Noc z poniedziałku na wtorek minęła pozornie w normalnym
rytmie. Pozornie, bo tak naprawdę nie do końca wszystko było tak, jak powinno.
Magumi Hori wróciła do Akademii, ale wyglądała na przygnębioną, czemu jednak
się nie dziwiono - w końcu straciła matkę. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że jej
stan ma inne podłoże. Otóż ponownie odebrano jej wolność.
Shuusei i Suzue byli jakby nieobecni. Niemal nikomu nie
powiedzieli o tym, czego dowiedzieli się od Ayi. Bolało ich to, że w żaden
sposób nie mogą się zemścić. Jak niby mieliby to zrobić? Gizen była wszak
czystokrwistą, na dodatek dużo starszą, a co za tym idzie - silniejszą i
bardziej doświadczoną - niż Aya czy Suzaku. Smutki topili więc w obecności
Marii i Deichiego, którzy ze wszystkich sił ich wspierali.
Mari dochodziła do siebie po przesłuchaniach, spotkaniu z
prawdziwym Kaname oraz poniedziałkowym śnie, w której spotkała się z Mariko
Hiou. Zamiast jednak skupić się na lekcjach, zastanawiała się nieustannie, co
przyniesie kolejny dzień.
Ranek nadszedł dość prędko. Naturalnie, jak to bywa w takich
przypadkach, Mari niezwykle trudno było zapaść w sen. Próbowała zastosować się
do rad swej imienniczki, przytłumić zmysły, myśli i uczucia, ale gdy usiłowała
tego dokonać, w głowie rodził się jeszcze większy zamęt. Zezłoszczona wstała,
jeszcze raz skontrolowała, czy zasłony w zadowalającym stopniu nadają komnacie
mrok, a drzwi nie przepuszczają żadnego dźwięku, po czym wróciła do łóżka,
zamknęła oczy i wyrównała oddech. Wycofała wyostrzone zmysły, co było proste do
zrobienia, i głęboko odetchnęła. Żeby nie rozmyślać o wielu rzeczach naraz,
skupiła się na jednym obrazie - niemal pustym pokoju w nieznanym domu, takim, w
którym nie było nic ciekawego, nic, co by ją rozpraszało. Usiadła po turecku na
środku wyobrażonego pomieszczenia, nie przejmując się, że jest w koszuli nocnej
- w końcu była tam sama. Zamknęła wyimaginowane oczy i pogrążyła się w
medytacji.
- Mariko.
Usłyszawszy głos, zdenerwowała się porządnie. Tak świetnie jej
szło, a ktoś jej przerwał! Gwałtownie uniosła powieki, by ujrzeć, kto ją
rozproszył. Ze zdziwieniem spostrzegła, że to Mariko. Kobieta siedziała przed
nią na samotnym drewnianym krześle w pokoiku, który sama wcześniej wymyśliła.
- Udało ci się, jak widzę - rzekła spokojnie. Rozejrzała się po
prostych szarawych ścianach i zwyczajnej podłodze z klepek. - Bardzo tu
skromnie. Trudno było ci się skupić?
Mari skinęła tylko głową. Przez chwilę obie siedziały w
milczeniu, aż w końcu dziewczyna nie wytrzymała.
- W jaki sposób mam poznać Kaname? - spytała niecierpliwie. Tak
przynajmniej jej się zdawało - w istocie, ku swemu zdziwieniu, zauważyła, że
jej głos brzmi łagodnie i zdaje się należeć do niezwykle opanowanej osoby.
- Aby dowiedzieć się o nim tego, czego sam nigdy by ci nie
powiedział - tobie ani nikomu innemu - musisz cofnąć się w przeszłość tak
odległą, że nie pamięta jej nikt, nawet żaden z najstarszych żyjących obecnie
czystokrwistych.
- Jak mam to zrobić?
- Pokażę ci tę przeszłość. Mam nadzieję, że wystarczy nam
czasu… - Umilkła na moment. - Musisz teraz zdać się na mnie - przykazała. - To
będzie niecodzienne wydarzenie, możesz poczuć się zagubiona.
- Rozumiem - szepnęła dziewczyna, choć w istocie już czuła się
„zagubiona”, a przecież tak naprawdę do niczego jeszcze nie doszło.
- Gotowa?
- Tak.
Ściany pomieszczenia zdawały się runąć do tyłu, ale gruzu Mari
nie dostrzegła. Zauważyła, że podłoga, krzesło i jej towarzyszka również zniknęły.
Ona sama zaś, wciąż odziana w zwiewną, bladożółtą koszulę nocną, nad nieznaną
łąką unosiła się w powietrzu, co, nawiasem mówiąc, było nadspodziewanie miłym
doświadczeniem. Świat wokół niej nagle zawirował, zakręciło jej się w głowie.
Krzyknęła krótko, ale wtedy wirowanie minęło. Unosiła się teraz w zupełnym
niebycie.
- Tysiące lat temu, gdy ludzie jeszcze nie istnieli, żyliśmy w
zgodzie i spokoju - rozległ się głos Mariko. Młodej dziewczynie ukazał się
obraz otoczony lekką mgiełką, jakby było to niewymownie dawne wspomnienie.
Zauważyła grupkę pięknych osób, bladych i dostojnych, mających w sobie coś
zwierzęcego, ale w pozytywnym znaczeniu. - Niewielu nas wówczas było i nikt z
nas nie wiedział, skąd tak naprawdę się wzięliśmy, w jaki sposób powstaliśmy,
kto nas stworzył czy wydał na świat. Byliśmy z tym jednak pogodzeni, nie
dociekaliśmy prawdy. - Wśród kilkunastu postaci Mari dojrzała znajomą twarz.
Była to Mariko. Długie, niemal białe włosy przewiązane miała rzemykiem, ubrana
była w prosty strój składający się z tuniki i wąskich spodni sięgających połowy
łydek. Inni odziani byli podobnie. W ich ubiorze przeważały różne odcienie
brązu, zieleni i szarości. - Łączyliśmy się w przypadkowe pary, niespętani
żadnymi więzami odpowiedzialności. Żywiliśmy się krwią innych stworzeń,
zwierząt. Czasami obdarowywaliśmy się nawzajem swoją krwią, ale wiązało się to
wtedy z mocnym uczuciem romantycznym, rodzicielskim, braterskim lub zmysłowym.
Nie do przyjęcia byłoby wypicie czyjejś krwi bez jego zgody.
Osoby ze wspomnień przewijały się obok Mariko, otaczały ją
widocznym gołym okiem szacunkiem. Mężczyźni nieraz ją adorowali, ale ona zawsze
spokojnie ich odprawiała, uśmiechając się do nich łagodnie, podczas gdy ci
pokornie odchodzili.
- Choć najsilniejsi byli ci, którzy najczęściej pili krew
naszych pobratymców, to ja stałam się nieformalną przywódczynią naszej grupy.
Wszyscy mi ufali, a ja ufałam im. Czułam się za nich odpowiedzialna, kochałam
wszystkich równo, dlatego nie chciałam nikogo z nich wywyższać. Nie wstąpiłam w
żaden związek, żywiłam się jedynie krwią zwierząt.
W jednym z obrazów Mari dostrzegła jasnowłosą wampirzycę
sączącą szkarłatną posokę nieznanego jej zwierzęcia.
- Przez pewien czas - nikt z nas nie wiedział, jak długi, gdyż
to pojęcie wówczas dla nas nie istniało - prowadziliśmy koczowniczy tryb życia.
Zamieszkiwaliśmy lasy, pola lub góry, by potem przenieść się gdzie indziej. W
końcu jednak znużyło nas to i postanowiliśmy osiedlić się gdzieś na stałe.
Wybraliśmy dogodne miejsce, pełne żyznych ziem i lasów w pobliżu, w zakolu
rzeki, która od dawna już nie istnieje, znajdujące się ledwie dzień szybkiego
biegu od morza. Zbudowaliśmy tam wioskę i rozpoczęliśmy życie, jakie wiedli w
starych dla ciebie czasach ludzie.
Owa wioska ukazała się dziewczynie przed oczami. Kilka
skromnych chatek stało spokojnie w niewielkich odległościach od siebie,
krystalicznie czysta woda rzeki połyskiwała jasno w świetle księżyca. Po
wydeptanych już dróżkach przemykały anonimowe postaci; czasem gdzieniegdzie
dostrzec można było jasnowłosą Mariko.
- Nie mieliśmy pojęcia, że nie jesteśmy jedynymi
przedstawicielami naszego gatunku. Skoro jednak przez cały czas trzymaliśmy się
blisko wioski, miast poruszać się ciągle naprzód, w końcu ktoś nas odwiedził.
Troje podróżnych zdumiało się, widząc naszą osadę. Przyjęliśmy ich z radością,
ciesząc się, że jest więcej takich jak my. Tamci przekonali nas, iż pochodzą z
większej społeczności, przysięgali też, iż słyszeli pogłoski o innych
inteligentnych jak my stworzeniach, takich jak syreny czy wilkołaki, jak byś je
teraz nazwała, ale przyznali, że w istocie nikogo takiego nigdy nie spotkali.
Uznaliśmy więc, że to jedynie wymysł wyobraźni i najprawdopodobniej tak właśnie
było.
Siedząc przy ognisku wśród miejscowych, troje podróżnych w
płaszczach zdjęło z głów kaptury - byli to dwaj mężczyźni i kobieta.
- Wkrótce nowi przyjaciele nas opuścili, ale od czasu do czasu
znów pojawiał się ktoś nam podobny. Zorientowaliśmy się, że istnieje co
najmniej kilka małych społeczności wampirów podobnych do naszej. Byliśmy
łagodni i nie znaliśmy przemocy, więc nie widzieliśmy w tym wtedy żadnego
zagrożenia. Wręcz przeciwnie - naprawdę cieszyliśmy się, iż mamy tylu
pobratymców.
Mari w duchu zastanawiała się, jakim cudem wampiry kiedykolwiek
mogły „nie znać przemocy”. Odpowiedź pojawiła się w jednym z obrazów -
ziomkowie Mariko nie musieli walczyć z dziką zwierzyną, gdyż ta instynktownie
odczuwała ich wyższość i nigdy ich nie atakowała, same wampiry z kolei, musząc
się czymś żywić, polowały, jednak nigdy nie zabijały zdobyczy. Wypijały tyle
krwi, ile było konieczne do przeżycia, a następnie leczyły zwierzynę i
puszczały ją wolno. Jeśli chodzi o „ludzkie” jedzenie, żywili się tylko
roślinami. Dziewczynie wydawało się to tak niewiarygodne i nienaturalne, że lekko
otworzyła usta.
- Czas spokoju minął bezpowrotnie, gdy zostaliśmy zaatakowani.
Wioska stanęła w płomieniach, pośród zgliszczy biegały
przerażone postaci.
- Choć zapewne wyda ci się to naiwne, tak naprawdę nie mieliśmy
nawet pojęcia, iż można nas zabić. Żyliśmy bardzo długo, oczywiste więc było,
że jesteśmy nieśmiertelni, nie tak jak zwierzęta czy rośliny. Tymczasem zaś
okazało się, w jak wielkim błędzie trwaliśmy. Niemal wszyscy moi „bracia”
zostali zamordowani; dosłownie przemienili się w proch. Byłam przerażona i
zdruzgotana, patrząc na śmierć niektórych z nich. Moje serce pękało z żalu,
rozpacz rozdzierała mnie od środka. Wtedy uwolniła się we mnie moc, która
pewnie istniała wewnątrz mnie od samego początku, ale o której istnieniu nie
wiedziałam. Nie panowałam nad tym. Coś się wydostało i po chwili wokół mnie nie
było niemal nikogo.
Jasnowłosa wampirzyca krzyknęła ze smutku, widząc śmierć
współbraci. Wtedy otoczyła ją jasna poświata, oświetlająca mrok nocy wraz z
ogniem palących się domostw, która po chwili rozbłysła oślepiającą bielą
rozciągającą się na wiele metrów od niej. Gdy światło zniknęło, zapadła zupełna
ciemność. Ogień przepadł, tak samo wrogowie w najbliższym otoczeniu. Mariko, po
której twarzy płynęły łzy, klęczała na ziemi, wciąż załamana, ale również
dogłębnie zdumiona tym, co się właśnie wydarzyło.
- Rozgromiłam nieprzyjaciół, którzy mieli nieszczęście być w
pobliżu, tym samym stając się pierwszą morderczynią wśród mych bliskich.
Nieliczni ocalali podbiegli do mnie i dźwignęli mnie na nogi, po czym pomogli
mi uciec. Sama nie byłabym w stanie tego zrobić. Ogarnęły mnie przejmująca
słabość, wyrzuty sumienia i żałość. Myślałam, iż umrę z rozpaczy, ale, jak się
okazało, to nie mogło nas zabić.
Mężczyzna, kobieta i dziecko, chłopiec, prowadzili Mariko w
stronę lasu, chcąc się tam schronić. Ukryli się wśród znajomych gęstwin.
- Kiedy doszliśmy do siebie po naszej stracie, wyszliśmy
spośród drzew. Wioski nie było, pozostały jedynie nadpalone szczątki
drewnianych chat. Przeszukaliśmy najbliższą okolicę, nawołując przyjaciół, choć
doskonale wiedzieliśmy, że nikt oprócz nas nie przetrwał. Czuliśmy to.
Wyczuliśmy stratę ich wszystkich i każdego z osobna. Zniknęli, przepadli, by
nigdy już nie wrócić.
Pojawiły się sceny pełne łez, rozpaczy, poczucia zagubienia.
Mari odruchowo podniosła dłoń do twarzy i ze zdziwieniem odkryła, że po jej
policzkach płyną łzy.
- Wszyscy czworo zapragnęliśmy pogrążyć się w nicości. Przeszło
nam przez myśl, iż powinniśmy byli zginąć wraz z pozostałymi, dlatego
zastanawialiśmy się nad samobójstwem, ale szczerze mówiąc, nie wiedzieliśmy,
jak można by tego dokonać. Naturalnie nie było wówczas Łowców, ludzie wciąż
jeszcze nie istnieli, więc posłużenie się ich bronią było niemożliwe. I choć
widzieliśmy śmierć naszych pobratymców, nie mieliśmy pojęcia, w jaki sposób
wrogom udało się ich unicestwić. Nasze rany zawsze się przecież goiły… Do dziś
nie znam tajemnicy tamtego wydarzenia.
Teraz zabicie czystokrwistego nie było niewykonalne.
Wystarczyło zranić wampira łowiecką bronią, by jego ciało nie było zdolne do
regeneracji, a następnie zabić go jak człowieka. Co do zlikwidowania
czystokrwistego bez broni Łowców… Mari słyszała tylko o jednym takim przypadku.
Matka opowiedziała jej, jak zginął dziadek. Akuji Touma skumulował wówczas całą
swą moc i posłał ją w kierunku Ayi i Kaori z wyraźnym zamiarem zamordowania
ich. Kage przyjął na siebie ten śmiertelny cios, poświęcając się dla córki i
jej przybranej siostry… Choć nie był ranny z łowieckiej broni, zginął. Dzieciak
Touma zaś sam ledwo uszedł z życiem. Potężny czar osłabił go i gdyby w
ostatniej chwili nie zdołał się teleportować - nie wiadomo, jakim cudem to
zrobił, skoro był tak wykończony - zginąłby z rąk Ayi.
Jednakże sprawa z atakiem na wioskę Mariko przedstawiała się
inaczej. Żaden z wrogów nie wydawał się w żaden sposób zmęczony po walce i
zamordowaniu pobratymców…
Dziewczyna przerwała rozmyślania, gdyż znów rozległ się smutny
głos jej imienniczki. Opowiadanie o tym wszystkim musiało sprawiać jej ból,
mimo tego, iż wydarzyło się to niewymownie dawno temu.
- Powędrowaliśmy ku górom. W międzyczasie Ume i Ryunosuke
odłączyli się ode mnie i Kyouyi. Zdecydowali dołączyć do innych, przekonani, że
era naszej grupy minęła. Z wielkim smutkiem ich pożegnałam, nie byłam jednak w
stanie iść wraz z nimi.
Kobieta i mężczyzna oddalili się na północny zachód. Mariko i
chłopiec, który najwidoczniej miał na imię Kyouya, stali nieruchomo, wpatrując
się w powoli znikające sylwetki Ume i Ryunosuke.
- We dwoje dotarliśmy do gór. Tam szukaliśmy dogodnego
schronienia i gdy takowe znaleźliśmy, pogrążyliśmy się w medytacji, życząc
sobie długiego snu, najlepiej wiecznego.
Jasnowłosa kobieta i czarnowłosy chłopiec o szarych oczach,
trochę przypominający Mari Minoru, położyli się na plecach w bliżej nieokreślonej
jaskini i opuścili powieki.
- Zasnęliśmy. Był to sen dobrze tobie znany, Mariko. Odbyli go
Isaya i Naoko Shoutou, a także cała obecna rodzina Hanadagi. Dla zmęczonego
długim życiem i problemami czystokrwistego to ucieczka i ukojenie, odpoczynek,
którego nie zastąpiłoby nic innego. Nic, poza śmiercią.
Mari poczuła się, jakby sama zasnęła wraz z imienniczką i
chłopcem. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że przecież wszystko, czego
była właśnie świadkiem, to rzeczywiście sen, a nie jawa.
- Pierwszy obudził się Kyouya. Coś go zaniepokoiło, więc
zbudził i mnie. Wytężyliśmy słuch tak mocno, jak tylko mogliśmy i staliśmy się
świadkami czegoś, czego się nie spodziewaliśmy. U stóp gór tętniło życie,
którego dotychczas nie znaliśmy. Zaintrygowani opuściliśmy schronienie,
podążając ku nieznanemu.
Chłopiec, teraz wyglądający może na jakieś dziesięć lat, oraz
Mariko doprowadzili się szybko do porządku po długim śnie. Pożywili się krwią
naprędce złapanych zwierząt, umyli się w strumyku, obcięli za pomocą magii
niezwykle długie włosy i paznokcie, po czym ruszyli ku równinom.
- Świat zmienił się nie do poznania. Jak się okazało, od dawna
wampiry nie były już jedynymi wysoce inteligentnymi stworzeniami. Kiedy
spaliśmy, powstali ludzie. W porównaniu z nami byli nieporadni i słabi, ale
Kyouya i ja oraz inni nam podobni na przestrzeni lat nauczyli ich wielu
przydatnych umiejętności. Ani się obejrzeliśmy, minęły kolejne stulecia, a
ludzie byli coraz silniejsi… i coraz okrutniejsi. Z jakiegoś jednak powodu od
początku pałałam do nich sympatią. Kyouya i ja zamieszkaliśmy bowiem w
najbliższej ludzkiej osadzie, przywiązaliśmy się do kruchych istot ją
zamieszkujących i wspomagaliśmy je, broniliśmy przed napaściami innych… W
międzyczasie dołączyli do nas pobratymcy, przynosząc nam wieści ze świata.
Dowiedziałam się, że wiele wampirów upodobało sobie ludzką krew. Ugryzieni
ludzie z kolei zamieniali się w podobne nam istoty, choć nie tak potężne. Wielu
naszych wstępowało też w związki z ludźmi bądź przemienionymi. Jak się pewnie
domyślasz, w ten sposób na przestrzeni wielu wieków ukształtowały się
poszczególne wampirze Klasy.
Dość prymitywni ludzie radzili się Mariko i Kyouyi, najchętniej
nie odstępowaliby ich na krok. Kochali ich i szanowali.
- Nigdy nie skosztowałam ludzkiej krwi, a co za tym idzie, nie
przemieniłam nikogo w wampira, choć zdarzało się, iż ktoś sam mnie o to prosił.
Byłam jednak nieugięta, uważałam, iż jest to sprzeczne z naturą.
Mariko i Kyouya nadal żywili się posoką zwierząt.
- Kolejne pokolenia bliskich nam osadników przemijały, szałasy
zastąpiły chaty, je zaś - pierwsze domostwa. Żyliśmy w pokoju, nikt się nas nie
bał. Wkrótce jednak szczęście znów miało przeminąć. Doszły nas niepokojące
wieści. Wiele wampirów, głównie z Klasy B, zabawiało się kosztem ludzi,
niektórzy czystokrwiści zaś tworzyli sobie małe armie z ludzi przemienionych.
Jak wiesz, ugryzieni zmuszeni byli słuchać swego „pana”, tak jest do dziś. W
tamtych właśnie czasach korzenie ma też fakt, iż niższe Poziomy zmuszone są
podporządkowywać się woli czystokrwistych. Wracając jednak do opowieści… Moi
pobratymcy i ja zdecydowaliśmy się opuścić wioskę, by na własne oczy przekonać
się, jak wygląda sytuacja. To, co zobaczyliśmy, przeraziło nas.
Ludzie nękani byli przez silniejsze od nich istoty. Nie byli
zdolni do obrony, nie mieli szans z wampirami. Wielu ginęło, będąc całkowicie
pozbawionymi krwi, inni stawali się podobnymi do oprawców.
- Podążaliśmy przed siebie, w każdej osadzie szukając takich,
którzy chcieliby się do nas przyłączyć, oraz pomagając tym, którym byliśmy w
stanie. Mniej więcej w tamtym okresie przyjęłam nazwisko Hiou. Kyouya także,
uważałam go bowiem za kogoś w rodzaju syna. Kochaliśmy się jak matka i dziecko,
a gdy nie było sposobności pożywienia się zwierzęcą krwią, częstowaliśmy się
nawzajem swoją.
Więź między Mariko a chłopcem była doskonale widoczna. On znał
ją od zawsze, ona zaś od dawna kochała go jak syna. Trudno byłoby im żyć bez
siebie.
- W jednej z wiosek wieśniacy opowiedzieli Kyouyi o pewnym
osobniku mieszkającym nieopodal. Kyouya wzbudził w nich zaufanie, zdawał się
być bowiem niewinnym nastolatkiem. Inni z naszej grupy, w tym ja, często
zostawaliśmy w pewnym oddaleniu od osad, a Kyouya zapuszczał się tam samotnie,
by zorientować się w sytuacji. Kiedy wrócił z tamtej wioski, zdał relację o
tym, co usłyszał.
Śliczny chłopiec wyglądający na maksymalnie czternaście lat,
ubrany w prostą odzież, usiadł po turecku przed przybraną matką.
Wieśniacy są przerażeni,
powiedział. Miał cudowny głos, powoli stający się męskim, ale mającym w sobie
coś z dziecinnej słodkości i niewinności. Niegdyś
nękani byli przez „krwiożercze potwory”, ale wtedy pojawił się młodzieniec,
który ich rozgromił. Byli mu wdzięczni i zaproponowali, by osiadł w ich wiosce
na stałe. Zgodził się. Ale od tamtej pory minęło kilkadziesiąt lat, chłopak nie
zmienił się ani odrobinę i wieśniacy wiedzą, że jest jednym z „potworów”.
Wyrzucili go ze wsi, ale on nie odszedł. Raz na jakiś czas ktoś znika…
Miejscowi twierdzą, że to robota tamtego.
- Poczułam potrzebę spotkania
się z owym młodzieńcem, wiedząc, że być może jesteśmy dla niego jedynym
ratunkiem. Zapałałam do niego sympatią, nawet go jeszcze nie znając, wiedząc
doskonale, że gdyby chciał, mógłby nie zgodzić się odejść, gdy wieśniacy go
wyrzucili. Mógł zwyczajnie ich wszystkich pozabijać albo zrobić z nich
niewolników, ale jednak tego nie uczynił…
Pójdę z tobą, okāsama, oświadczył
chłopiec.
Nie, Kyou. Pójdę tam
sama.
Wytężyła zmysły i ruszyła w
odpowiednim kierunku, ku zachodowi. Przechodząc przez wieś, ukryta pod
płaszczem z kapturem, by nie zorientowano się, że jest piękniejsza niż człowiek
i nienaturalnie blada, usłyszała pełne nienawiści obelgi kierowane ku
„potworowi”, „krwiopijcy”, „demonowi”.
- Serce krajało mi się z bólu. Po raz kolejny zdałam sobie
sprawę z tego, że ideały, w które niegdyś wierzyłam, to mrzonki. Ludzie
nienawidzili podobnych do mnie i bali się ich. Chciałam żyć z nimi w zgodzie,
ale miałam świadomość, że najprawdopodobniej to będzie niemożliwe. Moi pobratymcy,
a przynajmniej zdecydowana większość z nich, czuli wyższość nad ludźmi i
traktowali ich bez odrobiny szacunku. Nic dziwnego, iż ludzie ich nie znosili.
Najgorsze było to, że nie mieli nawet jak się bronić. Gdy nawet udało im się w
jakiś sposób zranić wampira, jego obrażenia niemal natychmiast znikały.
Nie spiesząc się, Mariko weszła na niewielkie wzniesienie,
czując w pobliżu obecność nieznajomego.
Kim jesteś?, rozległo
się pytanie. Kobieta zwróciła się ku kępce drzew, spośród których wyszła samotna
postać młodzieńca o brązowych włosach i oczach. Emanował siłą i potęgą, ale
jeszcze bardziej - smutkiem. Zupełnie jak ona sama…
Nazywam się Mariko Hiou, przedstawiła
się, jednocześnie zsuwając kaptur. Uwolniła jasne włosy, którymi natychmiast
począł zabawiać się delikatny wiatr. Jej piękne oczy utkwione były w szatynie. A ty?
Nie mam imienia, odparł
chłodno, wciąż utrzymując dystans.
Witaj, Bezimienny.
Obrazy przyspieszyły. Kobieta i
mężczyzna wreszcie zaczęli normalnie rozmawiać, ale Mari nie słyszała już ich
słów.
- Byliśmy do siebie podobni, dlatego szybko doszliśmy do
porozumienia. Dowiedziałam się, że on od dawna był sam, nie pamiętał nawet, by
kiedykolwiek miał „rodzinę” podobną do mojej. Tułał się po świecie, niezdolny
do przywiązania się do kogokolwiek, mający wstręt do samego siebie i jemu
podobnych z powodu konieczności zabijania w celu pożywienia się. Wyjaśniłam mu,
iż tak wcale nie musi być. Poprosiłam, by do mnie dołączył. Zgodził się, choć z
bólem pożegnał się z dotychczasowym miejscem zamieszkania, mimo tego, iż wiele
tam wycierpiał.
Okāsama! Gdy tylko
dostrzegł ją na horyzoncie, Kyouya pobiegł w stronę Mariko i nieznajomego.
Kyou, to Kaname Kuran. Od
dziś jest jednym z nas.
- Nadałam mu takie imię, gdyż
czułam, że do niego pasuje, a on na nie przystał.
Mariko wyjaśniła Kaname, że by się pożywić, wystarczy mu krew
zwierząt. Ta jednak, jak się niebawem okazało, nie gasiła jego pragnienia…
- Zdałam sobie sprawę, że ktoś, kto choć raz zasmakował krwi
ludzkiej, nie był w stanie napoić się zwierzęcą. W obecnych czasach nikt nie
mógłby się tak żywić, ale w moich było to możliwe dla mnie, dla Kyouyi i dla
kilkorga innych, którzy oparli się pokusie ludzkiej posoki.
Nie wytrzymam, szepnął
przez zaciśnięte zęby Kaname. Jego oczy skrzyły się czerwienią, trawił go ogień
głodu.
Wytrzymasz, zapewniła
kojącym tonem Mariko, lekko przytulając Kurana.
- Żadne z nas nie chciało, by Kaname skrzywdził człowieka. Były
bowiem dwa wyjścia: albo by takowego zabił, albo przemienił. Wedle moich zasad
było to nie do przyjęcia. Jednakże Kaname, w odróżnieniu od niektórych spośród
mej grupy, nie mógł pożywić się krwią zwierząt. Ci, którzy byli w podobnej
sytuacji, po prostu znajdywali sobie pary i dzielili się z drugą osobą własną
krwią. Sęk w tym, że nie dopuszczałam do siebie myśli, by samej tak uczynić.
Kochałam wtedy Kaname równie mocno jak każdego spośród „moich”, ale tylko
miłość podobna do rodzicielskiej w stosunku do Kyouyi uprawniała mnie do
dzielenia się z nim moją krwią.
Przepraszam, szepnął.
Po twarzy Hiou przemknął cień zdumienia, ale wtedy Kaname gwałtownie wbił kły w
jej szyję.
- Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Z jednej strony chciałam to
przerwać, z drugiej… pragnęłam, by trwało. Nigdy wcześniej nie byłam w podobnej
sytuacji. Jedyną osobą znającą smak mej krwi był mój „syn”, Kyouya, a to
zupełnie co innego. Nie wiem, czy zrozumiesz, o co mi chodzi.
Mari rozumiała. Och, jak dobrze rozumiała!
Kiedy się od niej oderwał, jego tęczówki odzyskały brązową
barwę. Spojrzał na nią, jak gdyby widział ją pierwszy raz w życiu.
Znam cię, Mariko, wyszeptał,
podnosząc bladą dłoń i przykładając ją do jej lewego policzka. Ta zaś
zarumieniła się lekko i spuściła wzrok.
- Zrozumiałam, że zabrnął głębiej niż ktokolwiek. Pijąc moją
krew, poznał me sekrety, skrywane uczucia, myśli…
Spojrzała na niego i podjęła decyzję. Wiedziała, że nie będzie
miał nic przeciwko, to naturalne, że chciałby jej się odwdzięczyć.
Tym razem to ona zatopiła w nim kły.
Mari ujrzała - czy raczej wyczuła - to, co wówczas jej imienniczka.
Emocje Kaname, zdające się nie mieć granic, umysł tak ogromny, że aż niepojęty,
smutek i samotność tak dogłębną, iż trudno byłoby się w niej nie zatracić, moc
potężniejszą od każdej z wyjątkiem samej Mariko… Niezrozumienie, rozpacz,
agresję związaną z niezgodą na to, co działo się na świecie. Dziwny pociąg
zarówno do ludzi, jak i do przedstawicieli jego rasy, ale jednocześnie impuls
każący mu trzymać się od wszystkich z daleka, jakby z góry skazany był na
samotność. Aż wreszcie niezrozumiałą dla niego samego miłość, którą obdarzył
tę, która zdecydowała się mu pomóc, wyciągnąć go z sideł samotności, tę, która
nadała mu imię i nazwisko, które mógł z dumą nosić.
Zachłysnęła się powietrzem. Jak jedna osoba mogła wytrzymać
taki natłok emocji? Zdawało jej się, że to ona ma problemy ze sobą, ale w
porównaniu z zagubieniem Kaname to było niczym. Brało się to nie tylko z tego,
co go spotkało, ale również z jego charakteru, osobowości, jaką obdarzył go
ktoś lub coś. Po prostu tak został stworzony i choć mógł z tym walczyć, z góry
skazany był na porażkę. Świadomy tego, szukał ratunku w Mariko Hiou.
Zrozumiała doskonale, że ona nigdy mu jej nie zastąpi,
nieważne, jak bardzo by się starała.
- Choć wcześniej nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy,
pokochaliśmy się od razu. Nie mogło być inaczej, bowiem byliśmy dla siebie
stworzeni. Dla siebie, dla nikogo innego. Każdemu wydawało się to oczywiste.
Kyouya cieszył się wraz ze mną, iż wreszcie zdołałam pokochać kogoś miłością
romantyczną i zmysłową. Wtedy nieco się ode mnie oddalił, raz na jakiś czas
podróżował samotnie, ale zawsze wracał. Tymczasem Kaname i ja doczekaliśmy się
córki i syna.
Dziewczyna łudząco podobna do matki i chłopak będący niemalże
kopią ojca. Szczęście promieniujące z całej rodziny i znajomych. Długo oczekiwany
spokój podczas życia w wiosce nieopodal morza…
- Hiromi, moja córka, związała się z Kyouyą, przyjmując
nazwisko Hiou. Ród trwał dopóty, dopóki Kage, twój dziadek, nie zginął, a jego
niejakim przedłużeniem jesteście twoja matka i ty. Z kolei Haruki, mój syn,
wyruszył w świat, zdecydowany znaleźć swą miłość. Nigdy więcej go nie ujrzałam,
wiem tylko, że ostatecznie związał się z czystokrwistą Akiko, przedłużając ród
Kuranów, których końcem okazała się Yuuki. Nie liczę bowiem Kaname, którego
wskrzesił Rido.
Można więc powiedzieć, że Mariko i Kaname dali początek dwóm
czystokrwistym rodom.
- Spokój został przerwany, gdy na świecie zaczęły toczyć się
większe wojny między różnymi rodami wampirów oraz międzygatunkowe. Wielu
spośród „moich” wówczas zginęło. Czystokrwiści spoza mojej rodziny najczęściej
okazywali się okrutnikami chcącymi podporządkować sobie cały świat. Kaname i ja
byliśmy tym przerażeni. Zauważyliśmy, iż wampirów jest coraz mniej, wojny nas
dziesiątkowały. Ludzie pod względem liczebności zdominowali świat, jednakże nie
byli zdolni do pokonania potężniejszych od nich potworów.
Wampiry siały strach i spustoszenie. Zrozpaczeni, bezbronni
ludzie wznosili modły o pomoc, imali się różnego rodzaju rytuałów mających
jakoby odpędzić wrogów, ale nic nie pomagało.
Obraz zmienił się.
Czemu jesteś taka
smutna?, zapytał z troską Kaname, patrząc czule na Mariko. Ta zaś,
wpatrując się w horyzont, przez chwilę milczała.
Myślę… Myślę, że era
wampirów powinna się zakończyć, szepnęła.
Słucham?
Widzisz, co się dzieje! Prawie nie ma już
takich jak my. To ludzie zdominowali świat, a nasi pobratymcy, miast pogodzić
się z wyrokami losu, walczą, przemieniając te kruche istoty w podobnych do nas.
W potwory pragnące krwi…
- Trzeba ci wiedzieć, Mariko,
że w owym czasie klasy społeczne były już mniej więcej ukształtowane, a ludzie
bardzo się usamodzielnili. To wtedy powstawały pierwsze Poziomy E,
czystokrwiści często bowiem woleli bezmyślne marionetki pragnące tylko pożywić
się krwią niż zwykłych sługusów.
Chcąc nie chcąc, Kaname przyznał ukochanej rację.
Nie uważasz, że to
niesprawiedliwe? Nie dość, że są słabsi, to nie mają nawet jak się bronić. Są
skazani na klęskę, a złe wampiry zapanują nad światem, mówiła dalej Mariko.
Podjęłam decyzję, Kaname, oświadczyła.
Dam im możliwość obrony.
Jak…? Jak zamierzasz to uczynić?
Przymknęła oczy.
Zaufaj mi.
- Wiedziałam, co muszę zrobić,
choć wiązało się to z największym poświęceniem. Miałam świadomość, że by dać
ludziom możliwość bronienia się przed silniejszym wrogiem, muszę umrzeć, a to
wiązało się z pozbawieniem Hiromi, Harukiego i Kyouyi matki, a Kaname -
ukochanej. Moje dzieci miały już jednak swoje rodziny, a Kaname… Kaname
musiałam poświęcić, by, w razie mojej klęski, dokończył to, co zaczęłam.
Nie, powiedział
stanowczo Kuran, wysłuchawszy tej, którą kochał. Nie zgodzę się na to!
To jedyne wyjście, rzekła
spokojnie Mariko, przytulając się do ukochanego. Miała na sobie podróżny
płaszcz z kapturem, włosy w większości rozpuszczone, ale niektóre z kosmyków
zaplecione w cienkie warkocze. Ubrana była prosto i skromnie, jak zawsze. Gdyby
nie jej nadnaturalna uroda, uchodziłaby w takim stroju za jednego ze zwykłych
ludzi.
Odsunęła się lekko, by móc czule pocałować Kaname.
Mariko, błagam!
Uśmiechnęła się łagodnie, ale
nie odpowiedziała. Odeszła kilka kroków dalej, gdzie czekał na nią
wierzchowiec. Dosiadła go i dopiero wtedy ponownie spojrzała na Kurana. Ten
podszedł do niej i wyciągnął do góry rękę, by móc przejechać dłonią po jej
gładkim policzku.
Przepraszam, że ci to
robię, Kaname. Przepraszam, że tyle od ciebie wymagam, szepnęła łamiącym
się nieco głosem, ledwo panując nad emocjami. Kocham cię. Dziękuję za cały czas spędzony z tobą i dziećmi. Dziękuję…
Pochyliła się, by po raz
ostatni mogli się pocałować. Potem przez kilkanaście sekund patrzyła na niego
ze łzami w oczach, a następnie gwałtownie poleciła rumakowi ponieść się w siną
dal. Nie oglądała się za siebie, nie była w stanie, a ponieważ były to jej
wspomnienia, Mari nie zdołała zobaczyć wyrazu twarzy Kaname. I tak dziwiła się,
że jest w stanie widzieć Mariko, a nie tylko patrzeć jej oczami.
Noce i dnie zamieniały się szybko miejscami, podczas gdy Mariko
Hiou przemierzała równinę. Trzeciej nocy dotarła do celu. Niebo było czarne jak
smoła, gwiazdy i księżyc wyraźnie się więc od niego odcinały. Nieopodal
horyzontu z jednej strony stała wielka osada, z drugiej zaś tliło się
niewielkie ognisko. Mariko ruszyła w kierunku tego drugiego.
Stać! Kto tam?!, rozległ
się krzyk mężczyzny uzbrojonego w coś, co na pierwszy rzut oka przypominało
widły.
To ja, Mariko Hiou.
Księżniczka Czystej Krwi, której serce należy do was, odparła donośnym
tonem, by każdy z zebranych ją dosłyszał. Wymówiła hasło, które umówiła
wcześniej z jednym z nich.
Ludzie uspokoili się. Część z nich dalej siedziała przy
ognisku, inni podeszli do niej. Wszystkich łącznie było kilkudziesięciu, wśród
nich znajdowali się zarówno mężczyźni, jak i kobiety, choć ci pierwsi byli
liczniejsi.
Wybraliście już swego
przywódcę?
Potaknęli. Jeden z mężczyzn
wyszedł na przód i lekko jej się skłonił.
Shouichi Kurosu, rzekła,
po czym skinęła mu z uznaniem głową, a następnie zeskoczyła z konia. Jeden z
mężczyzn wziął rumaka, by do czegoś go przywiązać, Mariko zaś podeszła do
przywódcy grupy.
- Shouichi Kurosu to, jak się zapewne domyślasz, daleki przodek
Kaiena, twego przybranego dziadka. Wśród zebranych tamtej nocy osób znajdowali
się przodkowie wszystkich najznamienitszych obecnie Łowców, w tym twego ojca.
Wspomnienia przeplatały się ze sobą. Mariko wyjaśniała coś
zebranym, długo dyskutowano na nieznane Mari tematy. Wampirzyca obdarzała
sojuszników swą krwią, czyniąc ich silniejszymi od zwykłych ludzi. Najwięcej
krwi przypadło Shouichiemu, jako iż wybrany został przywódcą pierwszych Łowców.
- Można powiedzieć, że Shouichi Kurosu był swego rodzaju
pierwszym prezesem Związku Łowców, choć wówczas taka nazwa jeszcze nie
istniała…
Potem pokazała się wielka ilość rozpuszczonej stali. Mariko
wpatrywała się w nią, oddychając głęboko.
Jesteś pewna, że tego
chcesz, Mariko-dono?, spytał cicho Shouichi. Tyle już dla nas zrobiłaś… Damy sobie radę.
Nie, doskonale wiesz, że sama moja krew
nic nie zdziała. Aby zabić, potrzebujecie broni zdolnej pokonać wampira, odparła,
beznamiętnie patrząc na stal. Pamiętajcie,
w Kaname zawsze będziecie mieli sojusznika. Wspomoże was.
Tak, Mariko-dono, odparł
Kurosu, ze smutkiem jej się kłaniając.
Pamiętacie moje
instrukcje?, zapytała głośno, zwracając się do wszystkich. Wokół dało
wyczuć się podniosły nastrój, podniecenie walczące ze strachem, wyrzutami
sumienia, wdzięcznością i smutkiem.
Hai, jak jeden mąż
odparli zgromadzeni.
Mariko zamknęła oczy, więc Mari znalazła się pośród ciemności.
- Trzeba ci wiedzieć, że do końca nie rozumiałam swych mocy. Po
prostu czasami wiedziałam, że coś jest możliwe i mogę tego dokonać. Oprócz
tego, co uczyniłam dla Łowców, zrobiłam też coś innego. Nie wiem, jak ci to
wytłumaczyć… Najłatwiej zrozumiesz, jeśli powiem ci, że zanim wyrwałam sobie
serce, przelałam część swej duszy w Kaname oraz Hiromi, moje pierworodne
dziecko.
Wyrwała sobie serce…?
No tak, historia Łowców. Wszystko składało się w jedną spójną
całość…
- W ten sposób część mnie przeżyła… Żyje do dziś. W tobie oraz
we wskrzeszonym Kaname. To dzięki temu mogę się z tobą porozumiewać. Nie działo
się tak wcześniej, bowiem potrzebowałam siły zarówno twojej, jak i Kaname.
Oboje macie w sobie cząstkę mnie. Od kiedy Kaname pojawiał się w twoich snach,
rosłam w siłę, by wreszcie móc się z tobą skontaktować. Co do powstania Łowców…
Znasz ich historię. Uznana zostałam za ich założycielkę, choć czas sprawił, że
nikt już nie pamięta mego nazwiska. Cóż za ironia, prawda?
Nastąpiła chwila ciszy.
- Chyba wiesz już wszystko, Mariko. Serce, które sobie
wyrwałam, zostało stopione ze stalą, z której następnie wytworzono łowiecką
broń. Ludzie przestali być bezbronni. Shouichi Kurosu i inni stali na straży
sprawiedliwości i po latach zwykli ludzi przestali nawet wierzyć w istoty zwane
wampirami… Łowcy, wzmocnieni moją krwią, żyli dłużej niż powinni, choć
zdecydowanie nie dorównywali nam długowiecznością. Ich rany szybciej się goiły,
jednak nie tak prędko jak nasze. Zostało zaledwie kilkanaście czystokrwistych
rodzin, a teraz jest ich jeszcze mniej. Shirabuki, Shoutou, Hanadagi, Touma.
Wymieramy - powiedziała, ni to ze smutkiem, ni to z radością. - Twoja matka i
Suzaku Shoutou nie należą do czystokrwistych, choć każdemu niewtajemniczonemu
wydaje się inaczej. Świat może żyć w błędnym przekonaniu, ale prawda jest taka,
że prawdziwie czysty ród Hiou wygasł i to samo niebawem może stać się z rodziną
Shoutou.
- Z Shirabuki i Touma również. - Mari odezwała się po raz
pierwszy, od kiedy przeniesiona została do świata wspomnień przodkini. - To
tylko Sara i Gizen. Mogą związać się z kimś z Hanadagi lub z Isayą, w co
wątpię, ale to rody mężczyzn przetrwają…
- Jak więc widzisz, świat, jaki znamy, chyli się ku końcowi.
- Mariko? Co się stało z Kaname po twojej śmierci? - spytała
cicho.
- Pogrążył się w rozpaczy jeszcze większej niż przed poznaniem
mnie. Dzieci nie były w stanie zapełnić pustki, jaka wkradła się znów do jego
serca. Pozostał mi jednak wierny i dotrzymał obietnic mi złożonych. Po mojej
śmierci był niezaprzeczalnie najsilniejszy, stał się więc królem naszej rasy,
dzięki czemu mógł mocno wspomagać Łowców, ale gdy już uznał, że poradzą sobie
sami, złożył wizytę synowi Shouichiego Kurosu. Ten, pamiętając słowa ojca,
pożyczył mu najlepszą spośród ówczesnych broni, prototyp pistoletu, srebrną
Bloody Rose, i popełnił samobójstwo. Był martwy dopóty, dopóki Rido Kuran go
nie wskrzesił, wykorzystując do tego ciało kilkumiesięcznego synka Haruki i
Juri Kuranów, który otrzymał imię po przodku rodu - Kaname.
- Mogę zadać ci jeszcze kilka pytań? - zapytała niepewnie Mari.
- Oczywiście - odparła przodkini i w tej chwili imienniczki na
powrót znalazły się w wymyślonym skromnym pokoiku, siedząc na tych samych
miejscach co wcześniej, przed podróżą do przeszłości.
- Kiedy wspomniałaś o Krwawej Róży, przypomniałam sobie, że
tata napomknął kiedyś o tym, iż po walce z Rido broń przez chwilę nie
wykonywała jego rozkazów, słuchała Kaname… Czy to ma związek z tym, że tym
samym pistoletem Kaname popełnił niegdyś samobójstwo?
- Nie do końca. Zauważ, że każda łowiecka broń ma w sobie część
mego serca, część mnie. Ja z kolei przez jakiś czas żywiłam się tylko i
wyłącznie krwią Kaname. Co za tym idzie, w łowieckiej stali jest kawałek mnie i
odrobina jego. W sytuacji, którą opisujesz, Bloody Rose rozpoznała krew Kaname.
Ten jednak nie był w stanie przejąć władzy nad bronią na dłużej, gdyż od kilku
lat Róża należała już do twego ojca, a po jego przemianie w wampira Poziomu D
ta więź jeszcze się zacieśniła.
- Soka… - westchnęła siedząca na podłodze brunetka. - Gdyby
synek Kuranów otrzymał inne imię, Rido mógłby go wykorzystać?
- Nie. Imiona mają wielką moc, Mariko, pamiętaj o tym. Gdyby
tamten chłopiec nosił inne miano, nie spełniałby odpowiednich wymogów, by
przywołać kogoś z zaświatów.
- Czyli, czysto teoretycznie, gdyby ktoś dostatecznie silny
chciałby cię wskrzesić, poświęciłby mnie, bo należę do twych potomków i noszę
twoje imię? - zapytała jakby beznamiętnie. Mariko potwierdziła to skinieniem
głowy. - Czy Haruka i Juri wiedzieli o takich możliwościach?
- Nie. Przed Kaname nikogo nie wskrzeszono. Juri i Haruka
nadali synkowi imię protoplasty swego rodu, gdyż bardzo go szanowali. Nie mieli
pojęcia, jakie przyniesie to konsekwencje. Nieco podobnie jest z tobą - twoi
rodzice nie wiedzieli, że obdarzyli cię imieniem pierwszej spośród Hiou.
- Uhm - przytaknęła Mari. - Mama wymyśliła imię, a tacie się
spodobało chociażby dlatego, że nosiła je ta, dzięki której powstali Łowcy. Nie
miał jednak pojęcia, że należałaś do rodu Hiou. Ba, sama go założyłaś… - Zamilkła
na moment. - Trudno w to uwierzyć. Wszystko się ze sobą łączy, stapia się w
spójną całość, a ani ja, ani nikt spośród obecnie żyjących nie miał
świadomości, jak to wygląda…
Choć po tym, czego się dowiedziała, nie było jej do śmiechu,
zaśmiała się w duchu na myśl o ironiach, jakie przyniosło życie jej bliskim.
Ona była córką dhampirki, której ojciec był potomkiem Mariko Hiou, i Łowcy,
którego w wampira przemieniła Shizuka Hiou, siostra Kage. Kaien z kolei to
potomek Shouichiego Kurosu, pierwszego „prezesa”, którego kadencję przejął już
jakiś czas temu jej ojciec. Ten z kolei swego czasu dość blisko znał Kaname
Kurana, będącego w istocie wskrzeszonym założycielem rodu. Rodu, którego nazwę,
jakby nie patrzeć, wymyśliła Mariko. Mogłaby tak drążyć powiązania dalej, ale
chciała zadać jeszcze inne pytania.
- Kiedy przybyłaś do przyszłych Łowców, wymówiłaś hasło.
Nazwałaś się „Księżniczką Czystej Krwi”. Skąd ten tytuł? Czy to ma związek z
tym, że Hiou nazywano książętami i księżniczkami?
- Wówczas to naprawdę było tylko hasło. Wykorzystałam taki
tytuł, gdyż zdarzało się, iż moi najbliżsi nazywali mnie księżniczką. Jak
pamiętasz, w pewien sposób przewodziłam mej grupie. Przyjęło się więc, że
czasami głosili, iż jestem ich księżniczką, choć robiłam wszystko, by przestali.
Cóż, nie posłuchali. - Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem na to wspomnienie. -
Potem zaś, już po mojej śmierci, gdy Kaname stał się kimś w rodzaju króla
naszej rasy, Haruki został jego dziedzicem. Po samobójstwie Kaname nie przyjął
on tytułu króla, ale pilnował porządku wśród pobratymców. Z kolei Kyouya i
Hiromi wspomagali najpierw ojca, potem brata. Stąd też nazwani zostali księciem
i księżniczką. Zwyczaj ten przetrwał do czasów Shizuki, a nawet twojej matki.
- Czyli Kyouya, Hiromi i Haruki mieli ze sobą dobry kontakt? -
spytała Mari, chcąc się upewnić.
- Tak, bardzo się kochali. Byli przywiązani bardziej do siebie
niż do nas… Choć z początku mnie to bolało, koniec końców okazało się, iż tak
było lepiej. Gdyby byli ode mnie uzależnieni, popadliby w rozpacz podobną do
tej Kaname, a tak… Żyli w spokoju, wspomagając Łowców, a także przedłużyli
nasze rody.
- Ale w czasach rodziców i wcześniejszych familie Hiou i
Kuranów się nienawidziły - zauważyła. - Dlaczego?
- Waśń nadeszła później. Najmłodszy syn Harukiego oraz
najstarszy wnuk Hiromi okropnie się pokłócili. Nikt nie wie, o co im poszło,
choć większość skłania się ku walce o kobietę lub o władzę. Ostatecznie nigdy
nie doszli do porozumienia… A ich nienawiść przechodziła z pokolenia na
pokolenie, choć była zupełnie bezsensowna…
Nienawiść. Potrafiła zniszczyć wszystko. Jakże musiała czuć się
Mariko opowiadając o tym, jak jej bliscy potomkowie rozpoczęli krwawą waśń
mającą trwać tysiące lat?
- Znałaś kogoś o nazwisku Namizawa? - zapytała dziewczyna po
kilku minutach milczenia.
Mariko uśmiechnęła się.
- Wiem, o czym myślisz. Wielu spośród tej familii wierzyło, iż
służy Hiou od samego początku. To nie do końca prawda, choć dużo się nie
mylili. Osobiście nie znałam nikogo takiego, ale Kyouya i Hiromi owszem. Córka
opowiedziała mi niegdyś o młodym szlachcicu, który się w niej zakochał. Ona
jednak z całego serca kochała Kyouyę i była już wówczas jego żoną. Bardzo
jednak polubiła Daisuke Namizawę. Ten z kolei po jakimś czasie pokochał inną,
ale zdecydował, że zawsze będzie blisko Hiromi oraz Kyouyi, z którym w
międzyczasie mocno się zaprzyjaźnił. W owym czasie narodziła się więc bliska
więź między Hiou a Namizawa, która trwa po dziś dzień.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Mimo tylu strasznych
wydarzeń, historia obfitowała też w wiele pozytywnych faktów. Miłość, przyjaźń,
oddanie, poświęcenie…
- Powinnaś wrócić do rzeczywistości - stwierdziła nagle Mariko.
- Śpisz już bardzo długo, twoi przyjaciele pewnie się niepokoją.
- Zobaczymy się jeszcze?
- To się okaże - rzekła spokojnie kobieta.
Mari skinęła głową, po czym zamknęła oczy i wycofała na chwilę
zmysły. Gdy uniosła powieki, leżała na łóżku w swojej komnacie w Księżycowym
Dormitorium Akademii Kurosu.
***
Kao: Zatem słów
kilka od debilka. Miejmy nadzieję, że razem z moją kochaną siostrą uda nam się
jeszcze napisać coś pożytecznego przed pójściem na studia
japonistyczno-budowlane. Obyśmy pisały tak dalej, żeby zakończyć chociaż
to, co robimy teraz. Pomysłów co niemiara, ale trzeba jeszcze znaleźć czas i
słowa, co by to opisać! Tymczasem życzę niektórym miłego końca wakacji, a tym,
którzy jak my wylegują się do końca września - radujmy się, bo wszystko
zostanie nam odebrane z dniem 1 października :D Buziaki! ;*
Suzu: Całą sobą
podpisuję się po słowami zacnej Kaori i liczę, iż z Ayą będą pisać, pisać i
jeszcze raz pisać ^.^ Zwłaszcza iż z niecierpliwością czekam na pojawienie się
pewnych wątków :P
Aya: Konnichi wa.
Rozdział, który dziś publikujemy, napisałam bodajże w zeszłoroczne wakacje,
stary byk z niego. Kolejny będzie zakończeniem tomu I… No ale nic to.
Rozdziałów starczy nam póki co do końca września, więc na razie nie macie się o
co martwić, gorzej z nami, autorkami, bo, jak wspominała Kaori, dobrze byłoby
napisać jak najwięcej (a najlepiej wszystko…) do końca wakacji. Parę pomysłów
faktycznie jest, ale wykonanie ich to już inna sprawa… No cóż, postaramy się,
bo wątpię, byśmy od października miały czas na pisanie. Trzymajcie kciuki,
żebyśmy się sprężyły. Buziaki! Dziękuję wszystkim za odwiedziny i komentarze. :)
Kyaaa! Kyaa! Pierwsza! Przeczytałam! O.o Ta jedna z pierwszych Czystokrwistych, pani Kaname miała w mandze takie słitaśne warkoczyki *.* Ciekawe czy Mariko też będzie takie mieć xdd Tak brzmiały moje ostatnie myśli, odbija mi x.x Chyba umieram... No, rozdział fajny! Taki... Kanamciakowy ;pp Sama też muszę się wziąć za sb, bo rozdział mam już napisany. Jeno teraz mi ilustracje narysować zostało -.-' To se macie fajnie! Ja we wrześniu już muszę ;_; Za co?!
OdpowiedzUsuńPrzybyłam, przeczytałam, skomentowałam!
OdpowiedzUsuńNa więcej nie mam czasu ^^"
Ave!
K.L.
Hejka! Tu Koko! Zmieniłam login więc od dziś jestem Angel Kitty! (bardziej mi się podobało).
OdpowiedzUsuńJejuśku... Nie miałam pojęcia, że ród Kuranów i Hiou mają ze sobą coś wspólnego... Świat jest pełen niespodzianek. To było takie słitaśne, o tym Namizawie. Fajnie wiedzieć, że więź pomiędzy dwoma rodami utrzymała się przez tyle lat (aż wzruszenie łapie za gardło :')). Muszę przyznać, że od strony, którą przedstawiłyście Kaname w tym rozdziale jest bardziej pozytywny, niż mi się wydawało. Jest takim jakby bohaterem tragicznym... Co do tej drugiej Mariko, to miła z niej osóbka :}
Czekam na kolejny rozdział ;D
Angel Kitty
Przeczytane!
OdpowiedzUsuńOprócz "biedny Kaname </3" nic nie przychodzi mi do głowy... Eh, szkoda mi go.
A Mariko nie ufam. Nie wiem czemu, ale nie ufam jej. I tyle.
Czy ja mam na bani i we wszystkim doszukuję się spisku, czy to, że Mari ma na imię tak, a nie inaczej i to, że Kaname nawiedza ją w snach ma ze sobą coś wspólnego? I to coś baardzo złego (w stylu, np. wskrzeszenia Mariko?)?
Pozdrawiam i duuużo weny życzę- Andzik