasek. Zręcznym ruchem ściągnąłem z niej koszulę, jednocześnie zmieniając pozycję na leżącą. Ona zabrała się za ściąganie mojej bluzy i podkoszulka. Wodziła rękoma po moim nagim torsie, podczas gdy ja smakowałem jej piękne ciało. Na brzuchu natknąłem się na dość świeżą ranę. Przerwałem pieszczotę, pytając, co się stało, ale ona rzuciła, że to nic i dobrała się do mojego rozporka. Czując tylko adrenalinę, powoli wypełniającą całe moje ciało, zatraciłem się i zrobiłem to samo z jej spodniami. Kiedy nareszcie udało mi się je zdjąć, odsunąłem się na ułamek sekundy, podziwiając jej piękne ciało okalane tylko przez czarno-turkusową koronkową bieliznę.
    Napierałem na nią coraz bardziej, chcąc maksymalnie wykorzystać tę chwilę. Wróciłem na moment do jej ust, obdarzając ją czysto francuskim pocałunkiem. Ręką błądziłem to po jej, póki co zakrytych, piersiach, to po wewnętrznej części ud. Nasze rozpalone ciała stykały się ze sobą, wprawiając obie strony w nieopisany stan euforii. Bokserki powoli zaczęły mi przeszkadzać, chciałem posunąć się dalej. Ścisnąłem jej pośladki, wkładając kilka palców pod materiał, aby go ściągnąć. Poczułem jak mięśnie Nadii się napinają, ale nie przestawałem napierać.
    - Przestań, proszę… - szepnęła, ale jej nie słuchałem, zachowując się jak cyborg zaprogramowany tylko do jednego.
    Prawą ręką wędrowałem do jej piersi, potem przez brzuch aż do podbrzusza. Kiedy miałem zjechać niżej, zaczęła się wierzgać. Kopała nogami, rękoma chciała uderzyć mnie w tors, ale skutecznie ją powstrzymałem, dalej napawając się dotykiem jej ciała. Jednak ona nie przestawała mi się wyrywać. Spojrzałem na jej twarz, w większości zasłoniętą włosami, ale nie przestałem czerpać przyjemności ze zbliżenia.
    - Nathan… Boję się! - praktycznie krzyknęła.
    Odruchowo ją puściłem. Potykając się, Nadia poczłapała w bok, chcąc być jak najdalej ode mnie. Skuliła się w kłębek, cała drżąc. Jej przerażone oczy patrzyły na mnie jak na dzikie zwierzę pragnące ją pożreć. Dopiero wtedy doszło do mnie, że właśnie tak się zachowywałem. Automatycznie chciałem się do niej zbliżyć, jednak po pierwszym moim ruchu Nadia ledwo powstrzymała krzyk, coraz bardziej się telepiąc. Z jej wielkich oczu ciurkiem płynęły łzy, rozmazując po drodze czarny tusz do rzęs. Nieraz widziałem ją w takiej sytuacji, jednak pierwszy raz czułem się temu winny.
    - Przepraszam - szepnąłem. - Kiedyś obiecałem ci, że zawsze będę cię bronić i to miejsce będzie bezpieczne… Zawiodłem - powiedziałem, ubierając spodnie i podkoszulek. Nie miałem pojęcia, jak odzyskać jej zaufanie. Mimo tego poczucia winy, wciąż jednak ciągnęło mnie jej ciało. Czułem to zwierzę wewnątrz mnie, musiałem je opanować. - Przepraszam. Jeśli chcesz, to pójdę… - zacząłem wstając.
    Poczułem jednak delikatny sprzeciw - ręką złapała mnie za nogawkę.
    - Nie idź… Przytul mnie - wyszeptała przez łzy.
    Usiadłem obok i nałożyłem na nią swoją bluzę, po czym objąłem ją od tyłu, chowając głowę w jej pięknie pachnących włosach. Wdychałem ten zapach, by się uspokoić. Poczułem, że Nadia również oddycha w miarę regularnie.
    - To moja wina - odezwała się. - Myślałam, że potrafię - zapłakała. - Ale kiedy… no wiesz… widzę jego twarz. Dzisiaj znowu…
    - Dzisiaj?! - przeraziłem się, obracając ją do siebie. - Chciałaś się po tym ze mną kochać?!
    - Przecież wiem, że tego chcesz… Niby dlaczego całowałeś się dziś z Michelle? Bo tego właśnie potrzebujesz. Jak każdy mężczyzna. A ja nie potrafię dać ci tego, czego pragniesz… - wyszeptała, patrząc mi w oczy.
    - Nie chcę, byś robiła cokolwiek przeciw sobie! Tak, pragnę cię, ale przecież w związku ważne są uczucia obojga. Nigdy nie chciałem zrobić ci krzywdy - wyznałem zgodnie z prawdą. Miała całkowitą rację, nie wiedziałem, że aż tak mnie rozumie.
    - Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała nie czuć się podczas tego tak, jak się czuję. Widzę jego twarz pragnącą wszystko ze mnie zerwać, sprawić, bym trzęsła się ze strachu, który napędza go do działania…
    Przytuliłem ją mocniej, czując przerażający ból w sercu z powodu tego, że wkrótce zostawię ją z tym samą.
    - Ale dlaczego dziś? - szepnąłem.
    - Zorientował się - odparła ledwo dosłyszalnie. - Najpierw krzyczał, potem zaczął rzucać czym popadnie, chociaż do niczego się nie przyznałam. Wrzeszczał, że jestem z wami w zmowie. - Podniosła się lekko, pokazując ranę na nodze, której nie zauważyłem. - Kiedy się zorientował, co zrobił… zaczął mnie… przepraszać - urwała, rozpłakując się.
~*~
    Ciemne uliczki Paryża oświetlone były jedynie przez małe lampiony zawieszone na przydrożnych drzewkach. Zazwyczaj o tej porze dało się tu spotkać wiele zakochanych par chodzących dróżkami ze splecionymi dłońmi, zapominających o istnieniu wszechświata. Z daleka dobiegały ciche melodie ballad granych co wieczór w okolicznych restauracjach. Tego dnia było praktycznie pusto, a wszelkie możliwe dźwięki zagłuszał bębniący w uszach deszcz. Wytężając wzrok, można było dostrzec jedynie ciemną męską sylwetkę powoli zmierzającą w tylko sobie znanym kierunku.
    Chłopak był przemoczony do suchej nitki, zarówno z ubrania, jak i z włosów wystających spod założonego kaptura kapała woda.
    Siedemnastoletni Nathan szedł wolno, nie przejmując się szalejącą jesienną burzą. Tak jak zawsze, gdy miał zły humor, zmierzał do ulubionego miejsca z dzieciństwa - starej kopuły. Zastanawiał się zapewne, jak to możliwe, że pobyt w niej faktycznie uspokajał. Tym razem jego nastrój nie wynikał wprawdzie z niczego konkretnego, po prostu czuł potrzebę odwiedzenia tego miejsca, niezależnie od wszystkiego. Nim wszedł do środka, rozejrzał się jeszcze po zachmurzonym niebie, które co rusz piorunami oświetlało ziemię.
    Chłopak westchnął i schronił się pod kopułą. Jakie było jego zdziwienie, gdy dostrzegł, że nie jest sam! W ciemności kryła się jedna drobna postać skulona w kłębek, która w dodatku go nie zauważyła. Dopiero podczas kolejnego błysku, dzięki któremu do wnętrza kopuły dostało się światło, Nathan rozpoznał towarzyszkę.
    - Nadia?! - zdziwił się kompletnie. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, w jakim jest stanie. Potargane włosy, rozmazany makijaż, dresy i top, to z pewnością nie był jej codzienny, zachwycający każdego wizerunek. Do tego była roztrzęsiona i płakała, z przerażeniem patrząc na byłego przyjaciela, a obecnie wroga. - Co się stało…? - przejął się Nathan.
    - Wynoś się stąd i zapomnij, że mnie widziałeś! - krzyknęła dziewczyna, nabierając drapieżnego wyrazu twarzy.
    Poza bankietami, na których krótka, wymuszona pogawędka była konieczna, nie rozmawiali ze sobą od ponad pięciu lat. Nawet w szkole, chociaż tam, nie zdając sobie z tego sprawy, często wymieniali się spojrzeniami, nie zawsze pełnymi wrogości.
    - Daj spokój. Przecież widzę, że coś się stało. Nie zostawię cię tak - rzucił, siadając obok i nie do końca wiedząc, jak się zachować.
    - Odczep się i wreszcie stąd idź - powiedziała ciszej, widocznie nie mając siły na kłótnie. Odwróciła głowę i oparła ją na swoich kolanach, tępo patrząc się w ziemię. - Proszę - dodała po chwili.
    - Powiedz, co się stało, a postaram się pomóc - obiecał, samemu nie do końca wierząc w swą dobroć. Zwykle nie był miły dla potencjalnego wroga, ale przecież tu chodziło o przyjaciółkę z dzieciństwa, której nie mógł zostawić w takim stanie.
    - Nie przejmuj się. Dam sobie radę sama, więc nie jesteś potrzebny - odparła.
    - Gdybym nie był, nie przyszłabyś właśnie tutaj. - Powoli zaczął kojarzyć fakty. - Chodzi o ojca?
    Dziewczyna rozpłakała się na dobre, kryjąc twarz w czarnych jak smoła lokach.
    - Co ci zrobił?! - zdenerwował się wyraźnie. Zbliżył się do niej i ujął jej twarz w swoje ręce, aby spojrzała mu prosto w oczy. Jej wzrok był tak cierpiący, że mógł domyślić się, o co chodzi. - Molestuje cię…? - To było raczej pytanie retoryczne, przez które oddech Nadii przyspieszył. - Od kiedy…?
    - To się zaczęło jakiś rok po śmierci mamy… - wyszeptała, uciekając od Nathana wzrokiem. - Wcześniej to ją zmuszał do różnych rzeczy… Boję się, Than…
    Wyrwała się, by się w niego wtulić. Mimo przemokniętej bluzy, biło od niego ciepło. Chociaż tak się zmienił, objęcie go uspokajało ją tak, jak za czasów dzieciństwa.
    - Czemu nikomu nie… - zaczął.
    - Jest wielce szanowanym politykiem! Publicznie jesteśmy zgraną, kochającą się rodziną! Zresztą… nikt by w to nie uwierzył, on ma za dużą władzę - powiedziała zgodnie z prawdą. W dzisiejszym świecie ten, kto dzierżył władzę, był zdolny do wszystkiego i to bez ponoszenia żadnych konsekwencji. - Jeśli się dowie, że wiesz… - szepnęła drżąc. - Proszę, nikomu nie mów!
    - Dobrze, dobrze.
    Zaczął głaskać ją po głowie, czując, że niesamowita więź, która ich kiedyś łączyła, wróciła ze zdwojoną siłą. Poczuł w sobie nienawiść, jakiej wcześniej nie zaznał i przywiązanie, któremu nigdy nie miał dać odejść. - Od teraz nie będziesz z tym sama, obiecuję ci.
~*~
    Obudził mnie radosny świergot ptaków za oknem. Przeciągnąłem się i wstając, zerknąłem na telefon, gdzie czekała już na mnie wiadomość: „Wstawaj, śpioszku, za godzinę u Ciebie będę!”. Spojrzałem na godzinę otrzymania sms-a i widząc, że zostało mi pół godziny, szybko ruszyłem pod prysznic. Potem pospiesznie się ubrałem, starając się omijać wzrokiem mój tatuaż zajmujący część klatki piersiowej i brzucha.
    Zszedłem na dół, przywitałem się z rodziną i wpakowałem sobie do ust kromkę chleba. Po niespełna kilku minutach kuchennymi drzwiami weszła Nadia. Przyniosła nowe gazety opowiadające o walce w Pradze, która wciąż była głównym tematem w prasie.
    Przywitałem się z moją dziewczyną, po czym przypomniałem sobie, że zostawiłem w swoim pokoju laptopa, który dziś miał być mi potrzebny, gdyż mieliśmy całą rodziną postudiować najnowsze informacje o Terrze. Skinąłem głową na Nadię i oboje ruszyliśmy na górę.
    - Tylko wracajcie szybko, gołąbeczki - zdążyła krzyknąć roześmiana mama.
    Kiedy przekroczyliśmy próg mojego pokoju, zamknąłem drzwi i przyparłem Nadię do ściany, namiętnie ją całując i czując, że robię to po raz ostatni.
    - Będę za tobą tęsknić - rzuciłem i kiedy otworzyłem oczy, oboje byliśmy już na pokładzie Terry.
    Oczy Nadii się zaszkliły, ja jednak byłem spokojny. Delikatnie ucałowałem jej czółko, ostatni raz wdychając jej zapach. Czułem na sobie rozczulony wzrok niektórych uczestników obozu. Nikt za to nie odważył się nic powiedzieć. Nikt, z wyjątkiem Harry’ego, naturalnie.
    - Nie rozklejaj się, tylko siadaj i walcz! - krzyknął, uradowany kolejną bitwą.
    Nie zwróciłem na niego uwagi, niestety Nadia i owszem. Odeszła ode mnie i z wielką premedytacją pięścią uderzyła Reeda w twarz. Zdezorientowany facet spojrzał na nią z nienawiścią.
    - Będziesz następna, szmato! - warknął wściekły.
    - Nie mógłbyś mi zrobić większego prezentu - rzuciła ze słodkim uśmiechem Nadia. Zawsze w niej to kochałem. Umiała wyjść zwycięsko z każdej sytuacji, niezależnie od wszystkiego.
    Wróciła do mnie i pocałowała mnie. Odciągnąłem ją od siebie, po czym zasiedliśmy na swoich miejscach. Spojrzałem na skupionego Sebastiana po mojej lewej stronie i Nadię po prawej.
    Po chwili mogłem się już rozejrzeć po okolicy. Zdziwiłem się, rozpoznając…
    - Moskwa? - spytał z lekką niepewnością Sebastian. Niektórzy wzruszyli ramionami, widocznie nie znając się na geografii.
    - Na to wygląda - szepnęła Diana, rozglądając się wokół.
    Architektura miasta była zupełnie inna niż we Francji, bardzo oryginalna. Nie zdążyłem się jej jednak przyjrzeć, bo przed nami materializował się robot. Dlaczego znów musimy narażać życie innych ludzi?
    Skupiłem się, prosząc Terrę, by wycofała się z centrum. Szukałem w okolicy lasu, jednak w pobliżu nie było żadnego.
    Przeciwnik wyglądał dość zwyczajnie, podobnie do robotów w Londyńskim Instytucie Nauki. Był nieco nieproporcjonalny i posiadał jedną nogę, która po chwili zaczęła wwiercać się w podłoże. Po chwili, niczym bączek dla dzieci, zaczął krążyć dookoła miasta, tym samym zbliżając się do nas. Ciągle robił kółka, co niesamowicie denerwowało, jakby próbował uchylić się przed ciosami, których jeszcze nie zadałem. Wyliczyłem w myślach, co ile sekund pojawia się na wprost mnie i w tym momencie wbiłem rękę Terry w jego środek, uniemożliwiając mu dalsze ruchy. Na moje szczęście jego ręce były krótsze, przez co machanie nimi na nic się zdało. Jedną nogą, tak jakbym grał w piłkę, kopnąłem to parszywe, wiercące się odnóże, dzięki czemu oderwało się od tułowia. Rzuciłem jego górną część na bok, czując, że serce maszyny jest w nodze. Miałem rację.
    - Świetnie, Nathan! - rzuciła podekscytowana Lolli.
    - Mam prośbę. Przenieś moje ciało do Paryża, do moich rodziców, dobrze? - rzuciłem, patrząc tępo w serce przeciwnika leżące teraz na ziemi. Kiedy usłyszałem zgodę, niewiele myśląc, rozejrzałem się po przyjaciołach. - No cóż. Do zobaczenia.
    Uśmiechnąłem się lekko, całą siłą robota depcząc serce. Usłyszałem jeszcze zdławiony krzyk Nadii, po czym zamknąłem oczy, oczekując spokojnego, wiecznego snu.
~*~
Entliczek-pentliczek,
Krzesełek piętnaście.
Kogo wskaże znaczek,
Ten na wieki zaśnie.


<- Poprzedni rozdział                                                                        Kolejny rozdział ->



~*~
     Gomene, minna! Pisanie rozdziału nieco mi się przedłużyło, mam jednak nadzieję, że w jakiejś części nadrobiłam to długością i poniekąd jakością ^ ^ Postaram się, aby nie było więcej takich niespodzianek - Aya wie, jak sprawić, żeby wena sama pchała mi się do głowy (nie ma to jak wywóz na działkę, z dala od cywilizacji i przymusowe pisanie rozdziału na kartkach ;P ). Tak czy inaczej mam nadzieję, że się podobało!
~Kao-chan

     Muahaha <śmiech a’la Kira> Widzicie, co ta biedna mała Kao zrobiłaby bez siostrzyczki? xD No cóż, a tak na poważnie, podpisuję się pod ostatnim zdaniem Kaori ;)
     Rozdział możemy zadedykować wszystkim, którzy to czytają. ;) Następny postaramy się napisać jak najszybciej (co jest możliwe zważywszy na to, że niebawem znów jedziemy na działkę), zresztą początek już mamy. Buziaki!
~Aya-chan

[wpis z dnia 6.07.11]  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz