Wszyscy patrzyliśmy na kolejną śmierć jednej z nas. Jedynie Reed
śmiał się pod nosem. Ciało Barunki zdematerializowało się.
- Właściwie… dokąd odsyłacie ciała? - spytała niepewnie Carmen.
Chyba wszystkich to ciekawiło, jednak nikt nie odważył się jeszcze o to spytać.
- Zwykle odsyłam je do rodziny - rzuciła Lolli. - Chyba że ktoś
ma szczególne upodobania - wyjaśniła. Nikt z nas nie pytał o nic więcej,
ponieważ zeszliśmy z krzeseł, pozwalając im na kolejny wybór. Zwiesiłem wzrok,
nie chcąc patrzeć na wynik. Przegryzłem wargę, kiedy poczułem, że Nadia mocniej
ścisnęła moją dłoń i zaczęła drżeć. Poprosiłem w duchu, by drżała ze względu na
to, że ja zostałem wybrany, nie ona. Najpierw spojrzałem na nią. Złapała mnie
drugą ręką za koszulę i wczepiła ją we mnie, dygocząc. Po chwili przeniosłem
wzrok na krzesła. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem i pogłaskałem
dziewczynę po głowie. Tym, co mnie ucieszyło, był fakt, że będzie mogła dłużej
pożyć, nawet kosztem mojego żywota.
- Jak możesz się uśmiechać? - Spojrzała na mnie ze łzami w
oczach. Pierwszy raz przy reszcie okazała jakąś słabość, rzadko zdarzało jej
się płakać.
Dalej się uśmiechałem, nie będąc w stanie odpowiedzieć.
Usłyszałem głuchy trzask i poczułem, jak uderza mnie w twarz. W jej oczach
gotowała się dobrze mi znana nienawiść.
~*~
- Jaka ona jest arogancka…
I jej wielkie „wyrafinowanie” doprowadza mnie do szału - stwierdził na oko
osiemnastoletni chłopak, patrząc na młodszego brata, który podobnie jak on ubrany
był w elegancki garnitur.
- Sam nie wiem - przyznał piętnastoletni
Nathan, spoglądając na rok młodszą od siebie brunetkę, rozmawiającą z jednym z
gospodarzy bankietu, na którym się znajdowali. - To może być tylko przykrywka,
kiedyś była przecież normalna - zauważył.
- Kiedyś - zaakcentował Nicolas. - Była mała
i jej matka żyła - powiedział ciszej, by nikt ich nie dosłyszał, jednak
wystarczająco głośno, by nie wzbudzić podejrzeń. - Teraz zachowuje się, jakby
nigdy nas nie znała. Nie żeby mi to jakoś szczególnie przeszkadzało. - Wyszczerzył
zęby, patrząc na gości zebranych w dość przestronnej sali.
Wszystko było tutaj eleganckie, jednak
chłopcy byli do tego przyzwyczajeni. W rogu stała orkiestra wygrywająca
przyjemne dla ucha melodie. Bracia stali jednak przy stolikach, oczywiście
starannie nakrytych. Takie polityczne przyjęcia były dla nich codziennością z
racji wysokiej pozycji ich ojca, który, nawiasem mówiąc, walczył o stanowisko w
Radzie Narodów właśnie z ojcem owej dziewczyny, Nadii. Ona sama nie pojawiała
się na tego typu bankietach zbyt często, zawsze bowiem wywoływała duże
zainteresowanie, co bardzo schlebiało jej ojcu, mniej za to samej Nadii, która
oczywiście zawsze grała wyjątkowo miłą i szykowną damę. Nawet teraz, choć nie
przeszła jeszcze okresu dojrzewania, była bardzo ładna i nikt nie omieszkał jej
wspomnieć, że w przyszłości będzie piękną damą.
Nathan zauważył, że wyraźnie zmęczona
dziewczyna wychodzi na jeden z tarasów widokowych. Podążył za nią, zostawiając
brata samego. Wiedział bowiem, że podczas tak ważnego dla ich ojców spotkania
Nadia nie pozwoli sobie na zbyt aroganckie wpadki.
- Ponczu? - zapytał grzecznym tonem, podając
jej jeden z kieliszków trzymanych w dłoniach. Dziewczyna uśmiechnęła się
delikatnie, choć w jej oczach dało się dostrzec nutkę nienawiści.
- Dziękuję - rzuciła pozornie miłym tonem,
uśmiechając się przy tym zjadliwie i popijając łyk napoju. - Wyborne -
stwierdziła sarkastycznie. - Czemu zawdzięczam tę wizytę?
- Przyszedłem wyrwać cię z opresji -
odpowiedział z szarmanckim uśmiechem. - Nudzisz się tu.
- Jeśli do takich wniosków doprowadziły cię
twoje obserwacje, to powiem ci, że jesteś w błędzie - wypowiedziała dumnie, patrząc
na bruneta.
- Daj spokój, znam cię przecież - rzucił,
uśmiechając się. - Wiem, co cię nudzi i czego nienawidzisz.
- Ach tak? - odparła, lekko tracąc nad sobą
kontrolę. - Oświeć mnie - powiedziała, chwilę potem tego żałując.
- Nadal się GO boisz - oznajmił poważnym
tonem, wpatrując się w ciemnoszare tęczówki Nadii, które ciskały gromami.
- Nie znasz mnie - stwierdziła, odwracając
się plecami do niego, by nie było widać jej trzęsących się rąk. Było to niezbyt
kulturalne, jednak w tej chwili nikt ich raczej nie widział. - Wspomniano mi o
tym, że twoja rodzina jest… - zaczęła tonem podsyconym jadem, ale przerwała w
odpowiednim momencie, gdyż na scenie pojawił się Benjamin Charpentier, ojciec Nadii,
który przeraźliwie miłym tonem przywitał się z brunetem, podchodząc następnie
do córki i podając jej ramię. Oświadczył, iż muszą już opuścić przyjęcie.
Dziewczyna pożegnała się więc z Nathanem wyjątkowo grzecznie, a chłopak
oczywiście ucałował jej rękę, jak nakazywała tradycja. Potem Nadia w swych
kilkucentymetrowych obcasach wyszła z ojcem. Piętnastolatek odprowadził ich
wzrokiem, zastanawiając się, jaka naprawdę jest teraz Nad.
~*~
Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, znalazłem się w domu, siedząc
wygodnie w moim fotelu. Nie myśląc za wiele, schowałem twarz w dłoniach, ciężko
oddychając. Trudno mi było teraz wszystko uporządkować - w końcu, bądź co bądź,
wkrótce umrę. Kiedy zamknąłem oczy, zobaczyłem przerażoną twarz Nadii, więc
czym prędzej je otworzyłem. Oparłem się o fotel i beznamiętnie patrzyłem w
sufit, dotykając jedną ręką wciąż ciepłego policzka. Dosłownie po chwili
poczułem wibracje komórki, więc wyjąłem ją z kieszeni. Tak jak się
spodziewałem, Nadia chciała się spotkać. Nie miałem pojęcia, co mogę jej
powiedzieć, wolałbym, żeby mnie nienawidziła, tak jak kilka lat temu. O wiele
łatwiej by to zniosła. Wiedziałem, że nie byłbym w stanie jej tego teraz
zrobić, więc umówiłem miejsce spotkania.
Przebrałem się i zszedłem na dół. Mama zawzięcie czytała w
salonie jakąś książkę. Usiadłem obok niej na wielkiej, skórzanej sofie, co
zmusiło ją do chwilowego zaprzestania lektury.
- Jakieś wieści od taty? - spytałem.
Ojciec był na kolejnej ważnej konferencji z udziałem najbardziej
wpływowych polityków Francji. Od dłuższego czasu kandydował do Rady Narodów -
chciał w niej być przedstawicielem naszej ojczyzny. Organizacja Narodów
Euroazjatyckich została stworzona już dawno temu i miała na celu utrzymanie
pokoju na kontynencie euroazjatyckim, zjednoczenie gospodarki i zatwierdzanie
nowych ustaw, pod które podlegają wszystkie państwa znajdujące się w ONE. Od
jakiegoś czasu jedyną poważną konkurencję dla niego stanowił Banjamin
Charpentier. Chociaż kiedyś się przyjaźnili, od chwili śmierci żony ojciec Nadii
nienawidzi naszej rodziny.
- Nie, Than, w telewizji mówią, że wszystko się przedłuży -
oznajmiła mi mama. - Pewnie wróci na kolację – stwierdziła spokojnie.
Westchnąłem cicho, łapiąc się za włosy, co oczywiście od razy
spostrzegła mama i spytała, czy coś mnie trapi. Nie mogłem jej przecież
powiedzieć, że niedługo umrę, a teraz zastanawiam się, jak to im dać do
zrozumienia. Uśmiechnąłem się, jak zawsze, kiedy nie chciałem rozmawiać na
temat moich problemów.
- Dziś nie będzie mnie na kolacji - odparłem wymijająco.
- Spieszy ci się gdzieś? - spytała.
- Pod wieczór jestem umówiony - rzuciłem, prosząc, by znów nie
pytała o cel mojego wyjścia. Oczywiście prośby nie zostały wysłuchane.
- Z kim? I dlaczego masz jakieś zamiłowanie do wychodzenia późną
porą? - Widocznie zaczęła się niecierpliwić.
- Przez cały dzień po dzielnicy kręcą się paparazzi. Dobrze
wiesz, że są strasznie upierdliwi - powiedziałem zgodnie z prawdą. Ci ludzie
już dawno przestali być zabawni. Całymi dniami latają po okolicy, wzajemnie
konkurując, kto zrobi więcej zdjęć sławnym ludziom. Nienawidziłem tego,
szczególnie odkąd zacząłem spotykać się z Nadią. Nie dość, że kryjemy się przed
rodzicami, to jeszcze idiotów z aparatami trzeba unikać jak ognia.
Obdarzając matkę błagalnym wzrokiem, by już o nic więcej nie
pytała, uśmiechnąłem się i dałem jej buziaka w policzek. Trzeba było przyznać,
że mając taką rodzinę, byłem szczęściarzem. Wstałem i podszedłem do starej
komody w rogu pokoju. Na wierzchu, niezmiennie od kilkunastu lat, leżała ramka
ze zdjęciem przedstawiającym dwie młode kobiety oraz trójkę dzieci - Nadię,
Nicolasa i mnie.
- Właściwie czemu cały czas je tu trzymamy? - spytałem. Matka
Nadii nie żyła od około siedmiu lat, a wraz z jej śmiercią nasze rodziny
zostały największymi wrogami. Benjamin Charpentier obwiniał nas za to, ponieważ
umarła podczas wspólnych wakacji, na które nie mógł pojechać, ponieważ wybrał
pracę zamiast odpoczynku z rodziną. Kiedy dowiedział się o jej śmierci,
natychmiast odebrał od nas Nadię i zrozpaczony wypowiedział wojnę. Potem wmówił
dziewczynie, że śmierć jego żony to wyłącznie nasza wina, przez co również ona
straciła do nas zaufanie. Nigdy nie zapomnę, jak wymknęła się do mnie wieczorem
i ze łzami w oczach nazwała mnie mordercą.
Mama podeszła do mnie i wzięła ramkę w dłonie, muskając ją
delikatnie palcami.
- Bianca była moją najlepszą przyjaciółką. Na dodatek dobrze
wspominam tamte czasy - stwierdziła i popatrzyła na troje szczęśliwych dzieci uwiecznionych
na starej fotografii.
~*~
- Nathan! Nathan! Goń mnie! - krzyczała
pięcioletnia dziewczynka, uciekając przed przyjacielem na największym placu
zabaw w najbogatszej dzielnicy Paryża. Umieszczony był z daleka od miejskiego
gwaru i ulic; dzięki doskonale zagospodarowanej zieleni wokół dzieci mogły
bawić się bezpiecznie. Były tu różnorakie alejki dla mam spacerujących z
wózkami, nie brakowało również małych drzew rzucających cień na wygodne
ławeczki. Poza terenem placu znajdowały się wille i rezydencje należące do
najbardziej wpływowych i znanych ludzi we Francji.
- Mam cię! - ucieszył się chłopiec,
momentalnie doganiając koleżankę i wywracając się razem z nią na ziemię, przez
co do ich czarnych jak smoła włosów dostało się pełno piasku. Mimo to śmiali
się w najlepsze, do czasu kiedy podeszły do nich ich matki - Bianca, szatynka o
ciemnoszarych, przenikliwych oczach i Chantal, brunetka o bystrych, zielonych
oczach.
- Nadia, kochanie, znów będziesz cała brudna.
- Bianca uśmiechnęła się czule, otrzepując z piasku zarówno główkę dziewczynki,
jak i jej niebieską, koronkową sukienkę, kosztującą pewnie więcej niż
dwutygodniowa pensja zwykłych ludzi na terenie kraju.
Chantal zrobiła to samo z synem, do którego
po chwili dobiegł o trzy lata starszy brat, z entuzjazmem opowiadając o nowych
sztuczkach, które umie robić na drabinkach. Rozmowę przerwał telefon. Bianca
oddaliła się na chwilę, wyraźnie widać było, iż rozmowa nie należała do
szczególnie przyjemnych. Po jej skończeniu zawołała do siebie córkę, która
wyraźnie zaprotestowała jakimś słowom matki. Momentalnie odbiegła od niej i
podeszła do chłopców, od razu entuzjastycznie wczuwając się w dziecięcą
gadaninę. Potem poszli do wcześniej wspomnianych drabinek, na których Nicolas
pokazywał nowe umiejętności. Po chwili znudził się tym i odbiegł do innej
grupki dzieci w jego wieku. Z ust Nadii zniknął uśmiech, zaczęła bawić się
falbankami od swojej sukienki. Nathan to zauważył i biorąc przyjaciółkę za
rękę, poprowadził ją w tylko sobie znanym kierunku, uważając, by matki nie
widziały, dokąd zmierzają. Podreptali na obrzeża placu, gdzie znajdowały się
niedobitki pierwszego placu zabaw. Została tu wprawdzie tylko ławeczka i coś,
co dzieci nazywały jaskinią. Kiedyś miało to służyć za krytą piaskownicę,
jednak maluchy bały się przebywać w środku, więc zaniechano dalszej budowy. Nie
rozbudowano jej, ponieważ teoretycznie pięknie wtapiała się w okolicę, a do
tego czasem służyła za kryjówkę, gdy bawiono się w chowanego.
Nathan wprowadził Nadię do środka. Dziewczynce
miejsce wydawało się naprawdę duże i piękne. Przez ciemny sufit przebijały się
niewielkie ilości światła dziennego, co nadawało miejscu magiczną aurę. Nad
rozglądała się zafascynowana, nie mogąc wydusić ani słowa. W końcu jednak się
przełamała.
- Than, boję się mojego tatusia… - rzuciła
cichutko, spuszczając wzrok i siadając. Chłopiec popatrzył na nią z lekkim
zdziwieniem.
- Tatusiowie nie są źli, tylko czasami się
tak zachowują - stwierdził, siadając obok. - To będzie nasze tajemne miejsce! -
oświadczył z czarującym uśmiechem. - Jeśli będziesz miała zły humor, spotkamy
się tu i wszystko się ułoży. Zawsze będę cię bronić! - powiedział z
przekonaniem do dziewczynki, która uniosła głowę i ze łzami w oczach oraz
promienistym uśmiechem pokiwała głową.
~*~
Chwilę po rozmowie z mamą opuściłem dom,
szlajając się gdzie popadnie, bo nie chciałem cały czas udawać, że wszystko
jest w porządku. Siedziałem w jednej z osiedlowych kawiarenek i ze znudzeniem
piłem kawę, słuchając starych, francuskich ballad śpiewanych przez sławy.
Trzeba było przyznać, że klimat w tego typu miejscach w Paryżu był niesamowity.
Kiedy tylko wystarczająco się ściemniło, zapłaciłem za usługi i wyszedłem,
kierując się na plac zabaw. Ręce włożyłem do kieszeni bluzy, uprzednio nakładając
kaptur. Czarne spodnie i granatowa bluza sprawiały, że nie rzucałem się w oczy.
Nigdy nie wiadomo, czy nadal ktoś nie czatuje z aparatem w ręku. Leniwym
krokiem szedłem na miejsce spotkania koło piętnastu minut. I tak jak zawsze
byłem przed czasem, teraz chciałem jeszcze przemyśleć kilka spraw, nim
przyjdzie Nadia. Usiadłem na ławce, przy której zawsze się umawialiśmy -
niedaleko „naszego miejsca”. Oczywiście o wiele mniej kłopotliwe byłoby
spotkanie się u kogoś w domu bądź w pobliskim parku. Jednak tam o tej porze przebywało
jeszcze dużo młodzieży, również ze szkoły. Przez to, że nikt nie może o nas
wiedzieć, jesteśmy zmuszeni widywać się w dziwnych, wyludnionych miejscach.
Jeśli bym mógł, najchętniej pokazałbym się z nią wszędzie, w dzień, w nocy, w
mieście, szkole, domu. Nie mogłem być jednak samolubny, musiałem się
podporządkować, żeby nie dodawać jej zmartwień.
Zamyśliłem się nad tym, co mam powiedzieć,
jak się zachowywać. Zrezygnowany przekląłem pod nosem i kładąc łokcie na
kolanach, oparłem głowę o dłonie. Zacisnąłem pięści, prawie wyrywając sobie
włosy. Nigdy nie czułem się taki bezsilny. Kiedyś myślałem, że mogę mieć
wszystko, czego pragnę. Wpływowi rodzice i morze pieniędzy na niewiele zdadzą
mi się w tej sytuacji.
Ze sztormu, jaki przeżywałem w środku,
wyrwał mnie znajomy stukot obcasów, zbliżający się dość szybko w moją stronę.
Wstałem, żeby się z nią przywitać, ale nie wiedziałem, co robić. Jak zawsze
wyglądała pięknie, ubrana w krótką, czarną spódniczkę, idealnie opinającą jej
biodra, biało-niebieską bluzkę w paski i wiosenną kurteczkę w granatowym
odcieniu, zupełnie takim, jak jej kilkucentymetrowe obcasy. Kręcone włosy
zaczesała na bok, dzięki czemu ponętnie odkrywała z drugiej strony szyję. Ku
mojemu zdziwieniu, nie wyglądała na smutną czy załamaną, bardziej na
wyprowadzoną z równowagi.
- Gdzie trzymasz komórkę, idioto?! -
krzyknęła na powitanie. Nie powiem, żebym się tego spodziewał. Wyjąłem z
kieszeni telefon, który okazał się być rozładowany.
- Co za powitanie… - rzuciłem lekko
zdenerwowany. Dziewczyna zdawała się tego nie dosłyszeć. Tak się wita swojego
chłopaka, wiedząc, że zaraz umrze?
- W całej Europie puszczają nagranie naszej
walki w Pradze! - oznajmiła, wpatrując się we mnie z lekko przerażonym wyrazem
twarzy. Zszokowałem się. To prawda, po raz pierwszy pilot rozpoznał teren…
- Walczyliśmy na naszej Ziemi - oznajmiłem,
przez co nieco się oburzyła. Obrzuciła mnie oskarżającym spojrzeniem, które
wyrażało równocześnie zaskoczenie, że sam nie jestem zdziwiony. - Przecież to
nie mogła być tylko gra. Nie wiem, gdzie znajdowaliśmy się wcześniej, ale to
nie jest zmyślony przez kogoś świat. My naprawdę giniemy… Terra jest prawdziwa
- rzuciłem, a wtedy jej oczy się zaszkliły i odwróciła wzrok.
- To nie miała być prawda - rzuciła,
przegryzając wargę. - Przecież… ty… nie możesz… - powiedziała, przymykając
oczy.
Przygarnąłem ją mocno do siebie, wdychając
kwiatowy zapach jej włosów i próbując dojść do siebie. W myślach non stop
przeklinałem tę kolejność. Mimo że nikomu nie życzyłem śmierci, bałem się, jak
Nadia zareaguje na mój przedwczesny zgon. Jestem jej najbliższą osobą. Do kogo
się zwróci, kiedy mnie zabraknie? Jak sobie poradzi, gdy nadejdzie jej kolej? Nie
mogłem jej ot tak zostawić.
- Obiecaj mi, że wszystko będzie dobrze… Że
przeżyjesz - wyszeptała, wczepiając kurczowo palce w moją bluzę na plecach.
Odsunąłem ją od siebie i spojrzałem w jej
lekko zaczerwienione oczy, w których znajdowało się tyle pytań i mieszanych
uczuć, że nie dałoby się ich zliczyć.
- Nie mogę… Wiesz, że i tak umrę. - Starałem
się, aby mój głos był w miarę spokojny i nie łamał się. - Możemy tylko mieć
nadzieję, że nie nastąpi to dziś czy jutro. Jest kilka rzeczy, które muszę
zrobić.
- Przestań mówić tak, jakbyś już miał
umierać! - podniosła głos, patrząc na mnie z wyrzutami. - Naprawdę musimy bawić
się w Romea i Julię? Nie możesz tak po prostu odejść i mnie zostawić…
Miała rację. Cała ta zabawa była niczym z
filmu wyjęta. Zakochani z nietolerujących się rodzin, próbujący miłością
powstrzymać przeznaczenie. I tym razem, jak w przypadku dwojga słynnych
kochanków, wszystko skończy się nieuniknioną śmiercią. Oboje zdawaliśmy sobie
sprawę z tego, że nic nie powstrzyma biegu całej tej historii.
- Zostawmy już to - odparłem, przyklejając
na twarz delikatny uśmiech. - Pokaż lepiej nagranie. - Wskazałem palcem na
torbę z laptopem przewieszoną przez jej ramię.
Bez słowa usiedliśmy na ławce. Zdołałem
tylko usłyszeć ciche westchnięcie, kiedy odpaliła laptopa. Na tapecie,
niezmiennie od roku, znajdowało się malownicze zdjęcie placu zabaw, w którego
tle widać było kopułę z dzieciństwa. Pod względem prywatności Nadia z pewnością
nie miała lekko. Ojciec często przeglądał jej laptopa, przez co nie mogła mieć
na nim żadnych wspólnych zdjęć bądź zapisanych rozmów z komunikatora.
Po chwili czekania obejrzeliśmy kilka
filmików. Niektóre z nich były z pewnością nagrywane komórką, inne
profesjonalną kamerą. Przeczytaliśmy też wiele reportaży z miejsca zdarzenia.
Nagłówki głosiły „Obcy na naszej planecie!”, „Inwazja na Ziemię?!”, „Ziemia
areną międzygalaktycznych walk!”, pod nimi widniała masa zdjęć ukazujących
zniszczenia w Pradze, przerażonych ludzi na ulicach, naszej Terry i robota, z
którym walczyła Barunka. Pod każdą informacją widniały niezliczone komentarze użytkowników
z całego świata. Ludzie zastanawiali się, co to jest. Jedni głosili apokalipsę,
inni zaparcie wierzyli w fotomontaż. Każdy wpis podsycany był strachem bądź
chorą ekscytacją. Nie mogłem opanować śmiechu. Nadia o dziwo nie spojrzała na
mnie jak na idiotę, tylko pokręciła głową.
- Gdyby wiedzieli, że to my tym sterujemy...
- rzuciła. - Podczas kiedy my giniemy za Ziemię, wszyscy myślą, że jesteśmy
kosmitami mającymi na celu zniszczenie planety! - zdenerwowała się.
- Nie wiesz, jak zareagowaliby na wieść, że piętnaścioro
nastolatków próbuje ocalić świat za cenę własnego życia, bo jakiś idiota wrobił
ich w „grę”. Naprawdę myślisz, że by uwierzyli? - spytałem spokojnym tonem, w
środku jednak lekko się gotując. Prawdą było to, że nie byliśmy wiarygodni. Nic
tego nie zmieni.
- Spytamy o to innych - powiedziała,
odpalając Terrę Nostrę i logując się na swoje konto.
♠
Lilith18: Nagrania są wszędzie!
♣
Arai: Co chwila dochodzą nowe
komentarze! To naprawdę była nasza Ziemia…
♠
Chatte: To w ogóle nie jest zabawne.
Cała ta „gra” jest chora.
♣
Lirio: Cześć, Nadia. Jak się czuje
Nathan...? :(
♠
Chatte: Jak się można ***** czuć w
takiej sytuacji?!
♣
Canzone: …
♠
Chatte: Cześć. Też tu jestem. Ze mną
w porządku ;)
♣
Chatte: Bzdura. Tak czy inaczej.
Myślicie, że ktoś uwierzy, jeśli powiemy prawdę?
♠
Boss: Chyba oszalałaś. Wezmą nas za
idiotów i gdzieś wsadzą. Mój ojciec jest policjantem. Chyba by mnie do
wariatkowa dał.
♣
Kolympi: Moim zdaniem, dobrze by
było komuś powiedzieć. Może da się temu zapobiec...?
♠
Paksa007: Wątpię. Jesteśmy skazani
na śmierć.
♣
Chatte: Przestań tak mówić, idioto.
♠
Boss: W sumie taka jest prawda. Nie
znamy dnia i godziny. Padniemy jak muchy.
♣
Canzone: To żałosne. Co, jeśli
istnieje jakiś sposób, a my z niego nie skorzystamy?
♠
Chatte: Spróbujemy. Pa!
♣
Paksa007: Co zamierzasz zrobić…?!
Spojrzałem pytająco na Nadię. Ona
przechwyciła mój wzrok i uśmiechnęła się, po chwili składając na moich ustach
stanowczo za krótki pocałunek. Schowała laptopa i wstała z ławki, łapiąc mnie
za rękę, abym zrobił to samo. Jako iż było ciemno, mogliśmy pozwolić sobie na
atrakcję, jaką był spacer ze splecionymi dłońmi. Zdziwiłem się, kiedy
zaprowadziła mnie pod mój własny dom.
- To prawda. Mój ojciec w życiu by nie
uwierzył. Twoi rodzice to co innego. Może jest szansa - powiedziała z nutką
nadziei w głosie. - Zresztą nie chcę się ukrywać. Nie przed nimi. Twoja mama
była najlepszą ciocią, jaką miałam - dodała szeptem, pochylając lekko głowę. -
Moja mama by tego chciała, więc chodźmy - nakazała.
Wciąż trzymając ją za rękę, wszedłem do
domu. Od razu usłyszałem szepty dochodzące z salonu. Z pewnością mama
niecierpliwiła się, że włóczę się gdzieś po nocy. Chociaż teoretycznie byłem
dorosły, ona zawsze będzie mnie traktować jak małe dziecko.
Po kilku sekundach ze schodów zbiegł
Nicolas. Stanął jak wryty na widok Nadii, ale uśmiechnął się do mnie
porozumiewawczo. Kto jak kto, ale ten łamacz serc pewnie dawno mnie
rozszyfrował.
- Wejdźcie, chyba szykuje się większa sprawa.
- Wyszczerzył zęby, patrząc na moją dziewczynę i lustrując ją badawczym
wzrokiem.
Ona oczywiście lekko go zmierzyła i
podreptała za mną do salonu, w którym siedzieli rodzice. Na nasz widok oboje
wytrzeszczyli oczy. Nadia wyprostowała się i mocniej ścisnęła moją dłoń.
Wiedziałem, że się denerwowała, zresztą przecież nie ona jedyna. Trochę się
obawiałem reakcji rodziców. Po tylu latach cichych walk mam powiadomić ich, że
jesteśmy zakochaną po uszy parą, która niedługo umrze? Zaśmiałem się pod nosem,
widząc pytające miny rodziców. Oboje wstali już z kanapy, oczekując wyjaśnień.
O dziwo, mama była raczej radosna i wpatrywała się z uśmiechem w Nadię, która
nieco speszona odwzajemniła uśmiech.
- Chciałabym… przeprosić - wydukała Nad.
Uśmiechnąłem się, chcąc dodać jej otuchy. Nie mogłem przecież zrobić nic za
nią, a miałem świadomość, że dla Nadii przepraszanie jest swego rodzaju utratą
dumy i zawsze jej to trudno przychodziło. - Wiem, że ostatnie… kilka lat było
co najmniej dziwne, jednak nie chcę zaprzepaścić tej relacji. Po mamie byliście
najbliższymi mi osobami, których musiałam się wyrzec. Zdaję sobie sprawę, że
zrobiłam wiele głupich rzeczy, powiedziałam za dużo przykrych słów… Zmieniłam
się przez te sześć lat, mimo to… nie chcę umrzeć z poczuciem winy i z
przekonaniem, że nie starałam się o wybaczenie - powiedziała, wzdychając lekko.
Nim zdążyła coś dodać, moja mama ze łzami w oczach ją przytuliła. Odruchowo
puściłem rękę dziewczyny, zastanawiając się, jak bardzo ulżyło im obu.
Oderwałem od nich wzrok i przeniosłem go na
ojca. Patrzył na mnie z politowaniem, ale i lekką radością, którą
odzwierciedlał jego uśmiech.
- Nadia, skarbie - zaczęła mama takim tonem,
jak za dawnych czasów. - Wiesz, że zawsze jesteś u nas mile widziana. Ale od
kiedy wy…
Nie dokończyła, tylko odsunęła się i
spojrzała na nas badawczo.
- Od dziesięciu miesięcy - rzuciła z
szerokim uśmiechem Nad, wczepiając się w moje ramię i posyłając mi upojne
spojrzenie, przez które musiałem powstrzymać chęć pocałowania jej.
- Twoje oczy są takie same jak Bianki -
zaczęła mama, ale po chwili zaczęła się śmiać. - Gdyby żyła, musiałabym jej
postawić lampkę wina. Przegrałam ten zakład - powiedziała tonem namiętnej
hazardzistki. Wszyscy spojrzeliśmy na nią pytająco, na co ona tylko się
uśmiechnęła. - Obstawiałam, że to Nicolas zdobędzie twoje względy. Bianca za to
od początku upierała się, iż oddasz serce Thanowi - wyznała, wprawiając nas w
zakłopotanie. - Niech to. Umieć tak wyprzedzić bieg wydarzeń - westchnęła, po
czym wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Naprawdę byłem szczęściarzem, trafiając na
taką dziewczynę. Dobrze, że umrę, mając przynajmniej dziką satysfakcję, że
byłem jedynym, którego kochała.
- Wszystko słodko i pięknie - zaczął Nicolas
siedzący na jednym ze skórzanych foteli. - Ale spieszy ci się na tamten świat?
- zapytał podejrzliwym tonem, sprawiając, że rodzice momentalnie przypomnieli
sobie o jednym dziwnym zdaniu z wypowiedzi Nadii.
- Lepiej usiądźmy - stwierdziłem,
wymieniając z brunetką porozumiewawcze spojrzenia. Czas najwyższy powiedzieć im
o wszystkim, co nas dręczy.
Zasiedliśmy na dwuosobowej kanapie, zaś
lekko zaniepokojeni rodzice na sofie naprzeciwko.
- Słyszeliście pewnie o dziwnych robotach
walczących w Pradze? - chciałem się upewnić.
- Oczywiście. Stały się jednym z tematów
dzisiejszej konferencji - odparł rzeczowym tonem tata. - Nie mamy pojęcia, co
to jest… - oznajmił, wyraźnie zmęczony całym dniem pracy.
- My wiemy - rzuciła tylko Nadia i położyła
swoją dłoń na mojej.
- To my sterujemy jedną z tych maszyn. Razem
ze znajomymi z obozu Success.
Przerwałem na moment, oczekując na reakcję
rodziny. Była, jak mogłem się spodziewać, pełna niedowierzania i lekko
zauważalnej kpiny - przynajmniej w przypadku rodziców. Nicolas za to patrzył na
nas z powagą i smutkiem, jakby od razu nam uwierzył i czekał na dalsze
wyjaśnienia.
- Nieznany nam wcześniej mężczyzna, Harry
Reed, wciągnął nas w coś, co początkowo miało być grą, później jednak okazało
się być zaciętą walką o losy Ziemi, za którą płacimy życiem. Co kilka dni
odbywają się bitwy, na które drogą losowania uprzednio wybierani są nowi
piloci. To właśnie pilot steruje Terrą, tak nazwaliśmy tego robota, i musi
pokonać wroga, gdyż inaczej nasza Ziemia zostanie zniszczona. Przez walkę
maszyna wysysa z nas życie…
- Czworo naszych znajomych już umarło, a
koło toczy się dalej… - wtrąciła się Nadia, mocno smutniejąc. Wszyscy
przenieśli wzrok na nią.
- Teraz moja kolej - oznajmiłem, oddychając
z ulgą. W końcu miałem to za sobą, przez co praktycznie nie zwróciłem uwagi na
spojrzenia rodziców.
- Kochani, nawet tak nie żartujcie. Świat ma
poważny problem, jakim są te dziwne roboty, a wy chcecie powiedzieć, że jednym
z nich starują dzieci z międzynarodowego obozu językowego? Przecież to
niedorzeczne… - powiedziała szeptem mama, mając już zaszklone oczy. Po samych naszych
minach widziała, że nie kłamiemy.
- Ma pani rację. To chore, nienormalne i
nielogiczne. Czemu to spotyka zwykłych nastolatków? Na początku też myśleliśmy,
że to żart, ale nasi koledzy i koleżanki umierają na naszych oczach… -
powiedziała Nadia łamiącym się głosem.
- Nie chcesz chyba powiedzieć… - zaczął
Nicolas, patrząc na mnie jak na idiotę.
- Umrę - potwierdziłem. - W ciągu kilku dni,
godzin, czy nawet minut… Wtedy, kiedy zostaniemy wezwani do walki i
teleportowani na pokład Terry.
- Musi być jakiś sposób. Nie wierzę w magię,
znajdzie się naukowe wyjście… - rzekł ojciec, nerwowo stukając palcem w blat
stołu.
- Jesteśmy związani kontraktem z tą maszyną.
Nie da się go zerwać - poinformowała Nadia. Atmosfera w domu stała się zbyt
nerwowa.
- Spokojnie. Pogodziłem się z tym -
wyjaśniłem stonowanym tonem. - Nie rozmawiajmy już na ten temat. - Uśmiechnąłem
się delikatnie, acz stanowczo, żeby niczego już nie drążyli.
- Twój tata uwierzył? - spytała ostrożnie
matka.
Nadia pokręciła przecząco głową.
- Nie i nie może się o niczym dowiedzieć.
Tak samo o mojej wizycie tutaj i naszym związku. Ciężko by to przeżył, a nie
chcę mu dokładać zmartwień - wydukała. - Dlatego proszę o pełną dyskrecję. -
Schyliła lekko głowę. Rodzice nie pytali o nic więcej.
Kiedy myślałem o jej ojcu, gotowało się we
mnie. Zmarnował jej całe życie i zniszczył ją od środka tak jak nikt inny…
- Jutro organizowany jest bankiet z okazji
Święta Zjednoczenia Euroazji. Obiecałem już, że stawimy się na nim wszyscy i to
samo tyczy się pewnie Nadii - powiedział ojciec.
- Tak, wiem. Tata uprzedził mnie o
obowiązkowym pojawieniu się tam - rzuciła znudzonym tonem dziewczyna.
- Spróbujemy wybadać od specjalistów z
innych państw coś na temat tych robotów - stwierdził tata z nutą nadziei w głosie.
~*~
Chociaż wszyscy byliśmy nienagannie ubrani i
zdawaliśmy się świetnie bawić na przyjęciu, wiedziałem, że każdy członek mojej
rodziny ma mnie na oku, obawiając się nagłego zniknięcia. Nawet Nadia, która
dziś w ogóle nie powinna obdarzać mnie spojrzeniem, od czasu do czasu zerkała
niepewnie w moją stronę. Modliłem się tylko, by jej ojciec tego nie zauważył.
Całe szczęście moja rodzinka idealnie grała swoją rolę, w której Nadia dalej
była naszym wrogiem, którego nie darzy się szczególną uwagą. Tylko na początku
przyjęcia ładnie przywitaliśmy się z nią i Benjaminem. Musiałem szybko odwrócić
od niej wzrok, bo ubrała niestety zbyt kuszącą liliową sukienkę prawie do
kolan. Droga biżuteria zdobiła jej szyję, ręce i uszy, a buty, niegdyś
kilkucentymetrowe, zastąpiła jeszcze wyższymi szpilkami, które eksponowały jej
bardzo długie, opalone i ponętne nogi.
Po kilku rozmowach z politykami bądź ich
dziećmi lekko się zmęczyłem, więc wróciłem do przydzielonego mi miejsca przy
jednym ze stołów. Obok siedział Nicolas, aktualnie zręcznie kokietujący córkę
premiera. Wywróciłem oczyma i zacząłem sączyć czerwone wino podane przez
kelnera, jednocześnie czekając, aż brat skończy flirty. W tym czasie
zastanawiałem się nad wypowiedziami ludzi, z którymi miałem okazję porozmawiać
a propos Terry. Większość z nich twierdziła, że to zamach terrorystów bądź
tajny eksperyment jakiegoś laboratorium. Młodzież za to wierzyła uparcie w
inwazję kosmitów. Sam nie umiałem sprecyzować, czym te roboty są w
rzeczywistości. Czy stworzył je człowiek? Przecież wszystko nie mogło być
naszym ludzkim dziełem. Bo niby jakim cudem się teleportujemy? Ten termin znany
jest przecież tylko z książek… Przekląłem w myślach, zdając sobie sprawę, że
chyba nikt nie jest w stanie nam pomóc. Mimo złości i bezradności, które mną
targały, z pozornym stoickim spokojem lustrowałem otoczenie do czasu, kiedy
zetknąłem się ze spojrzeniem Michelle - mojej byłej dziewczyny, która od
pewnego czasu widocznie znów ubiegała się o moje względy. Była w moim wieku,
razem chodziliśmy też do klasy. Jej matka to jedna z bardziej znanych
publicystek w mieście. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie słodko i ruchem głowy
wskazała wyjście do ogrodu. Spojrzałem na Nicolasa, który niestety nie wyglądał
na pragnącego kończyć, zapewne ciekawą, dyskusję z „koleżanką”, więc lekko się
uśmiechając, podszedłem do Michelle i wyszliśmy z pomieszczenia, kierując się w
stronę ogrodów. Na jej twarzy pojawił się zbyt szeroki uśmiech, była cała w
skowronkach. Rozumiem, że teoretycznie znów robiłem jej nadzieję, ale przecież
nie wypadało mi olać zaproszenia na przechadzkę. Zacząłem rozmowę, która po
chwili zeszła na temat nieznośnych paparazzi, o których mogłem rozmawiać
godzinami, o czym zresztą dziewczyna doskonale wiedziała. Po drodze, na moje
nieszczęście, natknęliśmy się na Nadię prowadzącą konwersację ze swoim ojcem i
premierem. Grzecznie się przywitaliśmy, po czym ruszyliśmy dalej. Chciałem jak
najszybciej zejść z oczu Nadii, znając jej chorobliwą zazdrość, ale niestety
Michelle uparła się, że chce usiąść właśnie na jednej z ławek, na którą Nad
miała doskonały podgląd. Moja rozmówczyni przez dobre dziesięć minut opowiadała
o swoich spostrzeżeniach dotyczących fotografów. Jak to ciężko jest zawsze
ładnie wyglądać przed obiektywem i tak dalej… Mówiąc, co chwila przeczesywała
średniej długości czarne włosy, wyprostowane do granic możliwości i trzepotała
długimi, zapewne doklejanymi rzęsami okalającymi jej piwne oczy. Ogólnie rzecz
biorąc była naprawdę ładna, w końcu kiedyś była moją dziewczyną, chociaż naturalności
to w niej dużo nie było. Bez tej całej tapety, jak to mawia Nadia, na twarzy
pewnie bym jej nie poznał. Kto jak kto, ale te dwie naprawdę się nie lubiły.
Zresztą Nadia ogólnie nie przepadała za moimi byłymi, ale tego nigdy do końca
nie zrozumiem - i już chyba nie będę musiał zrozumieć, w końcu niebawem będzie
po wszystkim…
Na moje nieszczęście, Nad co jakiś czas
patrzyła uważnie w naszą stronę, co bynajmniej nie było zbyt mądrym
posunięciem.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos
koleżanki.
- Co odbiło Charpentier? Co chwila raczy nas
spojrzeniem - rzuciła zjadliwie.
- Nie zauważyłem - skłamałem, chcąc przejść
do jakiegoś innego tematu, co jednak nie wypaliło, ponieważ Michelle już
całkiem zatraciła się w omawianiu wad mojej dziewczyny.
- Co z tego, że ma ładną buźkę, skoro ubiera
się tak niegustownie? Dobrała złe kolczyki, nie ten dom mody… No ale co
poradzić, że ktoś nie ma zmysłu dobrego smaku - zacmokała, patrząc bez
skrępowania w stronę Nadii, co było niestosowne na takim bankiecie, a w dodatku
dobitnie sugerowało, o kim rozmawiamy.
- Wygląda zjawiskowo - przerwałem jej. - Kto
jak kto, ale Nadia zawsze błyszczy.
Wyszczerzyłem zęby, mówiąc szczerą prawdę.
Niby dziewczyny zawsze konkurowały o pozycję „pierwszej”, jednak Nadia
zwyciężała naturalnością oraz wrodzoną klasą i wdziękiem. Umiała idealnie ukryć
swoją arogancję i inne wady - z wyjątkiem zazdrości, która teraz iskrzyła w jej
oczach.
- Gadasz tak, jakbyś się w niej zakochał -
rzuciła Michelle. - Jeny, ona wygląda na zazdrosną!
Uśmiechnęła się, czując zwycięstwo.
Posłałbym Nadii karcące spojrzenie, ale niestety byłem na widoku również jej
ojca, a do tego Michelle bacznie nade mną czuwała.
Przez chwilę patrzyłem dyskretnie na moją
dziewczynę, chcąc chociaż na chwilę pochwycić jej wzrok. Zamiast tego
usłyszałem cichy śmiech Michelle, więc przekręciłem głowę w jej stronę i zanim
zdążyłem pomyśleć, że jest trochę za blisko mnie, poczułem jej zlepione
błyszczykiem wargi na moich. Całus trwał tylko ułamek sekundy, bo odsunąłem ją
od siebie. To jednak jej nie przeszkodziło, bo zaczęła gładzić ręką moje
spodnie. Rzuciłem jej ostrzegawcze spojrzenie, kątem oka sprawdzając, jak ma
się Nadia. Wyglądała, jakby miała zaraz kogoś uderzyć, praktycznie czerwona ze
złości.
- Nie wiem, o co ci chodzi, ale nic nie
wskórasz - powiedziałem dobitnie, wpatrując się w widocznie napaloną Michelle.
- Chciałam tylko zobaczyć reakcję tej
gówniary. Chyba podobają jej się starsi chłopcy… - Zaśmiała się szyderczo. -
Zresztą wiem, że nadal ci się podobam, tylko widać nie chcesz nic robić na
pokaz - rzuciła, wciąż posyłając ku Nadii niemiłe uśmieszki.
Wrzało we mnie, bo cała szkoła wiedziała, że
nasze rodziny i my sami co najmniej się nie tolerujemy. Dlatego nie mogłem dać
po sobie poznać, że mi zależy.
- Masz rację, chodźmy gdzieś indziej -
wymruczałem, wstając z ławki.
Michelle, lekko zdziwiona, zrobiła to samo,
po czym odeszliśmy w głąb ogrodów, schodząc z oczu Nadii, która chwilę
wcześniej i tak weszła do budynku, uprzednio ładnie żegnając się z premierem.
Ja natomiast szedłem w stronę fontanny znajdującej się w samym środku parku.
Ścieżki dookoła oświetlane były klimatycznymi lampionami. Michelle zatrzymała
się i ponownie wpiła się w moje usta. Musiałem przyznać, że tęskniłem za tak
namiętnym pocałunkiem. Dziewczyna wręcz mnie pożerała, wędrując rękoma po moim
ciele. Odwzajemniłem pocałunek w delikatny sposób, błagając, by Nadia zrobiła
to, o co ją podejrzewałem, bo inaczej polegnę w sidłach tej dziewczyny.
Na szczęście po chwili poczułem w kieszeni
garnituru wibracje komórki. Z minimalną niechęcią odsunąłem od siebie Michelle
i wyciągnąłem telefon. Kilka sms-ów naraz. „Jak zaraz nie odejdziesz od tej
szmaty, to przyjdę tam i osobiście jej pokażę, że moje paznokcie są naprawdę
ostre!”, „Zresztą Ciebie też czeka kara, idioto!” i „Co chcesz przez to
osiągnąć?!”.
- Kto śmie nam przeszkadzać? - zdenerwowała
się moja towarzyszka.
- Mój brat. Musimy się zbierać, samochód
zaraz przyjedzie - skłamałem, odsuwając się jeszcze bardziej. Miałem wyrzuty
sumienia, bo przed chwilą gotów byłem kontynuować tę chwilę zapomnienia. - I
żeby było jasne: to dla mnie nic nie znaczyło. Nie jesteś w moim typie, po
prostu założyłem się z bratem - rzuciłem na odchodnym, zostawiając ją samą.
Przecież nie chciałem, żeby po mojej śmierci pojawiła się w moim domu z
tekstem: „Państwa syn mnie kochał!”.
Udałem się z powrotem do sali balowej, w
której odbywał się bankiet, trafiając po drodze na Benjamina, który posłał mi
wymowne, pełne dzikiej nienawiści spojrzenie. Chcąc nie chcąc, odwzajemniłem
się tym samym, po czym podszedłem do rodziców, namawiając ich na powrót. Na
szczęście się zgodzili, więc po pożegnaniu z gospodarzami wyszliśmy, ruszając
do samochodów. Rodzice wsiedli do jednej limuzyny, a ja z Nicolasem do drugiej.
Szofer jak zwykle otwierał nam drzwi.
W drodze Nicolas dostrzegł moją minę.
- Zdradziłeś Nadię z tą niunią? - spytał
dobitnie, na co przekląłem siarczyście.
- To nie tak… Musiałem po prostu zejść jej z
oczu, bo inaczej by się zagryzły. Nie było innego wyjścia. Michelle sama zaczęła
mnie całować.
- Jesteś idiotą. Takiej dziewczyny się nie
zdradza.
- I mówi to największy Casanova w Paryżu? -
prychnąłem.
- Nie zapominajmy, że do zeszłego roku
miałem niezłego przeciwnika. - Spojrzał na mnie wymownie. - Nie mów mi, że
Nadia nie daje ci wystarczająco dużo miłości - rzucił niedowierzając.- Taka
gorąca dziewczyna jak ona…
Utkwiłem w nim wściekły wzrok. Nie wiedział,
jak wygląda sytuacja.
- Mówisz tak, jakbyś coś do niej czuł -
zdenerwowałem się, zaciskając pięści. Nie miał pojęcia, jak się czułem.
- Jak byś zareagował, gdybym się z nią
całował? - spytał z cwanym uśmiechem, jakby to już miało miejsce.
Nie wytrzymałem i uderzyłem go w twarz.
Częściowo po to, żeby dać upust zażenowaniu. On jednak odwdzięczył się tym
samym, tyle że w brzuch. Kaszlnąłem i chciałem się na niego rzucić, ale mnie
powstrzymał. W końcu był trzy lata starszy, zrobił to bez większych problemów.
- Znamy ją od małego - powiedział. - Zresztą
każdy był nią kiedyś co najmniej zauroczony - prychnął z uśmiechem. - Sposób, w
jaki na ciebie patrzy, jest tak pełen miłości, że twój widok po zdradzeniu jej
napawa mnie obrzydzeniem. W dodatku nie uwierzę, że po praktycznie roku nie
poszliście ze sobą do łóżka - oznajmił, popadając w zadumę.
Miał rację. Jestem idiotą.
- To uwierz - rzuciłem, wywracając oczyma,
gdy zauważyłem jego minę. - Wiem, że jestem draniem, po prostu mnie poniosło.
Obiecaj mi, że kiedy mnie nie będzie, zaopiekujesz się nią - poprosiłem i
wysiadłem z samochodu, który stał już pod domem.
Bez słowa ominąłem rodziców chcących zadać
mi kilka pytań. Szybkim krokiem powędrowałem do swojego pokoju i zamknąłem
drzwi. Rzuciłem marynarkę na fotel, sam kładąc się na łóżku. Kiedy wyzwałem się
wszystkimi możliwymi wyzwiskami, wstałem i przebrałem się w dresy oraz czarną
bluzę, zakrywającą mój ciemnozielony „tatuaż” na brzuchu. Chociaż było późno,
nie czułem się zmęczony. Wyjąłem komórkę i napisałem krótkiego sms-a do Nadii.
Cóż, treść: „Przepraszam. Wiesz, że to już się nie powtórzy.” była niezbyt
przyjemna, ale przynajmniej odwzorowała mój nastrój. Myślałem, że nic nie
będzie gorsze od mojego aktualnego humoru. Nawet wezwanie do Terry. Co prawda
kończyć się ono miało śmiercią, ale ta akurat mi się należała. Teraz jeszcze
bardziej utwierdziłem się w tym przekonaniu.
Po około dwóch godzinach wewnętrznego
użalania się nad sobą otrzymałem sms-a od Nadii. „Za pięć minut TAM. Nie znoszę
sprzeciwu! ;)”. Nie wiedziałem, co wymyśliła, ale nie miałem czasu, by o tym
myśleć, bo pięć minut to naprawdę mało na dojście na miejsce. Nie chcąc budzić
rodziców, starałem się zejść na dół jak najciszej. Potem wsunąłem na nogi
adidasy i wyszedłem z domu, biegnąc na miejsce spotkania.
Po kilku minutach dotarłem do magicznej
kopuły niedaleko placu zabaw i mocno się schylając, wszedłem do środka. Całe
szczęście, że to miejsce w jakiś sposób zdawało się rosnąć wraz z nami.
Nadia siedziała skulona w kłębek. Początkowo
myślałem, że coś się stało, jednak gdy mnie usłyszała, z uśmiechem podniosła
głowę. Jej twarz była delikatnie rozświetlona przez świeczkę wytwarzającą magiczny
i romantyczny nastrój. Nad najwyraźniej przyniosła ją ze sobą.
Dopiero wtedy przyjrzałem się jej. Miała na
sobie dużo za dużą koszulę spiętą w talii grubym paskiem, a pod spodem dżinsowe
spodenki przed kolana i markowe adidasy. Fryzura z bankietu była teraz w lekkim
nieładzie - z koku wypadało kilka kręconych kosmyków. Makijaż był zupełnie inny
niż na imprezie.
- Jestem gnojem - rzuciłem. - Po co jeszcze
tracisz na mnie czas? - spytałem, siadając obok niej i próbując oderwać wzrok
od jej ciała i iskrzących oczu.
- Fakt, jesteś nim. Ale to nie zmienia
faktu, że cię kocham. Jeśli tego nie chcesz, pozwól mi chociaż ostatni raz się
tobą nacieszyć - powiedziała lekko łamiącym się głosem, zawieszając mi ręce na
szyi.
- Przecież wiesz, że jesteś dla mnie
największym skarbem… - zacząłem, ale przerwała mi, zamykając moje usta
pocałunkiem rozgrzewającym wszystkie zmysły. Nie dało się porównać namiętnych
całusów Michelle z choćby delikatnym muśnięciem ust przez Nadię. To pewnie przez
uczucie, jakim ją darzyłem.
Poczułem się tak dobrze, jak nigdy, zacząłem
błądzić rękoma po jej drobnym ciele. Niczego nie chciałem mocniej, niż połączyć
się z nią całkowicie. Po chwili zacząłem pieścić wargami jej szyję. Czując jej
przyspieszony oddech i palce zatopione w moich włosach, zabrałem się za
odpinane guzików jej koszuli. O dziwo, nie usłyszałem żadnego sprzeciwu, dzięki
czemu dokończyłem odpinanie, uprzednio zdejmując jeszcze pasek. Zręcznym ruchem
ściągnąłem z niej koszulę, jednocześnie zmieniając pozycję na leżącą. Ona
zabrała się za ściąganie mojej bluzy i podkoszulka. Wodziła rękoma po moim
nagim torsie, podczas gdy ja smakowałem jej piękne ciało. Na brzuchu natknąłem
się na dość świeżą ranę. Przerwałem pieszczotę, pytając, co się stało, ale ona
rzuciła, że to nic i dobrała się do mojego rozporka. Czując tylko adrenalinę,
powoli wypełniającą całe moje ciało, zatraciłem się i zrobiłem to samo z jej
spodniami. Kiedy nareszcie udało mi się je zdjąć, odsunąłem się na ułamek
sekundy, podziwiając jej piękne ciało okalane tylko przez czarno-turkusową
koronkową bieliznę.
Napierałem na nią coraz bardziej, chcąc
maksymalnie wykorzystać tę chwilę. Wróciłem na moment do jej ust, obdarzając ją
czysto francuskim pocałunkiem. Ręką błądziłem to po jej, póki co zakrytych,
piersiach, to po wewnętrznej części ud. Nasze rozpalone ciała stykały się ze
sobą, wprawiając obie strony w nieopisany stan euforii. Bokserki powoli zaczęły
mi przeszkadzać, chciałem posunąć się dalej. Ścisnąłem jej pośladki, wkładając
kilka palców pod materiał, aby go ściągnąć. Poczułem jak mięśnie Nadii się
napinają, ale nie przestawałem napierać.
- Przestań, proszę… - szepnęła, ale jej nie
słuchałem, zachowując się jak cyborg zaprogramowany tylko do jednego.
Prawą ręką wędrowałem do jej piersi, potem
przez brzuch aż do podbrzusza. Kiedy miałem zjechać niżej, zaczęła się
wierzgać. Kopała nogami, rękoma chciała uderzyć mnie w tors, ale skutecznie ją
powstrzymałem, dalej napawając się dotykiem jej ciała. Jednak ona nie
przestawała mi się wyrywać. Spojrzałem na jej twarz, w większości zasłoniętą
włosami, ale nie przestałem czerpać przyjemności ze zbliżenia.
- Nathan… Boję się! - praktycznie krzyknęła.
Odruchowo ją puściłem. Potykając się, Nadia
poczłapała w bok, chcąc być jak najdalej ode mnie. Skuliła się w kłębek, cała
drżąc. Jej przerażone oczy patrzyły na mnie jak na dzikie zwierzę pragnące ją
pożreć. Dopiero wtedy doszło do mnie, że właśnie tak się zachowywałem.
Automatycznie chciałem się do niej zbliżyć, jednak po pierwszym moim ruchu
Nadia ledwo powstrzymała krzyk, coraz bardziej się telepiąc. Z jej wielkich
oczu ciurkiem płynęły łzy, rozmazując po drodze czarny tusz do rzęs. Nieraz
widziałem ją w takiej sytuacji, jednak pierwszy raz czułem się temu winny.
- Przepraszam - szepnąłem. - Kiedyś
obiecałem ci, że zawsze będę cię bronić i to miejsce będzie bezpieczne…
Zawiodłem - powiedziałem, ubierając spodnie i podkoszulek. Nie miałem pojęcia,
jak odzyskać jej zaufanie. Mimo tego poczucia winy, wciąż jednak ciągnęło mnie
jej ciało. Czułem to zwierzę wewnątrz mnie, musiałem je opanować. -
Przepraszam. Jeśli chcesz, to pójdę… - zacząłem wstając.
Poczułem jednak delikatny sprzeciw - ręką
złapała mnie za nogawkę.
- Nie idź… Przytul mnie - wyszeptała przez
łzy.
Usiadłem obok i nałożyłem na nią swoją
bluzę, po czym objąłem ją od tyłu, chowając głowę w jej pięknie pachnących
włosach. Wdychałem ten zapach, by się uspokoić. Poczułem, że Nadia również
oddycha w miarę regularnie.
- To moja wina - odezwała się. - Myślałam,
że potrafię - zapłakała. - Ale kiedy… no wiesz… widzę jego twarz. Dzisiaj
znowu…
- Dzisiaj?! - przeraziłem się, obracając ją
do siebie. - Chciałaś się po tym ze mną kochać?!
- Przecież wiem, że tego chcesz… Niby
dlaczego całowałeś się dziś z Michelle? Bo tego właśnie potrzebujesz. Jak każdy
mężczyzna. A ja nie potrafię dać ci tego, czego pragniesz… - wyszeptała,
patrząc mi w oczy.
- Nie chcę, byś robiła cokolwiek przeciw
sobie! Tak, pragnę cię, ale przecież w związku ważne są uczucia obojga. Nigdy
nie chciałem zrobić ci krzywdy - wyznałem zgodnie z prawdą. Miała całkowitą
rację, nie wiedziałem, że aż tak mnie rozumie.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała
nie czuć się podczas tego tak, jak się czuję. Widzę jego twarz pragnącą
wszystko ze mnie zerwać, sprawić, bym trzęsła się ze strachu, który napędza go
do działania…
Przytuliłem ją mocniej, czując przerażający
ból w sercu z powodu tego, że wkrótce zostawię ją z tym samą.
- Ale dlaczego dziś? - szepnąłem.
- Zorientował się - odparła ledwo
dosłyszalnie. - Najpierw krzyczał, potem zaczął rzucać czym popadnie, chociaż
do niczego się nie przyznałam. Wrzeszczał, że jestem z wami w zmowie. -
Podniosła się lekko, pokazując ranę na nodze, której nie zauważyłem. - Kiedy
się zorientował, co zrobił… zaczął mnie… przepraszać - urwała, rozpłakując się.
~*~
Ciemne
uliczki Paryża oświetlone były jedynie przez małe lampiony zawieszone na
przydrożnych drzewkach. Zazwyczaj o tej porze dało się tu spotkać wiele
zakochanych par chodzących dróżkami ze splecionymi dłońmi, zapominających o
istnieniu wszechświata. Z daleka dobiegały ciche melodie ballad granych co
wieczór w okolicznych restauracjach. Tego dnia było praktycznie pusto, a
wszelkie możliwe dźwięki zagłuszał bębniący w uszach deszcz. Wytężając wzrok,
można było dostrzec jedynie ciemną męską sylwetkę powoli zmierzającą w tylko
sobie znanym kierunku.
Chłopak
był przemoczony do suchej nitki, zarówno z ubrania, jak i z włosów wystających
spod założonego kaptura kapała woda.
Siedemnastoletni
Nathan szedł wolno, nie przejmując się szalejącą jesienną burzą. Tak jak
zawsze, gdy miał zły humor, zmierzał do ulubionego miejsca z dzieciństwa -
starej kopuły. Zastanawiał się zapewne, jak to możliwe, że pobyt w niej
faktycznie uspokajał. Tym razem jego nastrój nie wynikał wprawdzie z niczego
konkretnego, po prostu czuł potrzebę odwiedzenia tego miejsca, niezależnie od
wszystkiego. Nim wszedł do środka, rozejrzał się jeszcze po zachmurzonym
niebie, które co rusz piorunami oświetlało ziemię.
Chłopak
westchnął i schronił się pod kopułą. Jakie było jego zdziwienie, gdy dostrzegł,
że nie jest sam! W ciemności kryła się jedna drobna postać skulona w kłębek,
która w dodatku go nie zauważyła. Dopiero podczas kolejnego błysku, dzięki
któremu do wnętrza kopuły dostało się światło, Nathan rozpoznał towarzyszkę.
-
Nadia?! - zdziwił się kompletnie. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, w jakim
jest stanie. Potargane włosy, rozmazany makijaż, dresy i top, to z pewnością
nie był jej codzienny, zachwycający każdego wizerunek. Do tego była
roztrzęsiona i płakała, z przerażeniem patrząc na byłego przyjaciela, a obecnie
wroga. - Co się stało…? - przejął się Nathan.
-
Wynoś się stąd i zapomnij, że mnie widziałeś! - krzyknęła dziewczyna, nabierając
drapieżnego wyrazu twarzy.
Poza
bankietami, na których krótka, wymuszona pogawędka była konieczna, nie
rozmawiali ze sobą od ponad pięciu lat. Nawet w szkole, chociaż tam, nie zdając
sobie z tego sprawy, często wymieniali się spojrzeniami, nie zawsze pełnymi
wrogości.
-
Daj spokój. Przecież widzę, że coś się stało. Nie zostawię cię tak - rzucił,
siadając obok i nie do końca wiedząc, jak się zachować.
-
Odczep się i wreszcie stąd idź - powiedziała ciszej, widocznie nie mając siły
na kłótnie. Odwróciła głowę i oparła ją na swoich kolanach, tępo patrząc się w
ziemię. - Proszę - dodała po chwili.
-
Powiedz, co się stało, a postaram się pomóc - obiecał, samemu nie do końca
wierząc w swą dobroć. Zwykle nie był miły dla potencjalnego wroga, ale przecież
tu chodziło o przyjaciółkę z dzieciństwa, której nie mógł zostawić w takim
stanie.
-
Nie przejmuj się. Dam sobie radę sama, więc nie jesteś potrzebny - odparła.
-
Gdybym nie był, nie przyszłabyś właśnie tutaj. - Powoli zaczął kojarzyć fakty.
- Chodzi o ojca?
Dziewczyna
rozpłakała się na dobre, kryjąc twarz w czarnych jak smoła lokach.
-
Co ci zrobił?! - zdenerwował się wyraźnie. Zbliżył się do niej i ujął jej twarz
w swoje ręce, aby spojrzała mu prosto w oczy. Jej wzrok był tak cierpiący, że
mógł domyślić się, o co chodzi. - Molestuje cię…? - To było raczej pytanie
retoryczne, przez które oddech Nadii przyspieszył. - Od kiedy…?
-
To się zaczęło jakiś rok po śmierci mamy… - wyszeptała, uciekając od Nathana
wzrokiem. - Wcześniej to ją zmuszał do różnych rzeczy… Boję się, Than…
Wyrwała
się, by się w niego wtulić. Mimo przemokniętej bluzy, biło od niego ciepło.
Chociaż tak się zmienił, objęcie go uspokajało ją tak, jak za czasów
dzieciństwa.
-
Czemu nikomu nie… - zaczął.
-
Jest wielce szanowanym politykiem! Publicznie jesteśmy zgraną, kochającą się
rodziną! Zresztą… nikt by w to nie uwierzył, on ma za dużą władzę - powiedziała
zgodnie z prawdą. W dzisiejszym świecie ten, kto dzierżył władzę, był zdolny do
wszystkiego i to bez ponoszenia żadnych konsekwencji. - Jeśli się dowie, że
wiesz… - szepnęła drżąc. - Proszę, nikomu nie mów!
-
Dobrze, dobrze.
Zaczął
głaskać ją po głowie, czując, że niesamowita więź, która ich kiedyś łączyła,
wróciła ze zdwojoną siłą. Poczuł w sobie nienawiść, jakiej wcześniej nie zaznał
i przywiązanie, któremu nigdy nie miał dać odejść. - Od teraz nie będziesz z
tym sama, obiecuję ci.
~*~
Obudził mnie radosny świergot ptaków za
oknem. Przeciągnąłem się i wstając, zerknąłem na telefon, gdzie czekała już na
mnie wiadomość: „Wstawaj, śpioszku, za godzinę u Ciebie będę!”. Spojrzałem na
godzinę otrzymania sms-a i widząc, że zostało mi pół godziny, szybko ruszyłem
pod prysznic. Potem pospiesznie się ubrałem, starając się omijać wzrokiem mój
tatuaż zajmujący część klatki piersiowej i brzucha.
Zszedłem na dół, przywitałem się z rodziną i
wpakowałem sobie do ust kromkę chleba. Po niespełna kilku minutach kuchennymi
drzwiami weszła Nadia. Przyniosła nowe gazety opowiadające o walce w Pradze,
która wciąż była głównym tematem w prasie.
Przywitałem się z moją dziewczyną, po czym
przypomniałem sobie, że zostawiłem w swoim pokoju laptopa, który dziś miał być
mi potrzebny, gdyż mieliśmy całą rodziną postudiować najnowsze informacje o
Terrze. Skinąłem głową na Nadię i oboje ruszyliśmy na górę.
- Tylko wracajcie szybko, gołąbeczki -
zdążyła krzyknąć roześmiana mama.
Kiedy przekroczyliśmy próg mojego pokoju,
zamknąłem drzwi i przyparłem Nadię do ściany, namiętnie ją całując i czując, że
robię to po raz ostatni.
- Będę za tobą tęsknić - rzuciłem i kiedy
otworzyłem oczy, oboje byliśmy już na pokładzie Terry.
Oczy Nadii się zaszkliły, ja jednak byłem
spokojny. Delikatnie ucałowałem jej czółko, ostatni raz wdychając jej zapach.
Czułem na sobie rozczulony wzrok niektórych uczestników obozu. Nikt za to nie
odważył się nic powiedzieć. Nikt, z wyjątkiem Harry’ego, naturalnie.
- Nie rozklejaj się, tylko siadaj i walcz! -
krzyknął, uradowany kolejną bitwą.
Nie zwróciłem na niego uwagi, niestety Nadia
i owszem. Odeszła ode mnie i z wielką premedytacją pięścią uderzyła Reeda w
twarz. Zdezorientowany facet spojrzał na nią z nienawiścią.
- Będziesz następna, szmato! - warknął
wściekły.
- Nie mógłbyś mi zrobić większego prezentu -
rzuciła ze słodkim uśmiechem Nadia. Zawsze w niej to kochałem. Umiała wyjść
zwycięsko z każdej sytuacji, niezależnie od wszystkiego.
Wróciła do mnie i pocałowała mnie.
Odciągnąłem ją od siebie, po czym zasiedliśmy na swoich miejscach. Spojrzałem
na skupionego Sebastiana po mojej lewej stronie i Nadię po prawej.
Po chwili mogłem się już rozejrzeć po
okolicy. Zdziwiłem się, rozpoznając…
- Moskwa? - spytał z lekką niepewnością
Sebastian. Niektórzy wzruszyli ramionami, widocznie nie znając się na
geografii.
- Na to wygląda - szepnęła Diana,
rozglądając się wokół.
Architektura miasta była zupełnie inna niż
we Francji, bardzo oryginalna. Nie zdążyłem się jej jednak przyjrzeć, bo przed
nami materializował się robot. Dlaczego znów musimy narażać życie innych ludzi?
Skupiłem się, prosząc Terrę, by wycofała się
z centrum. Szukałem w okolicy lasu, jednak w pobliżu nie było żadnego.
Przeciwnik wyglądał dość zwyczajnie,
podobnie do robotów w Londyńskim Instytucie Nauki. Był nieco nieproporcjonalny
i posiadał jedną nogę, która po chwili zaczęła wwiercać się w podłoże. Po
chwili, niczym bączek dla dzieci, zaczął krążyć dookoła miasta, tym samym
zbliżając się do nas. Ciągle robił kółka, co niesamowicie denerwowało, jakby
próbował uchylić się przed ciosami, których jeszcze nie zadałem. Wyliczyłem w
myślach, co ile sekund pojawia się na wprost mnie i w tym momencie wbiłem rękę
Terry w jego środek, uniemożliwiając mu dalsze ruchy. Na moje szczęście jego
ręce były krótsze, przez co machanie nimi na nic się zdało. Jedną nogą, tak
jakbym grał w piłkę, kopnąłem to parszywe, wiercące się odnóże, dzięki czemu
oderwało się od tułowia. Rzuciłem jego górną część na bok, czując, że serce
maszyny jest w nodze. Miałem rację.
- Świetnie, Nathan! - rzuciła podekscytowana
Lolli.
- Mam prośbę. Przenieś moje ciało do Paryża,
do moich rodziców, dobrze? - rzuciłem, patrząc tępo w serce przeciwnika leżące
teraz na ziemi. Kiedy usłyszałem zgodę, niewiele myśląc, rozejrzałem się po
przyjaciołach. - No cóż. Do zobaczenia.
Uśmiechnąłem się lekko, całą siłą robota
depcząc serce. Usłyszałem jeszcze zdławiony krzyk Nadii, po czym zamknąłem
oczy, oczekując spokojnego, wiecznego snu.
~*~
Entliczek-pentliczek,
Krzesełek piętnaście.
Kogo wskaże znaczek,
Ten na wieki zaśnie.
~*~
Gomene, minna! Pisanie rozdziału nieco mi się przedłużyło, mam jednak nadzieję, że w jakiejś części nadrobiłam to długością i poniekąd jakością ^ ^ Postaram się, aby nie było więcej takich niespodzianek - Aya wie, jak sprawić, żeby wena sama pchała mi się do głowy (nie ma to jak wywóz na działkę, z dala od cywilizacji i przymusowe pisanie rozdziału na kartkach ;P ). Tak czy inaczej mam nadzieję, że się podobało!
~Kao-chan
Muahaha <śmiech a’la Kira> Widzicie, co ta biedna mała Kao zrobiłaby bez siostrzyczki? xD No cóż, a tak na poważnie, podpisuję się pod ostatnim zdaniem Kaori ;)
Rozdział możemy zadedykować wszystkim, którzy to czytają. ;) Następny postaramy się napisać jak najszybciej (co jest możliwe zważywszy na to, że niebawem znów jedziemy na działkę), zresztą początek już mamy. Buziaki!
~Aya-chan
[wpis z dnia 6.07.11]
[wpis z dnia 6.07.11]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz